Piękna choroba Jarosława Marka Rymkiewicza

Pisarz zwraca się do rozmówcy idealnego – do Polski. Pyta – jak w „Rozmowach polskich latem roku 1983” – czego ty właściwie od nas chcesz, czego żądasz? I czego, Polsko, my od ciebie chcemy?

Publikacja: 13.06.2009 15:00

Piękna choroba Jarosława Marka Rymkiewicza

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

W ostatnich latach nazywano go: faszystą, ojcem ideowym skinów, zaślepionym nacjonalistą, ksenofobem, nienawistnikiem, a najdelikatniej: szaleńcem, piewcą polskiego zaścianka, maniakiem polskości. Czy nie bezpodstawnie? „... ciągle tylko mamy w głowie naszą polską polskość, polską polskość, i nic nas więcej nie obchodzi, przynajmniej ja, pan Mareczek, niczego więcej w głowie już nie mam, wszystko z głowy wymiotłem, wszystko mi z głowy wymiotło, ten czas mi wymiótł, dzieje mi wymiotły, i nic mnie nie obchodzi poza moją polską polskością, polską polskością, polskością” – pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w jednej ze swoich najgłośniejszych książek – „Rozmowach polskich latem roku 1983”.

21 lat później w wywiadzie, jaki przeprowadziłem z pisarzem dla „Rzeczpospolitej”, opowiedział mi, że jako ośmio- czy dziewięcioletni chłopiec doszedł do przekonania, że w żaden sposób nie można być kimś innym niż Polakiem. „Bardzo się też wtedy dziwiłem, że są na świecie ludzie, którzy nie są Polakami. Cóż to, myślałem, za straszna kara! I za co taka kara? Przecież Pan Bóg nie jest chyba tak okrutny, żeby skazywać tylu Anglików, Francuzów, Niemców na to, żeby nie byli Polakami? Coś z tego dziecięcego przekonania jeszcze we mnie zostało” – przekonywał.

[srodtytul]Miło jest umrzeć[/srodtytul]

Sięgnąłem do tego tekstu po przeczytaniu niedawno wydanych „Rozmów polskich w latach 1995 – 2008”, zbioru wywiadów z autorem „Wieszania” opublikowanych m.in. w „Życiu Warszawy”, „Dzienniku”, „Tygodniku Solidarność”, „Newsweeku”, „Arcanach”, także w „Rzeczpospolitej”, włącznie z najbardziej znanym, z 17 sierpnia 2007 roku, zatytułowanym – bez niedomówień – „Wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski”. To w tej rozmowie, z Joanną Lichocką, Rymkiewicz posłużył się klasyczną już frazą o Polsce – wielkim żubrze śpiącym pod drzewem w Puszczy Białowieskiej, którego „sen, podobny śmierci, mógłby trwać jeszcze wiele lat – gdyby Jarosław Kaczyński nagle nie ugryzł go w dupę”. To właśnie, zdaniem pisarza, uczyniło prezesa PiS postacią historyczną.

Rejwach podniósł się niebywały, zdecydowanie większy niż ten, który towarzyszył dwu jego ostatnim, uznanym za obrazoburcze, książkom: „Wieszaniu” (o wydarzeniach w Warszawie w 1794 roku i ich współczesnych odniesieniach, w których niechętni Rymkiewiczowi doszukiwali się zachęty do rozlewu krwi i żalu, że przejęcie władzy od komunistów odbyło się Polsce bez ofiar) i „Kinderszenen” (o Powstaniu Warszawskim, przez pisarza uznanym za „fundament niepodległego państwa polskiego, naszą Deklarację Niepodległości, prawdziwy początek nowożytnej Polski”, powstaniu, które mimo 200 tysięcy ofiar, dzięki temu, że odzyskaliśmy wolność, „skończyło się wielkim triumfem Polaków”).

Po wydaniu tych książek autor bynajmniej nie odpuścił sobie ani innym, przekonując m. in., że – dla porównania – w strasznej historii narodów Kaukazu, pełnej okrucieństwa, potwornych rzezi i niewyobrażalnych cierpień, „nad grozą i przerażeniem górę bierze wreszcie zachwyt i pojawia się myśl, że to było coś niewiarygodnie pięknego. Ta potworność była piękna”. A mnie powiedział wprost: „Trzeba teraz o tym uczyć w szkołach – że Polska to jest coś takiego, za co dobrze i miło jest umrzeć. I nie należy bać się krwi – krew jest dobra”.

Ale, jako się rzekło, odzew na te – cokolwiek by o nich myśleć – prowokacyjne stwierdzenia był nikły w zestawieniu z reakcją na takie zdania jak to na przykład: „Uważam, że Jarosław Kaczyński jest największym polskim politykiem od czasów Józefa Piłsudskiego”. Jak wiadomo, antykaczyzm stał się naczelną zasadą salonu warszawskiego, J. M. R. uznany więc tam został za człowieka, który z władzami umysłowymi rozstał się raz na zawsze. A przecież mógł być, a nawet w pewnym czasie był, salonu tego ozdobą...

[srodtytul]Trup Michnika[/srodtytul]

Każdy czytelnik „Rozmów polskich latem roku 1983” pamięta zapewne akt strzelisty z początku tej książki, akt będący autorstwa wprawdzie nie pana Mareczka (alter ego autora – K. M.), lecz jego interlokutora, pana Gienia, którego jednak w tej kwestii pan Mareczek wyraźnie popiera:

„On sam, pan Mareczek, też przecież, mówiąc o Michniku, takim miłym obdarza go imieniem:

– Adaś, Adaś.

– Adaś napisał, Adaś udzielił wywiadu, Adaś mówił przez radio.

– Adasia zamknęli, Adasia wypuścili, znów zamknęli.

– Adaś przyłożył Pinochetowi, naszemu też przyłoży, niech go tylko wypuszczą.

– Adaś żeni się z wnuczką naszego Marszałka, jak zechce, to i z wnuczką Lońki się ożeni.

– Nasz miły, dzielny, nasz wspaniały Adaś.

Pan Mareczek zna co prawda Michnika, ale na pewno nie jest z nim na tyle zaprzyjaźniony, aby miał prawo mówić o nim: Adaś. Więc i on, i pan Gienio, tak o Michniku mówiąc, wyrażają – do takiego wniosku dochodzi pan Mareczek – swoją czułość dla bohatera z Otwocka, swoją solidarność z więźniem z ulicy Rakowieckiej”.

Pan Gienio jeszcze i później „wyadasi” ówczesne nastroje, ciekawie prorokując: „Kuroń to jest rozum. Ale Adaś był sercem KOR-u. A kiedy Kuroń zostanie premierem (była taka koncepcja, nawet śpiewano o tym piosenki – przyp. K. M.), to wspomni pan moje słowa, posadzi Adasia. Bo Adaś nie zniesie najmniejszej niesprawiedliwości”.

Z michnikowego amoku Jarosław Marek Rymkiewicz otrząsnął się stosunkowo szybko, choć minie jeszcze ładnych parę lat, zanim napisze sławny wiersz „Warszawa Śródmieście – Milanówek 23.42” ze zdaniem: „W gazecie było foto – we krwi trup Michnika”. Salon zaoferował mu wtedy to, co miał najsmakowitsze: Nagrodę Nike za tom „Zachód słońca w Milanówku”. Poeta nie przyszedł na uroczystość wręczenia nagrody, wychylił się za to ze swego Milanówka w zeszłym roku, po otrzymaniu – za „Wieszanie” – Nagrody im. Józefa Mackiewicza. A o „Adasiu” powiedział jeszcze (w 2007 roku), że nie ma dziś w Polsce takiego miejsca jak przedwojenna Bereza, „w którym Michnik mógłby się zaprzyjaźnić z Lepperem i Giertychem”. Takie miejsce odosobnienia „jest czymś kompletnie niewyobrażalnym”.

Ale dość o Michniku, może jeszcze tylko przywołam tu słowa Tomasa Venclovy interpretującego wiersz Aleksandra Wata „Namopanik Charuna”. Otóż, jak najsłuszniej, zauważył on, że w utworze tym obecna jest sfera profanum. Z czego się bierze? Z „nadmiernej, wyczuwalnej zarówno w cichej, jak i głośnej lekturze obecności głoski „ch”, co sprawia, że jest to wypowiedź osoby wulgarnej, ponieważ „ch” ma w języku polskim konotacje obsceniczne (jest to pierwsza głoska wyrazu „chuj”)”.

[srodtytul]Każdemu śnią się Niemcy[/srodtytul]

Znacznie poważniejsza sprawa jest z antysemityzmem, o który Jarosława Marka Rymkiewicza – autora znakomitej książki „Umschlagplatz” – podejrzewać może tylko kretyn. Niemniej problem istnieje, pisarz bowiem już w „Rozmowach polskich latem roku 1983” zauważył z troską: „Komuś zależy na tym, żebyśmy byli antysemitami, a ponieważ antysemitami już być, choćbyśmy i nawet chcieli, nie możemy (z braku w Polsce Żydów – przyp. K. M.), ten ktoś stara się, żebyśmy przynajmniej uchodzili za antysemitów, żeby cały świat gardził nami jako narodem obrzydliwych antysemitów. (...) Antysemityzm jest wstrętny. Ale to manipulowanie problemem antysemityzmu, ze swej istoty też antysemickie, jest jeszcze wstrętniejsze”.

W wywiadzie dla „Teologii Politycznej” w grudniu zeszłego roku, mówiąc o „Umschlagplatzu”, autor powiedział, że do napisania tej książki pchnęło go współczucie dla Żydów. „Zresztą, kiedy ją pisałem – mówił – uważałem, że stosunki polsko-żydowskie ułożą się inaczej, i potem kilkakrotnie, kiedy chciano ją wznowić, nie wyrażałem na to zgody. Ponieważ nie po to ją pisałem, żeby teraz była wykorzystywana w jakichś politycznych rozgrywkach. Uważałem, że cierpienie jest wystarczającą gwarancją braterstwa. Może się pomyliłem”.

Nie, pisarz się nie pomylił, ale decyzję o niewznawianiu książki podjął słusznie. „Promocja niemieckiego wydania „Umschlagplatzu” – mówił – która odbywała się gdzieś na Alexanderplatzu, skończyła się jakąś nieprzyjemną awanturą. Niemcom się ta książka nie spodobała, bo oni tam zostali przedstawieni jako zbrodniarze”.

Nie ma tej obawy w przypadku „Kinderszenen”, gdyż – jak przytomnie zauważył w cytowanej rozmowie Dariusz Karłowicz – nikt tej książki nie przetłumaczy na niemiecki. No i cóż z tego, że zarzut antyniemieckości w odniesieniu do J. M. R. też jest chybiony. W tej sytuacji warto jedynie przypomnieć sobie z „Rozmów polskich latem roku 1983” nocny dialog pana Mareczka z żoną:

„ – Śnili mi się Niemcy – mówi pan Mareczek. – Chcieli mnie rozstrzelać.

– Śpij – mówi pani Mareczkowa. – I nie wrzeszcz, bo obudzisz dziecko. Każdemu śnią się Niemcy. No śpij”.

[srodtytul]Nienormalne upiory[/srodtytul]

Bardzo dawno temu, bo w epoce przedsolidarnościowej, a dokładnie na początku 1978 roku, Jarosław Marek Rymkiewicz napisał sztukę („komedię serio w trzech aktach”) pod tytułem „Dwór nad Narwią”. Jeden z bohaterów sztuki, niejaki Tadzio, snuł następujące rozważania: „Wszystko jest we mnie normalne. Mam normalne myśli, normalne odruchy. Wszyscy jesteśmy normalni. Żyjemy normalnie, jak normalni... Wszystko się wreszcie unormowało i znormalizowało. I dzięki Bogu, i dobrze nam z tym. Jesteśmy normalnymi Europejczykami żyjącymi w normalnym europejskim kraju. Nienormalne są tylko te upiory. Nienormalne i niemoralne. Ale to kiedyś się znormalizuje, unormuje. Będziemy mieli normalnie europejskie upiory, w ilości nieprzekraczającej normy”.

Rzecz była prześmiewcza, umownie nazwałbym ją „horrorem na wesoło po polsku”, dotyka jednak szczególnego tematu, a mianowicie naszej więzi z duchami. Jak pamiętamy, ogromną karierę zrobiło swego czasu powiedzenie Marii Janion: „Do Europy – tak, ale z naszymi umarłymi”. Nie potrzeba było Unii Europejskiej, by powiedzieć to samo, tylko mocniej, tylko dobitniej, bo – jak pisał J.M. Rymkiewicz na początku lat 80. w książce „Juliusz Słowacki pyta o godzinę” – „rozmowa między żywymi a zmarłymi jest warunkiem istnienia, warunkiem życia naszych Wielkich Duchów. I jest warunkiem naszego istnienia”.

Dlaczego? „Żyjemy o tyle, o ile zdołamy się skomunikować z naszymi zmarłymi: bo żyjemy tak, jak oni tego pragną, jak oni sobie życzą, jak oni nam każą. I oni, nasi zmarli, żyją o tyle, o ile zdołają skomunikować się z nami: bo żyją tak, jak my sobie życzymy, jak my pragniemy, jak my im każemy. Mówiąc inaczej: rozmowa między nami a naszymi Wielkimi Duchami jest niezbędnym i wystarczającym warunkiem istnienia naszej kultury”.

Warunkiem tej koegzystencji jest uznanie podobieństwa między nami i Wielkimi Duchami. Choćby minimalne, zawsze jednak jakieś. W przeciwnym razie będziemy gadali ze sobą jak dziad z obrazem. I tak, niestety, bywa. Wówczas taki bezsensowny dialog J.M.R. przerywa natychmiast i zwraca się do rozmówcy idealnego – do Polski. Pyta wtedy – jak w „Rozmowach polskich latem roku 1983”

– „... czego ty właściwie od nas chcesz, czego żądasz? I czego, Polsko, my od ciebie chcemy?”.

Przed laty napisał w wierszu: „To jest twoja ojczyzna, innej mieć nie będziesz”. Od dawna też co rusz przypomina, że to nie my jesteśmy potrzebni Polsce, ale Polska nam. Bo bez niej, cóż nam pozostanie - ścieżki rowerowe?

[srodtytul]Krew królów[/srodtytul]

Zetknąłem się kiedyś z absurdalnym określeniem Jarosława Marka Rymkiewicza jako pisarza historycznego. Absurdalnym, bo na tę historię, którą lubi autor „Kinderszenen”, składa się ta historia, „co była, i ta, co tylko mogła być, i jeszcze ta, która nie mogła być, lecz została wymyślona”. W takiej historii, jak pisał w 1987 r. w „Żmucie”, chciałby żyć, a chociażby uczestniczyć. „Historycy powiedzą – pisał J.M.R. – że to nie jest historia, bowiem historią jest to, co się wydarzyło. A to się nie wydarzyło? Te zmyślenia, domniemania, przypuszczenia? Też się wydarzyło, tylko jakoś inaczej: jakby mniej realne to było, lecz jednak realne. Różnica polega zatem na stopniu realności. Więc to też jest historia, tyle że nieco inna: historia mojego umysłu, naszych umysłów”.

Na współczesność pisarz patrzy inaczej. Z wywiadów pomieszczonych w „Rozmowach polskich w latach 1995 – 2008” wyłania się niekiedy wizerunek bystrego obserwatora i gniewnego komentatora dziejów najnowszych. Czasem jawi się nam Rymkiewicz niczym rasowy publicysta, zazwyczaj jednak – i zdecydowanie wolę go w tej roli – jako kontynuator tradycji literatury i myśli polskiej od Jana Kochanowskiego, przez Maurycego Mochnackiego, po Józefa Piłsudskiego (tak, tak, Marszałek miał znakomite pióro!). Gdzieś między nimi dumnie kroczą nasi romantycy, z Mickiewiczem na czele. Z tym poetą, na którego – bywa – pisarz spogląda bardzo krytycznie, wie jednak, jest o tym święcie przekonany, że „gdyby nie Mickiewicz, Polski by nie było”.

Niektóre z wywiadów dostarczają ciekawego materiału poglądowego. Tak dzieje się na przykład, gdy Cezary Michalski usiłuje przekonać autora „Baketu” do Stanisława Brzozowskiego, a ten odpowiada: „Brzozowski jest u początków tego upadku... to jego straszliwe socjalistyczne zdziczenie”. Michalski z pomocą Agaty Bielik zarzuca Rymkiewicza nazwiskami, a to Derridy, to znów Podsiadły z Tokarczuk i Wiedemannem pospołu i chce rozmawiać o „Fa-arcie”, a pisarz z kamiennym spokojem odpowiada, że „zamiast czytać głupoty, lepiej jeszcze raz posłuchać ostatniej sonaty Beethovena”.

Swoją drogą, wymieniony wyżej publicysta nazwał ostatnie książki Rymkiewicza „polskimi »Biesami«”. Może i to porównanie z Dostojewskim jest pochlebne dla polskiego pisarza, ale – moim zdaniem – nie do końca trafne. Jeśli widzę jakąś prostą linię wiodącą do „Wieszania” i „Kinderszenen”, to od kresowej twórczości romantyków, od Malczewskiego i Goszczyńskiego, a i od „Króla Ducha” Juliusza Słowackiego.

„... jedynym fundamentem istnienia królestwa Polaków – tłumaczy J.M.R. – może być krew polskich królów, a zatem ta krew, żeby Polska zaistniała, musi być przelana. Polska oparła się o swoją, nie o cudzą krew. Oparła się o swoją własną krew w roku 1944 i teraz buduje na tym swoją państwowość. Tak właśnie ma być”.

[srodtytul]Truchło świadkiem[/srodtytul]

Niewielu jest autorów, którzy swoje sądy przedstawiają z podobnym Rymkiewiczowi przekonaniem. Nie zawsze sądy te się sprawdzają, życie zweryfikowało np. niektóre polityczne prognozy autora „Wieszania”. W kwietniu 2007 r. wieszczył, że „Jarosław Kaczyński wygra następne wybory”, na tej podstawie, że „historia Polski nagle się poruszyła. Polacy się ruszają, rusza im się w głowach”. Bardzo to możliwe, ale że rzeczywistość skrzeczy, J.M.R. od pewnego czasu utrzymuje, że – jak powiedział w najnowszym wywiadzie dla „Newsweeka” z 14 czerwca br. – „Kaczyński miewa fenomenalne pomysły, ale jego problem polega na tym, że nie jest w stanie ich zrealizować, bo nie dysponuje realną siłą”. W przeciwieństwie do takiego, na przykład, Piłsudskiego, który – dopowiada – „miał wojsko, wiernych oficerów, a także wsparcie robotników i intelektualistów”.

Tymczasem bracia Kaczyńscy – dowodził – mają trudności z wyjściem z politycznej sytuacji, w jakiej się znaleźli, i w istocie nic nie mogą zrobić. No to nasuwa się pytanie: skoro wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski, a nie może zrobić niczego, to jaki może być efekt takiego działania czy – jak kto woli – braku działania?

Na pewno w „Rozmowach polskich latem roku 1983” nie pomylił się Rymkiewicz, przypisując prezydenturze Ronalda Reagana wyjątkowe znaczenie ani też zapowiadając bliski już kres komunizmu. Ale np. nie rozpoznał stanu umysłów na Ukrainie. „To wielki naród – pisał – większy niż my, więcej jest ich przecież niż trzydzieści sześć milionów. A gdzie teraz są, kim są? Kto mieszka dziś w ukraińskich wioskach nad Dnieprem, nad Zbruczem? Jakim językiem mówią tam ludzie, jaka jest ich ojczyzna, jakiej chcą ojczyzny?

I kto dziś mieszka w Kijowie, we Lwowie, w Odessie? Co to jest za naród? Czy oni jeszcze chcą, czy potrafią być narodem?”.

Bez obaw, przekonaliśmy się, że potrafią być narodem. Jeszcze jakim, choć na pewno niezgodnym z naszą wizją „słodkich Rusinów”. Skądinąd rozumiem, dlaczego autor „Baketu” zachował taką ostrożność czy wręcz nieufność wobec Ukraińców i idei niepodległej Ukrainy. Nie z egoistycznych pobudek, lecz w trosce o Polskiego Ducha, który „tam ciągle przebywa, ciągle tam gospodarzy. Trzeba zapytać: czy on ma tam nadal gospodarzyć, czy właśnie tego chcemy, czy raczej powinien się zacząć stamtąd wycofywać? Czy taka dziejowa rejterada w ogóle jest możliwa, czy to się w dziejach zdarzało?”.

Nie ma rady, „z Polski – pisał Rymkiewicz w »Rozmowach polskich latem roku 1983« – wypisać się nie można, i Polak, który umiera, nie przemienia się przecież – o, to byłaby kara zbyt już okrutna, gorsza niż wszystkie czyśćce, wszystkie piekła – w truchło bez narodowości, w ducha bez ojczyzny, lecz pozostaje nadal Polakiem, duchem polskim, trupem polskim, i nadal zatem uczestniczy w polskich dziejach, jest obecny, jest świadkiem, poświadcza, i działa nadal duchowo, a może, w tajemniczym jakimś sposobie, i fizycznie w sprawie polskiej, wspomaga Polskę, wzmaga polskość Polski (...)”.

[srodtytul]Swoisty wampiryzm[/srodtytul]

W najnowszym wywiadzie udzielonym Mariuszowi Cieślikowi z „Newsweeka” Jarosław Marek Rymkiewicz powiada: „Dla naszego samopoczucia byłoby lepiej, gdyby w stanie wojennym rzucono parę bomb i spalono jakiś komitet. Późniejsze wyroki śmierci stałyby się pomnikami narodowej chwały”.

– Nie przeraża cię – spytał mnie kiedyś pewien znany krytyk literacki – ten swoisty wampiryzm Rymkiewicza, ta łatwość, z jaką szafuje życiem narodu, ta ochota na złożenie daniny krwi?

– Przeraża – odparłem – ale to nie kto inny, tylko ten pisarz właśnie powiedział kiedyś, że nie jest godzien litości ktoś taki, kto pisze tak, że jego pobratymcy nie mają żadnego pożytku duchowego z jego pisania. A ja ten pożytek duchowy z lektury książek autora „Kinderszenen” mam.

Krytyk spojrzał na mnie nieprzychylnie, machnął ręką i w końcu orzekł: – To wszystko jest chore.

Może i chore – myślę – ale jakże to piękna choroba.

[ramka][b]Jarosław Marek Rymkiewicz[/b]

(ur. 1935 r.) – poeta i prozaik, dramatopisarz, eseista. Profesor Instytutu Badań Literackich PAN. Znawca twórczości wielkich polskich poetów: Mickiewicza, Słowackiego, Fredry, Leśmiana, o których pisał w licznych publikacjach. Autor ważnych książek o najnowszej historii Polski i współczesności, m.in.: „Wieszanie” (2007 r.), „Kinderszenen” (2008 r.). Ostatnio nakładem Wydawnictwa Sic! ukazały się jego „Rozmowy polskie po latach 1995 – 2008”. [/ramka]

W ostatnich latach nazywano go: faszystą, ojcem ideowym skinów, zaślepionym nacjonalistą, ksenofobem, nienawistnikiem, a najdelikatniej: szaleńcem, piewcą polskiego zaścianka, maniakiem polskości. Czy nie bezpodstawnie? „... ciągle tylko mamy w głowie naszą polską polskość, polską polskość, i nic nas więcej nie obchodzi, przynajmniej ja, pan Mareczek, niczego więcej w głowie już nie mam, wszystko z głowy wymiotłem, wszystko mi z głowy wymiotło, ten czas mi wymiótł, dzieje mi wymiotły, i nic mnie nie obchodzi poza moją polską polskością, polską polskością, polskością” – pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w jednej ze swoich najgłośniejszych książek – „Rozmowach polskich latem roku 1983”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą