Droga do wiarygodności

W głównym muzeum historycznym RFN w Berlinie budząca szacunek wystawa o źródłach konfliktu polsko-niemieckiego, okrucieństwie okupacji niemieckiej w Polsce i długiej drodze do pojednania. Tak buduje się wiarygodność w dialogu pamięci obu narodów. Szkoda tylko, że to osiągnięcie nie zachwyca części polskich uczestników sporu o politykę historyczną.

Publikacja: 26.06.2009 19:51

Masz ochotę na mój koszyczek? Jest w nim mój kochany Śląsk! Zostanie przy mnie, nieodłączny, bo pust

Masz ochotę na mój koszyczek? Jest w nim mój kochany Śląsk! Zostanie przy mnie, nieodłączny, bo pusto i dziko wyglądałby u ciebie. Niemiecki plakat z okresu plebiscytu śląskiego 1921 r.

Foto: Rzeczpospolita

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/06/26/droga-do-wiarygodnosci/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Polacy i Niemcy – „Otchłań i nadzieje” – tę niezwykle dramatyczna nazwę nadało Niemieckie Muzeum Historyczne wystawie poświęconej rocznicy września 1939 roku. Ta nazwa dużo mówi. Polacy z otchłani katastrofy wrześniowej tak naprawdę wydobyli się dopiero w 1989 roku. A przecież agresja roku 1939 przez wielu Europejczyków – także Niemców – zaczęła być od dłuższego czasu lekceważona na tle późniejszych, coraz bardziej krwawych, epizodów wojny. Pojawiła się nawet opinia, że prawdziwa wojna zaczęła się dopiero w roku 1941 wraz z Vernichtungskrieg – wojną na wyniszczenie Niemiec i ZSRR oraz początkiem „przemysłowej” zagłady Żydów. Pamięć o winie wobec Polski przybladła w ostatnich czasach w porównaniu z latami 70. i 80., gdy ton debacie publicznej nadawali tacy ludzie sumienia pamiętający wojnę, jak Willy Brandt czy Richard von Weizsaecker.

Choć nikt tego w Berlinie nie mówi wprost, ekspozycja jest reakcją rządu RFN na sekwencję historycznych zgrzytów w relacjach polsko-niemieckich w ostatnich paru latach. – Zbyt szybko i zbyt naiwnie uwierzyliśmy, że przeszłość przestała być ważna w stosunkach polsko-niemieckich. W jubileuszowym roku rocznic 1939 i 1989 roku chcemy nadrobić te zaniedbania – tak mówili w styczniu przedstawiciele ambasady RFN w Polsce na specjalnej konferencji prasowej.

Kiedy taka refleksja pojawiła się na szczytach władzy RFN? Zapewne latem 2008 roku, gdy sekretarz stanu ds. kultury Bernd Neumann zlecił berlińskiemu muzeum szybkie stworzenie wystawy o rocznicy września. Rząd przeznaczył na ten nagły projekt solidną sumę 500 tysięcy euro, a szefowie berlińskiego muzeum musieli dokonać przesunięć w programie, aby zrobić miejsce dla „polskiej” wystawy.

Zajął się nią zespół złożony z doświadczonych badaczy profesora Hansa Ottomeyera i dr. Burkharda Asmussa, ale i badaczy młodszego pokolenia jak np. Arnulf Scriba. Do współpracy zaproszono polskich historyków na czele z profesorem Tomaszem Szarotą. W kwestii ukazania Holokaustu pomagał autorom wystawy Żydowski Instytut Historyczny.

Lokalizacja wystawy jest bardzo dobra. Siedziba DHM – stara berlińska zbrojownia – znajduje się na głównym trakcie turystycznym Berlina, w alei Unter den Linden. Wystawa potrwa do 6 września, więc ekspozycję zobaczą tłumy wakacyjnych turystów. I właśnie z myślą o młodzieży i widzach mało znających szersze tło konfliktów polsko-niemieckich wystawa wychodzi poza sam okres agresji i wojny. Pierwsza część pokazuje genezę konfliktu – od rozbiorów Polski w XVIII wieku po lata międzywojennej zimnej wojny między Rzecząpospolitą a Republika Weimarską. Centralna część ekspozycji to opis tragedii i zbrodni września 1939 roku oraz koszmaru okupacji. Wreszcie część trzecia to historia powojennej odbudowy relacji polsko-niemieckich i prób pojednania mimo morza przelanej krwi.

[srodtytul]Zjeść Polskę jak karczocha[/srodtytul]

Pożółkły zeszyt w wykwintnej skórzanej oprawie z epoki rokoka liczy sobie grubo ponad 250 lat. To pierwszy eksponat – polityczny testament Fryderyka pruskiego, spisany dla następcy tronu na wypadek śmierci na polu walki. „Stary Fryc” zalecał: „Polskę trzeba zjeść jak karczocha. Listek po listku. Jest to monarchia elekcyjna i każda zmiana władzy to okazja do aneksji. Trzeba zdobywać ten kraj miasto po mieście, powiat po powiecie, aż całość zostanie zjedzona”.

To pierwszy istotny trop ekspozycji. Nie sposób pojąć ostrości konfliktu bez refleksji, że to właśnie rozbiory i anihilacja Polski rzuciły cień na dalsze 150 lat relacji polsko-niemieckich. Gdy w 1918 roku Polska wywalczyła powrót do granic przedrozbiorowych na Pomorzu i w Wielkopolsce, szok Niemców wynikał z zapomnienia o rabunku z końca XVIII wieku.

Autorzy wystawy dobrze pokazują, jak w XIX i na początku XX wieku chwilowe fascynacje Niemców i Polaków kończyły się obopólnymi rozczarowaniami. W 1815 roku uznanie Europy dla odwagi Polaków w wojnach napoleońskich skłania Prusy do obdarowania Poznańskiego autonomią. To, co dla Berlina jest szczytem łaskawości, dla Polaków jest jedynie punktem wyjścia do dalszej walki o wolność.

Powstanie listopadowe 1830 roku budzi w Niemczech falę sympatii dla aspiracji Polaków. Jeszcze w 1846 r. proces polskiej konspiracji przed pruskim sądem w Berlinie wywołuje sympatie liberalnej prasy. Ale już wiosna ludów w 1848 r. odmienia nastroje. Nawet najwięksi liberałowie ogłaszają, że Poznańskie musi pozostać przy Rzeszy. Wieszcz narodowego odrodzenia Ernst Moritz Arndt orzeka, że Polacy to naród skłonny do burd, groźny dla Niemców.

Wystawa pokazuje najgorszy okres antypolonizmu, czyli epokę Bismarcka. Symbolizuje ją obraz Wojciecha Kossaka „Rugi pruskie” i oryginał ustawy z 1885 r. o wspomaganiu niemieckiego osadnictwa w Poznańskiem i na Pomorzu. I kolejny wzrost emocji – plany Berlina i Wiednia stworzenia podczas I wojny wasalnego królestwa polskiego. Niemieckie nadzieje, ale i obawy, w tej kwestii doskonale ilustruje okładka satyrycznego „Simplicissimusa” z 1916 roku. Na rysunku ojciec niemiecki orzeł i matka orlica Habsburgów czuwają nad kolebką młodego polskiego orła. Napis głosi: „Miejmy nadzieję, że nie zapomni, kto go wyniańczył”.

Już dwa lata potem niemieccy oficerowie byli rozbrajani na ulicach Warszawy, a Polaków i Niemców dzieli spór o Śląsk. Autorzy wystawy zgromadzili plakaty z obu stron sporu: polskie wilki szczerzące kły na niemieckie tereny i Ślązacy walczący z krzyżacką nawałą. Wystawa trafnie przypomina – co często dzisiejszym Niemcom umyka – jak silnie Republika Weimarska kontynuowała antypolską wrogość sprzed I wojny światowej. Widać to na karykaturach: śmierdzący, wykorzystujący chwilową słabość Niemiec Polacy oblewani bez skutku perfumami przez francuskiego protektora. Tuż obok słowa dowódcy Reichswehry Hansa von Seeckta z 1922 roku: „Polska na mapie Europy to dla nas fakt nie do zniesienia”. Kolejne ważne dla niemieckiego widza przypomnienie – bez wrogości lat 20. i 30. – agresja 1 września 1939 nie spotkałaby się z takim z poparciem Wehrmachtu i zwykłych Niemców.

[srodtytul]Czarne ściany[/srodtytul]

Okres wojny to główna część wystawy. Już czarne ściany sali wskazują, że mowa jest o czasie zbrodni. Autorzy ekspozycji słusznie postawili akcent na to, aby pokazać, jak wyglądały nazistowskie wizje eksterminacji Polaków na czele ze zbrodniczym Generalplan Ost. Plany, jakie szykowano wobec Żydów i Polaków czy szerzej Słowian, ale już nie wobec okupowanych Francuzów, Belgów czy Duńczyków. Specjalny rzutnik wyświetla cytaty z Adolfa Hitlera, Heinricha Himmlera i Hansa Franka pokazujące jasno, w jaki sposób tereny nad Wisłą miały być „oczyszczone” pod osiedlenie Niemców.

Znajdujemy informacje i o bestialskim nalocie Luftwaffe na Wieluń w 1939 r., i o zbrodniach Selbschutzu, czyli piątej kolumny niemieckiej mniejszości współpracującej z nacierającym Wehrmachtem, a po przejściu frontu rozstrzeliwującej polskie elity na zachodnich kresach RP. Dobrze zilustrowano wysiedlenie Polaków z terenów przyłączonych do Rzeszy. Przygnębiające wrażenie robi galeria katów okupowanej Polski. Widać na niej, jak wielu wyższych oficerów SS i gestapo spośród tych, którzy przeżyli wojnę, uniknęło kary lub ukaranych zostało łagodnie. Tak było z Lotharem Beutelem, Ludolfem-Hermanem von Alvensleben, Franzem Stanglem, Walterem Braemerem czy bohaterem najbardziej oburzającej kariery politycznej w powojennej RFN – oprawcą Warszawy Heinzem Reinefahrtem. Przejmujące są przetłumaczone na niemiecki filmowe relacje ofiar zbrodni niemieckich i opowieści Polaków ratujących Żydów.

Okres powojenny to stonowane pokazanie deportacji Niemców, ale i przypomnienie, że Polacy przejmujący domy na Śląsku czy Pomorzu sami opuszczali swe domy we Lwowie czy na Wileńszczyźnie. Z dużym wyczuciem pokazano proces pojednania podejmowany przez episkopaty Polski i RFN oraz zwykłych chrześcijan w obu państwach niemieckich. Bez ironii wspomniano też o fasadowej, ale też w jakimś stopniu leczącej rany polityce przyjaźni PRL z NRD. Na wystawie można się dowiedzieć, że pierwszy film o kulisach prowokacji gliwickiej powstał właśnie w NRD, w 1961 roku. Prezentacja sporu w zachodnich Niemczech o uznanie granicy na Odrze i Nysie i pokaźnej pomocy Polakom w stanie wojennym uwieńczona jest symbolicznym eksponatem – piłkarskimi adidasami Lucasa czy, jak kto, woli Łukasza Podolskiego.

[srodtytul]Nie ma się z czego cieszyć?[/srodtytul]

Otchłań i nadzieja” to pierwsza tak duża wystawa o konfliktach polsko-niemieckich, wojnie i pojednaniu. Pokazuje ona, że kontrowersje nazywane w Polskę umownie „obawami przed pisaniem przez Niemców historii na nowo” bardziej dotyczą medialnej publicystyki i kultury masowej, np. filmu, niż środowiska niemieckich historyków zajmujących się stosunkami polsko-niemieckimi i zbrodniami III Rzeszy. To z tego środowiska wywodzą się naukowcy, którzy wraz z polskimi historykami opracowali objazdową wystawę „Z największą surowością” o zbrodniach Wehrmachtu w kampanii wrześniowej z 2005 roku czy ekspozycję „Zachować pamięć” o pracy przymusowej Polaków w latach wojny z 2007 roku.

Wystawa „Otchłań i nadzieja” zebrała pozytywne opinie w dwóch największych niemieckich dziennikach „Die Welt” i „Frankfurter Allegmeine Zeitung”. Natomiast w Polsce jedynym jej pogłębionym echem jest jak dotąd dość chłodna recenzja Piotr Burasa na łamach „Gazety Wyborczej” – notabene autora jednego z tekstów w katalogu wystawy.

Buras ironicznie nazywa wystawę „triumfem polskiej polityki historycznej” i deprecjonuje jej znaczenie sugestią, że Polacy wymusili ją na Niemcach. Buras głosi, że nie ma się z czego cieszyć, gdyż „wystawa nie świadczy o tym, że polsko-niemiecki dialog wyszedł ze ślepego zaułka”. Wzywa, by w przyszłości „wreszcie przełamać intelektualne schematy, których wystawa ta jest klasycznym przykładem”. Ironizuje, że symuluje ona istnienie czegoś takiego jak obiektywna wersja historii.

Recenzja Burasa pokazuje, jak bardzo spory o wizje niemiecko-polskiej przeszłości są debatą toczoną równolegle, także na rodzimym podwórku. Czy krytyka publicysty „GW” to głos kogoś, kogo drażni eksponowanie polskich cierpień jako dowód na uleganie wizji Polaków - bezgrzesznych ofiar ostatniej wojny?

Czy uznanie prostej prawdy, ze w czasie wojny byliśmy przede wszystkim ofiarami, i pokazanie tego w rocznicę wojny przez Niemców trzeba opisywać z ironicznym pobłażaniem? Recenzja Burasa musi budzić takie pytania w sytuacji, gdy od dłuższego czasu historyczni rewizjoniści, krytycy polskiego „dobrego samopoczucia historycznego” łamią rozmaite tabu. Akceptują skandaliczny tekst w „Spieglu” czy zachwycają się wywiadem na łamach „GW” z Eriką Steinbach jako właściwą odtrutką na jej rzekome demonizowanie nad Wisłą.

To niepokojąca tendencja. Przykro myśleć, jak bardzo przy okazji chęci walki o swoją wizję historii kontestatorzy „mitu Polski bez skazy” przy okazji mogą skomplikować i tak niełatwy polsko-niemiecki dialog historyczny.

Owszem, obok takich wystaw jak „Otchłań i cierpienie” chciałbym obejrzeć kolejne ekspozycje o relacjach polsko-niemieckich wychodzące poza Bismarcka, sztukasy i Palmiry. O oddziaływaniu na siebie obu kultur czy o wzajemnych stereotypach. Ale też nie ma zgody na lekceważące traktowanie prawdy o morzu przelanej krwi jako antyniemieckiego anachronicznego, straszaka, którego nowoczesny Polak powinien się wstydzić. I na pośrednie sprowadzanie wystawy do banalnego PR rządu RFN.

Niemieckie Muzeum Historyczne pokazało się tą wystawą z bardzo dobrej strony. To sprawia, że po jej obejrzeniu w polskich uszach o wiele optymistyczniej brzmi informacja, że to właśnie DHM ma nadzorować pod względem naukowym „Widoczny znak przeciw ucieczkom i wypędzeniom”. Wiarygodność w dialogu historycznym zdobywa się właśnie taką drogą. Niech to będzie sygnał dla badaczy z obu stron Odry. ?

[i]„Polacy i Niemcy – 1.09.1939, Otchłań i nadzieje” potrwa do 6 września, szczegóły: [link=http://www.dhm.de]www.dhm.de[/link] [/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/06/26/droga-do-wiarygodnosci/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Polacy i Niemcy – „Otchłań i nadzieje” – tę niezwykle dramatyczna nazwę nadało Niemieckie Muzeum Historyczne wystawie poświęconej rocznicy września 1939 roku. Ta nazwa dużo mówi. Polacy z otchłani katastrofy wrześniowej tak naprawdę wydobyli się dopiero w 1989 roku. A przecież agresja roku 1939 przez wielu Europejczyków – także Niemców – zaczęła być od dłuższego czasu lekceważona na tle późniejszych, coraz bardziej krwawych, epizodów wojny. Pojawiła się nawet opinia, że prawdziwa wojna zaczęła się dopiero w roku 1941 wraz z Vernichtungskrieg – wojną na wyniszczenie Niemiec i ZSRR oraz początkiem „przemysłowej” zagłady Żydów. Pamięć o winie wobec Polski przybladła w ostatnich czasach w porównaniu z latami 70. i 80., gdy ton debacie publicznej nadawali tacy ludzie sumienia pamiętający wojnę, jak Willy Brandt czy Richard von Weizsaecker.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał