Smutas czeka na wiosnę

Gordon Brown zbudował potęgę swojej partii, ale kiedy już został premierem, pozostaje mu tylko wątła nadzieja, że zostanie uznany za mniejsze zło w czasie kryzysu

Publikacja: 25.07.2009 15:00

fot: Nigel Roddis

fot: Nigel Roddis

Foto: Reuters

Jeszcze nieco ponad miesiąc temu wydawało się, że to już koniec Gordona Browna. Teoretycznie wszystkie składniki potrzebne do wymiany lidera były pod ręką: wewnętrzne wrzenie w partii po dramatycznych dla Partii Pracy wynikach wyborów lokalnych i europejskich (w niektórych regionach laburzyści zajęli w nich czwarte, a nawet piąte miejsce, uzyskując ogółem marne 16 procent głosów), skrajne oburzenie Brytyjczyków po ujawnieniu przez gazetę „The Telegraph” nieuprawnionych wydatków posłów – skierowane we wszystkie partie, ale szczególnie w partię rządzącą, fatalny stan gospodarki i kulawe próby jej naprawienia, wreszcie gotowy do przejęcia schedy następca – obecny minister spraw wewnętrznych Alan Johnson. Na początku czerwca wyglądało na to, że najbardziej honorowym i sensownym politycznie rozwiązaniem będzie jak najszybsze rozpisanie wyborów.

Jednak kilka tygodni to w polityce długo. Dziś rewolta ucichła, oprócz paru niższych rangą postaci rezygnację złożył tylko jeden minister. Ci najważniejsi, włącznie z Johnsonem i szefem dyplomacji Davidem Millibandem, jakby stracili zapał do knucia przeciwko szefowi. Brown pozostanie zatem premierem jeszcze przez rok, najprawdopodobniej do lipca 2010 r., kiedy to według konstytucji będzie musiał rozpisać wybory. A przez rok wszystko jest możliwe, nawet koniec kryzysu i coś tak dziś nieprawdopodobnego, jak wzrost popularności premiera.

Krytycy Gordona Browna uważają go za skostniałego, nudnego technokratę, którego próby „uczłowieczenia” kończyły się z reguły groteskowymi wpadkami. „Gordon Brown to Richard Nixon Partii Pracy – pisał o nim znany brytyjski autor Robert Harris. – Zapięty garnitur, nieco rozchylone usta, fizyczna nieporadność i ten niepokojący grymas, który pojawia się nie wiadomo skąd, jakby ktoś mu w głowie nacisnął guzik z napisem »uśmiech«”.

[srodtytul]Marksa nie czytał[/srodtytul]

Opis zewnętrzny się zgadza, ale biografia polityczna Browna to jedna z najbardziej fascynujących historii ostatnich lat. Zawiera elementy tragedii o przyjaźni, lojalności i zdradzie, przejmującego dramatu rodzinnego ze śmiercią w tle, opowieści o jednym z głównych twórców nowej Labour Party, największego triumfu partyjno-politycznego Europy końca XX wieku, i – owszem – elementy komedii, choć tych akurat najmniej.

Jego kariera polityczna zaczęła się na dobre w 1983 roku, gdy uzyskał mandat do Izby Gmin z okręgu Dunfermline East w Szkocji.

W tych samych wyborach z okręgu Newcastle z sukcesem startował również dwa lata młodszy od Browna Tony Blair – postać, która wkrótce miała zająć centralne miejsce w życiu Browna i w brytyjskiej polityce. Trzeba pamiętać, że Partia Pracy w tym czasie wyzwała do jednostronnego rozbrojenia Zachodu, znacjonalizowania całej brytyjskiej gospodarki i opodatkowania bogaczy metodą Robin Hooda. Przez cała lata 80. i znaczną cześć 90. program ten zapewniał jej wśród brytyjskiego elektoratu status partii niewybieralnej.

Brown i Blair od początku stanęli po stronie partyjnych reformatorów, dążąc do zmiany wizerunku Labour i zmarginalizowania frakcji „bojowców”. W istocie korzenie ich socjalizmu były pokręcone, a jeśli można doszukiwać się jakiegoś wspólnego źródła, to było nim zapewne chrześcijaństwo, zwłaszcza w wypadku Browna, którego ojciec był pastorem Kościoła Szkocji. Pytany później o swoje fascynacje ideowe z czasów młodości, Brown wspominał poetę Williama Blake’a, pisarza D.H. Lawrence’a, a z postaci tradycyjnie bardziej kojarzonych z socjalizmem – szkockiego przywódcę Niezależnej Partii Pracy Jamesa Maxtona (pisał o nim pracę doktorską). O dziełach Lenina, a nawet Marksa jako źródle inspiracji przyszły brytyjski kanclerz skarbu nie wspomina.

W latach 80. Brown i Blair stanęli zdecydowanie po stronie lidera Partii Pracy Neila Kinnocka, który próbował zdjąć z niej stygmat grupy czerwonych oszołomów. On sam poległ w ostatnim boju w 1993 roku, przegrywając wybory z Johnem Majorem, jednak ziarno zasiane przez modernizatorów miało już wkrótce wydać wspaniały owoc. A jego zbieranie miała nadzorować dwójka najbardziej błyskotliwych polityków nowej generacji: Tony Blair i właśnie Gordon Brown.

Od początku ważniejszą rolę w tym tandemie odgrywał Brown. Był lepiej wykształcony (edukację uniwersytecką rozpoczął w Edynburgu w wieku zaledwie 16 lat), miał za sobą karierę w mediach i na uczelni jako nauczyciel akademicki. Od 1985 roku zajmował różne funkcje w gabinecie cieni, stanowiąc dla Blaira kogoś w rodzaju mentora i nauczyciela.

Wiele lat później John Prescott, który przez dziesięć lat był wicepremierem w rządzie Blaira, pisał w swoich pamiętnikach, że „Tony chwytał się każdego słowa Gordona” i „traktował go jak wzór do naśladowania”.

Jednak po nagłej śmierci kolejnego lidera Partii Pracy Johna Smitha w 1994 roku to Blair został jego następcą. Legenda głosi, że przed wyborami partyjnego lidera Blair spotkał się z Brownem w londyńskiej restauracji Granita i obaj poszli na układ, w ramach którego Tony miał zostać liderem partii i przyszłym premierem, a Gordon miał przejąć nieskrępowaną władzę nad gospodarką jako kanclerz skarbu. Zwolennicy Browna twierdzą również, że podczas tamtego spotkania Blair zobowiązał się po jakimś czasie – nie wiadomo do końca po jakim – bez walki przekazać urząd premiera Brownowi. Żaden z dwójki bohaterów nie potwierdził publicznie zawarcia umowy, jednak wielu komentatorów brytyjskiej polityki nie ma wątpliwości, że do niej doszło, jak również że stanowiła ona punkt wyjścia niekończących się gwałtownych konfliktów między obu politykami.

[srodtytul]Niedobrana para[/srodtytul]

Jak wspomina Prescott, od początku urzędowania tej pary przy Downing Street iskrzyło między nimi. Blair był ulubieńcem mediów, imponował energią i pomysłami – to jemu przypisywano niewątpliwe sukcesy rządu w tamtym okresie. Tymczasem Brown jawił się jako ciągle narzekający smutas, biurokrata i fanatyczny autokrata – jednym z jego przezwisk, popularnym wśród podwładnych, było Stalin.

Tony Blair umiejętnie kreował swój wizerunek miłego faceta, którego nie sposób nie lubić, a na dodatek polityka o zdecydowanych poglądach, których gotów był bronić za każdą cenę. Brown natomiast wziął na siebie trudny obowiązek kontrolowania państwowej kasy, i to w sposób, który dla wielu wyznawców Labour wydawał się skandaliczny: nowy kanclerz zerwał z tradycją podnoszenia podatków i wydawania publicznych pieniędzy.

Na skutki nie trzeba było długo czekać: Brown okazał się jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym kanclerzem brytyjskim po wojnie. Za jego czasów Wielka Brytania nigdy nie była w recesji, inflacja znajdowała się pod ścisłą kontrolą i przez długi czas należała do najniższych w Europie, a gospodarka przeżywała najdłuższy w historii okres nieprzerwanego wzrostu. Brown ograniczył wydatki publiczne w stopniu, o którym nie śniło się nawet najbardziej twardogłowym thatcherystom: w jednym roku budżetowym emerytury wzrosły zaledwie o 75 pensów.

Brown był również zdecydowanym zwolennikiem większej niezależności Banku Anglii i nie mniejszym przeciwnikiem przyjęcia przez Wielką Brytanię waluty europejskiej. To jemu w znacznej mierze Brytyjczycy zawdzięczają fakt, że nie doszło do referendum w sprawie euro. A nie doszło, bo Blair – zwolennik euro i ścisłej integracji europejskiej – niemal na pewno by je przegrał.

Różnice w sprawie integracji europejskiej były ważnym, ale nie najważniejszym powodem wrogości, która z latami wzrastała między obu politykami. Główny konflikt rósł wokół braku realizacji rzekomej umowy z Granity. Tony Blair, niesiony na fali popularności nieznanej politykom brytyjskim od lat, ani myślał ustępować. Po pierwszej kadencji przyszła druga, po drugiej trzecia i nadal nic nie wskazywało, że Blair ma zamiar oddać Brownowi władzę. Jak pisze Prescott, napięcia między politykami, którzy decydowali wówczas o losie kraju, stawały się nie do zniesienia, obaj obrażali się na siebie, całymi dniami unikając kontaktu, organizowali przeciwko sobie media i kolegów partyjnych, a sam Prescott regularnie występował w roli rozjemcy między premierem a kanclerzem.

Ostatecznie we wrześniu 2006 roku Blair uległ i ogłosił, że w ciągu roku odda władzę.

[srodtytul]Wreszcie uśmiech[/srodtytul]

Blaira zgubiło bezwarunkowe poparcie, jakie wyrażał dla George’a W. Busha i wojny w Iraku, która dla Brytyjczyków stawała się kompletnie nie do zaakceptowania. Jednak gdy gazety brytyjskie obiegło zdjęcie uśmiechniętego od ucha do ucha Browna, który właśnie odjeżdżał z Downing Street po spotkaniu z premierem, rola kanclerza w upadku Blaira została poddana gruntownej publicznej analizie. „Spotkanie” to niedobre słowo dla opisu tego, co działo się wcześniej. Powołując się na współpracowników Blaira, gazety pisały, że było to połączenie karczemnej awantury z rozstaniem kochanków. Blair próbował się dowiedzieć od Browna, dlaczego go zdradził, a Brown udawał, że nie rozumie, o co chodzi, i cały czas milczał.

„Nigdy nie przypuszczałem, że Gordon potrafi być tak fałszywy” – zwierzał się ponoć współpracownikom Blair. Zdaniem Blaira, podobnie zresztą jak większości brytyjskich mediów, to kanclerz doprowadzony do ostateczności niekończącym się czekaniem na swoją kolejkę do premierostwa miał kierować zza kulis akcją wykańczania Blaira. To on nakłaniał posłów, by pisali listy do Blaira z apelem o odejście, to on miał podpuszczać do dymisji współpracowników premiera. W efekcie Brown osiągnął cel, ale swoim postępowaniem skierował przeciwko sobie nawet osoby niespecjalnie przychylne premierowi. Jak napisał wówczas jeden z komentatorów, „spiskowcy dokonali rzeczy, która wydawała się niemożliwa. Udało im się przedstawić Blaira jako człowieka pełnego godności i wiernego zasadom. ”.

Minął rok i w czerwcu 2007 r. Gordon Brown dostał to, o co walczył przez całe swoje polityczne życie.

Na początku czerwca br. „Daily Mail” opublikował druzgocący werdykt Tony’ego Blaira na temat Gordona Browna: Mrok, który nosi w sercu, i kłamstwa, którymi się posługuje, będą przyczyną jego upadku”. Nie ulega wątpliwości, że Blair ciągle czuje się oszukany przez byłego przyjaciela.

„Mrok w sercu”, o którym mówi, to nie pierwsze odniesienie do – by tak rzec – ponurej natury obecnego premiera. Niektórzy jego biografowie przypisują ją surowemu wychowaniu, jak również toczonej od wczesnej młodości walce o zdrowie. W wieku 16 lat Brown uległ poważnej kontuzji podczas meczu rugby – odkleiła mu się siatkówka i do dziś nie widzi na jedno oko. Kilka lat potem zauważył niepokojące symptomy w swoim drugim oku, które uratowano mu dzięki skomplikowanej operacji.

Los nie szczędził mu też dramatów rodzinnych – w 2002 roku umarła mu urodzona dwa tygodnie wcześniej córka, a w 2006 roku u jego starszego syna Jamesa zdiagnozowano mukowiscydozę, groźną chorobę genetyczną, która wymaga stałej opieki nad chorym i w wielu wypadkach kończy się śmiercią. Doświadczenia rodzinne z pewnością mają ogromny wpływ na publiczne zachowania Browna, zresztą po śmierci swojej córki przyznał to publicznie, wzbudzając – co wyjątkowe w jego wypadku – autentyczną życzliwość i współczucie Brytyjczyków.

[srodtytul]O jedne wybory za późno[/srodtytul]

Jednak nawet w tak skorym od pewnego czasu do sentymentalizmu społeczeństwie jak brytyjskie osobiste dramaty Browna nie poprawiają jego notowań. Gdy przejmował ster od Blaira, zwolennicy Labour oczekiwali, że uratuje partię przed porażką wyborczą i nada rządowi nowy impet, a zwykli Brytyjczycy liczyli na to, że jego trzeźwe podejście do gospodarki, dystans zarówno wobec USA, jak i Unii Europejskiej oraz niechęć do nadużywania medialnych trików wprowadzą stabilizację do polityki w kraju.

Początek jego rządów był na tyle dobry, że Brown poważnie rozważał rozpisanie wyborów już w październiku 2007 r. Torysi byli rozbici, nowe przywództwo rodziło nowe nadzieje, dlatego mógł liczyć na przypieczętowanie swojej władzy mandatem wyborczym i – po wygranej elekcji – przedłużenie swoich rządów na następne lata.

Jednak odstąpił od tej idei, co natychmiast skierowało przeciwko niemu zarzuty o brak zdecydowania. Kilka miesięcy później było praktycznie po herbacie, bo wybuchł kryzys finansowy, a Wielka Brytania stała się jedną z największych jego ofiar. W ciągu roku lawinowo wzrosła liczba bezrobotnych, zadłużenie kraju wyniosło 47,5 proc. PKB, spadek gospodarczy na koniec 2009 roku ma wynieść prawie 3 procent. Kanclerz jednej z najlepiej funkcjonujących gospodarek europejskich w ciągu kilku miesięcy zmienił się w premiera kraju, któremu nadano przydomek „chory człowiek Europy”.

W październiku ub.r. Brown wpompował w system bankowy 37 miliardów funtów, co najprawdopodobniej zapobiegło ostatecznej katastrofie, jednak gotówka przekazana bankom nie została przez nie wykorzystana do otwarcia kanałów kredytowych dla brytyjskich firm, co było zamierzeniem premiera. Część komentatorów uważa dziś, że cały pakiet był wadliwie przygotowany, jednak po pierwszej interwencji nie było drogi odwrotu. Pod koniec stycznia rząd zaoferował bankom system ubezpieczeń przyszłych kredytów, co mogłoby kosztować Skarb Państwa nawet 200 mld funtów. Ostatecznie interwencja rządu w system bankowy oceniana jest pozytywnie, ale w żaden sposób nie zmienia to położenia Browna i jego rządu. Przegrane z kretesem wybory, oburzenie ludzi na posłów za bezprawne wydawanie publicznych pieniędzy, a nade wszystko brak nowych pomysłów na rządzenie krajem aż biją w oczy nawet największych zwolenników Labour.

I tylko jedna nadzieja, jedno światełko w tunelu pozwala największym optymistom liczyć na cud, który uratuje Browna na wiosnę przyszłego roku. Otóż alternatywa w postaci rządów torysów może się okazać jeszcze gorsza. W wyborach europejskich konserwatyści tylko nieznacznie poprawili swój wynik – największe sukcesy zanotowały partie z marginesu politycznego. Konserwatyści nie sprawiają na Brytyjczykach wrażenia gotowych do przejęcia władzy, a już z pewnością nie budzą takiego entuzjazmu jak laburzyści, którzy wymiatali torysów z politycznej sceny w 1997 roku. Gordonowi Brownowi pozostaje wątła i jednak mało realna nadzieja, że zostanie uznany za mniejsze zło. Gorzki to koniec dla jednego z głównych twórców partii, która odegrała fundamentalną rolę w polityce brytyjskiej końca XX wieku.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał