To są kochane czasy

Park Ocalałych. Stacja Radegast. Ławka Jana Karskiego. Pomniki Żegoty i Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki, były prezes Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, przywraca miastu jego żydowskie tradycje

Publikacja: 12.09.2009 15:00

Joseph Malovany, kantor z nowojorskiej synagogi i Jerzy Kropiwnicki podczas obchodów 60. rocznicy li

Joseph Malovany, kantor z nowojorskiej synagogi i Jerzy Kropiwnicki podczas obchodów 60. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Ghetto

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Przez wiele lat Jerzy Kropiwnicki, doktor ekonomii, minister w rządzie AWS, opinii publicznej znany był głównie z krytykowania Leszka Balcerowicza oraz pobożności manifestującej się częstym pielgrzymowaniem – do Rzymu lub Ziemi Świętej.

Urodzony w Częstochowie, u stóp Jasnej Góry, otrzymał wychowanie surowe, patriotyczne, katolickie. Był prezesem Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, partii uważanej za kontynuatorkę tradycji przedwojennej endecji. Po przegranych przez AWS wyborach parlamentarnych, jesienią 2002 r. trafił do łódzkiego ratusza jako kandydat z „tramwaju”.

Kampania wyborcza, kreująca go na zwykłego – jeżdżącego środkami komunikacji publicznej – łodzianina – sprawiła, że pokonał urzędującego prezydenta Krzysztofa Jagiełłę z SLD i rozwiał mit o lewicowych sympatiach Łodzi. Nikt się po nim tego nie spodziewał. Podobnie, jak nikt nie spodziewał się, że to właśnie Kropiwnicki okaże się gorącym orędownikiem przywracania miastu żydowskich tradycji.

[srodtytul]Krzyczeć razem z ofiarą[/srodtytul]

Dużo myślałem o sytuacji świadka zbrodni. Kiedy ludzie rozważają problem zbrodni, zazwyczaj myślą o dwóch stronach – o kacie i ofierze. Rzadko uświadamiamy sobie, że bywa jeszcze strona trzecia, to znaczy świadek. W Łodzi zbrodniarzami byli Niemcy, ofiarami Żydzi. A świadkami ci, których w getcie nie zamknięto, więc przede wszystkim Polacy. W każdej zbrodni rola ofiary i kata jest raz na zawsze ustalona.

Świadek natomiast staje wobec nieprzemijającego wyzwania moralnego – może milczeć razem z katem lub krzyczeć razem z ofiarą. W moim przekonaniu milczenie jest moralnie nie do zaakceptowania. Świadek zbrodni musi krzyczeć” – to fragment jego przemówienia podczas uroczystości z okazji 60. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Ghetto. Być może najlepszego, jakie wygłosił.

Żydowska gmina wyznaniowa w Łodzi liczy dziś około

300 osób. Na czele stoi Symcha Keller. Nosi pejsy, jak przystało na chasyda. W książce „Ziemia zwana obiecaną” na pytanie o wygląd odpowiada Rafałowi Geremkowi dowcipem. Mosze, który pewnego dnia ściął pejsy i zaczął wyglądać jak goj, wkrótce wpadł pod samochód. Konając, zwrócił się z pretensją do Boga: „Panie Boże, tak w ciebie wierzyłem, a ty pozwoliłeś mnie zabić!”. Pan Bóg odrzekł: „Mosze, to ty? Ja cię nie poznałem!”. Symchę, postać charyzmatyczną, w Łodzi rozpoznają prawie wszyscy. – Gdyby Kropiwnicki i Keller się nie spotkali, bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu – mówi Małgorzata Andrzejewska-Psarska, pracownik magistratu, rodowita łodzianka.

– Bardzo dużo zostało zrobione – przyznaje Aleksandra Szychman, kierownik biura gminy żydowskiej w Łodzi.

Lista spraw, które udało się załatwić w ciągu siedmiu lat, jest imponująca. Nagłośnione na całym świecie obchody rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto. Park Ocalałych, stacja Radegast, z której odchodziły transporty Żydów do Auschwitz i Chełmna, ławka Jana Karskiego, pomniki Żegoty i Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ale także wymiana młodzieży.

A zaczęło się w listopadzie 2002 r. od wizyty w łódzkim ratuszu Władysława Bartoszewskiego. Przybiegł kilka tygodni po wyborze Kropiwnickiego na prezydenta.

– Zależało mu na tym, by miasto zorganizowało obchody zbliżającej się 60. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Ghetto. Mówił, że to najdłużej istniejące getto w Europie, tymczasem prawie nikt o tym nie wie. Znał ocalałych, którzy chcieli z tej okazji przyjechać do Polski, ale bali się, że zostaną źle potraktowani – opowiada Agnieszka Ostapowicz, rzecznik prasowy obchodów likwidacji getta.

[srodtytul]Ziemia obiecana[/srodtytul]

Przez dziesiątki lat Łódź wyrobiła sobie na świecie opinię podłego miasta, które wypiera się żydowskiej przeszłości. Historii trudnej, ale też fascynującej. W 1821 r. została uznana przez władze Królestwa Kongresowego za osadę fabryczną. Zjeżdżają do niej przemysłowcy niemieccy. Otwierają fabryki, rozpoczynają produkcję. Od razu zastrzegają sobie, by w osadzie razem z nimi nie mieszkali Żydzi.

Zakaz przestanie obowiązywać kilkanaście lat później. Wtedy Żydzi odkrywają ziemię obiecaną. Namiestnik Józef Zajączek wyznacza im miejsce – południową pierzeję staromiejskiego rynku. Reszta miasta jest otwarta tylko dla żydowskich bogaczy, pod warunkiem wszakże, że mówią po polsku, niemiecku lub francusku. I nie wyróżniają się ubiorem.

Łódź była w XIX w. drugim po Warszawie skupiskiem Żydów na ziemiach polskich. Ale to tutaj, jak pisze Joanna Podolska w „Spacerowniku Łódź Żydowska”, Żydzi w bezprecedensowym stopniu przyczynili się do rozwoju miasta. Przemienili malutką miejscowość w jeden z najważniejszych ośrodków przemysłu włókienniczego w Europie. Ci, którzy potrafili wykorzystać koniunkturę, szybko stali się finansową elitą. Ograniczenia w osiedlaniu zniesiono w 1862 r. Rodziny Poznańskich, Konstadtów, Silbersteinów, Konów, Eitingtonów rywalizowały ze sobą i z Niemcami, tworząc fabryki i pałace stanowiące dziś o wyjątkowości miasta. Mieli pieniądze, potrzebowali uznania.

Do legendy przeszła postać Izraela Poznańskiego, jednego z królów bawełny, który kochał przepych. Budował z rozmachem, upatrując w tym świadectwa swej wielkości. Architektowi, który pytał, w jakim stylu chce pałac, Poznański miał odpowiedzieć: „Mnie stać na wszystkie style”. Do niego należały pofabryczne budynki dzisiejszej Manufaktury – ówczesne gargamele, które dziś tętnią życiem i stanowią centrum handlowo-rekreacyjne i kulturalne Łodzi.

Żydzi zamieszkiwali głównie okolice Starego Miasta i dzielnicę Bałuty, która na początku

XX w. przemieniła się w strefę biedy, ale także nieskrępowanego handlu. „Na Bałutach wszystko było do kupienia – zarówno rzeczy, jak i dusze, zarówno kradzione majtki, jak i frymarczona przyzwoitość, a bałucki rynek był tej wymiany punktem węzłowym” – pisał w „Balladzie o Ślepym Maksie” Arnold Mostowicz, lekarz z łódzkiego getta, później pisarz i publicysta.

[srodtytul]Litzmannstadt Ghetto[/srodtytul]

Kiedy w 1939 r. do miasta wkroczyli Niemcy, zastali w nim 233 tys. Żydów. Większość stanowili drobni handlarze, rzemieślnicy, robotnicy. Już w listopadzie 1939 r. Łódź została włączona do

III Rzeszy. Litzmannstadt Ghetto Niemcy zaczęli tworzyć w lutym 1940 r. Specjalna zamknięta strefa ulokowana została na terenie Starego Miasta i Bałut. Budynki wokół wyburzono, tworząc pustą przestrzeń. Teren nie był skanalizowany, co praktycznie odcięło jakąkolwiek drogę do potajemnych kontaktów z pozostałą częścią miasta. W Litzmannstadt Ghetto Żydzi, by przeżyć, pracowali na potrzeby niemieckiego państwa. Mieli swoją walutę – marki i swoją administrację. Przewodniczącym Judenratu został żydowski kupiec Chaim Rumkowski, który zorganizował miasto w mieście.

We wrześniu 1942 r. w czasie tzw. Wielkiej Szpery, w ciągu dziewięciu dni Żydzi mieli oddać starych i chorych, a także dzieci do dziesiątego roku życia. – Zachowały się zdjęcia, gdy idą na śmierć pięknie ubrane w białych marynarskich kołnierzykach – opowiada Agnieszka Ostapowicz. Niemcy wywieźli ich do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem.

Ci, którzy zmarli w getcie, zostali pochowani na cmentarzu przy Brackiej. Na Polu Gettowym, oddzielnej części cmentarza – ogromnej przestrzeni porośniętej trawą – leży 45 tys. ludzi, ofiar chorób i głodu. Ostatni transport z getta do obozów zagłady wyruszył 29 sierpnia 1944 r. Do uprzątnięcia terenu Niemcy zostawili jedynie 860 osób. Oni też mieli zginąć. Czekały już na nich wykopane przy płocie doły na zbiorowe mogiły. Gdy się zorientowali, zdołali uciec.

[srodtytul]Ulica zamiast pomnika[/srodtytul]

Spośród łódzkich Żydów ocalało łącznie kilkanaście tysięcy osób. Jednak po wojnie klimat w mieście im nie sprzyjał. Podczas wojny Niemcy wywieźli z cmentarza na Wesołej wiele macew i wykorzystali je do budowy dróg. Po wojnie sąsiedzi cmentarza płyty nagrobne traktowali podobnie. Porobili z nich schodki do domów, komórki. Dzieła zniszczenia dopełniły władze Łodzi, zarządzając w 1949 r. przedłużenie ulicy Zachodniej przez teren cmentarza. Korespondencja między ówczesną Kongregacją Wyznania Mojżeszowego (nie było jeszcze wtedy gminy) a władzami Łodzi i Ministerstwem ds. Wyznań nie dała rezultatów.

– Ówczesny prezydent Łodzi odpisał, że wybudowanie ulicy przez cmentarz będzie godnym upamiętnieniem pochowanych tam ludzi. Mamy więc w tej chwili pomnik Żydów w formie ulicy – opowiada Hubert Rogoziński, przewodnik po cmentarzu żydowskim.

Przez pewien czas wydawało się, że społeczność zacznie się odbudowywać wokół idei utworzenia żydowskiego teatru. Władze przekazały budynki przy Więckowskiego, ruszyła zbiórka pieniędzy. Jednak utworzenie Państwa Izrael skłoniło wielu Żydów do emigracji. Budowę gmachu, wspartą państwowymi dotacjami, zakończono w 1951 r. Ostatecznie Teatr Żydowski upaństwowiono, a jego siedzibę przeniesiono do Warszawy.

Po roku 1968 większość łódzkich Żydów wyemigrowała. – Wielu z tych, którzy tego nie zrobili, wolało ukrywać swoje pochodzenie – mówi Hubert Rogoziński, członek gminy żydowskiej. Wtedy też zamknięto utworzoną w 1945 r. szkołę żydowską.

Po 1990 r. nie było przełomu. Co prawda łódzka gmina wyznaniowa jako jedna z pierwszych w Polscepodpisała z miastem ugodę w sprawie zwrotu nieruchomości. Gmina odzyskała m.in. zakupione jeszcze przed wojną budynki przy ulicy Pomorskiej. Z udziałem miasta powstała fundacja Monumentum Iudaicum Lodzense, której zadaniem jest renowacja nagrobków cmentarnych. Jednak poza tym niewiele się działo. Atmosfera była nie najlepsza.

Jerzy Kropiwnicki odczuł tę atmosferę podczas spotkania ze środowiskiem żydowskim w Toronto. Zebrani pytali go o antysemickie napisy na murach. Nawet w centrum, na budynkach starych kamienic widniały przez nikogo niezamazywane napisy „Widzew Żydzew”, „Żydzi do gazu”, czy gwiazdy Dawida powieszone na szubienicy. W Kanadzie o tym wiedzieli.

[srodtytul]Jeszcze przed obchodami [/srodtytul]

60. rocznicy likwidacji getta Halina Elczewska, jedna z ocalałych, zwróciła się do władz miasta o upamiętnienie tych, którzy przeżyli. Miała pomysł, by posadzić im drzewka. Zainspirowała tym miejską konserwator zieleni Grażynę Ojrzyńską, która znalazła miejsce w środku miasta, przy ulicy Wojska Polskiego i zaprojektowała Park Ocalałych. Dla przybywających do Polski gości przygotowano 400 drzewek.

[srodtytul]Powrót ocalałych[/srodtytul]

Zorganizowanie przez miasto w 2004 r. obchodów 60. rocznicy ostatniego transportu z getta do Auschwitz-Birkenau poprawiło atmosferę.

– Ówczesny prezydent Izraela Mosze Katzaw przyjął zaproszenie do komitetu honorowego. W uroczystościach wzięło udział 5 tys. gości. Zabrakło miejsc w hotelach, Łódź nie była jeszcze przygotowana na takie wydarzenia. Jednak goście byli wzruszeni powitaniem przez mieszkańców miasta. Gdy odwiedzali swoje dawne domy, mieszkańcy byli wobec nich serdeczni. Opiekowali się nimi harcerze. – Starzy ludzie byli wzruszeni pomocą dzieci – opowiada Ostapowicz.

W tym samym roku pojawiła się kolejna okazja do wykazania przez prezydenta Kropiwnickiego dobrej woli. Miasto chciało położyć nowe tory pod szybki tramwaj na ulicy Zachodniej. Gdy robotnicy wkopali się w ziemię, odkryli szczątki grobów cmentarza z ulicy Wesołej. Prace natychmiast przerwano. Dla Żydów cmentarz to bowiem dom dany zmarłemu na własność. W nim czeka na dzień, w którym przyjdzie Mesjasz, nastąpią czasy wiecznego pokoju i zmartwychwstanie. Czysto fizyczne, cielesne. Dlatego kości w kulturze żydowskiej nie mogą być naruszone.

– Śmierć 6 milionów Żydów w czasie wojny była tragedią narodową i ludzką. Ale to zupełnie bez znaczenia z punktu widzenia religijnego. Tragedią religijną było spalenie ciał po śmierci. W ten sposób uniemożliwiono tym ludziom zmartwychwstanie i życie wieczne. – tłumaczy Rogoziński. Z Izraela przyjechali rabini – specjaliści od takich sytuacji. Bo ludziom potrzebny jest tramwaj, a Żydom groby. Znaleźli wyjście: stalowe płyty nad grobami na szerokości torów. Wszystkie warstwy umocnień układane były na nim.

– To kosztowna praca, ale warto było ją wykonać. Teraz tramwaje suną po cmentarzu, nad grobami. I nikt nikomu nie przeszkadza – mówi Hubert Rogoziński. Na miejscu pierwszego żydowskiego cmentarza stanęła pamiątkowa macewa.

Jednak dla Żydów, nie tylko łódzkich, to cmentarz na Brackiej – położony na 42 hektarach w centrum miasta i do niedawna największy w Europie – jest miejscem szczególnym. Rogoziński, przewodnik po cmentarzu, jak nikt inny potrafi opowiadać o jego historii.

Choć każdy Żyd jest wobec śmierci równy – co podkreślać ma prosty strój, w którym składają go do grobu – łódzka nekropolia jest świadectwem tego, że każde zalecenie można obejść.

– Wzdłuż głównej alei nie leżą Żydzi, ale ich pieniądze – zauważa przewodnik.

Kestenbergowie odgrodzili się od reszty Złotą Bramą – kopią tej, która w Jerozolimie stoi z zamurowanymi drzwiami i czeka na nadejście Mesjasza. Konstadtowie ozdobili grób kutymi z żelaza motywami roślin. Jednak nad wszystkimi góruje grobowiec Poznańskich, z okrągłą kopułą wyłożoną mozaiką, w której każdy cytat z Biblii ma słowo Izrael, tak jak na imię miał właściciel grobu.

Grobowiec Poznańskich został niedawno odrestaurowany. Od dwóch lat trwają prace nad mniejszym, choć wykonanym z większą finezją sąsiednim grobem Silbersteinów. Także dom przedpogrzebowy stoi w gorsecie rusztowań. Trwają prace remontowe dachu. – Z budżetu miejskiego konserwatora pozyskujemy część środków przeznaczonych na renowację obiektów – przyznaje Aleksandra Szychman, kierownik biura gminy żydowskiej.

[srodtytul]Stacja Radegast[/srodtytul]

Od pięciu lat w Łodzi stoi pomnik Zagłady Stacja Radegast. Miejsce, z którego Żydów z getta wywożono do obozów w Auschwitz-Birkenau i Chełmnie nad Nerem. Idea stworzenia pomnika narodziła się, kiedy któraś z miejskich ekip konserwacyjnych odkryła, że przy niepozornym, zbitym z desek baraku pozostały tory z napisem Krupp 1939. Budynek odnowiono, zakupiono kilka wagonów i lokomotywę z epoki. Przed stacją zaś stanął pomnik. Długa konstrukcja z jasnej różowej cegły stanowi wejście do tunelu, którym idzie się na rampę. Na ścianach wiszą listy przeznaczonych do wywózki, z pozaznaczanymi nazwiskami.

Pomnik, zaprojektowany przez Czesława Bieleckiego, podzielił Żydów. Jedni uważają, że jest niepotrzebny. Zastrzeżenie innych wzbudza kształt – górująca nad industrialnym krajobrazem terenu pnąca się konstrukcja przywodzi na myśl komin. A przecież w Łodzi Żydów nie palono. Choć autor projektu zarzeka się, że to pęknięta grecka kolumna, nikt już chyba tak o jego pracy nie myśli. Słychać głosy, że tego pomnika powinno tu nie być. Że to komercyjne żerowanie na ludzkim nieszczęściu.

Jest faktem, że muzeum cieszy się zainteresowaniem. Przez 11 miesięcy ubiegłego roku miejsce odwiedziło prawie 20 tys. młodzieży i 6,5 tys. dorosłych. Najczęściej przyjeżdżają zorganizowane grupy ze Stanów Zjednoczonych i Izraela.

– Mają swoich przewodników, nie jesteśmy im do niczego potrzebni – mówi Izabela Miniak, historyk z Muzeum Tradycji Niepodległościowej, którego stacja Radegast jest oddziałem. Często odwiedzają też to miejsce ocaleni, którzy z rodzinami odbywają podróż sentymentalną. – Kilka godzin temu mieliśmy tu pana, który prosił, by pomóc mu zlokalizować dawne adresy. Siedzieliśmy nad mapami Łodzi i odtwarzaliśmy jego drogę do stacji Radegast – mówi Miniak.

[srodtytul]Tu tętni życie[/srodtytul]

Za grubym murem posesji przy ulicy Pomorskiej 18, w siedzibie gminy wyznaniowej żydowskiej tętni życie. Pobożni Żydzi modlą się w maleńkim domu modlitwy na pierwszym piętrze. W pomieszczeniach biurowych trwają narady. Część hotelowa czeka na gości. Także tych ze specjalnymi wymaganiami. Ortodoksyjny Żyd musi dbać o rytualną czystość. Nie położy nawet kapelusza, jeśli przedtem nie rozłoży pod nim folii, którą sam przywiózł.

– Mamy tu wszystko, co jest potrzebne w podróży. I dom modlitwy, i koszerną kuchnię. Od roku jest także mykwa, czyli rytualna łaźnia – mówi Szychman.

Więc przyjeżdżają. Także nieortodoksyjni Żydzi pochodzący z Europy Środkowej i Wschodniej wracają do świata, barw, smaków, zapachów, które znali i zapamiętali.

– Nie mogą się doczekać tych kopytek z kapusią okraszoną suto skwarkami, bynajmniej nie drobiowymi – śmieje się Szychman.

Od 2002 r. przy Pomorskiej działa dom dziennego pobytu dla osób starszych. Wymyśliła go Ewa Wajnryb. Wcześniej pracowała w domu socjalnym żydowskiej pomocy społecznej w Warszawie. Chciała taką placówkę stworzyć w Łodzi, ale zabrakło na to pieniędzy. Dom dziennego pobytu zapewnia podopiecznym – głównie starszym kobietom, wdowom – posiłki, gimnastykę, rehabilitację. Przede wszystkim jednak rozrywkę. Od kilku lat trwa współpraca z miejskimi ośrodkami pomocy społecznej. Organizowane są imprezy integracyjne.

Integruje się także młodzież. Łódź zainicjowała wymianę międzyszkolną. Chaim Kozienicki, 81-letni ocalały, przywozi grupy młodzieży z Izraela do Polski.

– Zanim młodzież się spotka, proszę, by każdy napisał osobisty e-mail, rodzaj wizytówki: Kim jest i co lubi. Piszą je swoim kulawym angielskim, bo wśród rzeczy, które nas łączą, jest znajomość angielskiego na podobnym poziomie – śmieje się Kozienicki.

Jeszcze przed przyjazdem każdy otrzymuje kogoś do pary. Potem następuje spotkanie, wspólne zwiedzanie, wizyty w szkołach, wyjazd do obozu w Chełmnie. Najważniejsze jednak, zauważa Kozienicki, to nawiązać więzi. Na pożegnalnym ognisku leją się łzy, młodzież wymienia adresy. Pozostają kontakty.

Ewa Wajnryb mówi: – Dla mnie to są kochane czasy. I gdyby zawsze tak było, Polska byłaby najmniej antysemickim krajem na świecie. Szczególnie widać to już wśród młodzieży, na której Żydzi – jak Murzyni czy Chińczycy – nie robią już wrażenia. Przyjmowani są z życzliwą ciekawością.

Jednak nie wszyscy w społeczności żydowskiej są takiego zdania. Można usłyszeć, że Kropiwnicki chce Żydów politycznie wykorzystać. Że chodzi tu o poklask i pokonanie lewicy, która za swoich rządów Żydami się nie interesowała.

– Co nim tak naprawdę kieruje, tego nie wiem. Jest takie powiedzenie: Pochodzisz w cudzych butach, to wiesz, co ten człowiek czuje. Ja w jego butach nie chodzę – mówi jeden z członków gminy żydowskiej.

Z jednym się zgadzają wszyscy: jest moda na żydowską tradycję Łodzi. I to trzeba wykorzystać. W Parku Ocalałych przybyła ławeczka Jana Karskiego, który z narażeniem życia informował Zachód o Holokauście. Powstał pomnik polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Teraz czas na Centrum Dialog – budynek przeznaczony do organizowania spotkań i wystaw. I w ogóle czas na dialog.

Przez wiele lat Jerzy Kropiwnicki, doktor ekonomii, minister w rządzie AWS, opinii publicznej znany był głównie z krytykowania Leszka Balcerowicza oraz pobożności manifestującej się częstym pielgrzymowaniem – do Rzymu lub Ziemi Świętej.

Urodzony w Częstochowie, u stóp Jasnej Góry, otrzymał wychowanie surowe, patriotyczne, katolickie. Był prezesem Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, partii uważanej za kontynuatorkę tradycji przedwojennej endecji. Po przegranych przez AWS wyborach parlamentarnych, jesienią 2002 r. trafił do łódzkiego ratusza jako kandydat z „tramwaju”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy