Czesława Bieleckiego żywot filmowy

Najważniejsze w naszej literaturze było i jest wadzenie się z Polską i o Polskę. Wiedział o tym dobrze Czesław Bielecki, stawiając w „Scenarzyście” pytania dla nas zasadnicze, na czele z „przeklętymi” polskimi pytaniami

Aktualizacja: 03.10.2009 10:12 Publikacja: 03.10.2009 00:57

Czesław Bielecki podczas otwarcia Muzeum Pamięci Komunizmu SocLand, 2003 r.

Czesław Bielecki podczas otwarcia Muzeum Pamięci Komunizmu SocLand, 2003 r.

Foto: Reporter

Część akcji powieści rozgrywa się w roku 2029, a wtedy – być może – wszystko będzie wyglądało tak, jak sobie to wyobraził Bielecki, ale i może zupełnie inaczej, a wówczas książkę wrzucić można będzie do szuflady z napisem „political fiction”, do tego do „nietrafionych wizji przyszłości”. Ale powstawanie scenariusza opartego na życiu protagonisty powieści – Ala – i kręcenie według niego filmu jest jedynie zabiegiem formalnym autora pragnącego opowiedzieć

o sobie i swoim sześćdziesięcioletnim życiu, w którym – jak powiada syn powieściowego bohatera – „dyskretnie uczestniczył w historii. Szczególnie, gdy bez niego biegła naprzód”.

[srodtytul]System z „wyciekami”[/srodtytul]

Al ma 20 lat, gdy na teren Uniwersytetu Warszawskiego wkracza ubrany w jednakowe jesionki w „jodełkę” tzw. aktyw robotniczy i pałuje studentów. On studiuje na politechnice, bierze tam udział w strajku okupacyjnym, a za koordynowanie działań strajkowych między uczelniami zostaje aresztowany. Po 17 latach na Mokotowie powita go ten sam oddziałowy. Spytany, która godzina, klawisz zaśmieje się i, otwierając celę, oznajmi: „Wyście tu nie przyszli na godziny”.

Co było w międzyczasie? Na przykład praktyczne poznawanie systemu na budowie fabryki domów. Systemu „z wyciekami”, w którym stawiane fundamenty składały się ze żwiru i szarej wody, bo nie dodawano cementu w odpowiedniej proporcji, a brakujące deski i gwoździe kradło się z sąsiedniego odcinka inwestycji.

Któregoś dnia Al na budowę przynosi kolegom do przeczytania wspomnienia więźnia Auschwitz Wiesława Kielara „Anus mundi”. Koledzy potwierdzają, że „obozowy model przetrwał. Obie strony rozumieją reguły gry. Jak żyć, aby przeżyć. (...) Przypadki tworzą system. Ale system nie jest przypadkowy”.

„Niech pan to napisze” – powiedział Książę. I tak z zachęty Jerzego Giedroycia powstała „Wolność w obozie”, najpierw opublikowana w „Kulturze”, a potem w podziemiu. Po raz pierwszy zetknąłem się wtedy z pisarstwem politycznym Czesława Bieleckiego występującego wówczas pod pseudonimem Maciej Poleski.

Kilkakrotnie będzie zapewniał powieściowy Al, że w Maisons-Laffitte znalazł swą jedyną rodzinę polityczną. Nie po raz pierwszy Czesław Bielecki kreśli tu czuły portret swego politycznego mentora, rzeczywiście – mistrza słuchania i monosylab: „Milczał, milczał i na końcu mówił: „Ma się rozumieć”. To był sygnał przejścia do następnej sprawy. I z nich składała się Sprawa Polska. Ta pisana z dużych liter.

Znaczenie „rodziny politycznej” z Jerzym Giedroyciem jako głową familii eksponuje Bielecki tym mocniej, że o swoich korzeniach wypowiada się lakonicznie, pewne tropy wskazując jedynie na początku „Scenarzysty”, gdy jego bohater jako zbuntowany nastolatek dumnie deklaruje: „Nie muszę jeść szynki. Wolę, żebyście wypisali się z partii”. Niewykluczone, że właśnie dlatego tak trafi do niego Giedroyc rezonujący: „... zmieniać można poglądy, ale nie zasady. Pyta pan, czego naprawdę nie znoszę? Oportunizmu!”.

[srodtytul]Oblicze tej ziemi[/srodtytul]

Lata 70. dla wielu osób z pokolenia „czapki studenckiej i gumowych nausznic z tłumikiem” stały się okresem stabilizacji. „W swoim czasie trzeba walczyć, w swoim czasie się urządzić” – śpiewał Jan Krzysztof Kelus, nawiasem mówiąc współautor drugoobiegowego bestsellera 1983 roku – „Małego konspiratora” napisanego wspólnie z Urszulą Sikorską i, właśnie, Czesławem Bieleckim. Wtedy ten ostatni był już jednak ściganym przez SB „wrogiem ludu”, szefem podziemnej oficyny CDN, zresztą także w tym samym – 1983 – roku aresztowanym i po raz pierwszy oskarżonym o próbę obalenia ustroju.

Ale wcześniej „stabilizować się” nie chciał. Był członkiem konspiracyjnej – może nawet nazbyt konspiracyjnej – grupy „Polska Walcząca”, później wszedł w skład Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. Ale naprawdę i dla autora, i dla powieściowego Ala, i dla milionów Polaków najważniejszy był ten dzień czerwcowy 1979 roku, gdy na placu Zwycięstwa w Warszawie ubrany w białe szaty człowiek wezwał Ducha Świętego, by „odnowił oblicze ziemi. Tej ziemi”. „Wtedy policzyliśmy się po raz pierwszy i na dobre” – mówi jedna z bohaterek „Scenarzysty”. Szesnaście miesięcy karnawału „Solidarności” było prostą konsekwencją tamtego „policzenia się”.

W stanie wojennym powieściowy Al nie dzieli włosa na czworo, nie hamletyzuje, nie zastanawia się, czy lepsza „rodzima kanalia” czy wróg zewnętrzny. Podobne problemy znakomicie ujmuje skądinąd mało finezyjny dialog:

„ – Tak, panie Józeczku. Mnie frajerzy pytają, co ja bym zrobił na miejscu Jaruzelskiego? To im odpowiadam, że ja, kurwa, nieprzypadkowo nie jestem na jego miejscu.

– I ja, kurwa, też nie”.

Al jest człowiekiem walki potrafiącym celnie i mocno uderzyć. Kto pamięta lata 80., nie zapomniał wściekłości komuny, gdy co bardziej aktywne osoby jej służące otrzymały medale i dyplomy uznania: „Za usmirienije polskowo miateża”. Od Bieleckiego właśnie, po aresztowaniu którego Kiszczak „zaatakował Ala osobiście. Przytaczał jego liczne przestępstwa. Al miał być przerzucony nielegalnie do Paryża, by tam zastąpić Jerzego Giedroycia w »Kulturze«, skoro ten, jak orzekł generał, stał się dla Amerykanów niepotrzebnym gratem. Dalej Kiszczak dochodził elegancko, co Ala wiąże z Polską. Miejsce urodzenia i wykształcenie, które tu otrzymał”.

Pokazuje Bielecki wielkie dni i codzienność konspiry, włącznie z wpadkami, donosicielstwem, nieustannymi zmianami adresów, wreszcie z więzieniem. A jednocześnie autor „Scenarzysty” ukazuje ludzi, którzy nie wahali się „prawość postawić przed prawem. Podać rękę komuś, kto jest na straconej pozycji. Choćby ryzykując swój los”.

[srodtytul]Bez satysfakcji[/srodtytul]

I nagle to wszystko się kończy. Niczym w kalejdoskopie przesuwają się w trakcie lektury „Scenarzysty” obrazki z pierwszych miesięcy niepodległości. Z premierem Mazowieckim [„Chce, żeby Polacy byli wolni – mówi Al. (...) – To znaczy tak powolni, jak on”], z Jackiem Kuroniem – misiem z okienka tłumaczącym osłupiałemu narodowi, czym jest transformacja, z Wałęsą „grubszym i już szpakowatym”. Trzeba było 20 lat wolności, by kombatanci „sentymentalnej panny »S«”, „gdy znaleźli się na marginesie wydarzeń, zgodzili się z Alem, że może trzeba było w osiemdziesiątym dziewiątym nie gasić entuzjazmu. Dać minimum satysfakcji ludziom, którzy znowu podnieśli się i otwarcie odrzucili komunę. Może dzięki temu przez następne 20 lat nie zbieralibyśmy tyle goryczy”.

Żadne „może”! Tak właśnie byłoby, gdyby natychmiast przeprowadzona została lustracja, gdyby działacze PZPR nie stawali się dyrektorami, prezesami, ministrami, ba, prezydentami, gdyby straszliwa polska wola życia, która ujawniła się na przełomie lat 70. i 80. i pod koniec tej drugiej dekady wracała ze zdwojoną siłą, nie została stłamszona w zarodku. Tylko... dlaczego Al szukał wtedy dla siebie miejsca tak mało fortunnie? Założony przez Czesława Bieleckiego Ruch Stu okazał się jedynie większą kanapą, Akcja Wyborcza Solidarność, z ramienia której został posłem, nagle zakończyła żywot, rząd Jana Olszewskiego, któremu doradzał, padł w ciągu jednaj nocy. Nie dało się, cóż, pewnie nie dało. Ale czy to znaczy, że całe życie Ala należy włożyć do gabloty w Soclandzie, Muzeum Pamięci Komunizmu, inicjatorem utworzenia którego był, notabene, nie kto inny, tylko Czesław Bielecki.

[srodtytul]Rady na czas burzy[/srodtytul]

Na początku lat 20., po klęsce wyborczej kolejnego ugrupowania, w którym znalazł się Bielecki (PPChD), wycofał się on z bieżącej polityki, powracając do zawodowej pracy architekta. Opowiedziane w powieści perypetie jego firmy są zajmujące, tyle że konkluzje autora, dlaczego to przed prywatnymi przedsiębiorcami piętrzą się przeszkody nie do pokonania, raczej nie przekonują. Wszystko to, powiada Bielecki, przez urzędników. No, biurokratów piętnowano już za Gomułki i nikt rozsądny nie wierzył, że to przez nich ten syf dookoła. I nie podobna się zgodzić z tłumaczeniem Michnika, że jako „król wolnych mediów” certolił się z Maleszką, przedstawiając kapusia jako mentora moralności, bo „był zbyt pyszny, żeby przyjąć do wiadomości, że jako bohater naszych czasów napotykał też wredne typy na swojej drodze”.

Fabuła „Scenarzysty” przynosi w finale kolejną inwazję Rosji, na razie na kraje ościenne, w niedalekiej przyszłości może znów na Polskę. W tym kontekście przynajmniej jedną z przedstawionych w powieści „rad na czas burzy” warto wziąć sobie do serca: „Nie zaczynajcie od patriotyzmu, lecz kończcie na nim. Niech grubiaństwo Moskwy was nie zmyli. Rosjanie są wirtuozami perfidii, smakoszami podstępów. Kto chce pokoju, niech szykuje się do wojny. Ta rzymska zasada wciąż obowiązuje”.

Święte to słowa, nad innymi można się zastanowić, jeszcze inne odrzucić. Niezależnie od tego jednak, czy Czesław Bielecki przypadkiem nie za często chce mieć rację i nie za wiele srok uchwycił za ogony w jednej, było nie było, powieści, przekażmy młodzieży, która o PRL nie wie nic, taką oto jego anegdotę – o dwóch szczeblach bolszewizacji: „Pierwszy: ludzie leją po windach, bo nie ma toalet. Drugi: dozorczyni chlorkuje rogi wind, bo wie, że będą lać”. Niech małolactwo pogłówkuje, co to znaczy naprawdę.

[i]Czesław Bielecki „Scenarzysta”. Świat Książki, Warszawa 2009[/i]

Część akcji powieści rozgrywa się w roku 2029, a wtedy – być może – wszystko będzie wyglądało tak, jak sobie to wyobraził Bielecki, ale i może zupełnie inaczej, a wówczas książkę wrzucić można będzie do szuflady z napisem „political fiction”, do tego do „nietrafionych wizji przyszłości”. Ale powstawanie scenariusza opartego na życiu protagonisty powieści – Ala – i kręcenie według niego filmu jest jedynie zabiegiem formalnym autora pragnącego opowiedzieć

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska