Na sztormowej fali

Platformą Obywatelską mocno zakołysało. Jak nigdy dotąd. Donald Tusk okazał się bardzo silnym kapitanem, który umiał uspokoić statek

Aktualizacja: 24.10.2009 04:54 Publikacja: 23.10.2009 20:11

Donald Tusk poprosił Jarosława Gowina, by w sprawie afery hazardowej stał się twarzą Platformy Obywa

Donald Tusk poprosił Jarosława Gowina, by w sprawie afery hazardowej stał się twarzą Platformy Obywatelskiej

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

[b][link=http://blog.rp.pl/janke/2009/10/23/na-sztormowej-fali/]Skomentuj[/link][/b]

– Ciągle się szczypię i pytam: czy ja żyję w realnym świecie? To zadziwiające, że nas po tym wszystkim nie zatopiło. Przecież poparcie powinno runąć po takiej historii, a tu nic – mówi ze szczerym zdziwieniem w głosie poseł Platformy Obywatelskiej. Rozmawiamy w czwartek po południu. Trzy tygodnie po wybuchu afery hazardowej.

Nazwijmy go posłem A. Ponieważ niemal żaden z moich rozmówców – polityków Platformy – nie chciał, by go cytować, nazywał ich będę literami alfabetu. Jeden z polityków umawia się na spacer, by nikt nie widział nas w Sejmie. Inny, kiedy przez telefon proponuję mu rozmowę „off the record”, żartuje: – Pan wie, że w tych czasach, czy ta rozmowa będzie „off the record” czy nie, nie zależy ani ode mnie, ani od pana. Ale żartuje tylko trochę, bo w rozmowie telefonicznej wypowiada się bardzo ostrożnie.

Dziś partia powoli dochodzi do siebie. Choć ciągle się boi, czy coś znowu nie wyskoczy, czy jakichś straszliwych wieści nie przyniosą prace komisji śledczej.

Ostatnie trzy tygodnie były dla ludzi PO horrorem. Płynący do tej pory spokojnie wielki frachtowiec Platformy został nagle zalany przez wzburzone fale. Pierwsze uderzenie było jak nokaut. Wyborcy partii Donalda Tuska przeżyli szok. Politycy byli wstrząśnięci i przerażeni.

[srodtytul] Samotność Chlebowskiego[/srodtytul]

W dniu publikacji przez „Rzeczpospolitą” stenogramów rozmów Zbigniewa Chlebowskiego z Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem polityków Platformy wywiało nagle z Sejmu. – Wychodzę z posiedzenia komisji, a tu nikogo – opowiada polityk B. Wszyscy poznikali, powyłączali telefony. Dziennikarze nie mogli się dodzwonić.

– Nikt nie chciał się pokazać w takiej sytuacji i być z tą historią kojarzony. X miał do mnie pretensje, że podałem dziennikarce jego numer, wiedząc, że on musi mieć włączony telefon – opowiada A. Sprawa zaskoczyła wszystkich. W pierwszych dniach nie było żadnego zarządzania kryzysowego. Zbigniew Chlebowski został wypchnięty na konferencję prasową samotnie, bez żadnej pomocy. Nikt nie chciał stanąć obok niego. Pocił się, plątał, wiadomo było, że to już jego polityczny koniec.

Nikt inny nie chciał występować. – Dziennikarze wydzwaniają, chcą komentarzy, a co tu mówić? – martwili się politycy, którzy zwykle są zapraszani do mediów. – Zadzwoniłem do naszej centrali, żeby zapytać, jaka jest linia obrony, w którym kierunku chce iść Donald. A tam nikt nic nie wiedział – wspomina.

Przypomina, że jak wybuchła sprawa Misiaka, wielu ludzi Platformy występowało w jego obronie. – A potem się okazało, że Donald kazał go odciąć. I wyszliśmy na głupków – opowiada. Teraz nikt nie chciał się wychylić.

[srodtytul]Gowin i Palikot wchodzą do gry[/srodtytul]

Z wyjątkiem Andrzeja Czumy. On jeden ruszył od razu do boju. Już pierwszego dnia na konferencji prasowej zaczął bronić Chlebowskiego i Drzewieckiego. I szybko za to zapłacił. Potem mówili tylko ci, którzy uznali, że w tej sytuacji coś mogą ugrać i wzmocnić swoją pozycję. Janusz Palikot i Jarosław Gowin.

Ten pierwszy prowadził akcję solową. – Kiedy wszyscy bali się chodzić do mediów, on rozgrywał swoją partię. Potępił wszystkich winnych, mówił zgodnie z prawdą, jak trzeba, tylko gdzie w tym był interes partii? Mówił, że Tusk powinien pozostać premierem, bo partia bez niego nie wygra. Zaistniał mocno w mediach, był cytowany. Ale zbyt dużo na tym nie wygrał – ocenia A.

Jarosław Gowin został wezwany do premiera, który poprosił go, by w sprawie afery hazardowej stał się twarzą Platformy. – Jarek uznał, że to wzmocni jego pozycję w partii i pozwoli umocnić się konserwatystom. I wszedł w to – mówi C. Inny polityk tak to interpretuje: Tusk chciał, żeby Schetyna zobaczył uśmiech satysfakcji na twarzy Gowina, kiedy ten wychodzi z jego gabinetu. Już wtedy zaczął proces upokarzania swojego przyjaciela Grzegorza.

Gowin przyjął zadanie. Występował w mediach z tym samym co Tusk przekazem: „Sprawę trzeba wyjaśnić do końca, ale to jest wojna PiS i CBA z Platformą”.

[srodtytul]Tusk i Schetyna osłabieni na boisku[/srodtytul]

Strach był powszechny. Szło tak pięknie, kryzys mijał bez wielkich problemów i nagle taki cios. Wydawało się, że wszystko się sypie. I to jak! – Dopiero kiedy Kamiński wyskoczył z niby-aferą stoczniową, która przykryła hazardową, było lepiej. To nas uratowało. Już mogliśmy mówić. Jak nas kiedyś uczył Łaszyn (Adam Łaszyn – specjalista od marketingu politycznego, który pracował dla PO – przyp. IJ): pytają cię o jedno, ty odpowiadaj na ten temat, na który chcesz. Mogliśmy już mówić, że to zorganizowana akcja CBA i PiS, że zarzucają nas aferami, że jest wojna. I już było łatwiej – opowiada jeden ze znanych posłów.

Ale napięcie nie mijało. Ci, którzy mieli dostęp do samej partyjnej góry, widzieli, jak bardzo przeżywa to premier, jak bardzo przygnębiony jest Schetyna. – Najlepiej było to widać na meczach czwartkowych. Na pierwszy Grzesiek nie przyszedł w ogóle – opowiada D. – Na drugim już był. Ale obaj grali słabo, bez pomysłu, byli ociężali. Po nim i po Donaldzie widać było od razu, że nie jest dobrze. Ich napięte twarze mówiły wszystko – tłumaczy.

A co czuli zwykli posłowie z dalszych rzędów? – Współczucie i złość. Sprzeczne emocje. Zbyszek Chlebowski był dość lubiany. Nie miał mocnego mandatu, bo był narzucony, ale pracował ciężko, rozmawiał z ludźmi, dobrze prowadził klub. Ale jednocześnie przeżyliśmy szok i byliśmy wściekli. – wspomina E.

Zdecydowana większość posłów była całą sytuacją zaskoczona i przerażona. Ale nie wszyscy. Polityk F: – Tego można było się spodziewać. Wystarczy popatrzeć, co się dzieje w niektórych spółkach. Pewnego dnia coś takiego musiało się zdarzyć.

Polityk C: – Są koledzy, którzy poczuli się za mocno. Myślą, że wszystko im wolno. Jeżdżą służbowymi samochodami na prywatne albo partyjne spotkania, nie widzą w tym nic złego.

Gdybyśmy słuchali Donalda i robili tak, jak mówi, dziś korupcję lepiej byśmy wyczyścili, niż zrobił to PiS. Ale tak się nie stanie. Dalej w niektórych naszych kręgach jest kombinowanie i załatwiactwo. Ta afera nie wzięła się z niczego.

Politycy PO dodają jednak, że typowe choroby partii władzy i tak dotknęły Platformy w mniejszym stopniu niż innych. – Mogło być gorzej – komentują.

[srodtytul]Ocalić Drzewieckiego[/srodtytul]

W pierwszych dniach – opowiadają niektórzy – była jeszcze próba obrony Mirosława Drzewieckiego. Najpierw poleciała tylko głowa Chlebowskiego. – Wszyscy przewidywali, że Zbyszek zostanie pierwszy rzucony na pożarcie. To osoba spoza „dworu”. Kiedyś był człowiekiem Rokity, nie był członkiem „dworu”, ale Donald go wyciągnął – przypominają.

Mało ludzi pamięta, że Chlebowski był pierwszym kandydatem Donalda Tuska na szefa klubu parlamentarnego jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu. Ale wtedy pokonał go Bogdan Zdrojewski, którego wybrał klub. Dopiero kiedy Platforma wygrała wybory i wielu czołowych polityków PO poszło do rządu, Chlebowski został zaakceptowany. – Ale on nie był przyjacielem Tuska, więc było jasne, że zostanie poświęcony jako pierwszy. Jednak próba obrony Drzewieckiego się nie udała. – Nieprzypadkowo był za granicą. Ale szybko okazało się, że ofiara ze Zbyszka nie wystarczy – tłumaczy jeden z posłów.

Premier w pierwszej chwili bardzo się bał, ze Platforma pęknie. – Może nie, że się rozpadnie, ale że będzie silny podział. To było widać. Cały nacisk położył na utrzymanie partii. Donald nigdy tak często się z nami nie spotykał. Teraz w ciągu dwóch tygodni cztery razy zwołał cały klub! Widać było, że walczy o zachowanie jedności – mówi. Mobilizował, brał do siebie na rozmowy, prosił, straszył. Po kilku dniach pokazał, że jest zdolny zrobić wszystko, by obronić siebie i Platformę. Że poświęci każdego.

[srodtytul]Schetyna walczy o życie[/srodtytul]

To był dla partyjnych działaczy drugi szok. Rewolucja w rządzie. W partii wypchnięcie Grzegorza Schetyny i Sławomira Nowaka odebrano jednoznacznie. – To był brutalny cios.

– Tusk pokazał, że nie ma świętych krów, że każdy padnie, jeśli sprzeniewierzy się zasadom – mówią.

Dlaczego wyrzucił swoich najbliższych współpracowników i przyjaciół? – On po prostu stracił do nich zaufanie – mówią jedni. – Potrzebuje ich w Sejmie do walki – przekonują drudzy. – To wstęp do dalszej rozprawy – podejrzewają trzeci.

Kilku moich rozmówców głośno się zastanawia, czy to – jak ujął jeden z nich – „początek sekwencyjnego pozbywania się Grzegorza Schetyny”. – Może on już podjął decyzję z w tej sprawie, a może uzależnia wszystko od biegu wypadków – mówi A.

B: – Wszyscy się boją, że coś może jeszcze wyjść.

D: – Komisja śledcza może być dla Grześka ciężka. Jeśli coś mu wyciągną, Donald się go szybko pozbędzie, to jasne.

F: – Jest jeszcze innym powód. Schetyna stał się za silny. Tusk mógł się go obawiać. Teraz chce, by był po prostu pierwszym między równymi, a nie kimś, kto w każdej chwili może zastąpić cesarza.

E: – Schetyna teraz wie, że walczy o życie. Za wszelką cenę będzie więc chciał udowodnić, że umie współpracować z ludźmi, budować klub i być dalej sprawnym, potrzebnym zarządcą.

Politycy Platformy przyznają, że dziś nie ma nikogo, kto mógłby spiąć cały klub, sprawnie nim zarządzać i utrzymać wszystko w kupie. Z tego punktu widzenia wysłanie Schetyny do klubu było naturalne i zrozumiałe. A jednocześnie otrzymał mocny sygnał, że musi bardzo uważać, bo Tusk może go w jednej chwili usunąć.

Premier miał trzy cele – tłumaczy jeden z polityków. – Po pierwsze, pokazać i opinii publicznej, i działaczom partyjnym, że nie ma litości w walce z tymi, którzy mogli się dopuścić przekrętów albo być z nimi kojarzeni. Po drugie, utrzymać jedność partii i klubu parlamentarnego. Po trzecie, tak ustawić wszystkich, by nikt nie czuł się zbyt silny i by w przyszłości nie wyrósł mu nie tyle konkurent, ile jakiś zbyt niezależnie myślący i działający lider.

Stąd miał się wziąć pomysł, by do władz klubu trafiły trzy osoby, które mają silne ambicje i jednocześnie nawzajem za sobą nie przepadają: Grzegorz Schetyna, Janusza Palikot i Jarosław Gowin. Palikot i Gowin chcą uchodzić za liderów frakcji liberalnej i konserwatywnej, choć tak naprawdę tych frakcji nie ma. Gdyby razem byli we władzach, byłaby większa szansa, że klub zachowa pełną jedność. A jednocześnie – jak tłumaczy jeden z czołowych polityków Platformy – wszyscy trzej trzymaliby się nawzajem za gardła. Nikt nie mógłby zbyt wysoko podskoczyć, bo dwaj pozostali by go ściągali na ziemię. A w razie następnych kłopotów premier wszystkich mógłby potraktować jak zderzaki i się ich pozbyć. Na ostatnim zamkniętym posiedzeniu klubu Donald Tusk miał się nawet zapędzić i powiedzieć: „Jeśli ten układ się nie sprawdzi, to przetestujemy inny – bardziej demokratyczny wariant”. To wywołało wybuchy śmiechu i szmery na sali. – Tusk po prostu powiedział, co myśli, a powiedział o zdanie za dużo – opowiada osoba, która była na tym posiedzeniu.

Układ zaplanowany przez Tuska ostatecznie nie wypalił, bo propozycji nie przyjął Jarosław Gowin. Dlaczego? – Jarek postępuje w niezrozumiały sposób – mówi jeden z jego kolegów. – Najpierw skrytykował wszystkich w Platformie. Na zamkniętym zebraniu zapytał, dlaczego wybuchła ta afera. I odpowiedział: – Bo kiedy Tusk pokazywał posłom film z Sawicką, to siedzieli odwróceni tyłem do ekranu. Ta wypowiedź zebrała oklaski, ale też wywołała kontrowersje. Bo zaraz potem Gowin... publicznie wsparł Schetynę i ten przy poparciu konserwatystów uzyskał bardzo dobry wynik w głosowaniu. – Po co on go popierał? – dziwi się jeden z polityków. – Jarek jest bardzo inteligentnym facetem, ale to intelektualista, nie rasowy polityk. Zrobi krok do przodu, a potem od razu się cofa – ocenia A.

Zwolennik Gowina: – Chciał pokazać, że jest lojalny i gra w drużynie, że nie gra razem z Palikotem, który niemal otwarcie wystąpił przeciwko Schetynie.

Każdy z tych trzech polityków myśli o odegraniu w Platformie kluczowej roli. Na razie jednak ciągle jeszcze naprawdę liczy się tylko Grzegorz Schetyna.

[srodtytul]Zbiorowe skreślanie[/srodtytul]

Ludzie znający dobrze Platformę od środka mówią, że partia jest zatomizowana. Zwolennikom poszczególnych opcji trudno się policzyć, bo – jak mówią – dziś wszyscy się boją i nawet w czasie głosowań nie zawsze chcą ujawniać swoje sympatie. – O frakcjach dużo się mówi, zwłaszcza Jarek mówi dużo o swojej, ale praktycznie ich nie ma – mówi A. Jeden z konserwatystów: – Formalnie nas nie ma, ale gdyby się okazało, że musimy grać sami, to łatwo byśmy się zjednoczyli i wtedy naturalnym liderem byłby Gowin.

Charakterystyczne jest, jak odbywał się wybór zastępców szefa klubu i szerokiego kierownictwa. Wszystko zdecydowało się w trakcie gabinetowych negocjacji. Schetyna wielokrotnie spotykał się z Gowinem, Palikotem i szefami regionalnych struktur. Chciał, by wszyscy czuli się reprezentowani, ale żeby jednocześnie nikt nie czuł się za silny. Ale otwartej dyskusji w klubie nie było. Posłowie dostali ostatecznie listę ośmiu kandydatów do zaakceptowania.

– Głosowanie na środowym posiedzeniu klubu było socjotechnicznie bardzo dobrze zorganizowane – opowiada polityk D. – Każdy dostał karteczkę z ośmioma już uzgodnionymi nazwiskami. Żadnych innych nie było. Jeśli ktoś chciał głosować przeciw komuś, musiał skreślić jego nazwisko. Skreślić – to jest psychologiczne trudne. Normalnie stawia się krzyżyk albo ptaszek obok nazwiska. A tu trzeba było skreślić. A do tego trzeba to zrobić w obecności wszystkich na sali. Jak ktoś kreśli, to wszyscy widzą. Choć głosowanie było tajne.

Ale i tak kreślono dość często. Ponad 100 osób skreśliło Palikota. Drugi najsłabszy wynik uzyskał Sławomir Nowak. Dobrze wypadli konserwatyści. Ireneusz Raś i Mirosław Sekuła zostali członkami władz, co konserwatyści uważają za swój pierwszy sukces w PO. – Wreszcie nas realnie zauważono – cieszą się.

[srodtytul]Komorowski czeka[/srodtytul]

Zwłaszcza że Palikot nie ma swoich ludzi wśród posłów. A dawny „dwór” nie cieszy się dziś wielką sympatią w klubie. Jest mocno osłabiony i wewnętrznie podzielony. Nie jest już zwarty jak jeszcze kilka miesięcy temu.

Poza Zbigniewem Chlebowskim i Mirosławem Drzewieckim na całym zamieszaniu najwięcej stracił właśnie „dwór”. I Adam Szejnfeld, którego wiele osób w klubie szczerze żałuje. – Wszyscy mu współczują – powtarza kilka osób. – Dostał cios rykoszetem całkiem niezasłużenie. On najbardziej w tej historii jest niewinny. Adam jest liberałem z krwi i kości, zawsze był przeciwko podatkom, opłatom, powtarzał to od dawna. Uczciwy człowiek, którego ukarano za nic – mówią posłowie.

Jest jeszcze Bronisław Komorowski, obecnie marszałek Sejmu. Jego pozycja jest na razie niezagrożona. Wycofał się zupełnie, nie wypowiada publicznie, zapewne nie chce być osobą kojarzoną z kłopotami. Co robi? Czeka. Liczy, że Donald Tusk, jeśli sam nie zdecyduje się na kandydowanie, wystawi jego. A jeśli nie, to pozwoli mu w przyszłości zostać premierem.

A sam Tusk? W partii jest dziś potężny. Pokazał swoją prawdziwą siłę i determinację. Autorytet w partii ma teraz taki jak Jarosław Kaczyński w PiS. Kiedyś go akceptowano, dziś jest niemal wielbiony. Trudno w partii usłyszeć o Donaldzie Tusku złe słowo. Dobrze mówią o nim polityce z lewej i prawej strony Platformy.

[srodtytul]Statek płynie dalej[/srodtytul]

Czy Tusk wystartuje w wyborach prezydenckich? – Donald jest silny. Musi wystartować, bo nam jest potrzebne silne zwycięstwo jesienią, a potem powtórka na wiosnę w wyborach parlamentarnych. A tylko on może spektakularnie wygrać. Nikt go dziś nie zastąpi – to dość powszechna opinia.

Platformą mocno zakołysało. Jak nigdy w historii. Takiego sztormu jeszcze nie było. Tusk okazał się bardzo silnym kapitanem, który umiał uspokoić statek.

Dziś wszyscy w Platformie: i Schetyna z „dworem”, i Palikot, i Gowin, wiedzą, że muszą się na jakiś czas zjednoczyć. Żeby przetrwać trudny czas. Bo komisja śledcza może przynieść nowe nieprzyjemne niespodzianki. Dobrowolne odejścia raczej partii nie grożą. Doświadczeni politycy, nawet gdyby marzyli o innej, wiedzą, jakim koszmarem są partyjne kanapy. Przez ten etap przeszło wielu z nich. Doceniają wartość Platformy. To ciągle potężny, wielki statek, a z takiego statku się nie wyskakuje na niegwarantujące niczego szalupy.

[b][link=http://blog.rp.pl/janke/2009/10/23/na-sztormowej-fali/]Skomentuj[/link][/b]

– Ciągle się szczypię i pytam: czy ja żyję w realnym świecie? To zadziwiające, że nas po tym wszystkim nie zatopiło. Przecież poparcie powinno runąć po takiej historii, a tu nic – mówi ze szczerym zdziwieniem w głosie poseł Platformy Obywatelskiej. Rozmawiamy w czwartek po południu. Trzy tygodnie po wybuchu afery hazardowej.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji