[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/10/25/homo-pacjent/ "target=_blank]blog.rp.pl/wildstein[/link][/b]
Dysleksja, dysortografia, dysgrafia, dyskalkulia to nowe, „uczone” nazwy naszych tradycyjnych, edukacyjnych udręk. To nie tylko jednak zmiana nazw. Postępuje za nią przeobrażenie podejścia do ludzkich problemów, a w ślad za tym do borykającego się z nimi człowieczego podmiotu. Pewnie zresztą to dopiero początek. Jeśli nasze kłopoty z mówieniem i pisaniem, ortografia i matematyka zostały zdiagnozowane jako osobne jednostki chorobowe, to należy oczekiwać, że wszelkie ludzkie trudności i wady zostaną zaklasyfikowane i trafią do medycznych leksykonów. Zamiast staroświeckiego przełamywania niedostatków poprzez wysiłek i pracę oczekiwać będziemy, że grono specjalistów postawi nam odpowiednią diagnozę, a następnie zastosuje właściwą kurację, czyli załatwi za nas nasze sprawy.
Mieści się to w cywilizacyjnej tendencji, która – wbrew realnej wiedzy naukowej coraz wyraźniej zakreślającej swoje limity – bezrefleksyjnie przyjmuje, że nauka jest odpowiedzią na wszelkie problemy. Stąd rojenia o pigułce nieśmiertelności czy zabiegach pozwalających się nam cieszyć wieczną młodością. Siłą rzeczy jednak owo naiwne wyobrażenie nauki, czego nie dostrzegają jego wyznawcy, urzeczowia człowieka, pozbawia go podmiotowości i godności. Jeśli bowiem od zabiegów i preparatów zależy ludzka pełnia i doskonałość, to – abstrahując od całej paradoksalności tej koncepcji – człowiek jest tylko mechanizmem, który dowolnie można nastawiać i ulepszać. Jest więc pozbawiony wolności, gdyż kategoria wolności w odniesieniu do automatów nie ma w ogóle zastosowania.
[srodtytul]W szpitalu nowej cywilizacji[/srodtytul]
Choroba to coś od nas niezależnego. Zwykle przynosi ją czynnik zewnętrzny: obcy organizm, albo długotrwałe, niekorzystne warunki niszczące naszą biologiczną równowagę. Aby dać sobie z nią radę, odwołujemy się do specjalistów, którzy przygotowują dla nas zestaw specjalnych środków: leków, zabiegów, wskazań dotyczących naszego trybu życia. To od tej zewnętrznej interwencji zależy nasze uzdrowienie, czyli przywrócenie organizmu do stanu równowagi. Nasz udział w tych działaniach zredukowany jest zwykle do zgody na kurację i przestrzegania jej zaleceń. Tradycyjnie zresztą chory poddany kuracji, czyli pacjent, zostaje w mniejszym lub większym stopniu ubezwłasnowolniony.