Reklama

Licencja na krytykowanie

Tylko w „Russkim Pionierze” kremlowscy urzędnicy, oligarchowie, a nawet sam Władimir Putin piszą o sensie życia, miłości i o szkolnych wspomnieniach. Zmusić ich do tego, stawiając na głowie bizantyjskie rosyjskie schematy, potrafi tylko jeden człowiek w Rosji – Andriej Kolesnikow

Publikacja: 07.11.2009 14:00

Andriej Kolesnikow nie kryje, że wykorzystuje dziś kredyt zaufania zdobyty podczas wieloletniej prac

Andriej Kolesnikow nie kryje, że wykorzystuje dziś kredyt zaufania zdobyty podczas wieloletniej pracy w pobliżu Putina

Foto: pap/itar-tass

Rosjanie znają go głównie z łamów wpływowego dziennika „Kommiersant”, w którym od lat jest „specjalnym korespondentem ds. Władimira Putina”. Jest młody, uśmiechnięty i przebojowy. Pewny siebie. Na konferencjach prasowych i podczas wizyt na Kremlu czy w Białym Domu wyróżnia się nieformalnym stylem ubierania się i zdecydowanie stroni od krawata, nie przejmując się regułami. Można go spotkać na rautach w towarzystwie oligarchów albo obejrzeć w telewizji w programie „Nierealna polityka”, gdzie z właściwą sobie przekorą wraz z popularną prezenterką Tiną Kandelaki wypytuje Bogu ducha winnych sportowców i gwiazdy pop o przyszłość NATO albo o ich zdanie na temat kryzysu Unii Europejskiej.

W wolnych chwilach wraz z najbogatszym rosyjskim biznesmenem Michaiłem Prochorowem wydaje – od lutego 2008 r. – „Russkiego Pioniera”. Jest to prestiżowy magazyn dla mężczyzn. Kolesnikow nie kryje, że w nowej pracy wykorzystuje kredyt zaufania zdobyty podczas wieloletniej pracy w pobliżu Putina. Zastrzega jednak, że żadne specjalne układy ich nie łączą. 

[srodtytul]Premier doradza, jak zwalniać[/srodtytul]

Tylko w „Russkim Pionierze” doradca prezydenta Arkadij Dworkowicz opowiada, jak gryzł pestki słonecznika w rodzinnym Taganrogu, pisze zupełnie współczesne wypracowanie „Jak spędziłem lato” i wspomina swój pierwszy dzień w podstawówce – kolegę Liochę i dziewczynkę Maszę. W innym numerze Aleksiej Miller, szef wszechmocnego Gazpromu, który zazwyczaj media omija szerokim łukiem, wyznaje, że prawdziwy petersburżanin, gdzie by go los nie rzucił, „na zawsze pozostaje petersburżaninem”. I bynajmniej nie jest to aluzja do słynnej grupy petersburskiej, z której Władimir Putin (sam pochodzący z Leningradu) skrupulatnie tworzył drużynę trzymającą władzę w Rosji. Aleksiej Borisowicz Miller wydobył z zakamarków szuflad stare zapiski i zabiera czytelnika na historyczną wycieczkę po północnej stolicy. „305 lat temu – miasto nad Newą po raz pierwszy zostaje nazwane stolicą imperium”, „225 lat temu – zakończono budowę ogrodzenia Letniego Ogrodu”, „150 lat temu – pojawia się pomnik konny Mikołaja I” itd... Na łamach „Russkiego Pioniera” gościła nawet Tatiana Diaczenko, owiana aurą tajemnicy córka Borysa Jelcyna, która w czasach jego rządów w tandemie z ówczesnym szefem kancelarii Walentinem Jumaszewem (jej późniejszym mężem) pociągała za kremlowskie sznurki. W gościach u Kolesnikowa Diaczenko-Jumaszewa pisze dzisiaj o... miłości do języków obcych. I o miłości w ogóle. 

– Zmuszam ludzi do pisania o tym, o czym wcześniej nigdzie nie pisali. I – jestem pewien – już nigdzie więcej nie napiszą – mówi mi naczelny „Russkiego Pioniera”. Bezwzględnie największym szokiem dla czytelników był opublikowany w maju artykuł Władimira Putina. Premier niespodziewanie pochylił się nad nabrzmiałym w czasach kryzysu tematem zwolnień, wybierając dość nietypowy jak na szefa rządu aspekt tego zagadnienia. Ani słowa o statystykach i rządowych programach poszukiwania pracy zastępczej. „Dlaczego trudno zwolnić człowieka” – rozważa Putin, doradzając menedżerom, by dwa razy zastanowili się nad każdą tego typu decyzją i starali się zwalniać jak najdelikatniej. „Ja, w odróżnieniu od poprzednich sowieckich przywódców, zawsze robię to osobiście. Wzywam człowieka do swojego gabinetu i mówię: są konkretne pretensje. Jeśli się z tym nie zgadzacie, to możecie walczyć, dyskutować” – pisze rosyjski premier. I dalej w ten deseń: o trosce o pracownika, wnikliwym badaniu każdego przypadku, osobistym kontakcie, zrozumieniu...

Reklama
Reklama

[srodtytul]Złota żyła na Kremlu[/srodtytul]

Kolesnikowa sposób na sukces? – Z politykami – oczywiście poza „Kommiersantem”, gdzie muszę to robić z racji swojej funkcji – rozmawiać o wszystkim oprócz polityki, a z tymi, którzy są od polityki daleko: artystami czy sportsmenami, właśnie o niej. Okazuje się, że to są bardzo ciekawe rozmowy, bo oni zawsze chcieli na te tematy porozmawiać, tylko nikt ich o to nie pytał – podkreśla.

I o ile namówienie komika Garika Martirosjana do prognozowania wyników szczytu Miedwiediew – Obama nie musi być zadaniem trudnym, o tyle przekonanie hermetycznych rosyjskich urzędników czy tajemniczych oligarchów do pisania felietonów na łamach kolorowego magazynu jest praktycznie niewykonalne. W rosyjskiej polityce panują bowiem iście bizantyjskie wzorce. – To tak, jakby Barack Obama napisał recenzję do filmu i opublikował ją na piątej stronie jakiejś gazetki szkolnej – komentował jeden z moich znajomych dziennikarzy. Ale Kolesnikow wie, jak to robić. Co do tego, że sama idea wyciągania z polityków i oligarchów zwierzeń na tematy odległe od ich codziennych zajęć jest ściśle zarezerwowana dla niego samego, nie ma żadnych wątpliwości. – Nikomu nie zabraniam, niech próbują. Ale im się nie uda – zapewnia z tajemniczą miną. O sposobach zachęcania rosyjskich prominentów do wynurzeń w „Russkim Pionierze” mówi niechętnie. Przyznaje tylko, że to często pracochłonny proces. I że bezwzględnie przydaje się w tym jego doświadczenie w pracy w kremlowskim poolu – specjalnej grupie dziennikarzy „dopuszczonych” do pierwszej osoby w państwie. – Z wieloma z tych ludzi zetknąłem się podczas pracy, poznałem ich, nawiązałem kontakty. Wielu się na mnie obrażało, ale potem im przechodziło, bo docierało do nich, że nie jestem ich wrogiem, a po prostu piszę prawdę – tłumaczy. – Uzyskałem w ten sposób pewien kredyt zaufania. I w całości wkładam go w swój magazyn – dodaje z uśmiechem. 

– Na przykład – w końcu uchyla rąbka tajemnicy – niedawno w Soczi czekaliśmy z dziennikarzami na jakieś spotkanie. W kącie siedział pewien wysoko postawiony urzędnik. Dodam, że taki, któremu z mediami układa się nie za dobrze, więc raczej od nas stronił. W którymś momencie jednak zamieniłem z nim parę słów. Spytał, czy nie znalazłbym dla niego jednego egzemplarza powieści „Okołonolia” (Okołozera). Przypadkowo zupełnie miałem. I tak od słowa do słowa poprosiłem go o napisanie artykułu. Zgodził się, będzie w następnym numerze. Ale nazwiska nie zdradzę – opowiada Kolesnikow. Know-how dotyczący skuszenia do chwycenia za pióro Władimira Władimirowicza trzyma jednak w ścisłej tajemnicy. – Wolałbym o tym nie mówić. Tym bardziej że mam nadzieję, iż zgodzi się na powtórkę – tłumaczy.

[srodtytul]Alfabet korupcji od kremlowskiego ideologa?[/srodtytul]

Idea „Russkiego Pioniera” opiera się na grze słów. Z jednej strony nawiązuje do radzieckiej organizacji pionierskiej przygotowującej dzieci do wstąpienia do Komsomołu. Z drugiej – do ujarzmiających dziką Amerykę pionierów Jamesa Fenimore’a Coopera. To pismo dla współczesnych mężczyzn przodowników. Biznesmenów, polityków, artystów – tych, którzy są w ścisłej czołówce. I chociaż „Russkij Pionier” miał być z założenia apolityczny, to jednak wcale taki nie jest. – Okazało się, że tego się nie da zrobić. Bo jeśli Putin coś mówi, to zawsze stanie się to wyznacznikiem polityki – stwierdza Kolesnikow. Medialny szum wokół felietonu premiera był nie mniejszy niż wokół jego oficjalnych politycznych wypowiedzi. Momentalnie pojawiły się spekulacje, co Putin miał na myśli, co to oznacza i że tak naprawdę to premier wysłał sygnał Miedwiediewowi, że nie powinien go dymisjonować, tak jak sugerowali niektórzy rosyjscy opozycjoniści i komentatorzy. Niemało szumu wywołała także publikacja powieści o korupcji „Okołozera” autorstwa niejakiego Natana Dubowickiego. Natychmiast gruchnęła plotka, że to pseudonim literacki wiceszefa kremlowskiej administracji Władisława Surkowa, którego żona – jak przytomnie skojarzyła gazeta „Wiedomosti” – z domu nazywa się Natalia Dubowicka. W to, że wieloletniemu kremlowskiemu ideologowi temat korupcji nie musi być obcy, nikt nie wątpi, ale że napisał o tym książkę! Spekulacje na temat domniemanego autorstwa trwają już kolejny miesiąc. W tym czasie Kolesnikow twierdził a to, że nie wie, kto jest autorem, a to, że wie, ale nie powie. Sam Surkow też nie może się zdecydować – najpierw napisał w „Russkim Pionierze” recenzję książki, w której nazwał ją „wielką literacką mistyfikacją” i dziełem „skorumpowanego Szekspira” napisanym na papierze do pakowania, a następnie stwierdził publicznie, że „nic lepszego w życiu nie czytał”. – Nikt się nigdy nie dowie, kto napisał tę książkę – mówi Kolesnikow. 

Reklama
Reklama

[srodtytul]„Zobaczyć Putina i umrzeć”[/srodtytul]

Andriej Kolesnikow nie kryje, że jego trampoliną do sukcesu stała się praca w kremlowskim poolu. Praca, przed którą według dziennikarskich legend bronił się rękami i nogami. Bo już wtedy – na początku prezydentury Putina – było jasne, że przywilej bycia blisko pierwszego człowieka w państwie zobowiązuje. Kremlowski pool to specjalna grupa dziennikarzy oficjalnych mediów, akredytowanych przy pierwszych osobach w państwie. Grupa zdecydowanie uprzywilejowana, do której nie wpuszcza się mediów opozycyjnych i krytycznych. A Kolesnikow krytykował i kpił. Chociaż Władimir Putin niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że nie ma w poolu miejsca na niewygodne pytania. Są sprawy, o których dyskutować, a już zwłaszcza z dziennikarzami, nie zamierza i krytyki sobie nie życzy. W 2002 roku podczas szczytu UE – Rosja w Brukseli na pytanie francuskiego dziennikarza krytykującego wojnę w Czeczenii prezydent zaproponował, by dołączył on do grona islamistów, uprzednio poddając się w Moskwie obrzezaniu. Wówczas „Kommiersant” był jedyną rosyjską gazetą, która o tym poinformowała.

Kolesnikow szybko zaczął się wyróżniać na tle ostrożnych kolegów. Odchodził od tradycyjnego dla rosyjskich mediów oficjalnego bełkotu. Jako zajmujący się prezydentem korespondent „Kommiersanta” pisał z polotem i z humorem oraz – co dziwiło tym bardziej, im głębiej Rosja wchodziła w prezydenturę Putina, czyli w epokę pokornych i podporządkowanych mediów – często krytycznie. On jedyny z „oficjalnych” dziennikarzy pozwalał sobie nie tylko na krytykę, ale nawet na żarty z pierwszego człowieka w kraju. Ironia stała się jego znakiem firmowym. Jego teksty i książki mają stałe grono wielbicieli, do których należą ponoć żony wysokich urzędników.

 – To jedyny dziennikarz poolu, którego da się czytać – twierdził z dumą jego szef, dyrektor domu wydawniczego Kommiersant Andriej Wasiliew. Pojawiają się też krytyczne głosy. – Na początku traktowałem jego styl jako ezopowy język, ale potem się rozczarowałem – mówi jeden z niezależnych dziennikarzy. – Z czasem zrozumiałem, że tak naprawdę nie chodzi mu o krytykę – dodaje.

[wyimek]Jak się gniewa Putin? Jest ponury jak marcowa chmura. Udaje, że nie istniejesz – zwierza się Kolesnikow[/wyimek]

Wiosną 2008 roku, podczas wizyty Putina u włoskiego „przyjaciela Rosji” Silvia Berlusconiego dziennikarka „Niezawisimej Gaziety” zapytała o plotki dotyczące jego romansu z gimnastyczką Kabajewą. Rychło tego pożałowała. Prezydent ostro skrytykował tych, którzy wtykają swoje „zasmarkane nosy” w jego życie prywatne, a dziennikarka zalała się łzami. Tym razem nawet Kolesnikow temat przemilczał. Tłumaczył, że życie prywatne polityka interesuje go tylko wtedy, kiedy bezpośrednio wpływa na politykę.

Reklama
Reklama

Swoje pierwsze artykuły Kolesnikow pisał jeszcze w szóstej klasie podstawówki do rejonowej gazety „Put kommumizma” (Droga komunizmu). Jego dziennikarska kariera kręciła się wokół Władimira Putina. Jeszcze zanim Władimir Władimirowicz rozsiadł się na dobre w prezydenckim fotelu, Kolesnikow wraz z dwoma innymi dziennikarkami przeprowadzili z nim biograficzny wywiad-rzekę. Jedna z autorek, Natalia Timakowa, jest dzisiaj rzeczniczką prezydenta Miedwiediewa. Zaś samego Kolesnikowa śmiało można nazwać głównym putinoznawcą.

Swoje ekskluzywne materiały Kolesnikow opublikował w kilku książkach, z których powstała swojego rodzaju chronologia tej prezydentury. „Ja zobaczyłem Putina”, „Putin zobaczył mnie”, „Zobaczyć Putina i umrzeć” – stały się w Rosji bestsellerami. W końcu stwierdził, że chce robić coś więcej. „Russkiego Pioniera” zaczął wydawać z dwoma wpływowymi biznesmenami według swojego własnego pomysłu. Z czasem wymienił ich na bardziej obiecującego partnera – pierwszego bogacza Rosji Michaiła Prochorowa.

[srodtytul]Tu nie chodzi o granice [/srodtytul]

W najnowszym rankingu magazynu „GQ” Kolesnikow został uznany za redaktora roku. Przy okazji dobrały się do niego dwie lwice salonowe i, w tym przypadku, dziennikarskie harpie – skandalistka Ksenia Sobczak i Ksenia Sokołowa. W obszernym wywiadzie rozmówczynie próbowały wycisnąć z dziennikarza tajemnicę jego „udanego współżycia” z rosyjskim premierem. 

– Wszyscy wiedzą, jak pamiętliwy potrafi być były rosyjski prezydent. Wszyscy znają jego gniew, kiedy nagle budzisz się w Londynie i dociera do ciebie, że powinieneś zwrócić się z prośbą o azyl – ironizowała Ksenia Sobczak. Jak zatem jest możliwe, że dziennikarz, który tak często pozwala sobie na niewybredną krytykę pod jego adresem, jest cały, szczęśliwy i na dodatek prowadzi ekskluzywne pismo, za które płaci najostrożniejszy z rosyjskich oligarchów Michaił Prochorow? Czy między Kolesnikowem i Putinem jest jakiś układ? Zdaniem Sokołowej Kolesnikow sam nie zauważył, kiedy Kreml przerobił go z najbardziej utalentowanego i opozycyjnie nastrojonego dziennikarza na nadwornego błazna, który przyjął narzucone przez władze reguły gry. Dobrze znającego delikatną granicę, której przekraczać nie można.

Reklama
Reklama

– To kuchenna konspirologia – mówi Kolesnikow. – Są ludzie, którzy potrzebują wszystko sobie wytłumaczyć, i właśnie takie wytłumaczenie jest dla nich najprostsze – mówi. – Pisząc o Putinie, nie myślę o granicach. Mówię to, co myślę – przekonuje. – Kto wie, gdzie jest ta granica? Jej nie można określić i dlatego nie należy sobie nią zawracać głowy. To jak u Czechowa. Wszyscy wiedzą, czym jest odchylenie od normy, ale nikt nie wie, czym jest norma – mówi.

[srodtytul]„Putin zobaczył mnie”[/srodtytul]

Kiedyś Putin podszedł do mnie i skrytykował jeden z moich tekstów, już nie pamiętam który. Powiedział, że nie miałem racji. „A więc czyta pan moje artykuły?”, zapytałem. „Niektóre”, odpowiedział Putin – zwierza się Kolesnikow. Przyznaje, że w jego karierze były chwile, kiedy w myślach już żegnał się z putinowskim poolem. – Kilka razy, po naprawdę ostrych tekstach, widziałem poruszenie w otoczeniu Władimira Putina i odczułem na własnej skórze, że ci ludzie już postawili na mnie krzyżyk. Omijali mnie z daleka, odwracali wzrok. A potem jakoś wszystko rozchodziło się po kościach – opowiada.

Zupełnie niedawno, już po objęciu przez Putina funkcji premiera, między Putinem i Kolesnikowem doszło do kolejnej „mrożącej krew w żyłach” wymiany zdań. Putin opowiadał, że wiele się nauczył jako premier. Kolesnikow ocenił, że to dobrze, przyda się na przyszłość. „Niech pan lepiej pomyśli o swojej przyszłości” – miał złowieszczo powiedzieć Władimir Władimirowicz. – Jego ludzie już na dobre mnie pochowali. I ja sam, przyznaję, na poważnie się przestraszyłem – mówi Kolesnikow. Ale okazało się, że wówczas wszyscy, z Kolesnikowem włącznie, intencje premiera odczytali błędnie. – Musiał mieć coś innego na myśli – mówi tajemniczo dziennikarz.

Jak się gniewa Władimir Putin? – O, tutaj pomyłka jest wykluczona. Jego zachowanie nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Jest ponury jak marcowa chmura i słowem się do ciebie nie odezwie. Udaje, że nie istniejesz – zwierza się Kolesnikow. Ale dla siebie także zastrzega prawo do obrażenia się na premiera. W wywiadach dziennikarz zdradził, jak demonstruje swój gniew. – Mogę zamiast „Władimir Putin” napisać „pan Putin” – mówił prasie. – To oczywiście były kpiny. Jeśli ktoś czyta moje teksty, to wie, o czym mówię. Zmieniam ton na bardziej krytyczny. Mówię, co myślę – przekonuje. Wspomina nagonkę na byłego szefa Jukosu Michaiła Chodorkowskiego. – Wtedy przez rok byłem wściekły i to było widać w „Kommiersancie”. Myślałem o odejściu. Zresztą nawet na Kremlu nastroje były spolaryzowane. Niektórzy odeszli. I, jak sądzę, do dzisiaj tej decyzji żałują – mówi z ironią.

Reklama
Reklama

[srodtytul]Bohater czy błazen?[/srodtytul]

Kim jest Andriej Kolesnikow? Według jednych zasługuje na szacunek, bo jest jedynym dziennikarzem, który jednocześnie jest blisko Władimira Putina i pozwala sobie na jego krytykowanie. Według innych to nadworny klown, który pilnuje, by w krytyce i wyśmiewaniu władzy nie posunąć się za daleko. Koledzy Kolesnikowa z rządowego poolu, których próbowałam poprosić o komentarz na temat jego relacji z premierem, grzecznie odmówili spotkania. – To delikatna sprawa – powiedzieli. Ktoś wytłumaczył mi, że to rozumie, bo praca w poolu to bardzo dobra posada i nikt nie chce ryzykować. Z kolei niezależni dziennikarze też nie chcą oficjalnie komentować pracy swojego kolegi z „Kommiersanta”, bo takie oceny „nie mieszczą się w dobrym tonie” i mogłyby być odebrane jako zawiść czy konkurencja. Nieoficjalnie można jednak usłyszeć parafrazę zarzutów Kseni Sokołowej: to serwilizm, który udaje niezależność. 

Boris Timoszenko z Fundacji Ochrony Jawności, która promuje i pilnuje, a raczej stara się pilnować zasad wolności słowa w rosyjskich mediach, też jest ostrożny. – To bez wątpienia bardzo zdolny człowiek, kiedyś nawet był nominowany do naszej nagrody dziennikarskiej im. Sacharowa. Ale nie nazwałbym go niezależnym dziennikarzem – ocenia. Sam Kolesnikow twardo trzyma się swojej wersji: „Moim najważniejszym zadaniem jako dziennikarza jest zachowanie profesjonalnych relacji między dziennikarzem i politykiem. Kropka”.

Plus Minus
Filmy kręcone jednym ujęciem. Hit czy kit?
Plus Minus
„Naga broń” – recenzja. Kto wyjdzie z kina po pięciu minutach?
Plus Minus
W Niemczech temat bomby atomowej budzi pewien zbiorowy stan
Plus Minus
Kataryna: Dajcie żyć pierwszym damom. Już współczuję Marcie Nawrockiej
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: A jeśli Trump będzie chciał przywracać praworządność w Polsce?
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama