„NieR Replicant" – jak wiele japońskich gier fabularnych – szybko robi się dziwaczna. Przynajmniej z naszego, europejskiego punktu widzenia. Ot, chociażby graczowi w wędrówce towarzyszą pyskata, gadająca i latająca księga Weiss oraz Emil, kilkusetletni chłopiec, który zamienia w kamień każdego, na kogo spojrzy. Jest jeszcze skąpo odziana, wulgarna wojowniczka Kaine, hybryda człowieka i Shade'a. Wydawać by się mogło, że taki zestaw postaci idealnie wpisze się w lekką, mocno komediową opowieść. W rzeczywistości rozgrywce towarzyszy ponury, wręcz depresyjny nastrój, co podkreśla zastosowana przez twórców szarobura paleta kolorów.
Gra nieraz zaskakuje. Najczęściej oferuje widok zza pleców bohatera, by czasami zamienić się w izometryczną zręcznościówkę w stylu „Diablo" albo nawet grę tekstową komunikującą się bezpośrednio z grającym. Takich oryginalnych pomysłów jest w „NieR Replicant" więcej. Sprawiają one, że program na długo pozostaje w pamięci. Pytanie, czy zostanie doceniony. Po raz pierwszy ukazał się bowiem w Japonii w 2010 r. i wielkiej popularności nie zdobył. Teraz został odnowiony i poprawiony, przystosowany do możliwości współczesnych konsol. Oby tym razem oczarował graczy!