Zaczniemy od fragmentu najbardziej oburzającego, skandalicznego, podłego, nikczemnego, niecnego, haniebnego, odrażającego* tekstu publicystycznego, jaki ostatnimi czasy ukazał się w polskiej prasie.
[b]Zdzisław Krasnodębski, [link=http://www.rp.pl/artykul/461351.html" "target=_blank]„Już nie przeszkadza”[/link], „Rz”, 14.04.2010[/b]„Najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny, poniżające wyzwiska posypały się na Prezydenta RP. Pierwsze spadły od razu po Jego wyborze. Nie oszczędzono także początkowo Jego Małżonki, zanim postępowe panie Jej nie polubiły. Pomiatano Prezydentem w sposób bezprzykładny, nękano Go bezustannie. (…) Gdy dzisiaj patrzymy na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, trudno wydestylować z potoku brudu rzeczowe argumenty mogące uzasadnić tę falę nienawiści”.
„Takich tekstów w takim czasie się nie pisze i nie publikuje” – powiedział o artykule Krasnodębskiego marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. „Ta treść i ton, pozornie wyrastające z nastroju żalu i żałoby, są w istocie rzeczy posługiwaniem się zwłokami prezydenta w roli pocisku przeciwko ludziom, których się nie lubi, bo myślą inaczej” – napisał Waldemar Kuczyński. Marek Beylin z „Gazety Wyborczej” nazwał słowa Krasnodębskiego „nieludzkimi”. A Wojciech Sadurski stwierdził: „Na taki szantaż śmiercią i żałobą zgodzić się nie można”.
[b]Ejże, nie można? Oczywiście, że można:
Jacek Żakowski, „Profesor”, „Polityka”, 19.07.2008[/b]
„Wielkość, która za granicą dawała Geremkowi szacunek i przyjaźń czołowych mężów stanu, w Polsce przyciągała niechęć i agresję. (…) Trudno go było pokonać na racje i argumenty, więc przez blisko 30 lat próbowano zniszczyć go insynuacjami, oszczerstwami, kalumniami, wszelkim możliwym błotem. Energia, którą źli ludzie zużyli, by go zdezawuować, wystarczyłaby do oświetlenia sporej aglomeracji. Od ubeckiej fałszywki wywiadu z Hanną Krall z 1981 r., w której miał opowiadać, jak zniszczy Polskę w obcym interesie, przez oszczerczy zarzut szpiegostwa, w które peerelowska władza próbowała go wrobić po stanie wojennym, przez fale anonimów »demaskujących« jego żydowskie korzenie, aż po ohydne insynuacje i kuriozalne słowo »hańba«, gdy jako jedyny polski parlamentarzysta miał odwagę nie podporządkować się barbarzyńskiej wersji ustawy lustracyjnej. (…) Miarą polskiego problemu jest to, jak wielu małych ludzi nie mogło go znieść obok siebie”.