Z raportu MAK wynika, że lot był fatalnie przygotowany. Przed startem załoga nie dysponowała aktualnymi informacjami o pogodzie na lotnisku Siewiernyj, nie miała także jego aktualnych danych nawigacyjnych. Po kolei. Pogoda – co na to lotnicy? „To prawda. Żadna z załóg nie znała aktualnej pogody na lotnisku Siewiernyj, otrzymana prognoza pochodziła ze stacji meteorologicznej – odległej od lotniska o 10 km. Dane z lotniska Smoleńsk-Siewiernyj nie są dostępne w międzynarodowej sieci wymiany danych meteorologicznych” – pisze Dowództwo Sił Powietrznych. Czyli sprawa jest dla dowódców prosta. Skoro Rosjanie dali pogodę z innego, odległego o 10 km miejsca, to lecimy i nie ma sprawy. Ale jest sprawa. Samolot startuje o 7.27, o 8.14 piloci otrzymują komunikat ze Smoleńska, via kontroler w Mińsku, o widzialności (400 metrów) wykluczającej lądowanie! Informacja robi wrażenie na załodze. Kapitan: „Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy”. Rosyjski kontroler znalazł sposób, żeby poinformować o mgle polski samolot, który był jeszcze w białoruskiej przestrzeni powietrznej. Dlaczego polskie służby nie znalazły sposobu, by dowiedzieć się o tym same (pewnie wystarczyłby telefon do kontrolera Pawła Plusnina)? .
A teraz dane nawigacyjne lotniska. 36. pułk wystąpił o nie 18 marca. Odpowiednie dokumenty (clarisy) zostały posłane do polskich placówek w Mińsku i Moskwie. Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych twierdzi, że odpowiedź nie nadeszła do dziś. Co na to MSZ? Rzecznik resortu Piotr Paszkowski wyjaśnił nam, że „ambasada uzyskała potwierdzenie od strony rosyjskiej, że procedury nie zmieniły się od czasu poprzednich lotów”. To znaczy, że obowiązują te same schematy co w czasie wizyt z 10 kwietnia i 26 września zeszłego roku.
Zdaniem rzecznika lotnicy mieli stare, choć obowiązujące, dokumenty – wysłano im je faksem w zeszłym roku. Powinni je odnaleźć i wystartować. O tym, że obowiązują stare procedury, MSZ poinformowało lotników telefonicznie. To niejedyny raz podczas przygotowywania lotu premiera i prezydenta, kiedy polscy dyplomaci załatwiali sprawy przez telefon: „Przynajmniej niektóre informacje, zarówno w relacjach ze służbami lotniczymi, jak i stroną rosyjską, były przekazywane drogą telefoniczną” – przyznał rzecznik MSZ. Teoretycznie telefony są po to, żeby do siebie dzwonić. Czyli w zasadzie wszystko jest OK. Problem polega na tym, że do Smoleńska posyłaliśmy najważniejsze osoby w państwie. W takich przypadkach należy się raczej liczyć z przerostem biurokratycznych procedur, a nie załatwianiem spraw na gębę.
Do tego warto pamiętać, że na Siewiernym od zeszłego roku wiele się zmieniło. Lotnisko de facto zamknięto, stacjonujący na nim pułk rozformowano, zostawiono kilkudziesięciu ludzi, którzy mieli dbać o majątek. Czy MSZ i Dowództwo Sił Powietrznych o tym wiedziały? Kiedy i w jakiej formie (czy też przez telefon?) Rosjanie poinformowali, że obowiązują stare faksy? Ile razy polska placówka monitowała ich w tej sprawie? Jakie były odpowiedzi? Rzecznik MSZ odpisał nam, że sprawę wyjaśni śledztwo. Może i wyjaśni, ale pozostaje faktem, że posłaliśmy premiera, a potem prezydenta na nieczynne od pół roku lotnisko, dysponując jakimiś starymi zeszłorocznymi faksami i nie mając dokładnych informacji o tym, jaka jest pogoda w Smoleńsku.