Janusz Zajdel z wykształcenia był fizykiem jądrowym, pracował w Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej. Uczestniczył w likwidacjach skażeń materiałami promieniotwórczymi; podczas jednej z takich akcji nie dopilnowano przepisów bhp i Zajdel łyknął ponadnormatywną dawkę.
Trudno dziś domniemywać, w jakiej mierze incydent ten wpłynął na przedwczesny zgon pisarza w kwiecie wieku (miał 47 lat) – oficjalną przyczyną był rak płuc. Na pewno miały na to wpływ wielkie ilości podłych papierosów oraz stresogenna praca. Znany z niechęci do komunizmu, pomijany w awansach na rzecz miernot popieranych przez PZPR, w końcu otwarcie wystąpił przeciw przodującemu ustrojowi.
Stało się to w 1980 roku, kiedy Zajdel został przewodniczącym zakładowej komórki „Solidarności”. Wierzył, że Polska wyszła wreszcie na prostą i że odtąd Polacy sami będą decydować o własnych sprawach. Niestety, wiary tej nie widać w jego ostatnich powieściach, po części dlatego, że zostały napisane lub zaplanowane przed 1980 rokiem, a po części wskutek przeświadczenia, że zło, wynaturzenia społeczne są najwdzięczniejszym tworzywem dla pisarza.
[srodtytul]Prawda za kordonem[/srodtytul]
Ojcem i czołowym przedstawicielem fantastyki socjologicznej obwołano Zajdla już po śmierci, kiedy krytycy rozpoznali główną tendencję jego twórczości. Pamiętajmy, że większość jego ważnych powieści ukazała się po stanie wojennym, w okresie wzmożonej czujności ideologicznej, kiedy nie o wszystkim wolno było debatować otwarcie. To, że dzieła o takiej wymowie ukazywały się w tym czasie jakby nigdy nic, wynikało z inercji systemu: wcześniejsze dopuszczenie do publikacji przez cenzurę obowiązywało mimo rygorów Jaruzelskiego.