Jedyne dzieło, jakie anonimowi ludzie pozostawiają po sobie innym, to własne skończone życie. Gustaw Herling-Grudziński był zawsze wierny temu milczącemu zwykle Wielkiemu Anonimowi. Cierpiał z nim razem, bronił odruchów jego niewygasającej nadziei, wczuwał się w głos jego uczuć. W przywoływanej za Stempowskim „historii spuszczonej z łańcucha” szukał tropów człowieczych historii. Gdy patrzę na Herlinga-Grudzińskiego jako pisarza i czytelnika, a także jako obywatela i żołnierza, wciąż mam wrażenie, że postępował, mówił i pisał tak, jakby najważniejsze pozostawało wciąż życie, które uratował z łagru pod Archangielskiem, z „innego świata”.
Życie w pozycji wyprostowanej, bez sowieckiego skulenia. Kawaler Orderu Virtuti Militari za bitwę o Monte Cassino wciąż pamiętał i opisywał człowieka pod ostrzałem, pył na jego ciele, skurcz serca, który tylko odważna myśl może opanować. Nie wierzył, że cierpienie uszlachetnia. A już na pewno nie cierpienie, które zgotowali ludziom XX wieku naziści i komuniści. [wyimek]Nie zamykać oczu na podłość. I nie rzeźbić słowami jej pomników. Strzec się małości. Ale nie wybaczać tym, co nie znają uczucia skruchy, a wyczuwają po prostu koniunkturę[/wyimek]
Gustaw Herling-Grudziński ani jako człowiek, ani jako pisarz nie zagadywał rzeczywistości. Jako młody konspirator PLAN (Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej) został aresztowany przez Sowietów, poznał świat obozów koncentracyjnych i opisał go na długo przed Sołżenicynem. Jako emigrant w żołnierskim mundurze Korpusu Andersa musiał znosić po wojnie ostracyzm włoskich i francuskich postępowców, którzy odmawiali publikacji „Innego Świata”. Do końca życia zachował wstręt do użytecznych idiotów, przypominając słowa Osipa Mandelsztama. Gdy „Prawda” pisała o humanizmie sowieckim, poeta powiedział do żony: „Okazuje się, Nadieńka, że jesteśmy w łapach humanistów”.
Widzieć świat, jakim jest. W jego pięknie i okrucieństwie. Nie zamykać oczu na podłość. I nie rzeźbić słowami jej pomników. Strzec się małości. Ale nie wybaczać tym, co nie znają uczucia skruchy, a wyczuwają po prostu koniunkturę. Dzisiaj, w dziesięć lat po odejściu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego spróbujmy pójść śladem jego trudnych pytań i nie bać się trudnych dla nas odpowiedzi.
[srodtytul]Przełknął Kwaśniewskiego[/srodtytul]
Niezłomność Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w końcu podzieliła go także z Jerzym Giedroyciem, z którym równo 50 lat wcześniej w Rzymie w 1946 roku podpisywał pierwszy numer „Kultury”, zwanej później paryską. W Neapolu, 14 października 1996 roku napisał: Dla mnie osobiście nie do przełknięcia jest wizyta Aleksandra Kwaśniewskiego w Maisons-Laffitte”. To bolesne rozstanie po półwieczu współpracy – z przerwą na Londyn i Monachium – Gustawa było w jakimś sensie nieuchronne. Morale pisarza i morale polityka muszą być różne.