Ostatni krzyk mody okupacyjnej! Na nogach miałem saperki podbite gwoździami. Hałasu robiłem tyle, co pluton SS. Oczywiście 1 sierpnia bałagan był ogromny. Po zmianie adresów zbiórek zrobiło się późno – było już po czwartej, a ja musiałem dotrzeć do punktu BIP KG AK na Noakowskiego przed piątą.

W tle dźwiękowym stale słychać było popukiwanie rewolwerów i broni maszynowej. To przypadkowe starcia patroli. Na Żoliborzu od trzeciej po południu. Mieszkałem na placu Narutowicza. Wybiegłem, goniąc tramwaj, wskoczyłem i jadę na pole bitwy. Tramwaj pusty. Kombinuję: byle przeskoczyć Niepodległości – jestem na punkcie. Na rogu Suchej i Filtrowej decyduję się wyskoczyć. Jest za dziesięć piąta, strzelanina narasta. Ale na małej Filtrowej jest willa, w której mieszka sadysta z SS – Oberführer z Kawalerii SS (była taka formacja). Jak mnie zobaczy, ustrzeli na pewno. Biegnę, straszny hałas robię tymi saperkami, ale nic. Już słychać ogień ciągły, chociaż nie ma piątej. Już się nie przebiję na punkt na Noakowskiego. Na rogu Niepodległości mieszka kolega, biedny gruźlik, walę do niego. Na schodach natykam się na gotową do boju „piątkę”. Mają jeden pistolet. Wszyscy się znamy. „Cholera, jestem odcięty” – mówię. „My jesteśmy Odwet II, dołącz do nas”. Dołączam. Atak na willę bronioną przez dwóch lotników odparty. Nasz dowódca, podchorąży, postrzelony w płuco. Krwawi różową pianą. Niesiemy go do piwnicy. Chłopaki płaczą. „Nie dowieźli broni”. Około 200 chłopców i jeden karabin. „No, nie dowieźli”. I teraz dwa tygodnie męczarni, chowania się, strachu, nasłuchiwania wycia krajanych żywcem (przez Ukraińców) kolegów, palonych żywcem żołnierzy. I dlaczego? Dlaczego znowu nic z tego nie wyszło? Przychodzi łącznik ze Śródmieścia – nad ranem mamy przejść Niepodległości. Noc cicha, księżycowa. Cóż to była za piękna noc, do dziś pamiętam. Idziemy w skarpetkach, buty związane sznurowadłami niesiemy na szyi. Po drugiej stronie nas zawracają. Już świta. Jutro przyjdziemy!

Jutro przyjeżdża SS-Panzer-Division Hermann Göring i wyławiają nas z tłumu do rozstrzeliwania. Rozstrzelali kilkunastu na Dantyszka. Musieliśmy ich zakopać. Mianowano nas Leichen-Kommando. Najgorzej ze starymi trupami sprzed 12 dni – rzecz dzieje się 12 sierpnia – strasznie śmierdzą. A potem – jak tu uciec? Sześciu z nas się udaje. Mnie głównie dzięki dobrej znajomości niemczyzny.

Po różnych przygodach lądujemy w Milanówku. Po perypetiach, które może kiedyś opiszę, zaczynamy pomagać przy transportach rannych. Milanówek jest jednym szpitalem. Często nosimy na noszach tułowie. Raz niosłem z kolegą zawiniętą od stóp do głów „lalkę”, poparzoną. Twarzy nie ma. Tylko od bandaży odcinają się najmodniejszym, perłowym lakierem paznokcie. Pedicure przetrzymał.