Dostałam zamówienie z redakcji: „Napisz, co dzieje się z filmami o powstaniu. Był konkurs na scenariusz, obietnice, minęło od tamtego czasu kilka lat, a epopei o sierpniu 1944 r. jak nie było, tak nie ma”. Zebrałam materiał, obdzwoniłam kogo trzeba, oddałam tekst. I pomyślałam: a komu właściwie jest dzisiaj potrzebny film o powstaniu?
Czytam wpisy młodych ludzi na forach internetowych: dość tej martyrologii, kombatanctwa, nie chcę się oglądać wstecz, trzeba iść do przodu.
Ja od dziecka rosłam w kulcie powstania. Mój dziadek, wybitny ekonomista, dyrektor komisji dewizowej w przedwojennym Banku Polskim i wykładowca na SGH, jak każdy inteligent w czasie wojny był w AK.
W sierpniu 1944 r. walczył ze swoim oddziałem w Śródmieściu. Po wojnie wyrzucony jako wróg klasowy i z banku, i z uczelni, pracował jako księgowy w PTTK. Naukowiec, który przed 1939 rokiem robił bilanse płatnicze Polski! W 1957 roku przyszła rehabilitacja i zaproszenie na wykłady do SGPiS, ale dziadek umarł na trzeci zawał serca w styczniu 1958 roku.
Matka w czasie powstania miała 13 lat. Była łączniczką, potem sanitariuszką. Z ostrzeliwanego płonącego szpitala wyniosła rannego chłopaka. Po wojnie na Kasprowym usłyszała nagle swój powstańczy pseudonim. Ktoś krzyknął: „Bajbus!” Odwróciła się. To był on. Przeżył. Przysłał jej do zakopiańskiego pensjonatu wielki bukiet kwiatów.
Po kapitulacji Warszawy, gdy wychodziła z miasta z moją babcią, do torby włożyła dwa zapisane równym pismem bruliony. W jednym były jej własne dzienniki, w drugim – spisywana na bieżąco powstańcza poezja. Obok Słonimskiego, Gajcego i Baczyńskiego, obok piosenek o sanitariuszce Małgorzatce, wiersze zupełnie nieznane, anonimowych autorów. Po latach uczyła mnie z tych brulionów historii. Do dzisiaj pamiętam powtarzający się refren jednego z wierszy: „A historia okłamie nas jutro, groby nasze wyrówna ktoś obcy, my walczymy, nie mówiąc, że smutno, i nie armia, nie wojsko, my chłopcy”. Miałam kilka lat, pytałam, co to znaczy „groby nasze wyrówna ktoś obcy”. Tłumaczyła.