Romantyzm chłonięty przez skórę

Komu właściwie jest dzisiaj potrzebny film o powstaniu?

Publikacja: 30.07.2010 16:40

Dostałam zamówienie z redakcji: „Napisz, co dzieje się z filmami o powstaniu. Był konkurs na scenariusz, obietnice, minęło od tamtego czasu kilka lat, a epopei o sierpniu 1944 r. jak nie było, tak nie ma”. Zebrałam materiał, obdzwoniłam kogo trzeba, oddałam tekst. I pomyślałam: a komu właściwie jest dzisiaj potrzebny film o powstaniu?

Czytam wpisy młodych ludzi na forach internetowych: dość tej martyrologii, kombatanctwa, nie chcę się oglądać wstecz, trzeba iść do przodu.

Ja od dziecka rosłam w kulcie powstania. Mój dziadek, wybitny ekonomista, dyrektor komisji dewizowej w przedwojennym Banku Polskim i wykładowca na SGH, jak każdy inteligent w czasie wojny był w AK.

W sierpniu 1944 r. walczył ze swoim oddziałem w Śródmieściu. Po wojnie wyrzucony jako wróg klasowy i z banku, i z uczelni, pracował jako księgowy w PTTK. Naukowiec, który przed 1939 rokiem robił bilanse płatnicze Polski! W 1957 roku przyszła rehabilitacja i zaproszenie na wykłady do SGPiS, ale dziadek umarł na trzeci zawał serca w styczniu 1958 roku.

Matka w czasie powstania miała 13 lat. Była łączniczką, potem sanitariuszką. Z ostrzeliwanego płonącego szpitala wyniosła rannego chłopaka. Po wojnie na Kasprowym usłyszała nagle swój powstańczy pseudonim. Ktoś krzyknął: „Bajbus!” Odwróciła się. To był on. Przeżył. Przysłał jej do zakopiańskiego pensjonatu wielki bukiet kwiatów.

Po kapitulacji Warszawy, gdy wychodziła z miasta z moją babcią, do torby włożyła dwa zapisane równym pismem bruliony. W jednym były jej własne dzienniki, w drugim – spisywana na bieżąco powstańcza poezja. Obok Słonimskiego, Gajcego i Baczyńskiego, obok piosenek o sanitariuszce Małgorzatce, wiersze zupełnie nieznane, anonimowych autorów. Po latach uczyła mnie z tych brulionów historii. Do dzisiaj pamiętam powtarzający się refren jednego z wierszy: „A historia okłamie nas jutro, groby nasze wyrówna ktoś obcy, my walczymy, nie mówiąc, że smutno, i nie armia, nie wojsko, my chłopcy”. Miałam kilka lat, pytałam, co to znaczy „groby nasze wyrówna ktoś obcy”. Tłumaczyła.

Podobnie jak nauczycielka historii z podstawówki przy ulicy Polnej. Drobna, trochę kostyczna kobieta, która pod białą rękawiczką skrywała rękę spaloną w czasie powstania. Przy niektórych tematach nie używała podręczników. Brzydziła się kłamstwem i podwójną moralnością. Widziała, jak pod gruzami zginął jej przyjaciel. Kiedyś nam powiedziała, że od tamtej pory już niczego się nie bała. Moja nauczycielka historii nie przejmowała się, że uczy w śródmiejskiej szkole, do której chodziło sporo dzieci partyjnych notabli. Po latach się zastanawiałam, jak to się stało, że po tych lekcjach o współczesnej historii nikt na nią nigdy nie doniósł.

Moje pokolenie czytało Kamińskiego i Białoszewskiego, oglądało „Kanał” Wajdy. Rosłam w czasie, kiedy wojna wracała jeszcze w rozmowach. Matka opowiadała mi o dziewczynach z pensji Platerki, wychuchanych panienkach, idących do walki jak „kamienie przez Boga rzucane na szaniec”, o Szarych Szeregach i swojej serdecznej przyjaciółce Teresce, która z więzienia na Pawiaku wyszła z odbitymi płucami i gruźlicą. Gdy tylko miała trochę siły, darła prześcieradła na bandaże, szyła mundury i opaski. Bo było już powstanie. Umarła kilka miesięcy później. Jako dziecko chodziłam z matką na grób Tereski na Powązkach. Jest tam wygrawerowany na płycie napis: „Ciężka, ach jakże ciężka cierniowa korona. Jej ból szarpiący skronie, Warszawo, ty znasz”. Fragment wiersza Tereski.

Tuż obok była inna mogiła – chłopaka, którego ona, 14-letnia, torturowana i katowana przez gestapo, wydała. Czasem spotykałyśmy tam starszą panią. Na widok mojej matki wzruszała się. Mówiła do niej „Basiuniu...”, potrafiła ją, jak dzieciaka, pogłaskać po głowie. Jakby chciała cofnąć czas. I zawsze zapalała lampki na obu grobach.

Były momenty, gdy odcinałam się od tej martyrologii, żartowałam: „Tak, tak, znam te opowieści: z rozwianymi włosami i butelką benzyny na czołgi żelazne”. Ale przecież nie wyobrażałam sobie, żeby 1 sierpnia nie pójść na Powązki. Były lata, gdy nad cmentarzem latały helikoptery, a ludzie w milczeniu wyciągali w górę ręce z palcami ułożonymi w literę „V”, były i takie, gdy politycy próbowali wykorzystać ten dzień dla swoich celów. Ale nie zmieniały się werble rozdzierające skwarne, duszne powietrze, lampki zapalane przy prostych, brzozowych krzyżach z tabliczkami „Żył 13, 12, 15 lat...” może tylko z czasem coraz mniej było tych starszych kobiet, które o godzinie W, na dźwięk syreny, stawały na baczność, piękniejąc i prężąc się jak młode dziewczyny w szarych, harcerskich mundurach.

Potem, chyba od drugiego roku życia, ciągnęłam na ten cmentarz mojego syna, wychowanego już na klockach lego, G.I. Joe, transformerach i jajkach z niespodzianką. Żeby położył na grobie dziadka pęk biało-czerwonych goździków, poczuł zapach dymu z płonących zniczy, zobaczył czerwoną łunę nad kwaterami „Zośki” czy „Parasola” i tłumy ludzi, którzy przy pomniku Gloria Victis – Chwała Zwyciężonym potrafią złożyć hołd przegranym. Żeby kiedyś wiedział, że Powstanie Warszawskie to nie tylko suche dyskusje historyków o celowości i ofiarach tego zrywu. Żeby inaczej pomyślał o wyświechtanym i ośmieszonym słowie patriotyzm. Choćby przez chwilę przez własną skórę wchłaniał w siebie ten głupi polski romantyzm, tak cholernie nieprzystający do dzisiejszych czasów wyznaczanych przez zasady korporacyjnej konkurencji i wakacje pod palmami.

O tym myślałam, zastanawiając się, czy warto dzisiaj robić film o powstaniu. I może jeszcze o jednym. Moja matka powiedziała mi kiedyś, że nigdy w życiu nie czuła się tak wolna jak podczas tamtych 63 dni.

Dostałam zamówienie z redakcji: „Napisz, co dzieje się z filmami o powstaniu. Był konkurs na scenariusz, obietnice, minęło od tamtego czasu kilka lat, a epopei o sierpniu 1944 r. jak nie było, tak nie ma”. Zebrałam materiał, obdzwoniłam kogo trzeba, oddałam tekst. I pomyślałam: a komu właściwie jest dzisiaj potrzebny film o powstaniu?

Czytam wpisy młodych ludzi na forach internetowych: dość tej martyrologii, kombatanctwa, nie chcę się oglądać wstecz, trzeba iść do przodu.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą