Język wymysiöeryś: Szept z tylnej ławy

Językiem wymysiöeryś, który przetrwał pod Bielskiem-Białą 700 lat, posługuje się już tylko kilkadziesiąt osób z najstarszego pokolenia. I jeden 17-latek, który się uparł, że nie będzie ostatni

Publikacja: 06.08.2010 18:43

Rękopis poematu w języku wilamowskim z lat 20. XX w.

Rękopis poematu w języku wilamowskim z lat 20. XX w.

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Trzytysięczne Wilamowice leżą w powiecie bielskim, wciśnięte między Śląsk i Małopolskę. Większość mieszkańców niewiele ma do powiedzenia o języku wymysiöeryś. Zapytani o wilamowski wszyscy w miasteczku – barmanka ze znajdującej się przy rynku restauracji Rogowa, właściciele motelu Wilamowianka, szef Gminnego Ośrodka Kultury, dyrektorka szkoły – kierują do Tymoteusza Króla. Ma 17 lat, chodzi do liceum w Bielsku-Białej. I, co każdy podkreśla już w drugim zdaniu, nie jest „stąd” – mimo że urodził się w Wilamowicach.

Dla miejscowych bycie „stąd” oznacza korzenie sięgające kilka pokoleń wstecz. Na tutejszym cmentarzu powtarzają się wciąż te same nazwiska.

– My, wilamowianie, to prawie że jedna duża rodzina. Przed wojną nikt się nie żenił w obcej wiosce, a jak już panienka wyszła za chłopaka z innej miejscowości, to ona się tam źle czuła – opowiada 82-letnia Anna Foksowa. Sama mieszka dwa domy od gospodarstwa, w którym się urodziła. Szczyci się tym, że najlepiej w miejscowości potrafi zawiązać chustę w tradycyjny wilamowski sposób.

– Jeżeli już się zdarzało, że ktoś z zewnątrz chciał się żenić, to musiał się naszego nauczyć języka, bo tak – to nie przyjęli – dodaje Józef Gara, który przez 35 lat jeździł na rowerze z Wilamowic do pracy w kopalni w Brzeszczach. Przed wojną wilamowskim mówiło się w domu. Polski pojawiał się w szkole, w kościele, w urzędzie. – Tak prawdę mówiąc, to jak zacząłem się uczyć, to miałem trochę kłopot z tą mową – wspomina Gara.

Odmienność była tu przez stulecia źródłem wielu problemów. Miejscowość założona została w XIII wieku, najprawdopodobniej przez osadników flamandzkich. Sprowadzeni zostali na zniszczone przez tatarskie najazdy ziemie przez księcia cieszyńskiego Mieczysława. Przybyli z własną kulturą i językiem, które wyróżniały ich na tle sąsiednich wsi. Przez wieki żyli głównie z handlu. Dużo podróżowali – głównie do stolicy Austro-Węgier.

– Ludzie tu są obyci w świecie, chodzili we wszystkie strony, jak się dało – tłumaczy Barbara Tomanek, była burmistrz, ekspert w dziedzinie miejscowej historii.

Z szuflady swojej komody, pełnej wycinków, dokumentów i pożółkłych zdjęć, wyciąga kopię stuletniego rękopisu poematu Floriana Biesika. Jest to pierwszy i jeden z nielicznych tekstów zapisanych w języku wilamowskim. Wzorowany na „Boskiej komedii” Dantego utwór „Na tamtym świecie” nie został jednak zaakceptowany przez lokalną społeczność. Być może dlatego, że Biesik użył tekstu do osobistych porachunków. W literackim piekle umieścił wiele żyjących jeszcze wówczas osób.

Wymysiöeryś był jednak przede wszystkim językiem mówionym. Tylko w ten sposób przekazywano go z pokolenia na pokolenie. Tymoteusz Król pierwsze egzotycznie brzmiące słowo usłyszał jako dziecko od Heleny Rozner. Ta rodowita wilamowianka zajmowała się nim, gdy rodzice – lekarze, którzy sprowadzili się do miasteczka – spędzali całe dnie w przychodni.

– W drugiej albo trzeciej klasie Tymek jadł u mnie śniadanie. Wiedziałam, że wszystko go interesowało. Więc mówię do niego po wilamowsku, co je. A on na to: „Babciu, babciu, ja cię nie rozumiem. W jakim języku ty mówisz?”. Ja mu tłumaczę, a on te dwa słowa zanotował. Na drugi dzień pyta, jak się nazywa okno, jak drzewo. W ten sposób się nauczył, sam, bez szkoły – uśmiecha się pani Roznerowa.

 

 

Mały Tymek namówił babcię, żeby zaprowadziła go do sąsiadek, które też pamiętały wilamowski. Wiele z nich nie chciało jednak mówić w nieużywanej od dziesięcioleci gwarze – wiązało się z nią zbyt dużo dramatycznych wspomnień.

– Wołali na nas hołdy-bołdy. Zazdrościli nam naszego języka – wspomina Józef Gara. – No i trzeba powiedzieć, że ta mowa nas potem zgubiła.

W 1939 roku Wilamowice znalazły się pod okupacją niemiecką. Z racji podobieństwa języków hitlerowcy uznali mieszkańców miasteczka za folksdojczów. Zapłacili za to cenę po wojnie, gdy stali się obiektem prześladowań. W stalinowskiej Polsce na wymysiöeryś nie było miejsca. Starsi ludzie do dziś wspominają krewnych, których wywieziono „za Ural”.

Żyjący w ciągłym strachu wilamowianie przestali używać swojego języka. Unikali go nawet w domu, aby obco brzmiących słów nie podchwyciły dzieci. – Jak Ruscy przyszli, usta my dzieciom zatykali, żeby czegoś nie powiedziały po naszemu. Raz mama mi mówi: weź ich gdzieś zawieź, bo nas tu wszystkich wystrzelają – wspomina 88-letnia Helena Biba.

20 lat temu wilamowskiego nie używał praktycznie nikt. Dla dzisiejszych 50-latków był już tylko tajemniczą mową, w której czasem plotkowały ich babcie. Ta sytuacja uwierała Józefa Garę, który zaczął pisać wiersze w wymysiöeryś. – Byłem na emeryturze, czas miałem, to tak myślałem nad tym. Ale gdzie mi tam do poety? Taki wiejski samouczek – śmieje się.

Sam musiał stworzyć zapis mówionego języka. Wydana przez niego książka wzbudziła zainteresowanie zapomnianą tradycją. Gara zaczął uczyć wilamowskiego w miejscowej podstawówce.

Na zajęcia zapisało się kilkanaścioro dzieci. Z czasem zostało tylko dwoje: Justyna Majerska i Tymek Król, a zajęcia przeniosły się do domu chłopca. – Wszystko przez Tymka – wspomina Justyna. – To on zaczął drążyć ten temat. Razem przechodziliśmy najpierw przez fazę zainteresowania dinozaurami, potem Harrym Potterem, a potem przeszło nam na Wilamowice.

 

 

Tymek o dinozaurach zapomniał już dawno, a po Harrym Potterze został tylko plakat nad łóżkiem. W swoim pokoju na poddaszu zgromadził za to eksponaty godne małego muzeum regionu. Dwie drewniane skrzynie wypełnione są strojami noszonymi w miasteczku przed wojną. Odświętne, żałobne, weselne, ale i codzienne, wiszą też w szafie, pośród zwykłych ubrań Tymka. Większość z nich wygrzebał na strychach rodowitych wilamowian.

Swój kąt zajmują instrumenty: kontrabas i akordeon. Muzyka ludowa to świeże zainteresowanie. – Jedyne, czego jeszcze nie robię tradycyjnie, to gotowanie i tkactwo. Mówię po wilamowsku, szanuję tutejsze zwyczaje, znam ludzi z Wilamowic i ich przydomki. Nie mam jeszcze tylko ciotki w Wiedniu – śmieje się Tymek.

Ma na sobie koszulkę z napisem „Jestem leniwy”, ale to chyba tylko przekora. Najwięcej o ogromie pracy wykonanej przez chłopaka mówi zawartość jego komputera. To przepastne archiwum języka, tworzone od sześciu lat. Na dysku zgromadził godziny nagrań wilamowskiego, zapis występów zespołu tańca i dokumentację lokalnych tradycji.

– Kiedyś nagrywałem ludzi, żeby samemu się uczyć. Dziś robię to po to, by język archiwizować – tłumaczy. Wszystko ma zaplanowane: – Każde słowo musi zostać zapisane, by w przyszłości język był do odtworzenia. Jednocześnie trzeba dbać, by język nie wyginął. Trzecia sprawa to propagowanie, aby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o wilamowskim – mówi. To dzięki niemu trzy lata temu wymysiöeryś został uznany i zarejestrowany przez Bibliotekę Kongresu USA.

Robi to wszystko, by nie być ostatnim mówiącym po wilamowsku. – Podobno język umiera wraz z przedostatnim użytkownikiem, bo ten, który zostanie, nie będzie miał już z kim rozmawiać. Nie chcę zostać sam – deklaruje.

Wśród plików na jego dysku jest lista wszystkich żyjących użytkowników wymysiöeryś. To jedyny taki spis na świecie. Figuruje w nim 67 nazwisk. Tymek Król jest 68. Najstarsza osoba – babcia Justyny Majerskiej – ma 97 lat. Z większością z nich Tymek jest w stałym kontakcie.

– Zamiast rozmawiać z dziewczynami, chodzi po starych babach – Barbara Tomankowa nie kryje sympatii dla 17-latka.

– On jest dla mnie jak drugi syn – potwierdza Helena Bibowa.

Tymek jest też częstym gościem u Anny Foksowej. To jego koleżanka z zespołu tańca. Mimo podeszłego wieku jeździ na rowerze, przewodniczy kołu gospodyń wiejskich.

– Mieć 82 lata i tańcować to nie takie proste. A młodzi nie dają mi rady – mówi. – Tymek przychodzi do mnie jak do mamy. On umie naprawdę pięknie wilamowski. Wczoraj spotkał mnie na rynku i pytał po wilamowsku, dokąd idę. A ja próbuję mu odpowiedzieć, ale zapomniałam, i mówię: „Tymek, nie wiem, jak jest zebranie”.

– Ja go uczyłam tego języka, ale teraz to on mnie poprawia, jak jakieś słowo źle powiem – wtóruje jej babcia Roznerowa.

Nagrania osób mówiących po wilamowsku mają pomóc w stworzeniu słownika.– Porządnego, nowoczesnego, na miarę naszych czasów – tłumaczy Tymek. To jednak niejedyna rzecz, którą ma w planach. Pisze w wymysiöeryś poemat o powstaniu Wilamowic.

– Niedługo będzie wydany – zapowiada chłopak. Koszty pokryje z pieniędzy zarobionych dzięki poprzedniej publikacji – ilustrowanemu albumowi o strojach wilamowskich.

 

 

W zawieszoną nad łóżkiem Tymka mapę wbitych jest kilkanaście pinezek niczym komunikat: „Tam byłem”. Są m.in. na Czechach, Słowacji, Niemczech, Francji, Szwajcarii, Chorwacji. Tymek ożywia się, gdy opowiada o wizytach w Anglii.

– Dwa lata temu zgłosił się do mnie Aleksander Andrasson, urodzony w Polsce Islandczyk. Razem piszemy wilamowską gramatykę – wyjaśnia.

– Alex jest doktorantem, pracuje na uniwersytetach w Madrycie i w Rejkiawiku. Pomagałem mu w prowadzeniu wykładów w Cambridge i w Centrum Języków Ginących na University of London. To człowiek, który jeździ po całym świecie, zapracowany jak mało kto. Dlatego pewnie szybko się ta gramatyka nie ukaże – wzdycha.

Kalendarz Tymka też jest wypełniony po brzegi. – Na wakacje raczej nie wyjeżdżam, wolę być w Wilamowicach, bliżej wszystkiego – mówi tak, jakby to „wszystko” było polityką na szczeblu co najmniej krajowym. Fakt – przyjeżdżają do niego dziennikarze, naukowcy, artyści. Jak pewien Belg z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, który przygotowuje wystawę portretów wszystkich mówiących w wymysiöeryś.

W zeszłym roku Wilamowice odwiedziła ekipa filmowa. Reżyser Lech Majewski uznał, że tutejsza mowa może na dużym ekranie doskonale imitować staroflamandzki. Wymysiöeryś zagrał w jego najnowszym filmie „Młyn i krzyż”, inspirowanym obrazem Bruegla.

– W tym języku pobrzmiewa zapomniana fleksja, wyrazy już nieistniejące. To skamielina językowa, która do dziś funkcjonuje – opowiada reżyser, który premierę planuje jeszcze na ten rok.

– Zebrałem kilkanaście osób mówiących po wilamowsku i wyszło z tego straszne zamieszanie – opowiada Tymek, który był na miejscu prawą ręką filmowców. Starsi ludzie nie do końca zdawali sobie sprawę z powagi roli.

– Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, gdzie mnie wzięli. Córka będzie mnie szukać – powitała przychodzącego na plan reżysera jedna z kobiet. Kilkanaście osób nieustannie kłóciło się o to, kto lepiej zna język, które słowa są prawdziwie wilamowskie i jakie są ich poprawne formy.

Pobyt na planie w Wilamowicach Majewski wspomina jednak bardzo dobrze: – Tymek to młody człowiek i perfekcjonista. Zamieszanie? Takie są realia planu filmowego. Ludzie przyjęli nas tam niezwykle serdecznie, nakarmili, poczęstowali ciastami. Potem opowiadali niesamowite historie z przeszłości, o wszystkich kłopotach i specyficznym statusie, jaki mają w Polsce.

Do swojej artystycznej wizji Majewski potrzebował języka, który brzmiałby obco w każdym miejscu świata. – Zaprosiłem do studia Niemca, Holendra i paru innych ludzi, którzy mogliby rozpoznać słowa niemieckie lub holenderskie. Ale wilamowianie mówią w języku, który był dla nich kompletnie niezrozumiały, niemalże jak z „Avatara”.

 

 

Tymek pomaga też rówieśnikom. – Ostatnio zwrócili się do mnie z prośbą koledzy, którzy założyli zespół rockowy. Z Wilamowicami nie mają nic wspólnego, ale żeby się wyróżnić, chcieli śpiewać piosenkę po wilamowsku – opowiada. Tak powstał „Ławaśtan”, co dosłownie znaczy „Kamień życia”. – Po polsku brzmi idiotycznie, ale w wymysiöeryś – w sam raz – dodaje Tymek.

W ubiegłym roku przygotował fragmenty młodzieżowej drogi krzyżowej w wymysiöeryś. Na podstawie staropisu odczytał po dwie linijki każdej stacji, przetłumaczone na wilamowski.

Ksiądz prałat Michał Boguta, od 32 lat proboszcz parafii w Wilamowicach, pamięta ten epizod jak przez mgłę.

– Rzeczywiście, było coś takiego, ale w tym roku tego nie powtórzyliśmy – mówi zza starego biurka stojącego w niewielkim gabinecie w domu parafialnym.

– Dla młodzieży była to kompletna abstrakcja. Takie zabiegi mają sens, gdy ludzie to rozumieją, a wilamowski na drodze krzyżowej był jak chińszczyzna – wyjaśnia proboszcz.

Podobne słowa padają z ust Aleksandra Nowaka, dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury. Dla jego pracy wymysiöeryś to błogosławieństwo, ale i przekleństwo. W GOK wilamowski jest obecny tylko w niektórych piosenkach zespołów tańca ludowego.

– Jako ośrodek kultury nie możemy ciągle zajmować się językiem, ludzie oczekują jeszcze innych rzeczy. Sąsiednie wsie też mają wiele do zaoferowania, a ja reprezentuję całą gminę – tłumaczy Nowak.

Mówi szybko, zdecydowanie: – Wilamowski nie jest już częścią poczucia lokalnej odrębności. Choćby dlatego, że znalezienie rodziny, w której dwa pokolenia mówiłyby po wilamowsku, jest właściwie niemożliwe.

– Język będzie funkcjonował jeszcze przez jakiś czas na zasadzie ciekawostki. Gdyby nie prześladowania z czasów komuny, istniałby pewnie trochę dłużej, ale czy byłby używany na co dzień? Nie sądzę – twierdzi. – Nie pełni już żadnej ważnej funkcji, jest absolutnie pozbawiony kontekstu. Służył do opisywania czasów, które minęły, i ginie w naturalny sposób.

Szef ośrodka nie widzi też perspektyw na ożywienie wymysiöeryś.

– Kto ma go uczyć? Dlaczego pan Gara nikogo – poza Tymkiem – nie nauczył? Bo nie jest pedagogiem. Ja wiedziałem, że z jego lekcji nic nie wyjdzie. A Tymek? Zawsze się ktoś jeden znajdzie. Może jeszcze tylko Justyna kilka słów zna. Tymek pisze sobie książki, podręcznik, cuda-wianki i niech to robi dalej, ale czy uda mu się kogoś zarazić pasją? – wątpi Nowak.

– Tak będzie dopóty, dopóki nie wprowadzi się w szkole sensownej ścieżki edukacyjnej związanej z regionem – przekonuje. – Nie można przysłać do szkoły 80-letniej babki, żeby mówiła po wilamowsku, bo to dzieci po prostu znudzi.

– To nie jest prosta sprawa. Nie ma żadnej metodologii, nie ma języka pisanego, wszystko jest przekazywane w tradycji ustnej – wtóruje mu Renata Merta, dyrektorka miejscowej szkoły.

– A drugiego Tymka niestety w tej chwili nie mamy. Może trzeba więcej czasu?

 

 

Inni mają jednak więcej optymizmu. Tymka cieszą zresztą nawet najmniejsze sukcesy. Z przejęciem opowiada, że w tylnych ławach kościoła słyszy czasem szepty po wilamowsku.

– On pobudził ten język, dowartościował ludzi, którzy sami nie doceniali swojej mowy, odmienności – przekonuje Barbara Tomankowa.

Tymek chce uczyć. Zaskakuje go sugestia, że mógłby w przyszłości wyjechać z Wilamowic.

– Pójdę na germanistykę, zostanę nauczycielem niemieckiego. W Bielsku albo w naszym gimnazjum. Wtedy będę miał czas, żeby uczyć też wilamowskiego.

Może wówczas sąsiedzi uznają wreszcie, że jest stąd? Tymek tylko macha ręką: – Ale ja się tu urodziłem! – mówi oburzony, po czym wyjaśnia: – Jest takie powiedzenie, że ludzie dzielą się na ptaki, szpaki i pniaki. Moi rodzice są jak ptaki – przylecieli do Wilamowic, ale zawsze mogą stąd odlecieć. Ja jestem szpak – tu się urodziłem i tu zostanę. Moje dzieci będą pniakami – wilamowianami z krwi i kości – śmieje się.

I zapowiada, że będą mówić w wymysiöeryś. A żona? – Myślę, że też będzie chciała znać język, w którym jej mąż rozmawia z dziećmi.

 

 

Trzytysięczne Wilamowice leżą w powiecie bielskim, wciśnięte między Śląsk i Małopolskę. Większość mieszkańców niewiele ma do powiedzenia o języku wymysiöeryś. Zapytani o wilamowski wszyscy w miasteczku – barmanka ze znajdującej się przy rynku restauracji Rogowa, właściciele motelu Wilamowianka, szef Gminnego Ośrodka Kultury, dyrektorka szkoły – kierują do Tymoteusza Króla. Ma 17 lat, chodzi do liceum w Bielsku-Białej. I, co każdy podkreśla już w drugim zdaniu, nie jest „stąd” – mimo że urodził się w Wilamowicach.

Dla miejscowych bycie „stąd” oznacza korzenie sięgające kilka pokoleń wstecz. Na tutejszym cmentarzu powtarzają się wciąż te same nazwiska.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał