Udało się zjednoczyć Włochy, ale czy również Włochów?

W czwartek Włosi hucznie obchodzili okrągłą rocznicę zjednoczenia. Dostali na to od rządu w prezencie dzień wolny od pracy. Ale odpowiedź na pytanie, czy oprócz państwa udało się zjednoczyć ludzi, jest trudna

Publikacja: 19.03.2011 00:01

Trójkolorowy sztandar pod rzymskim Kapitolem

Trójkolorowy sztandar pod rzymskim Kapitolem

Foto: AP

Przemówienia, akademie, koncerty, uroczyste wciąganie flagi na maszt od Wenecji po Sycylię, hymn od rana do wieczora, biegi, a nawet regaty. Hałaśliwa feta za ćwierć miliarda euro nie jest w stanie ukryć gorzkiej prawdy, że północ i południe Italii dzielą ogromne różnice w zamożności, obyczaju, oglądzie świata i często szczera wzajemna niechęć.

Prezydent Giorgio Napolitano w telewizyjnym przemówieniu do narodu powiedział, że zjednoczenie Włoch umożliwiło postęp, stało się opoką, na której zbudowano wolność i demokrację, a dziś powinno być powodem do dumy dla wszystkich. Tymczasem w Palermo gubernator Sycylii Raffaele Lombardo grzmiał kilka tygodni temu: „Trzeba skończyć z mitem zjednoczenia i nazwać rzecz po imieniu! My na południu zapłaciliśmy za to nędzą, torturami, krwią i masową emigracją. Płacimy do dziś!".

Burmistrz sycylijskiego Capo d'Orlando z wielką pompą przed kamerami odbił tabliczkę z napisem „plac Garibaldiego", pokrzykując: „Okrutny morderca, sługus masonów i Anglików!". 800 kilometrów na północ pomnikowego bohatera walk o zjednoczenie wcale nie potraktowano lepiej. W Schio koło Vicenzy radni świętujący przypadający w marcu Nowy Rok według kalendarza Najjaśniejszej Republiki Weneckiej spalili kukłę Garibaldiego.

W Mediolanie część radnych władz Lombardii opuściła salę, gdy w ramach zjednoczeniowych obchodów przyszło zaśpiewać hymn. A Umberto Bossi, szef wchodzącej w skład koalicji rządowej Ligi Północnej (równocześnie minister ds. reform), proszony o komentarz do hucznych obchodów, rzucił: „Szkoda pieniędzy. Jakie zjednoczenie? Już 150 lat płacimy na tych darmozjadów z południa". W Bolzano w ogóle nie świętowano, bo jak to ujął gubernator Górnej Adygi Luis Durnwalder: „Czujemy się Austriakami. To święto nas nie dotyczy". Poniekąd racja, ten region stał się częścią Włoch dopiero w październiku 1866 r.

Teraz zróbmy Włochów

Półtora wieku po zjednoczeniu Włoch co czwarty mieszkaniec północy, a co szósty południa nie miałby nic przeciw secesji, czyli cofnięciu koła historii. Ponad połowa sądzi, że ich przodkowie zrobili na zjednoczeniu fatalny interes, a 70 proc. jest przekonanych, że do dziś przychodzi im za to płacić. Południe obwinia północ i odwrotnie. 60 proc. Włochów uważa, że więcej ich dzieli, niż łączy. Gdy 150 lat temu 17 marca Wiktor Emanuel proklamował powstanie Królestwa Włoskiego, gubernator Mediolanu Massimo D'Azeglio, powiedział: „Zrobiliśmy Włochy. Teraz trzeba zrobić Włochów". Czy się udało? 64 proc. mieszkańców Italii jest dumnych, że są Włochami. Gdy jednak porównać, to w Polsce mamy 80 proc. dumnych Polaków.

O ile ponad połowa Polaków twierdzi, że w tej dumie łączą ich wspólna historia, język, flaga i hymn, o tyle tylko co czwarty Włoch dostrzega te zworniki. Reszta odpowie bez wahania: squadra azzurra! Czyli emocje i wzruszenia, których dostarcza im futbolowa reprezentacja. Tak w każdym razie mówią sondaże poważnego instytutu badania opinii publicznej SWG z Triestu. Gorzko pisała o tym Oriana Fallaci we „Wściekłości i dumie": „Cham w zielonej koszuli [barwy separatystów padańskich] w ogóle nie wie, jakie są trzy kolory włoskiej flagi. On chciałby nas cofnąć do czasów wojen pomiędzy Florencją a Sieną". Włoskie flagi widać tylko na olimpiadzie, jeśli przypadkiem uda się zdobyć jakiś medal. Widać je też na stadionach podczas międzypaństwowych meczów piłkarskich. Jest to zresztą jedyna okazja, żeby usłyszeć okrzyki: Italia! Italia!.

Ale ten relatywny brak rozumianego po polsku patriotycznego ferworu łatwo wytłumaczyć. Państwo włoskie dopiero się jednoczyło, gdy Rzeczpospolita, choć pod zaborami, miała za sobą kilkaset lat istnienia, a powstańcy styczniowi jechali kibitkami na Syberię. Poza tym Królestwo Włoskie połączyło ludzi, których dzieliły nie tylko setki kilometrów, obyczaj, system społeczny, ale i język. Oni dosłownie nie mogli się ze sobą porozumieć. Wówczas włoskim, jakim mówi się dziś, posługiwało się na co dzień 2 proc. ludności Italii, głównie w Toskanii, a rozumiało go 10 proc. wykształconych. Mieszkańcy półwyspu i wysp mówili w lokalnych, zupełnie nieprzystających do siebie dialektach. Sycylijczyk czy neapolitańczyk nie rozumiał ani słowa z tego, co mówił do niego Piemontczyk, Lombardczyk czy wenecjanin. Potem z pomocą przyszły naturalnie szkoły, ale językowo Italię zjednoczyło dopiero radio, a przede wszystkim telewizja. Niemniej na Sycylii i pod Wezuwiuszem miejscowi nadal rozmawiają ze sobą w hermetycznym dialekcie. Co więcej, Italia to kraina małych ojczyzn. Miała rację Fallaci, mówiąc, że wielu mediolańczyków czuje się najpierw Lombardczykami, a dopiero potem Włochami. Ten lokalny, a nawet parafialny, patriotyzm doczekał się we włoskim określenia „campanilismo" (od campanile – dzwonnica). Oznacza przywiązanie przede wszystkim do tego, co wokół kościelnej dzwonnicy.

Co niesłychanie ważne, wielu Włochów po wojnie miało alergię na państwowotwórczy patriotyzm i narodowe hasła, bo kojarzyły im się z faszyzmem, nie mówiąc o tym, że duchową ojczyzną komunistów był Związek Sowiecki. Również z tego powodu dzisiejszy włoski patriotyzm „składa się z tysiąca małych, nierzadko ścierających się ze sobą patriotyzmów i jest totalnie aheroiczny. Włoch jest dumny z włoskiej kuchni, sztuki, mody, pięknego krajobrazu. Walecznych herosów, tak ważnych w innych narodowych mitologiach, z powodzeniem zastępują mu sportowcy, głównie piłkarze" – jak twierdzi historyk i senator Luigi Vittorio Ferraris.

W związku z tym łatwiej zrozumieć, dlaczego Włochów nadal tyle dzieli, dlaczego w plebiscycie na Włocha wszech czasów wolą bezpiecznie wskazać na piosenkarkę Laurę Pausini i Leonarda da Vinci niż na Garibaldiego czy innych superpatriotów. Jeśli chodzi o bohaterów literackich, nie identyfikują się z kimś takim jak Ordon, Kmicic czy Maciek Chełmicki, ale z Pinokiem i Don Abbondio z „Narzeczonych" Alessandra Manzoniego, osobnikiem tchórzliwym, skąpym i skrytym.

Może dlatego Włosi uważają sport, a reprezentację piłkarską w szczególności, za najmocniejsze narodowe spoiwo. Z tego powodu futbol we Włoszech jest niesłychanie cennym sejsmografem społecznych emocji. Gdy przenieść obserwację na poziom lokalny, ten sam państwotwórczy futbol dzieli. Oczywiście tak jest wszędzie, ale we Włoszech podziały wydają się o wiele głębsze. Beppe Severgnini, pisarz i eseista dowcipnie objaśniający w swoich książkach tajniki włoskiej duszy, uważa, że we Włoszech futbolowe antagonizmy są niejako natury genetycznej. Stanowią przedłużenie wojen między włoskimi królestwami i księstwami sprzed wieków. Dodaje jednak, że choć linie podziału przebiegają różnie, gdyby stworzyć „mapę nienawiści", odwzorowałaby dość wiernie tę sprzed zjednoczenia Włoch. Gdy dziś fani drużyny z południa przyjeżdżają do Turynu albo Mediolanu, witają ich transparenty: „Garibaldi, dlaczegoś to zrobił?!". Gdy Napoli gra w Weronie, pojawiają się napisy: „Wezuwiuszu, spal ich siarką" i „Powąchaj Neapol, a umrzesz". Kiedy jest odwrotnie, ludzie z Werony mogą usłyszeć w Neapolu, że Julia była dziwką, a Romeo rogaczem albo że Pan Bóg stworzył dolinę Padu, a zaraz potem, ze wstydu, mgłę.

Terroni i polentoni

Trafność futbolowej socjologii Servergniniego znajduje pełne potwierdzenie, gdy zajrzeć do współczesnej gazety ludu – na Facebooka. Najpierw jednak trzeba wiedzieć, że ci z północy mówią pogardliwie o południowcach terroni (od terra – ziemia), czyli prymitywni, brudni, głupi chłopi. Natomiast południowcy nazywają tych z północy polentoni, czyli dosłownie konsumentami popularnego tam placka kukurydzianego, uważanego w Neapolu czy na Sycylii za szczególne kulinarne barbarzyństwo.

Na myśli mają jednak, jak znalazłem w Internecie, „chamów, którzy żywią się byle czym, najczęściej tym, co znajdą, i nie wiedzą, co to elegancja, dobry gust i wyrafinowanie" (gdy wstukać w Internet „terroni" albo „polentoni", otrzymamy w sumie 280 tys. rezultatów!). Natomiast Facebook pod tymi hasłami gromadzi blisko 1000 grup społecznościowych, dla których jedynym sensem istnienia jest wzajemna nienawiść. Ludzie, podając własne nazwiska i adresy ze zdjęciem, wypisują jeżące włosy na głowie wulgaryzmy, pseudonaukowe analizy godne teorii rasowych Rosenberga i sowieckiej historiografii. Tragiczne trzęsienie ziemi w Irpinii czy ostatnio w L'Aquili to tam powód do entuzjazmu i dowód, że „Bóg już nie mógł na to patrzeć i wreszcie ich pokarał". Wszyscy jak jeden mąż żądają natychmiastowej secesji.

Dlaczego tak jest i skąd się to wzięło? Południowiec bez wahania odpowie: „Ci z północy podbili nas i okradli w 1860 r., i wykorzystują do dziś". To zresztą wpis wzięty z Facebooka. Faktycznie, Garibaldi niczym kondotier Królestwa Sardynii i Piemontu najechał Królestwo Obojga Sycylii. Ku osłupieniu całej Europy podbił Sycylię, potem Neapol, a gdy w Teano z wielką pompą wręczył królowi sabaudzkiemu Wiktorowi Emanuelowi II symboliczny klucz do południa Italii, de facto dał mu do ręki wytrych do skarbca przepędzonych Burbonów.

Zjednoczenie Włoch rzeczywiście było jedną wielką grabieżą. To podbite południe i przepędzeni Burboni praktycznie ponieśli horrendalne koszta zjednoczeniowych wojen Sabaudów. Sabaudowie nie dość, że przejęli burbońskie banki, to jeszcze narzucili południu własną monetę, wymieniając po kursie wziętym z sufitu. Władzę na południu przejęli namiestnicy północy. Ludności narzucono poza tym zupełnie obcy jej system organizacji państwa i prawa, a więc drakońskie podatki, pobór do wojska, biurokrację i potworną korupcję.

Parcelacja ziemi latyfundystów, na którą tak liczyli chłopi, pozostała w sferze obietnic. Południe stało się łupem wojennym północy. Z fabryk, stoczni i kopalni w Neapolu i Kampanii bez żenady wywożono maszyny na północ. Likwidacja wysokich ceł prewencyjnych Królestwa Obojga Sycylii położyła na łopatki całą zacofaną gospodarkę południa. Z Neapolu wyprowadziły się dwór i pieniądze. Świetne miasto, wówczas piąte co do wielkości na świecie, błyskawicznie zwiędło. Jego los podzieliły Palermo i Katania na Sycylii. Południowcy niemal z dnia na dzień stali się nędzarzami. Nic więc dziwnego, że już wkrótce na całym południu hulały setki band liczących, jak się szacuje, 30 tysięcy buntowników, tzw. brygantów. Bywało, że na ich czele stawały kobiety.

By wygrać tę wojnę secesyjną, rząd musiał wysłać na południe 120 tys. żołnierzy. Ostre walki trwały pięć lat, ale potem dogasały przez następne dziesięć. Południe za bunt zapłaciło krwawo: 9 tys. rozstrzelanych buntowników, 20 tys. zamordowanych cywilów, 10 tys. rannych i 13,5 tys. skazanych na długoletnie więzienie. Okrucieństwa popełniane przez obie strony, z wyłupywaniem oczu, gwałtami, obcinaniem głów, każą myśleć o mrocznym średniowieczu.

Polscy patrioci, włoscy bandyci

O sprawie było wówczas głośno w całej Europie. W brytyjskim parlamencie Benjamin Disraeli, wówczas szef opozycji, 8 maja 1863 r. mówił: „Chciałbym wiedzieć, na jakiej zasadzie mówimy o losie Polaków (czyli o powstaniu styczniowym – p.k.), a nie dyskutujemy o tym, co dzieje się z mieszkańcami południa Italii? Dlaczego o polskich powstańcach mówimy »patrioci«, a o włoskich »bandyci«?".

Trzeba przy tym pamiętać, że starły się ze sobą dwa zupełnie nieprzystające do siebie światy. Południe było feudalną skamieliną, a na północy już wykluł się kapitalizm, klasa średnia i przedsiębiorcy. Południe było tradycyjne, religijne, zabobonne, pruderyjne, dbające o pozory i decorum. Przybysze z północy przywieźli ze sobą obrazoburcze idee rewolucyjne, również w sferze obyczajowej, i wojujący antyklerykalizm (majątek kościelny skonfiskowano w całości). Podobnie jak pierwszy premier zjednoczonego włoskiego państwa hrabia Cavour z Turynu (który na łożu śmierci mamrotał: „Muszę umyć neapolitańczyków") uważali południe za siedlisko bezprawia i zabobonu, za dziki kraj zapomniany przez Boga. Cytowany na początku d'Azeglio z jednej strony chciał „stworzyć Włochów", a z drugiej stwierdził, że „jednoczyć się z Neapolem, to jak iść do łóżka z trędowatą". Cesare Lombroso, słynny na całym świecie XIX-wieczny psychiatra i antropolog, badając czaszki brygantów poległych w walce z wojskiem, wysnuł teorię, że przestępcę można poznać po cechach antropologicznych. Wynikało z tego, że większość mieszkańców południa to ofiary atawizmu zarówno psychicznego, jak i fizycznego, czyli urodzeni bandyci. I była to teoria, którą oficjalnie wyznawał świat włoskiej nauki i władzy od Rzymu po Wenecję. Dzisiejszy rasizm na trybunach mediolańskiego stadionu San Siro narodził się właśnie wtedy.

Nic więc dziwnego, że południowiec w żaden sposób nie szanował narzuconej z północy władzy, uważając ją za uzurpację. To wtedy na południu rozwinął się funkcjonujący do dziś system dwuwładzy: państwa i mafii, często zresztą przenikających się nawzajem. Po dziś dzień mafia w oczach własnych i tych, którzy ją wspierają, jest ruchem oporu wobec opresyjnego państwa.

W tym chaosie sprzecznych interesów i lojalności, hipokryzji i z gruntu chorych relacji społecznych narodził się stereotyp współczesnego człowieka południa: nieufny, skryty, przebiegły jak Odyseusz, a przede wszystkim niezrównany artysta wyrafinowanej sztuki dojenia państwa i omijania prawa. Profesor Paolo Leon z rzymskiego uniwersytetu Roma III, doradca kilku włoskich rządów, powiada: „Człowiek południa cały swój intelektualny wysiłek wkłada w to, jak oszukać państwo i jak wyszarpać z centralnego budżetu jakieś pieniądze. Żyje, myśląc, że jest ciągle wykorzystywany i krzywdzony. Nie myśli o własnych możliwościach, ale o tym, co mu się należy od innych. Stąd taka pogarda dla prawa i zasad. Południowcy uzurpują sobie prawo do oszustwa i przestępstwa w ramach wyrównania rachunków". Trąci rasizmem? Pamiętajmy, że mówi to człowiek z Wenecji.

Co szokuje – wykopanej półtora wieku temu przepaści nie udało się zasypać do dziś. Statystyczny polentone żyje sobie jak bogaty Austriak, statystyczny terrone jest biedniejszy od Polaka. Różnica w zamożności między południem a północą Włoch sięga 30 proc. i jest niechlubnym rekordem zróżnicowania pośród krajów Unii Europejskiej. Ale jak może być inaczej, skoro jeden region Veneto produkuje więcej niż całe południe? Państwo, jego instytucje i przedsiębiorstwa na południu traktowane są jak w realnym socjalizmie – łup do podziału. Ze statystyk absencji chorobowej wynika, że terrone, jeśli nie prowadzi własnego biznesu, choruje o 35 proc. częściej niż polentone. Sektor publiczny służy bardziej walce z bezrobociem, cztery razy wyższym niż na północy, niż obsłudze obywatela.

Na południowców w przeliczeniu na głowę przypada dwa razy więcej urzędników państwowych. Na Sycylii mieszka tylko 8 proc. Włochów, ale za to aż 36 proc. całej włoskiej kadry kierowniczej opłacanej z budżetu. I nic nie działa. Do wywiezienia neapolitańskich śmieci trzeba było zaangażować wojsko i obronę cywilną. Za to jak z płatka idzie samowola budowlana i praca na czarno. Na zboczach Wezuwiusza pobudowało się tak ok. 600 tys. osób, a 40 proc. robotników rolnych i 35 proc. budowlanych pracuje nielegalnie. Wszędzie stoją walące się pomniki dzieł nieukończonych: mosty, drogi, centra handlowe, baseny, fabryki. Miasteczko Giarre na Sycylii uczyniło z kompleksu nieukończonych budynków publicznych atrakcję podobną do parków archeologicznych, Można je zwiedzać z przewodnikiem.

Bo na południu nie chodzi o to, żeby zbudować, ale by budować, bo wtedy jest praca. Dlatego wszystko przeciąga się w nieskończoność, a po wyczerpaniu środków państwowego inwestora staje w miejscu. Włoscy ekonomiści o tym swoistym sabotażu mówią „gospodarka Penelopy". Równowartość kilku dzisiejszych bilionów euro wpompowanych w latach 1951 – 1992 w ramach tzw. kasy południa znikła w czarnej dziurze, a dokładnie w kieszeni mafii, lokalnych bonzów i działających tam potężnych przemysłowców północy. Na dobrą sprawę południe nie dorobiło się własnych, liczących się w skali kraju przedsiębiorców (ani polityków), jeśli pominąć organizacje mafijne – 130 mld euro rocznego obrotu, w tym może nawet 70 mld czystego zysku, inwestowanego głównie na północy.

Ponurej sytuacji południa nie są bowiem winni wyłącznie terroni. Na przykład słynny kryzys śmieciowy wybuchł dlatego, że przez lata, z pełną świadomością, przemysłowcy z północy wywozili tam nielegalnie we współpracy z camorrą swoje odpady. Dlatego Kampania stała się jednym wielkim śmietnikiem Włoch. W ucieczce przed beznadzieją i poszukiwaniem życiowych szans co roku 120 tys. południowców, najczęściej tych rzutkich i najzdolniejszych, ucieka na północ.

Kawa w zawieszeniu

Niemniej podatnik z Lombardii robi swemu rodakowi na południu co roku prezent z 4 tys. euro rocznie. Gdy na początku lat 90. po skandalu korupcyjnym runął cały system polityczny Włoch, wypłynął nie tylko Berlusconi, ale i Umberto Bossi ze swoją Ligą Północną, sięgając po populistyczne hasła przeciw „złodziejskim władzom w Rzymie", a przede wszystkim przeciw „leniwemu, pozbawionemu kultury pracy terrone", na którego pracowity polentone musi ciągle łożyć. Dziś ta retoryka przynosi na północy 20 proc. głosów, a w regionie Veneto aż 35 proc. Wychodząc naprzeciw tciągotom separatystycznym, Bossi wymyślił nawet rytuał corocznej wyprawy do źródeł Padu i pobierania zeń „świętej wody" symbolizującej mityczną krainę Padanii.

Co na to terroni? Podchodzą do własnej sytuacji filozoficznie i pocieszają się, że tylko oni znają wspaniały smak życia. Coś w tym musi być, skoro na południu desperaci targają się na życie trzy razy rzadziej niż na północy. Terroni stygmatyzują polentone piętnem zagonionego w pogoni za mamoną groszoroba, który zamiast do Pana Boga modli się do pieniądza; bogatego, aroganckiego, prostackiego i niewrażliwego na piękno chama. Świetny pisarz Luciano De Crescenzo, piewca południa, opowiada z o swoim krajanie – neapolitańskim fryzjerze, który często zamyka zakład już w porze obiadu, wywieszając tabliczkę: „Dziś już na życie zarobiłem". W innej historyjce opisuje przesympatyczny obyczaj ze swego miasta, który ma wykazać wyższość południowej fantazji nad północną gonitwą za pieniądzem: rano przed pracą neapolitańczyk wpada do baru na kawę, pije, ale płaci za dwie, wyjaśniając: „Caffe sospeso" (kawa w zawieszeniu). Po chwili wpada inny, ale jest bez grosza, więc pyta: „Czy jest caffe sospeso?", by za chwilę raczyć się espresso, które mu zafundował hojny i znający życie nieznajomy.

Trudno się więc dziwić, że tak huczne obchody i dzień wolny od pracy z powodu rocznicy zjednoczenia kraju zorganizowano po raz pierwszy, i to z inicjatywy władz. Co symptomatyczne, w przeddzień święta reporterka satyrycznego programu telewizyjnego „Hieny" pytała wychodzących z parlamentu deputowanych, co stało się 17 marca 1861 r. Żaden z 15 zaczepionych nie wiedział. Nie lepiej było z przechodniami. Jednoczenie Włochów trwa.

Przemówienia, akademie, koncerty, uroczyste wciąganie flagi na maszt od Wenecji po Sycylię, hymn od rana do wieczora, biegi, a nawet regaty. Hałaśliwa feta za ćwierć miliarda euro nie jest w stanie ukryć gorzkiej prawdy, że północ i południe Italii dzielą ogromne różnice w zamożności, obyczaju, oglądzie świata i często szczera wzajemna niechęć.

Prezydent Giorgio Napolitano w telewizyjnym przemówieniu do narodu powiedział, że zjednoczenie Włoch umożliwiło postęp, stało się opoką, na której zbudowano wolność i demokrację, a dziś powinno być powodem do dumy dla wszystkich. Tymczasem w Palermo gubernator Sycylii Raffaele Lombardo grzmiał kilka tygodni temu: „Trzeba skończyć z mitem zjednoczenia i nazwać rzecz po imieniu! My na południu zapłaciliśmy za to nędzą, torturami, krwią i masową emigracją. Płacimy do dziś!".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą