Bohaterką jego „Dobrego miasta" jest dziennikarka wracająca w rodzinne strony, by napisać tekst o zbrodni, która wstrząsnęła opinią publiczną. Trzech mężczyzn porwało żonę lokalnego przedsiębiorcy. I chociaż okup odebrano, kobietę zamordowano. Obecnie mordercy czekają na proces. Małgorzata szybko odkrywa, że choć ich wina nie budzi wątpliwości, to sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.
Jej dziennikarskie śledztwo to tylko część powieści. Zielke zdecydował się bowiem na nietypowy zabieg i zagłębił w życiorysy przestępców. Opisuje dzieciństwo spędzone w patologicznych domach i młodość w miasteczku, w którym nadzieję mają tylko głupcy. Nie szczędzi przy tym wulgaryzmów, scen seksu czy przemocy, jednak stara się wyjaśnić, co pchnęło mężczyzn do złamania prawa. Szkoda trochę, że rzeczywistość tę opisuje schematycznie. Tu wszyscy są źli, począwszy od zwykłych obywateli, a na biznesmenach i duchownych skończywszy. Zgnilizna moralna może i jest zaraźliwa, ale czy na pewno nie można inaczej?
„Dobre miasto" to sprawnie napisana powieść gatunkowa. Jedna z tych, od których trudno się oderwać – spora w tym zasługa umiejętnie naszkicowanych postaci. Takich chłopaków, o których pisze autor, znał każdy, kto wychowywał się pod koniec PRL. Jedni zrobili kariery, inni skończyli pod sklepami monopolowymi. To nie była kwestia jednej decyzji. Raczej ich całego ciągu, tak jak w książce Zielkego.
—Michał Zacharzewski, Zdalaodpolityki.pl
Mariusz Zielke, „Dobre miasto", wyd. Czarna Owca, Warszawa