Sylwetka Rafaela Lewandowskiego, reżysera „Kreta”

Rafael Lewandowski, Francuz z polskim sercem, nakręcił „Kreta” – film o cenie milczenia, jakie ciąży nad naszymi brudami z przeszłości

Aktualizacja: 06.08.2011 15:04 Publikacja: 06.08.2011 01:01

Rafael Lewandowski

Rafael Lewandowski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Urodził się we Francji, jego matka jest Francuzką, ojciec Polakiem. Studiował na paryskiej Sorbonie i w słynnej szkole filmowej La Femis. Ale dzisiaj mieszka na warszawskim Żoliborzu.  Tam ma rodziców i przyjaciół. Tu – miłość życia i małego synka.

– Jestem bardzo silnie związany z kulturą francuską i francuskimi krajobrazami – przyznaje. – Ale też bardzo dobrze czuję się w Warszawie, nic nie jest mi tu obojętne. Przez lata dzieciństwa wyidealizowałem sobie obraz Polski. Jako młody chłopak musiałem skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Także po to, by się dowiedzieć, kim jestem.

Na ekrany kin wchodzi właśnie jego fabularny debiut „Kret". Film dotykający problemu współpracy ze służbami bezpieczeństwa – odważny i niełatwy, pokazujący, jak trudno jest oceniać i jak grzechy przeszłości przechodzą na następne pokolenia.

– Zrobiłem „Kreta", bo to, co się działo w Polsce wokół lustracji, bardzo mnie bolało – mówi. – Najpierw było milczenie, potem wzajemne oskarżenia. Nie byłem w stanie zaakceptować napięcia, które wszędzie panowało, agresji, manipulowania prawdą i  wykorzystywania faktów do walki ideologicznej. Upadku mitów, które dla mnie były kiedyś ważne. Do dziś nie rozumiem, jak ludzie mogą z taką nienawiścią pisać o innych na forach internetowych. W kraju, gdzie większość społeczeństwa chodzi co niedzielę do kościoła. Denerwowało mnie, że poziom debaty na temat przeszłości jest coraz niższy, a za to wyższy poziom agresji.

Rafael Lewandowski szuka kluczy do zrozumienia Polski w historii i teraźniejszości.

Wy tam macie raj

Tadeusz Andrzej Lewandowski, ojciec Rafaela, urodził się w Warszawie w 1941 roku. Ale po powstaniu jego rodzice nie mieli do czego wracać i przenieśli się do Gdańska. Tadeusz skończył szkołę plastyczną w Orłowie i zdał na warszawską ASP. W połowie lat 60. z grupą studentów pojechał na plener do Karpacza. Tam poznał Francuzkę.

– To jakieś fatum – śmieje się Rafael. – Moja matka była studentką w Reims, stolicy Szampanii. Do Polski przyjechała  z kolegami na narty. Dziwny pomysł, gdy tuż obok ma się Alpy. W Karpaczu nie było śniegu, ale był chłopak z ASP. Kilka miesięcy później mama wróciła do niego, spędziła w Polsce całe lato.

A po dyplomie Tadeusz Lewandowski pojechał do Francji. Z jedną walizką. I został. Decyzja nie była trudna, zwłaszcza że był już wtedy sam. Oboje rodzice umarli na gruźlicę, którą wynieśli z wojny.

W 1969 roku urodził się Rafael. Ojciec czytał mu polskie bajki, opowiadał o polskiej kulturze. – Na początku lat 70. nie mógł pojechać do Warszawy, bo bał się, że go nie wypuszczą z powrotem do Francji, ale mnie regularnie wysyłał na wakacje do ciotki Celi – wspomina Rafael.

Mieszkał w Reims z matką, często odwiedzał ojca, który przeniósł się po rozwodzie do Paryża. Ale najbardziej kochał te wakacje u Celi, która stała się niemal jego przyszywaną babcią. Jej dwie córki traktował jak siostry. Dom pod Warszawą, na skraju lasu, wydawał mu się miejscem zaczarowanym.

– Był koniec lat 70. Miałem niewiele lat, nie rozumiałem spraw związanych z polityką. Jak przylatywałem, pół walizki zajmowały moje rzeczy, a resztę czekolada, kawa, nawet cukier. We francuskim paszporcie miałem wizę, w której było zapisane, ile dni mogę spędzić w kraju. Na lotnisku Straż Graniczna sprawdzała moje rzeczy – książkę po książce. Kiedy jeździliśmy z ojcem samochodem, tkwiliśmy na moście we Frankfurcie godzinami, potem kontrola trwała bardzo długo, bo tata był Polakiem. Nie wiedziałem też, że dziadek Stefan, mąż Celi, codziennie meldował się na komisariacie. Dla mnie świat podwarszawskiej działki był magiczny i pogodny.

Gdy wracał do Reims, Francuzi pytali, jak przetrwał pobyt w PRL.  Z kolei w Polsce słyszał: „Wy tam macie raj".

– Widziałem, jak stereotypowe i fałszywe jest wzajemne postrzeganie tych światów. Tu mówiłem: „Wiecie, we Francji nie jest aż tak dobrze". Bo nie było: jestem pokoleniem kryzysu 1973 roku, w mojej szkole stale mówiło się o bezrobociu, nie mieliśmy poczucia materialnego bezpieczeństwa. A we Francji powtarzałem: „Wiecie, w Polsce nie jest aż tak źle".

Rafael ma zakodowane w pamięci polskie daty. W 1980 roku miał dziesięć lat. „Koniec sierpnia, jesteśmy w Prowansji, piękna pogoda, a tata cały czas spędza pod telewizorem, śledząc newsy z Polski. W kwietniu 1981 roku pojechaliśmy na dwa tygodnie do kraju. Wszyscy rozmawiali tylko o „Solidarności", zmianach, nadziejach. A potem wszystko się skończyło".

To już wolność?

Trzynastego grudnia 1981 roku zadzwonił do niego ojciec. Płakał. Kilka dni później spędzili razem weekend w Paryżu. Poszli na manifestację.

– Pamiętam nieprzebrane tłumy na Polach Marsowych, przy polskiej ambasadzie. Pokazy filmów dokumentalnych, m.in. „Robotnicy ,80". Dyskusje. Wstrząśnięci byli nie tylko Polacy, także Francuzi. W kościołach ludzie  modlili się  o Polskę. W Reims organizowano zbiórki ubrań, pieniędzy. Ojciec stworzył organizację „Banque d'images pour la Pologne", czyli „Bank obrazów dla Polski". Był już wtedy profesorem na Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu, dzwonił do wielu artystów, którzy podarowywali fundacji swoje obrazy czy rysunki, potem odbywała się aukcja. Pieniądze szły dla emigrantów niemogących wrócić do kraju i do „Solidarności" w Polsce. Były i inne akcje. Na przykład wysyłanie pocztówek do Jaruzelskiego. Tata się w tę działalność zaangażował, a ja straciłem polską wizę na sześć lat.

Rafael chodził ze znaczkiem „Solidarności" w klapie. Zaczęły go denerwować prorosyjskie i prokomunistyczne sympatie Francuzów. W 1982 roku pojechał z klasą do Rosji.  – Umocniło to jeszcze we mnie przeświadczenie, że jestem przedstawicielem kraju walczącego o niepodległość. Odcięty od Polski idealizowałem ją.

W 1987 roku znów mógł wjechać do kraju. I przeżył szok. – To był koszmar – opowiada. – Wszystko brudne i smutne. Nic nie działało. Warszawa ciemna, twarze ludzi szare. Moja rodzina się starała, żeby było jak dawniej, ale ja panicznie chciałem wracać do Francji, żeby ocalić resztę wspomnień. Myślałem wtedy, że komunizm nigdy się nie skończy.

Gdy tylko mur runął, natychmiast wrócił. W sierpniu 1991 roku ojciec dostał zaproszenie do udziału w wystawie artystów polskich ze świata „Jesteśmy". Rafael właśnie zdawał do paryskiej szkoły filmowej. Kamerą Super 8 filmował od 15. roku życia, w czasie studiów na Sorbonie więcej czasu niż na uczelni spędzał w kinie.  – To był wielki okres Krzysztofa Kieślowskiego, kiedy za „Podwójne życie Weroniki" zdobył nagrodę w Cannes. W Paryżu kino polskie zawsze było obecne, filmy Hasa można było tam złapać codziennie.

Na egzamin do La Femis miał zrobić reportaż fotograficzny zatytułowany „Ryzyko". - W drodze do Polski, na granicy, na wysokości Szczecina, kolejka. Ojciec nagle mówi: „Tu jest ryzyko. Spójrz na elektryczne druty kolczaste. Czy to jeszcze działa, czy jest już wolność?". Wszędzie były znaki, że nie wolno fotografować, ale zrobiłem zdjęcia metalowej, półotwartej bramy, przy której był czysty piach, bez śladów ani jednej stopy. Dalej stała  wieża i nie widać było, czy ktoś na niej pełni wartę. Dzięki tym zdjęciom dostałem się do szkoły filmowej.

W La Femis odkrył dla siebie dokument.  – Na początku lat 90. kino francuskie przeżywało kryzys – mówi. – Pokolenie Nowej Fali się kończyło, ludzie oglądali głównie bajki amerykańskie. Ale nagle pojawiła się nowa generacja filmowców – Assayas, Kassovitz, Desplechin.  Mówili o przedmieściach, o straconych złudzeniach. Miałem poczucie, że zrobili już to, co mnie interesowało. Może dlatego zwróciłem się ku dokumentom.

Zrobił etiudę o nastolatkach z paryskich przedmieść, ale ciągnęło go do Polski.

– Miałem tu swoje rozliczenia emocjonalne – przyznaje. – W 1981 roku Polska była na pierwszych stronach gazet, ale potem zniknęła. Jedyne wiadomości o niej dotyczyły  Auschwitz i antysemityzmu. Francuzi  przestali się interesować Wschodem. Mówili: Dziki kapitalizm, a my już wiemy, że to prowadzi donikąd. Zaczął we mnie rosnąć bunt.

Szukał kluczy do zrozumienia Polski. Najpierw w historii. Zrobił „Celę". Była w tym dokumencie wzruszająca opowieść o wojennej miłości, ale i współczesność . – Ta historia przejęła Francuzów. W tle szarobure bloki, a tu ogród, działka i kobieta krojąca w kuchni pomidory. Próbowałem pokazać, jak bardzo Cela potrzebuje tej bajki, żeby mieć kawałek własnego świata, który pozwala jej zachować nadzieję.

W tym samym czasie młody dokumentalista dostał propozycję przeprowadzenia wywiadów dla fundacji Shoah Stevena Spielberga.

– Przez dwa lata prawie w każdym tygodniu miałem spotkanie z polskimi Żydami mieszkającymi we Francji. To była moja szkoła filmowa. Żadne kino. Statyczna kamera. Ale za to spojrzenie wprost w oczy człowieka. Pierwsze spotkanie mieliśmy tydzień przed zdjęciami. Musiałem otwierać tych ludzi. Często byłem pierwszą osobą, której opowiadali swoje dramatyczne historie. W ciągu trzech lat nagrałem około 100 wywiadów. I nie mogę tych opowieści zapomnieć.

Tematy wojenne ciągnęły go. W „Przesłuchaniach" Lewandowski przez pół roku śledził proces Maurice'a Papona, francuskiego polityka, który w czasach rządów Vichy, jako sekretarz prefektury w Bordeaux, kolaborował z nazistami. Ale robiąc ten film, Rafael  nie wszedł z kamerą na salę sądową. Obserwował zachowanie dziennikarzy i przekazy w mediach. Pokazywał, jak kształtuje się pamięć o przeszłości.

– Miałem poczucie, że czarno-białe spojrzenie na historię się skończyło i teraz trzeba opowiadać prawdę. A prawda nigdy nie jest łatwa. Stąd rodzą się tematy tabu. Nawet na poziomie rodziny. Mój francuski wuj popełnił samobójstwo. Zawsze myślałem, że cierpiał na depresję. Potem dowiedziałem się, że nie wytrzymał traumy, jaką przeżył w Algierii. Babcia dopiero na łożu śmierci zaczęła opowiadać, jak to bolało.

Anton, Antoine, Antoni

Marzyła mu się pierwsza fabuła: o młodej Francuzce przyjeżdżającej do Polski, by odszukać kobietę, w której jej dziadek zakochał się w czasie wojny. Trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć projekt upadł. Mimo to Lewandowski został w Polsce. Był rok 2001. Pojechał na festiwal do Gdyni. Na sali przecierał ze zdumienia oczy. – Oglądałem komedie i filmy gangsterskie. Miałem poczucie, że jestem w sztucznym świecie. Z rozrywkowej produkcji wyłamywał się tylko obraz Roberta Glińskiego „Cześć, Tereska".

Rafaela intrygował mit „Solidarności". Próbował sprawdzić, co z tej idei zostało w następnym pokoleniu. Tak zrodził się pomysł dokumentu „Piosenka i życie".

– Trafiłem na piosenkę „Nie mam teraz czasu dla ciebie..." i znalazłem tę „córeczkę", Klementynkę – opowiada reżyser.

– Rozmawiałem też z dziećmi rolnika, górnika z Wujka, stoczniowca. Te rozmowy były fascynujące. Mówili mi o swoim życiu, nadziejach, o tym, czym jest dla nich demokracja.

W czasie zdjęć do „Piosenki..." czuł w młodych ludziach nadzieję. Ale, jak mówi, potem wszystko się zmieniło.  – Widziałem, że znów ludzie uciekają z Polski – wspomina. – Myślałem: Po co to wszystko, skoro taka fantastyczna młodzież nie może znaleźć miejsca we własnym kraju?

On sam, jakby na przekór, postanowił w Polsce zostać. Poznał Sylwię, z którą jest do dzisiaj. Ma z nią dom, dziecko. Zarabiał na życie, robiąc dokumenty dla telewizji Arte. Ale po głowie chodziła mu fabuła. Wymyślił „Kreta" – opowieść o człowieku, który nosi w sobie grzechy przeszłości. I o dramacie jego rodziny.

– Jeszcze w czasie przygotowywania dokumentacji do „Piosenki..." jeździłem z jedną z moich bohaterek po Śląsku. Kasia mówiła: „Widzisz tę kwiaciarnię? Należy do byłego żołnierza, który strzelał do górników.  A ta kamienica została kupiona przez faceta, który nigdy nie pojawia się na procesie zabójców z Wujka, bo podobno jest bardzo chory". Pomyślałem: Ludzie udają, że jest w porządku, a jednak tu aż kipi. Media trąbiły wtedy o lustracji, ale wszystko obracało się wokół prostej dychotomii dobro – zło. Chciałem opowiedzieć o człowieku, który ukrywał prawdę o sobie, wiedząc, że może ona zrujnować życie jego i jego rodziny. Film o milczeniu. Miałem wrażenie, że był moment, gdy Polacy mogli jeszcze wiele rzeczy sobie wyjaśnić, ale zabrakło im odwagi. A dziś jest już późno.

Po „Krecie" Lewandowski dostał kilka propozycji wyreżyserowania obrazów rozliczeniowych. – Nie chcę się zaszufladkować – mówi. – Teraz przygotowuję dokument o dyrygencie Marcu Minkowskim. A w fabule spróbuję opowiedzieć o Polakach emigrantach. O świecie, w którym nie ma już granic. Ludzie mieszkają trochę tu, trochę tam. Chcę się przyjrzeć, co się dzieje z rodziną, gdy mąż żyje w Anglii, a reszta rodziny została w Polsce. I jak wygląda przemieszanie kultur.  On sam prze po prostu Europejczyk.

– Odbieram świat z dystansem. Jak jestem we Francji, czuję się Francuzem, ale widzę, że nad Sekwaną ludzie zainteresowani są głównie sobą. Warszawę pokochałem, bo żyła wolniej , z większym luzem. Ale teraz  już gna tak samo jak Paryż. Dziś nad Wisłą najbardziej boli mnie ksenofobia. Sam mam szczęście, bo na ulicy nie wyglądam inaczej, mam polskie nazwisko, czasem tylko moją „obcość" zdradza akcent. Ale myślę, co by było, gdyby moja matka pochodziła nie z Francji, lecz z Afryki. Miałbym poczucie, że jestem Polakiem, ale czy gdybym miał ciemną skórę, ludzie wybaczyliby mi film o lustracji?

Także dlatego chce robić film o emigrantach Jego syn będzie dwujęzyczny. Ma na imię Anton. Ani Antoni, ani Antoine. Po prostu Anton.

– Jak na okładkach francuskich wydań Czechowa. Chcę, żeby żył w obu kulturach, czerpiąc z nich to, co najlepsze.

Urodził się we Francji, jego matka jest Francuzką, ojciec Polakiem. Studiował na paryskiej Sorbonie i w słynnej szkole filmowej La Femis. Ale dzisiaj mieszka na warszawskim Żoliborzu.  Tam ma rodziców i przyjaciół. Tu – miłość życia i małego synka.

– Jestem bardzo silnie związany z kulturą francuską i francuskimi krajobrazami – przyznaje. – Ale też bardzo dobrze czuję się w Warszawie, nic nie jest mi tu obojętne. Przez lata dzieciństwa wyidealizowałem sobie obraz Polski. Jako młody chłopak musiałem skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Także po to, by się dowiedzieć, kim jestem.

Na ekrany kin wchodzi właśnie jego fabularny debiut „Kret". Film dotykający problemu współpracy ze służbami bezpieczeństwa – odważny i niełatwy, pokazujący, jak trudno jest oceniać i jak grzechy przeszłości przechodzą na następne pokolenia.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni