Francois Hollande: kandydat do walki z Sarkozym

Sarkozy szykował się do pojedynku z kimś innym. A tu taka nieprzyjemna niespodzianka: François Hollande

Publikacja: 29.10.2011 01:01

Francois Hollande: kandydat do walki z Sarkozym

Foto: AFP

W kwietniu br. François Hollande spotkał się na lunchu z grupą dziennikarzy. W pewnym momencie uśmiechnął się znad talerza z sałatką warzywną i stwierdził: „Idzie mi coraz lepiej. Już nawet przestałem się ważyć".

Przez kilka miesięcy Hollande ważył się codziennie rano i jadł jak wróbelek. Zrzucił kilkanaście kilogramów, lecz niebawem uznał, że jego zachowanie zaczyna przypominać nawyki charakterystyczne dla anorektyków.

Nie można przesadzać. Nawet jeśli ktoś decyduje się na dietę z dużo poważniejszym zamiarem niż tylko zbicie cholesterolu. Nawet jeśli kuracja odchudzająca ma pomóc w wygraniu wyborów prezydenckich...

W każdy poranek François Hollande najpierw wstępował na swoją łazienkową wagę, a później patrzył w lustro, zastanawiając się zapewne, czy tak właśnie wygląda przyszły przywódca Francji, dumny lokator Pałacu Elizejskiego, zarządzający jednym z najpotężniejszych państw świata.

Pogrzeb grabarza

57-letni absolwent słynnej École Nationale d'Administration, kuźni paryskich elit politycznych i biznesowych, jest blisko celu. Dwa tygodnie temu wygrał w cuglach prawybory w Partii Socjalistycznej (PS) i niemal wszystkie sondaże dają mu przewagę nad urzędującym prezydentem Nicolasem Sarkozym. Decydujące starcie – na przełomie kwietnia i maja nadchodzącego roku. Lewica ma wreszcie szansę na przerwanie fatalnej wyborczej passy i wyjście z roli wiecznej opozycji.

Ostatni socjalistyczny prezydent Francji nazywał się François Mitterrand i zakończył swoje rządy w roku 1995. Po nim mieliśmy 17-letnią epokę dominacji centroprawicy: najpierw dwie kadencje Jacques'a Chiraca, później jedną Nicolasa Sarkozy'ego.

Ostatni socjalistyczny premier nazywał się Lionel Jospin. Rządził od 1997 do 2002 roku, choć słowo „rządził" nie jest w tym wypadku właściwe: w okresie kohabitacji musiał się dzielić władzą z prezydentem Chirakiem, a raczej zbierał jedynie okruchy tej władzy. W 2002 roku Jospin doznał bolesnej porażki: nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, przegrywając nawet z Jean-Marie Le Penem.

François Hollande był w tym czasie przewodniczącym Partii Socjalistycznej. Człowiek o umiarkowanym temperamencie, o fizjonomii i usposobieniu pasującym bardziej do profesora literatury niż do krwistego polityka, znosił wszystkie upokorzenia swojej formacji ze stoickim spokojem. Rok 2002 wydawał się dla francuskiej lewicy prawdziwym annus horribilis, lecz dla Hollande'a najgorsze miało dopiero nadejść.

Jest sierpień 2008 roku. Socjaliści zbierają się w nadmorskiej La Rochelle, na swoim „letnim uniwersytecie"

– corocznej imprezie, służącej do promowania nowych idei, wymiany doświadczeń oraz rozliczeń. Lewica jest wyposzczona, marzy o rządzeniu i o stanowiskach, ale pod wodzą Hollande'a przegrywa wybory seryjnie. Szef partii zdaje sobie sprawę, że nie obroni swojej pozycji. Składa dymisję. Następnego dnia tygodnik „Journal du dimanche" zamieszcza na pierwszej stronie jego zdjęcie i tytuł: „L'enterrement du fossoyeur" – „Pogrzeb grabarza". Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że kariera Hollande'a dobiegła końca.

Nasz bohater jest zły, rozczarowany i rozgoryczony. Także dlatego, że na polityczną klęskę nałożyły się – jak to często bywa nad Sekwaną – problemy sercowe.

Hollande był przez wiele lat związany z Ségolène Royal, ambitną prawniczką, która ukończyła ENA w tym samym roku co on, by zaangażować się wkrótce w politykę. Była deputowaną, ministrem środowiska, wiceministrem edukacji. Elokwentna i elegancka, zdobywała coraz większą popularność w partyjnych szeregach. W listopadzie 2006 r. PS wystawiła ją do batalii o prezydenturę – w prawyborach Royal poparło ponad 60 proc. członków partii, jej głównego rywala Dominique'a Straussa-Kahna (do którego jeszcze wrócimy) – zaledwie 20 procent.

Hollande i Royal spłodzili czworo dzieci, choć nigdy nie stanowili małżeństwa. Dwukrotnie pozowali nawet do sesji zdjęciowych w „Paris Match". Lecz relacje między nimi były niezwykle burzliwe: już w czasie kampanii prezydenckiej wiosną 2007 roku wiedzieli, że ich związek się wypala. Ségolène była zatem kandydatką lewicy, a François kierował ugrupowaniem, które miało ją wprowadzić do Pałacu Elizejskiego. A jednocześnie byli skłóconą parą. Ta polityczno-sentymentalna mieszanka okazała się zabójcza dla obojga. Royal weszła wprawdzie do drugiej tury, ale w ostatecznej potyczce wyraźnie przegrała z Sarkozym. Miesiąc później PS została także rozbita w wyborach parlamentarnych. Hollande wytrzymał na czele partii jeszcze przez rok. Potem nastąpił „Pogrzeb grabarza"...

Dziś wiemy już, że wspomniany tytuł na okładce „Le Journal du dimanche" powinien raczej brzmieć: „Pogrzeb Łazarza".

Z prawej flanki

Latem ub. roku Hollande, zagorzały fan futbolu i były skrzydłowy FC

Rouen, komentował we francuskiej telewizji mecze mundialu odbywającego się w Republice Południowej Afryki. Czyżby odkrył nowe powołanie?

Przed kolejnymi prawyborami prezydenckimi w PS nikt na Hollande'a nie stawiał. Karty wydawały się dawno rozdane, o nominację walczyć miały dwie panie: Ségolène Royal oraz nowa przewodnicząca partii Martine Aubry. Z boku przyglądał się tej rywalizacji Dominique Strauss-Kahn, ówczesny szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Strauss-Kahn był wielką zagadką tego wyścigu. Cieszył się zaufaniem ponad 70 proc. Francuzów i spośród potencjalnych kandydatów socjalistów miał największe szanse na pokonanie Sarkozy'ego. Nie ogłaszał jednak żadnych deklaracji, oznaczałoby to bowiem pożegnanie z ciepłą posadą w MFW i powrót do politycznych zapasów w błocie.

Jednak lewicowe masy to w nim właśnie widziały dzielnego rycerza, który sprawi, iż Partia Socjalistyczna odzyska swój dawny blask. I gdy wydawało się, że Strauss-Kahn zdecyduje się jednak osiodłać białego konia i ruszyć do boju, ów były minister finansów popełnił dwa błędy, które prawdopodobnie kosztowały go prezydenturę.

Najpierw w dzienniku „Le Parisien" pojawiły się zdjęcia Straussa-Kahna i jego żony wsiadających do luksusowego porsche. „Kiedyś symbolem Partii Socjalistycznej była czerwona róża i zaciśnięta pięść. Dziś – porsche panamera za 100 tysięcy euro" – drwił Brice Hortefeux, jeden z bliskich doradców prezydenta Sarkozy'ego. Konserwatyści znów zaczęli mówić o „kawiorowej lewicy", oderwanej od rzeczywistości i od klasy robotniczej, oraz przypominali kpiącym tonem, że Strauss-Kahn jako dyrektor MFW jest de facto przedstawicielem obrzydliwej finansjery, którą lewica ma przecież w najgłębszej pogardzie.

Wkrótce Dominique Strauss-Kahn potknął się po raz kolejny – i to nie o kamyczek, lecz o ogromny głaz. Głośna historia oskarżenia o gwałt, fotografie Straussa-Kahna w kajdankach, pobyt w więzieniu, wreszcie dymisja ze stanowiska szefa MFW oraz lawina pikantnych i kompromitujących opowieści o jego libido przetaczająca się przez światowe media pogrążyły go jako adwersarza Sarkozy'ego i zbawcę francuskiej lewicy. Sprawa została w końcu umorzona, Straussa-Kahna oczyszczono z zarzutów, zbyt późno jednak, by mógł wziąć udział w prawyborach macierzystego ugrupowania.

Sarkozy zapewne odetchnął z ulgą (część mediów sugerowała, że pułapkę na Straussa-Kahna zastawiły francuskie służby specjalne), ale największym beneficjentem skandalu okazał się nie kto inny jak François Hollande.

Mógł bowiem wbić klin między dwóch dotychczasowych faworytów, zaprezentować się rodakom jako „normalny prezydent". Skromny i dojrzały, nieuganiający się za wszystkim, co się rusza (jak Strauss-Kahn) i niecierpiący na polityczne ADHD (jak Sarkozy). Jawił się jako idealny mąż stanu na czas kryzysu, wysokiego bezrobocia i zaciskania pasa.

Były przewodniczący PS nie stroni od spotkań z przemysłowcami, ale potrafi także wymieniać kordialne uściski z liderami związków zawodowych. Krytykuje ekscesy kapitalizmu, ale nie jest wrogiem wolnego rynku. W swojej kampanii mówił dużo o młodzieży i jej problemach i jak na pana w średnim wieku wypadał na tym polu nader wiarygodnie. Jest lewicowcem z przekonania (otwarcie deklaruje się jako ateista), lecz jego pragmatyzm sytuuje go w centrum sceny politycznej.

Dlatego jest tak groźnym przeciwnikiem dla Sarkozy'ego. W najnowszym sondażu wygrywa z nim w stosunku 60 do 40. Sarkozy trzymał kciuki za zwycięstwo w prawyborach Martine Aubry, byłej minister pracy, znanej z dużo bardziej radykalnych poglądów, szczególnie na gospodarkę. Gdyby to ona dostała nominację socjalistów, Sarkozy tępiłby ją argumentami o nieobliczalnym lewactwie, które doprowadzi Francję na skraj katastrofy.

Hollande jest na takie zarzuty uodporniony. Mało tego, jego opinia na temat współczesnego kapitalizmu i procesów globalizacyjnych jest niemal identyczna z wizją Sarkozy'ego. „Po raz pierwszy lewica postawiła na kogoś, kto podczas prawyborów nie ścigał się z innymi na  socjalne slogany. Hollande wygrał, bo zaatakował z prawej, nie z lewej flanki" – uważa François d'Orcival, komentator konserwatywnego tygodnika „Valeurs actuelles".

W ślady Blaira?

Prawica skupia się więc dziś na innych słabych punktach Hollande'a. Podkreśla jego nikłe doświadczenie w sprawowaniu urzędów państwowych (nigdy nie był nawet wiceministrem) czy brak kompetencji w sprawach międzynarodowych. „W nadzwyczajnych okolicznościach Francji potrzebny jest nadzwyczajny prezydent, a nie normalny prezydent" – mówi Claude Guéant, szef francuskiego MSW.

Ale obywatele nie są co do tego przekonani. Według ankiety instytutu Ipsos wiarygodność François Hollande'a jako człowieka, który „może wyprowadzić Francję z kryzysu", jest oceniana dużo wyżej (48 proc.) niż Sarkozy'ego (28 proc.).

Wiele wskazuje na to, że kuracja odchudzająca Hollande'a nie pójdzie na marne. Oczywiście, walka między nim a Sarkozym będzie wyrównana do ostatniego dnia kampanii, a dzisiejsza 20-punktowa przewaga socjalisty jest dla niego jedynie dobrym zwiastunem, nie zaś gwarancją triumfu. Niemniej francuska lewica dawno już nie miała tak dobrej pozycji startowej w wyborach.

Wiemy, że Hollande byłby prezydentem „normalnym", czy jednak byłby także prezydentem skutecznym i dobrym dla Francji? Jeżeli pójdzie w ślady Gerharda Schrödera i Tony'ego Blaira, którzy pod przykrywką klasycznej socjaldemokracji prowadzili liberalną politykę gospodarczą, okres rządów statecznego Hollande'a może być oceniany wyżej niż operowego Sarkozy'ego.

Pytanie brzmi, czy na taką politykę pozwoli mu jego partia – ta spod znaku czerwonej róży i zaciśniętej pięści.

W kwietniu br. François Hollande spotkał się na lunchu z grupą dziennikarzy. W pewnym momencie uśmiechnął się znad talerza z sałatką warzywną i stwierdził: „Idzie mi coraz lepiej. Już nawet przestałem się ważyć".

Przez kilka miesięcy Hollande ważył się codziennie rano i jadł jak wróbelek. Zrzucił kilkanaście kilogramów, lecz niebawem uznał, że jego zachowanie zaczyna przypominać nawyki charakterystyczne dla anorektyków.

Nie można przesadzać. Nawet jeśli ktoś decyduje się na dietę z dużo poważniejszym zamiarem niż tylko zbicie cholesterolu. Nawet jeśli kuracja odchudzająca ma pomóc w wygraniu wyborów prezydenckich...

W każdy poranek François Hollande najpierw wstępował na swoją łazienkową wagę, a później patrzył w lustro, zastanawiając się zapewne, czy tak właśnie wygląda przyszły przywódca Francji, dumny lokator Pałacu Elizejskiego, zarządzający jednym z najpotężniejszych państw świata.

Pogrzeb grabarza

57-letni absolwent słynnej École Nationale d'Administration, kuźni paryskich elit politycznych i biznesowych, jest blisko celu. Dwa tygodnie temu wygrał w cuglach prawybory w Partii Socjalistycznej (PS) i niemal wszystkie sondaże dają mu przewagę nad urzędującym prezydentem Nicolasem Sarkozym. Decydujące starcie – na przełomie kwietnia i maja nadchodzącego roku. Lewica ma wreszcie szansę na przerwanie fatalnej wyborczej passy i wyjście z roli wiecznej opozycji.

Ostatni socjalistyczny prezydent Francji nazywał się François Mitterrand i zakończył swoje rządy w roku 1995. Po nim mieliśmy 17-letnią epokę dominacji centroprawicy: najpierw dwie kadencje Jacques'a Chiraca, później jedną Nicolasa Sarkozy'ego.

Ostatni socjalistyczny premier nazywał się Lionel Jospin. Rządził od 1997 do 2002 roku, choć słowo „rządził" nie jest w tym wypadku właściwe: w okresie kohabitacji musiał się dzielić władzą z prezydentem Chirakiem, a raczej zbierał jedynie okruchy tej władzy. W 2002 roku Jospin doznał bolesnej porażki: nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, przegrywając nawet z Jean-Marie Le Penem.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą