W kwietniu br. François Hollande spotkał się na lunchu z grupą dziennikarzy. W pewnym momencie uśmiechnął się znad talerza z sałatką warzywną i stwierdził: „Idzie mi coraz lepiej. Już nawet przestałem się ważyć".
Przez kilka miesięcy Hollande ważył się codziennie rano i jadł jak wróbelek. Zrzucił kilkanaście kilogramów, lecz niebawem uznał, że jego zachowanie zaczyna przypominać nawyki charakterystyczne dla anorektyków.
Nie można przesadzać. Nawet jeśli ktoś decyduje się na dietę z dużo poważniejszym zamiarem niż tylko zbicie cholesterolu. Nawet jeśli kuracja odchudzająca ma pomóc w wygraniu wyborów prezydenckich...
W każdy poranek François Hollande najpierw wstępował na swoją łazienkową wagę, a później patrzył w lustro, zastanawiając się zapewne, czy tak właśnie wygląda przyszły przywódca Francji, dumny lokator Pałacu Elizejskiego, zarządzający jednym z najpotężniejszych państw świata.
Pogrzeb grabarza
57-letni absolwent słynnej École Nationale d'Administration, kuźni paryskich elit politycznych i biznesowych, jest blisko celu. Dwa tygodnie temu wygrał w cuglach prawybory w Partii Socjalistycznej (PS) i niemal wszystkie sondaże dają mu przewagę nad urzędującym prezydentem Nicolasem Sarkozym. Decydujące starcie – na przełomie kwietnia i maja nadchodzącego roku. Lewica ma wreszcie szansę na przerwanie fatalnej wyborczej passy i wyjście z roli wiecznej opozycji.
Ostatni socjalistyczny prezydent Francji nazywał się François Mitterrand i zakończył swoje rządy w roku 1995. Po nim mieliśmy 17-letnią epokę dominacji centroprawicy: najpierw dwie kadencje Jacques'a Chiraca, później jedną Nicolasa Sarkozy'ego.
Ostatni socjalistyczny premier nazywał się Lionel Jospin. Rządził od 1997 do 2002 roku, choć słowo „rządził" nie jest w tym wypadku właściwe: w okresie kohabitacji musiał się dzielić władzą z prezydentem Chirakiem, a raczej zbierał jedynie okruchy tej władzy. W 2002 roku Jospin doznał bolesnej porażki: nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, przegrywając nawet z Jean-Marie Le Penem.
François Hollande był w tym czasie przewodniczącym Partii Socjalistycznej. Człowiek o umiarkowanym temperamencie, o fizjonomii i usposobieniu pasującym bardziej do profesora literatury niż do krwistego polityka, znosił wszystkie upokorzenia swojej formacji ze stoickim spokojem. Rok 2002 wydawał się dla francuskiej lewicy prawdziwym annus horribilis, lecz dla Hollande'a najgorsze miało dopiero nadejść.
Jest sierpień 2008 roku. Socjaliści zbierają się w nadmorskiej La Rochelle, na swoim „letnim uniwersytecie"
– corocznej imprezie, służącej do promowania nowych idei, wymiany doświadczeń oraz rozliczeń. Lewica jest wyposzczona, marzy o rządzeniu i o stanowiskach, ale pod wodzą Hollande'a przegrywa wybory seryjnie. Szef partii zdaje sobie sprawę, że nie obroni swojej pozycji. Składa dymisję. Następnego dnia tygodnik „Journal du dimanche" zamieszcza na pierwszej stronie jego zdjęcie i tytuł: „L'enterrement du fossoyeur" – „Pogrzeb grabarza". Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że kariera Hollande'a dobiegła końca.
Nasz bohater jest zły, rozczarowany i rozgoryczony. Także dlatego, że na polityczną klęskę nałożyły się – jak to często bywa nad Sekwaną – problemy sercowe.