Może znów się nie zdarzy

Mikołaj Grynberg – fotograf, pisarz opowiada Dariuszowi Rosiakowi o doświadczeniach, które wykorzystał w książce „Ocaleni z XX wieku”

Aktualizacja: 20.02.2012 16:44 Publikacja: 18.02.2012 00:01

Może znów się nie zdarzy

Foto: Fotorzepa, Antonina Grynberg Antonina Grynberg

W tym wszyst­kim, co ro­bisz od pa­ru lat, cho­dzi o za­cho­wa­nie pa­mię­ci?



Nie tyl­ko. Cho­dzi o to, że je­śli bę­dzie­my pa­mię­ta­li, to mo­że dru­gi raz to się nie zda­rzy.



To na­iw­ny je­steś jed­nak.

Zobacz na Empik.rp.pl



Ni­by tak, bo mi­mo że ca­ły czas o tym mó­wi­my, to lu­dzie w róż­nych miej­scach cią­gle się nie­na­wi­dzą, mor­du­ją na­wza­jem, gar­dzą so­bą i to się nie zmie­nia. Ale, wiesz, ja jeż­dżę po szko­łach i pro­wa­dzę warsz­ta­ty. I jak mó­wię o Za­gła­dzie, jak Niem­cy mor­do­wa­li Ży­dów, to wszy­scy są prze­ję­ci i na­wet nie­któ­rzy po­pła­ku­ją, a po­tem py­tam, jak to jest, że u was po­bi­li Cy­ga­na i wszy­scy z oko­li­cy się scho­dzi­li i krzy­cze­li: „Do­ko­pać mu jesz­cze!"? Oni wte­dy py­ta­ją: To to jest to sa­mo? – I za­czy­na­my ga­dać i ja wie­rzę, że z ta­kie­go ga­da­nia coś sen­sow­ne­go mo­że wy­nik­nąć.



Ale to się za­czę­ło od two­jej oso­bi­stej po­trze­by za­cho­wa­nia pa­mię­ci o ro­dzi­nie?



Za­czę­ło się od ja­kiejś „psy­chia­trii". Naj­pierw by­ło jeż­dże­nie do Au­schwitz. Jak jest do­bra po­go­da, to z War­sza­wy mo­żesz sko­czyć, po­pła­kać i wró­cić jesz­cze te­go sa­me­go dnia. Ja tam jeź­dzi­łem bar­dzo dłu­go i nic z te­go nie wy­ni­ka­ło, po­za tym, że co­raz bar­dziej wa­rio­wa­łem. I umó­wi­łem się ze so­bą, że po­jeż­dżę tam przez rok co mie­siąc na kil­ka dni i coś z te­go zro­bię. Do­ga­da­łem się z mu­zeum, do­sta­łem po­kój go­ścin­ny w ko­men­dan­tu­rze i miesz­ka­łem.



Jak ci się miesz­ka­ło w Au­schwitz?



W no­cy nie spa­łem. Zi­mą do­sta­wa­łem tej sa­mej szaj­by co wszy­scy. Wsta­wa­łem z łóż­ka i my­śla­łem, że głu­pio tak ubrać się cie­pło i zjeść nor­mal­ne śnia­da­nie. Nie wy­pa­da w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym. Ale na­uczy­łem się, że nic mi nie po­mo­że, jak mar­z­nę, al­bo jak je­stem głod­ny, więc po­tem ja­dłem. Ra­no przy­łą­cza­łem się do ja­kiejś gru­py, cho­dzi­łem z ni­mi przez czte­ry al­bo sześć go­dzin, za­leż­nie, ja­ką tra­są szli, po­tem mó­wi­łem im o so­bie, co mnie łą­czy z tym miej­scem, a na ko­niec py­ta­łem ich, co oni tu­taj ro­bią. Za­pi­sy­wa­łem od­po­wie­dzi w ze­szy­cie, wola­łem w ze­szy­cie, nie uży­wa­łem dyk­ta­fo­nu, bo ba­łem się, że jak bę­dę uży­wał dyk­ta­fo­nu, to mnie za dzien­ni­ka­rza we­zmą. I każ­de­mu roz­mów­cy ro­bi­łem zdję­cie, kom­plet­nie nie­ostre, bo Au­schwitz nie jest miej­scem na se­sje fo­to­gra­ficz­ne. I po ta­kim dniu wra­ca­łem do swo­je­go po­ko­ju w ko­men­dan­tu­rze, i pró­bo­wa­łem so­bie ra­dzić. Naj­pierw tro­chę pi­łem, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­łem, że to nie dzia­ła. Pi­cie się mści, bo i tak nie mo­żesz spać, a po­tem jesz­cze ra­no masz ka­ca. No i spę­dzi­łem tak rok, za­tru­wa­jąc sie­bie i swo­ją ro­dzi­nę.



I po­wsta­ła książ­ka „Au­schwitz. Co ja tu ro­bię?". Wiesz już co tam ro­bi­łeś?



Dzię­ki tym po­by­tom wiem, z jak wie­lu róż­nych po­wo­dów moż­na tam jeź­dzić, i wy­nu­rzy­łem się ze swo­je­go świa­ta. Ta­ką ko­rzyść od­nio­słem.



Ty by­łeś za­nu­rzo­ny w świe­cie oca­lo­nych?

Nie by­łem za­nu­rzo­ny w ich świe­cie, ale je­dy­na per­spek­ty­wa mó­wie­nia o Za­gła­dzie to by­ła dla mnie per­spek­ty­wa oca­lo­nych. Do Au­schwitz co ro­ku przy­jeż­dża mi­lion 300 ty­się­cy lu­dzi, po­ło­wa to Po­la­cy, a resz­ta to też nie wszy­scy Ży­dzi, więc po­zna­łem in­ny spo­sób prze­ży­wa­nia te­go miej­sca, niż zna­łem do tej po­ry.

A co by­ło do tam­tej po­ry?

Opo­wie­ści bab­ci i ro­dzi­ców.

Opo­wia­da­li ci o woj­nie i Ho­lo­kau­ście?

Bar­dzo du­żo. Bab­cia prze­ży­ła Au­schwitz, pra­co­wa­ła u dok­to­ra Men­ge­le w Hy­gie­ne In­sti­tu­te. Przy­je­cha­ła do obo­zu w lip­cu 1943 ro­ku trans­por­tem z Dran­cy we Fran­cji. Przed­tem przez mie­siąc by­ła w wię­zie­niu pod Pa­ry­żem, fran­cu­scy po­li­cjan­ci wy­bi­li jej wszyst­kie zę­by. Po­tem za­ła­do­wa­li ją do trans­por­tu, do­je­cha­ła do Au­schwitz i na ram­pie pa­dło py­ta­nie, czy są le­ka­rze. Jej przy­ja­ciół­ka Sław­ka Kle­ino­wa, le­kar­ka (po woj­nie mia­ła w Cze­cho- sło­wa­cji pro­ces ja­ko troc­kist­ka), pod­nio­sła rę­kę i pod­nio­sła rę­kę mo­jej bab­ci, któ­ra by­ła far­ma­ceut- ką. I one ja­ko je­dy­ne z te­go trans­por­tu we­szły do obo­zu, resz­ta po­szła od ra­zu do ko­mór ga­zo­wych. Dzia­dek był już w obo­zie rok wcze­śniej. Nie prze­żył, zmarł na ty­fus tuż przed wy­zwo­le­niem. Był w ru­chu opo­ru w Au­schwitz, to wiem. Oj­ciec prze­żył get­to war­szaw­skie, po­tem ukry­wał się z ro­dzi­ca­mi w War­sza­wie i oko­li­cach. Mo­ja ma­ma ja­ko trzy­let­nie dziec­ko zo­sta­ła sa­ma w Pa­ry­żu, bo oby­dwo­je ro­dzi­ców de­por­to­wa­no do Au­schwitz. Do koń­ca woj­ny trans­por­tem we Fran­cji tu­ła­ła się po róż­nych do­mach dziec­ka i też prze­ży­ła.

Ty do­ra­sta­łeś, słu­cha­jąc tych hi­sto­rii?

Ja przez dłu­gi czas my­śla­łem, że tak jest w do­mach u wszyst­kich dzie­ci. Że wszy­scy sta­rzy lu­dzie ma­ją nu­mer te­le­fo­nu wy­pi­sa­ny na rę­ku, al­bo ma­ją szra­my, bo so­bie ten nu­mer wy­tar­li. A po­tem zro­zu­mia­łem, że to nie jest nu­mer te­le­fo­nu i że nie wszy­scy to ma­ją, tyl­ko u nas.

Kie­dy to zro­zu­mia­łeś?

Po­waż­niej­sze roz­mo­wy się za­czę­ły, jak wszyst­kie dzie­ci po­szły do ko­mu­nii, a ja nie. Wte­dy by­ło po­lo­wa­nie na Ży­da w szko­le.

Ja­kie po­lo­wa­nie na Ży­da?

Nor­mal­ne, do­sta­wa­łem ło­mot.

Kie­dy to by­ło?

Ja je­stem z 66, czy­li...

...w 74 to mu­sia­ło być, Pol­ska wy­gry­wa­ła na mi­strzo­stwach świa­ta, a ty do­sta­wa­łeś ło­mot...

Ga­nia­li mnie po szko­le na Bie­la­nach i bi­li.

Za co?

Naj­pierw za to, że mó­wi­łem, że czło­wiek od mał­py po­cho­dzi, a po­tem, jak już się zo­rien­to­wa­li, że je­stem Ży­dem, to ta­ki wpier­dol do­sta­wa­łem, że hej.

Wie­dzia­łeś, o co cho­dzi?

Jak ucie­kasz przed ban­dą ko­le­gów, któ­rzy cię go­nią, to na­wet nie mu­sisz wie­dzieć, o co cho­dzi.

A co to by­li za chłop­cy?

Ko­le­dzy z kla­sy. Ci sa­mi, z któ­ry­mi przed­tem pa­li­łem pa­pie­ro­sy za śmiet­ni­kiem w szko­le.

Któ­ra to by­ła szko­ła?

Pod­sta­wów­ka nu­mer 5 na Bie­la­nach. Mo­ją wy­cho­waw­czy­nią by­ła uro­cza pa­ni, któ­rą bar­dzo mi­ło wspo­mi­nam, pa­ni Za­gór­ska. Ro­dzi­ce py­ta­li ją, czy bę­dzie ja­kiś kło­pot z tym, że ja nie cho­dzę na re­li­gię. A ona mó­wi­ła: Nie, nie, ża­den pro­blem – do cza­su ko­mu­nii. Mia­ła ra­cję, wie­dzia­ła, że tak bę­dzie, nie by­łem pierw­szy. Po­tem ro­dzi­ce po­sta­no­wi­li prze­nieść się tro­chę bli­żej mia­sta i wy­lą­do­wa­łem w szko­le przy pla­cu Ko­mu­ny Pa­ry­skiej, jak się wów­czas plac Wil­so­na na­zy­wał. Tam by­ło le­piej.

W two­jej no­wej książ­ce „Oca­le­ni z XX wie­ku" po­wta­rza się ten sche­mat. Ży­dow­skie dzie­ci, któ­re przed woj­ną szły do pol­skiej szko­ły mia­ły spo­kój – do ko­mu­nii. Po­tem ksiądz in­for­mo­wał dzie­ci, kto za­bił Chry­stu­sa, i się za­czy­na­ło.

Ja tak te­go nie po­wiem, bo nie wiem, co ksiądz mo­im ko­le­gom po­wie­dział al­bo nie po­wie­dział. Fak­tem jest, że to się dzia­ło przed ko­mu­nią, kie­dy dzie­ci czę­sto cho­dzą do ko­ścio­ła. Ta­kie są na­sze lo­sy tu­taj. Do ko­mu­nii jest luz, nikt na cie­bie nie zwra­ca uwa­gi, po­tem – jak źle tra­fisz – to się za­czy­na.

W two­jej książ­ce jed­na pa­ni opo­wia­da hi­sto­rię, jak pięciolet­ni Bo­gu­mił Ko­bie­la la­tał za nią – ona mia­ła wte­dy trzy la­ta – i krzy­czał, że za­bi­ła Chry­stu­sa.

Tak opo­wia­da jed­na z mo­ich bo­ha­te­rek.

Ro­zu­miem, że two­ja książ­ka nie ma żad­nych pre­ten­sji na­uko­wych ani nie jest ko­men­ta­rzem na te­mat za­cho­wań Po­la­ków w cza­sie woj­ny czy przed woj­ną. To jest za­pis roz­mów z ludź­mi, któ­rzy mó­wią to, co za­pa­mię­ta­li. Ale masz świa­do­mość, jak bę­dzie od­bie­ra­ny fakt, że z tych 25 osób, któ­re wy­bra­łeś, co naj­mniej po­ło­wa mó­wi o tym, jak do­sta­wa­ła la­nie od Po­la­ków za to, że „Ży­dzi za­bi­li Chry­stu­sa"?

Ja nie sto­su­ję żad­nej me­to­do­lo­gii na­uko­wej. Słu­cham lu­dzi i za­pi­su­ję ich hi­sto­rie. Do­dam, że wie­le pra­cy wło­ży­łem w to, że­by za­mie­ścić w tej książ­ce na­zwi­ska wszyst­kich Po­la­ków, o któ­rych moi bo­ha­te­ro­wie do­brze mó­wi­li. Ale nie mam też naj­mniej­sze­go za­mia­ru we­ry­fi­ko­wać czy pod­wa­żać wer­sji po­da­nych przez mo­ich roz­mów­ców. Mo­im za­mie­rze­niem by­ło za­pi­sa­nie te­go, co ma­ją ci lu­dzie w gło­wie u schył­ku swo­je­go ży­cia. To są oso­by w wie­ku 80, 90 lat. To, co mi prze­ka­za­li, to jest ich praw­da o wła­snym ży­ciu. Z tą praw­dą od­cho­dzą. Ja ich nie py­ta­łem, jak prze­ży­łeś woj­nę al­bo co ci zro­bi­li Po­la­cy. Py­ta­łem, co sły­chać, jak im się ży­je, ja­ki był dla nich XX wiek. Oczy­wi­ście więk­szość na­tych­miast opo­wia­da­ła o woj­nie.

Co bę­dzie z ich hi­sto­ria­mi, jak umrą? Co z nich zo­sta­nie?

A co zo­sta­ło z bi­twy pod Grun­wal­dem? Prze­pis, jak zro­bić bim­ber – 1410. I z ich hi­sto­rią też tak bę­dzie. Od bi­twy pod Grun­wal­dem dzie­li nas 600 lat, od po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go pra­wie 200, więc lu­dzie ma­ją żyw­szy sto­su­nek do po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go. Ale to jest hi­sto­ria i im wię­cej cza­su bę­dzie mi­ja­ło, tym więk­szy dy­stans emo­cjo­nal­ny bę­dzie­my mie­li rów­nież do ta­kich wy­da­rzeń jak Za­gła­da. Pa­mię­tasz, jak w szko­le przy­cho­dzi­li do nas bo­ha­te­ro­wie wo­jen­ni – aka­de­mia i prze­mó­wie­nie? Kie­dyś przy­szła do na­szej szko­ły star­sza pa­ni, chy­ba żo­na Alek­san­dra Ka­miń­skie­go, au­to­ra „Ka­mie­ni na sza­niec". I ja pa­mię­tam tę znu­dzo­ną sa­lę, my ga­da­my mię­dzy so­bą, na­uczy­cie­le nas uci­sza­ją, jej drży głos, to wszyst­ko by­ło kom­plet­nie bez sen­su i dla niej, i dla nas. I do­my­ślam się, że kie­dy ja pro­wa­dzę ja­kieś spo­tka­nie w szko­le i mó­wię o Za­gła­dzie, to dzie­cia­ki do­kład­nie tak sa­mo trak­tu­ją mnie. Bo ta­ka jest ko­lej rze­czy. Tak, wra­ca­jąc do two­je­go pierw­sze­go py­ta­nia, na­iw­ne jest li­cze­nie na to, że opo­wia­da­nie lu­dziom o Za­gła­dzie zmie­ni świat. Mi­mo wszyst­ko bę­dę pró­bo­wał.

A jak re­agu­jesz na za­rzu­ty, że oczer­niasz Po­la­ków ta­ki­mi opo­wie­ścia­mi? Słu­cha­łem kie­dyś wy­wia­du, któ­re­go udzie­la­łeś w „Klu­bie Trój­ki" po pu­bli­ka­cji książ­ki „Au­schwitz. Co ja tu ro­bię?". Za­dzwo­ni­ła pew­na pa­ni i ta­kim cie­płym, ak­sa­mit­nym gło­sem za­czę­ła się ża­lić, ja­cy Ży­dzi są pod­li, że nie po­tra­fią do­ce­nić, jak im do­brze by­ło w Pol­sce przed woj­ną i jak za­własz­cza­ją pa­mięć o ofia­rach woj­ny.

Słu­cham ta­kich lu­dzi jak ta pa­ni i ty­le. Co mia­łem jej po­wie­dzieć? Opo­wiem ci ta­ką hi­sto­rię z tro­chę in­nej stro­ny o tym sa­mym. Pod­czas jed­ne­go z pierw­szych po­by­tów w Izra­elu ja­dę au­to­bu­sem i roz­ma­wiam z ko­le­gą po pol­sku, pod­cho­dzi do nas star­sza ko­bie­ta i za­czy­na wrzesz­czeć: Tu nie wol­no mó­wić po pol­sku! – Jak to nie wol­no? – mó­wię. – Każ­dy mó­wi, jak chce. Bę­dę mó­wił pol­sku. – A ona na to: Nie, bo Po­la­cy to mor­der­cy. – Ja się obu­rzy­łem i mó­wię, że nie wol­no tak ge­ne­ra­li­zo­wać, że to Niem­cy do­ko­na­li Za­gła­dy, a nie Po­la­cy, za­czy­na­my roz­ma­wiać i oka­za­ło się, że mąż tej pa­ni zgi­nął w po­gro­mie kie­lec­kim. I co ja mam jej po­wie­dzieć? Grzecz­nie się po­że­gna­łem i ty­le. Nie­któ­rzy z tych lu­dzi są tak uszko­dze­ni psy­chicz­nie, że nie war­to przy­kła­dać do nich ja­kichś obiek­tyw­nych miar. Oni się po pro­stu zwie­rza­ją, to jest wszyst­ko, na co ich stać.

Two­ja książ­ka to nie jest jed­nak nie­prze­rwa­ny za­pis ludz­kich tra­ge­dii, pod­ło­ści, ża­lów. Tam jest hu­mor, dow­cip, hi­sto­rie mi­ło­sne, opo­wie­ści o dra­ma­tach wo­jen­nych, lu­dziach z ru­chu opo­ru. Na ja­kiej za­sa­dzie do­bie­ra­łeś roz­mów­ców?

Po pierw­sze sta­ra­łem się, że­by to by­ły pa­ry. Wie­dzia­łem, że to da­je szan­sę na ja­kąś in­te­rak­cję, śmiesz­ne po­wie­dzon­ko, za­re­je­stro­wa­nie ludz­kich od­ru­chów. Ale fak­tem jest, że przez te kil­ka ty­go­dni, w trak­cie któ­rych spo­ty­ka­łem mo­ich roz­mów­ców, wy­sy­pa­ła się na mnie cię­ża­rów­ka tra­ge­dii i to oczy­wi­ście mnie bar­dzo wy­mę­czy­ło psy­chicz­nie. To nie by­ły wy­łącz­nie mi­łe spo­tka­nia. Ra­czej za­bra­ły mi si­ły, niż do­da­ły.

Two­ja obec­ność w tych roz­mo­wach jest sub­tel­na, ale waż­na. Po czę­ści to ty je­steś bo­ha­te­rem tej książ­ki.

Oni tyl­ko dla­te­go ze mną roz­ma­wia­ją, że je­stem tym, kim je­stem. Oni wszy­scy wie­dzie­li, że je­stem Ży­dem, część z nich spraw­dza­ła, czy ja wiem.

Pytałem, co słychać, jak im się żyje, i jaki był dla nich XX wiek. Większość natychmiast opowiadala o wojnie

Czy ty wiesz, że oni wie­dzą, że je­steś Ży­dem?

Nie, czy ja wiem, że je­stem Ży­dem. Py­ta­li: to na­zwi­sko, co pan no­si, to ja­kie jest?

Pew­nie cię py­ta­li, czy je­steś krew­nym Hen­ry­ka Gryn­ber­ga.

To jest mo­je prze­kleń­stwo, te­raz ten pi­sarz. Wszy­scy my­ślą, że je­stem je­go sy­nem. Wszyst­kie roz­mo­wy za­czy­na­łem od te­go, że mój ta­ta ma na imię Ma­rian.

Co ci da­ła ta książ­ka?

Odro­bi­nę za­spo­ko­iła tę­sk­no­tę za dziad­ka­mi. Moi roz­mów­cy to oczy­wi­ście nie to sa­mo, nie mo­gę się do nich przy­tu­lić, po­gła­skać po twa­rzy, ale to są po­dob­ni lu­dzie do dziad­ków, ta sa­ma eki­pa. Eki­pa, któ­ra od­cho­dzi, jesz­cze chwi­la i jej nie bę­dzie. Kie­dy sia­da­łem wśród nich, to się czu­łem, jak­bym do dziad­ków przy­je­chał. Po­za tym oni się cie­szy­li, bo oni też tam nie ma­ją z kim roz­ma­wiać.

To jest ko­lej­na cie­ka­wa ob­ser­wa­cja, któ­ra wy­ni­ka z tej książ­ki. Po pierw­sze nie­któ­rzy z nich nie opo­wia­da­li wcze­śniej o swo­im ży­ciu. A je­śli już za­czy­na­li mó­wić, to na po­cząt­ku, po ich przy­jeź­dzie do Izra­ela, nikt nie wie­rzył w ich hi­sto­rie.

Nie do­pusz­cza­li ich do gło­su i nie sza­no­wa­li za to, że się da­li za­pro­wa­dzić na rzeź, jak sta­do ba­ra­nów. Ten sto­su­nek do oca­lo­nych w Izra­elu za­czął się zmie­niać do­pie­ro przy oka­zji pro­ce­su Eich­man­na. Wte­dy oka­za­ło się, że nie jak sta­do i nie jak ba­ra­nów, ale na rzeź – jak naj­bar­dziej. I wte­dy ca­ły kraj zro­bił pół kro­ku do ty­łu, po­czuł się okrop­nie win­ny w sto­sun­ku do tych lu­dzi i wie­lu osia­dłych wcze­śniej w Pa­le­sty­nie Izra­el­czy­ków zro­zu­mia­ło, co oni za­fun­do­wa­li oca­lo­nym z Za­gła­dy. Ale do tej po­ry są w Izra­elu lu­dzie, któ­rzy gar­dzą oca­lo­ny­mi. Nie dla­te­go, że są sta­rzy, znie­do­łęż­nie­li, ale dla­te­go, że nie wal­czy­li.

Mó­wi­łeś wcze­śniej, że dzię­ki wy­jaz­dom do Oświę­ci­mia wy­nu­rzy­łeś się ze świa­ta oca­lo­nych. „Oca­le­ni z XX wie­ku" to jest dla cie­bie dal­szy ciąg te­go pro­ce­su?

Wy­nu­rzam się z pew­nej nar­ra­cji, któ­ra jest w mo­im ży­ciu obec­na. Ja nie ży­ję w cie­niu oca­lo­nych, to ra­czej ele­ment do­dat­ko­wy w mo­im ży­ciu, ele­ment, któ­re­go nie mie­li moi ko­le­dzy ze szko­ły. I ten ka­wa­łek da­lej we mnie jest, by­cie Ży­dem jest dla mnie cią­gle nie­zwy­kle waż­ne, a Za­gła­da jest istot­ną czę­ścią mo­ich ko­rze­ni. Przez wszyst­kie po­ko­le­nia do cza­su woj­ny Ży­dów de­fi­nio­wa­ło co in­ne­go: re­li­gia, kul­tu­ra, hi­sto­ria. Nas, Ży­dów uro­dzo­nych po Za­gła­dzie, de­fi­niu­je głów­nie hi­sto­ria, a zwłasz­cza ten je­den frag­ment hi­sto­rii – Za­gła­da. Mo­je wy­nu­rza­nie się to jest do pew­ne­go stop­nia odej­ście od ta­kie­go ro­zu­mie­nia by­cia Ży­dem. Sta­ram się, że­by to nie był śro­dek cięż­ko­ści mo­je­go by­cia Ży­dem. Ja nie je­stem re­li­gij­ny, świąt nie ob­cho­dzę, ale jak się na­zy­wasz Gryn­berg, to tak na dzień do­bry – za­nim ty wiesz, wszy­scy wie­dzą.

Dla wie­lu pol­skich Ży­dów mo­men­tem de­fi­niu­ją­cym ich sto­su­nek do po­cho­dze­nia by­ła spra­wa Je­dwab­ne­go i ca­łej de­ba­ty po książ­ce Gros­sa. U cie­bie też tak by­ło?

Nie, ja ni­gdy nie ro­bi­łem żad­ne­go co­ming outu, ca­łe mo­je śro­do­wi­sko wie­dzia­ło, że je­stem Ży­dem. Nie mia­łem po­trze­by jesz­cze bar­dziej za­zna­czać cze­goś, co dla mnie i dla lu­dzi z mo­je­go oto­cze­nia i tak jest oczy­wi­ste. Je­śli cho­dzi o ry­tu­ały zwią­za­ne z mo­im by­ciem Ży­dem, to mam ta­ki swój pro­gram, np. cho­dzę co ro­ku na ob­cho­dy rocz­ni­cy po­wsta­nia w get­cie. To mi wy­star­czy. To mia­sto jest też dla mnie śla­dem hi­sto­rii ro­dzi­ny.

Ro­dzi­ce po­ka­zy­wa­li ci, gdzie się ukry­wa­li?

Oj­ciec po­ka­zy­wał mi do­kład­nie, gdzie na Fe­liń­skie­go sie­dzie­li w piw­ni­cy. I jak przy­szli Niem­cy, za­czę­li krzy­czeć, że wrzu­cą gra­nat, al­bo jak wy­cho­dził z tej piw­ni­cy i wi­dział se­rie z ka­ra­bi­nów z ta­ką łu­ną z ty­łu, ta­kie smu­gi by­ło wi­dać. Kie­dyś za­pro­wa­dził nas na Ma­ry­mont, cho­dzi­li­śmy obok sta­dio­nu pił­kar­skie­go i zna­leź­li­śmy ja­kieś fun­da­men­ty. Ma­ma od ra­zu zo­rien­to­wa­ła się, o co cho­dzi, a ja z bra­tem nie bar­dzo. Wresz­cie oj­ciec zna­lazł miej­sce, gdzie by­ło wej­ście do te­go nie­ist­nie­ją­ce­go do­mu, mó­wi: Tu­taj się szło pro­sto, po­tem się skrę­ca­ło, po­tem się prze­cho­dzi­ło przez kuch­nię i tu sta­ła sza­fa, i tu sie­dzie­li­śmy. Po­ka­zu­je dziu­rę w zie­mi i mó­wi: Tam sie­dzia­łem rok. I to jest pa­rę­set me­trów od miej­sca, w któ­rym te­raz roz­ma­wia­my. Zresz­tą ja też za­pro­wa­dzi­łem tam swo­je dzie­ci. Za­uwa­ży­łem, że ja­kaś bu­do­wa tam się za­czy­na i to był ostat­ni mo­ment, że­by zdą­żyć im po­ka­zać, gdzie to by­ło.

Jak oj­ciec opo­wia­dał ci ta­kie rze­czy, to uwa­ża­łeś go za bo­ha­te­ra?

On nam mó­wił, jak to jest sie­dzieć w piw­ni­cy, ma­jąc trzy la­ta, i nie móc kas­zlnąć. Nie my­śle­li­śmy o tym ja­ko o bo­ha­ter­stwie. My­śle­li­śmy, że on strasz­nie cier­piał ja­ko dziec­ko. W tych hi­sto­riach ży­dow­skich z woj­ny w ogó­le nie ma żad­ne­go bo­ha­ter­stwa. To jest róż­ni­ca mię­dzy np. po­wsta­niem war­szaw­skim a po­wsta­niem w get­cie. Jed­no jest bo­ha­ter­skim zry­wem, a w dru­gim cho­dzi­ło o to, że­by – jak to mó­wi Po­ldek Maj­mon z mo­jej książ­ki –  za­pi­sać trzy li­nij­ki w hi­sto­rii Ży­dów, że­by był do­wód na to, że wal­czy­li, i że­by w Pa­le­sty­nie o tym się do­wie­dzie­li. Po­ldek chy­ba prze­czu­wał, jak Ży­dzi, któ­rzy prze­ży­ją, bę­dą trak­to­wa­ni w Izra­elu po woj­nie.

Czy ty masz pre­ten­sje do Po­la­ków, do śro­do­wi­ska, w ja­kim się wy­cho­wy­wa­łeś?

Nie mam żad­nych pre­ten­sji do Po­la­ków, Pol­ski, Żo­li­bo­rza, Bie­lan, szko­ły. Pol­ska jest mo­ją oj­czy­zną, ni­gdzie się z niej nie ru­szam, to jest mo­je miej­sce, któ­re ko­cham. Oczy­wi­ście mam pre­ten­sje do kon­kret­nych osób za kon­kret­ne rze­czy. Ja ci po­wiem, jak to wy­glą­da w wer­sji li­ght. Mia­łem kie­dyś zdję­cia w Bar­ce­lo­nie, du­ża eki­pa, du­ży dom pro­duk­cyj­ny z Pol­ski. Bar­dzo mi­li lu­dzie, faj­na pra­ca, uro­cza kie­row­- nicz­ka pro­duk­cji, z któ­rą spę­dzi­łem po­przed­ni ty­dzień, cięż­ko pra­cu­jąc. Sie­dzi­my po zdję­ciach w ba­rze i prze­cho­dzą obok ja­cyś cha­sy­dzi. I ktoś z gru­py krzy­czy: O, Gryn­- berg, idą twoi! Ta dziew­czy­na, kie­row­nicz­ka pro­duk­cji, py­ta mnie: Dla­cze­go oni mó­wią, że idą twoi? To jej mó­wię, że je­stem Ży­dem i że ko­le­gom się ko­ja­rzy, to pew­nie ta­ki dow­cip miał być, i ta­kie tam... I ja wi­dzę, jak jej twarz tę­że­je, strach na twa­rzy, ci­sza, wi­dzę, jak ona my­śli, co by tu po­wie­dzieć, i w koń­cu mó­wi: To nie­sły­cha­ne, że ty się nie wsty­dzisz przy­znać.

Ta­ka mi­ła chcia­ła być. Po­tem już tak bar­dziej z da­la mnie omi­ja­ła. Nie wiem, mo­że jej śmier­dzia­łem.

To jest wer­sja li­gh­to­wa, a ja­ka jest wer­sja ostra?

Na przy­kład: je­den ko­le­ga mo­je­go sy­na wsta­je na go­dzi­nie wy­cho­waw­czej w li­ceum na Żo­li­bo­rzu i mó­wi w obec­no­ści na­uczy­ciel­ki: Ja je­stem an­ty­se­mi­tą, ale ty się, Mo­siek, nie martw – zwra­ca się do mo­je­go sy­na – bo ty je­steś nasz.

I jak za­re­ago­wa­ła na­uczy­ciel­ka?

W ogó­le nie za­re­ago­wa­ła. Po­tem mó­wi­ła, że jest de­mo­kra­cja i każ­dy mo­że mó­wić, co chce.

W tym wszyst­kim, co ro­bisz od pa­ru lat, cho­dzi o za­cho­wa­nie pa­mię­ci?

Nie tyl­ko. Cho­dzi o to, że je­śli bę­dzie­my pa­mię­ta­li, to mo­że dru­gi raz to się nie zda­rzy.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku