Nieuleczalny antykomunista

Odtrutką na berlińską śmietankę władzy, zepsutą i nieudolną, ma być Joachim Gauck. Angela Merkel, która dotąd władała państwem z iście cesarskim rozmachem, będzie musiała się nieco posunąć

Publikacja: 25.02.2012 00:01

Kustosz prawdy o totalitaryzmie: Joachim Gauck w piwnicach Urzędu ds. Akt Stasi w Halle, 1992 rok

Kustosz prawdy o totalitaryzmie: Joachim Gauck w piwnicach Urzędu ds. Akt Stasi w Halle, 1992 rok

Foto: PAP/EPA

Podczas swojej opozycyjnej działalności w NRD Joachim Gauck był określany w dokumentach bezpieki mianem Larve. Nikt wówczas nie spodziewał się, że larwa przepoczwarzy się kiedyś w prezydenta Republiki Federalnej Niemiec.

Dla jego dawnych prześladowców nominacja Gaucka na najwyższy urząd w państwie to policzek. Dla skrajnej lewicy – skandal. Dla jego towarzyszy z lat walki przeciwko komunie – zadośćuczynienie za wspólną niedolę i „domknięcie" procesu jednoczenia kraju. Dla milionów Niemców ten wybór to nadzieja na moralne odrodzenie ich ojczyzny.

A dla Angeli Merkel? Taktyczna porażka, która może ją sporo kosztować.

Rywale z tyłu

Niemieckie życie polityczne nie należy do najbujniejszych. Dlatego każda drobna afera urasta tutaj do rangi trzęsienia ziemi, a każda niepoprawna wypowiedź może się okazać dla polityka zabójcza.

Gdy zatem wyszło na jaw, że prezydent Christian Wulff, namaszczony dwa lata temu przez panią kanclerz, nie jest do końca krystaliczną postacią, że ubabrał się w jakichś ciemnych sprawkach, media zwęszyły świeżą krew. Mocno chwyciły kość i już jej nie wypuściły.

W podobny sposób poległ poprzednik Wulffa Horst Köhler, który nieopatrznie stwierdził, że Bundeswehra ma za zadanie bronić gospodarczych interesów Niemiec, by wkrótce stać się obiektem zjadliwej krytyki mediów. Nie podobało im się, iż głowa państwa przesiąkniętego ideą pacyfizmu pozwala sobie na tak ryzykowne tezy. Köhler nie wytrzymał ciśnienia i wywiesił białą flagę. Jego miejsce zajął Wulff. Miał być sztywny, nudny i bezbarwny. Rychło jednak rozpalił scenę polityczną nad Renem do czerwoności.

Gdy afera z jego udziałem nabierała rozpędu, Niemcy zaczęli się głośno zastanawiać: co się dzieje z naszym państwem, jeśli Zgromadzenie Federalne nie jest w stanie wybrać odpowiedniego kandydata na prezydenta? Czy rzeczywiście elita polityczna upadła tak nisko, że nie sposób znaleźć kogoś, kto miałby klasę, twardy kręgosłup i byłby szanowany przez większość obywateli?

Gdyby w Niemczech prezydenta wybierał cały naród, te wątpliwości zostałyby szybko rozwiane. Tuż po dymisji Wulffa instytut Emnid przeprowadził sondaż, w którym 54 proc. ankietowanych zadeklarowało, iż poparłoby pastora Gaucka. Jego hipotetyczni rywale pozostali daleko z tyłu.

A zatem naród swojego prezydenta już miał. Teraz tylko narodu musieli posłuchać partyjni liderzy, jak dotąd nieczuli na jego apele.

Już w czerwcu 2010 roku Gauck otarł się o prezydenturę. Otrzymał wtedy poparcie tylko SPD i Zielonych, choć miał szansę, by stać się kandydatem ponadpartyjnym. Jednak Angela Merkel forsowała Wulffa. Ostatecznie jej faworyt wygrał z Gauckiem dopiero w trzeciej turze głosowania. Lecz było to gorzkie zwycięstwo: wielu Niemców od początku patrzyło na Wulffa z nieufnością jako na tego, który ukradł fotel ich ulubieńcowi i jako na aparatczyka, który został głową państwa tylko dzięki parlamentarnym gierkom, a nie dlatego, że sobie na to zasłużył.

Merkel na kolanach

Gauck zyskał przydomek Prezydenta Serc (Präsident der Herzen). Pastor, były szef Urzędu ds. Akt Stasi, człowiek o nieskazitelnej biografii, okazał się odtrutką na berlińską śmietankę władzy, zepsutą i nieudolną. Gauck łączył w sobie cechy Lady Di i Dalajlamy. Jedna z brytyjskich gazet nazwała go „niemieckim Mandelą".

Nic więc dziwnego, że gdy Christian Wulff ogłosił swoją rezygnację, cały kraj, od Monachium po Lubekę, zaczął skandować: „Gauck, Gauck, Gauck!".

Socjaldemokraci i Zieloni raz jeszcze, bez najmniejszego wahania, wysunęli jego kandydaturę. Wkrótce poparli go też liberałowie z FDP – koalicyjnego partnera chadecji. Ta decyzja, nieuzgodniona z Angelą Merkel, omal nie doprowadziła do gabinetowego kryzysu.

Merkel groziło osamotnienie. Gdyby po raz kolejny zastopowała wybór Prezydenta Serc, społeczeństwo mogłoby odwrócić się od niej na dobre.

W końcu skapitulowała. Wystąpiła na wspólnej konferencji prasowej z Gauckiem i liderami pozostałych ugrupowań. Jeden z niemieckich publicystów napisał, iż „uklękła" przed pastorem, sięgając po słowa, które w historii Niemiec kojarzą się ze słynnym gestem Willy'ego Brandta przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie w grudniu 1970 roku. „Pani kanclerz przeliczyła się i przegrała na całej linii" – stwierdził komentator tygodnika „Der Spiegel" Christoph Schwennicke.

Niezależny i niesterowalny

Oboje są „Ossi", oboje żyli w NRD, mają zbliżone poglądy na wiele spraw, a mimo to Angela Merkel stawała na głowie, by nie wpuścić Gaucka do Zamku Bellevue, siedziby niemieckich prezydentów.

Pani kanclerz rządzi w Berlinie od ponad sześciu lat i zagwarantowała sobie w tym czasie pozycję niekwestionowanej przywódczyni kraju. Kiedy opozycyjna SPD nie wie nawet, kto będzie jej kandydatem na kanclerza w przyszłorocznych wyborach, Angela Merkel trzęsie nie tylko Niemcami, ale i całą Europą. Wszystkie światła reflektorów są skierowane na nią, wszystkie światowe media opisują niemiecką politykę poprzez pryzmat tego, co zrobi i co powie Angela Merkel.

Aż tu nagle pojawia się ktoś, kto bije ją na głowę popularnością, imponuje życiorysem i jest postrzegany jako ktoś, kto nie jest politykiem, a sam o sobie mówi – na poły żartobliwie – że wyznaje lewicowo-liberalny konserwatyzm. O ile Wulffa mało kto słuchał (bo też nie miał on zbyt dużo do powiedzenia), o tyle każde wystąpienie Gaucka, skądinąd znakomitego mówcy, będzie się odbijało w Niemczech szerokim echem. Angela Merkel, która dotąd władała państwem samodzielnie i z iście cesarskim rozmachem, będzie musiała się nieco posunąć.

Dla Gaucka prezydentura nie będzie zwieńczeniem kariery politycznej. 72-letni dziś pastor na szacunek rodaków zapracował nie w Bundestagu, lecz na ulicach, w kościołach, w prywatnych mieszkaniach, gdzie kilkadziesiąt lat temu spotykał się potajemnie z innymi dysydentami. A także już po zjednoczeniu, gdy kierował Urzędem ds. Akt Stasi, skrupulatnie rozliczając ze zbrodni funkcjonariuszy enerdowskiej dyktatury i ich współpracowników.

Gauck napisał w swoich wspomnieniach „Winter im Sommer – Frühling im Herbst" („Zima latem – wiosna jesienią"), iż został antykomunistą już w wieku 9 lat: „Poczułem instynktownie, że ten reżim przyniesie nam tylko cierpienie i nieszczęście". W 1950 roku jego ojciec został aresztowany przez sowieckie władze okupacyjne w Rostocku i wywieziony na Syberię, gdzie spędził pięć lat. Gauck wielokrotnie podkreślał, że doświadczenia ojca w ogromnej mierze ukształtowały jego światopogląd. „Gdy miałem 16 lat, wybuchło powstanie w Budapeszcie. Świerzbiło mnie, żeby tam pojechać i walczyć razem z Węgrami" – mówił w 2003 r. w wywiadzie dla „Tagesspiegel". Później, w jednym z raportów Stasi, zostanie nazwany „antykomunistą nieuleczalnym".

NRD napiętnowana

Chciał pójść na germanistykę, marzył o pracy dziennikarza, ale jako „element podejrzany" nie miał wstępu na studia filologiczne. Wybrał w końcu teologię. „Jak wielu jego rówieśników, którzy mieli podobne dylematy – pisze historyk Arnulf Baring. – To tłumaczy, dlaczego w enerdowskiej opozycji roiło się od duchownych".

Ewangelickim pastorem był także Horst Kasner, ojciec Angeli Merkel. Nie zaangażował się jednak w działalność opozycyjną, wręcz przeciwnie – uważał socjalizm za system idealny, współpracował z władzą, pozwalano mu podróżować za granicę. I był przeciwnikiem zjednoczenia, o co spierał się z córką. Gerd Langguth, biograf Angeli Merkel, pisze, iż nazywano go „czerwonym Kasnerem" i że „urządził sobie życie w NRD".

Ojciec pani kanclerz zmarł we wrześniu ub. roku. Teraz w jej życiu pojawił się jeszcze jeden pastor – tym razem o pięknej karcie opozycyjnej. Być może jednym z powodów niechęci Angeli Merkel do Gaucka była właśnie podskórna obawa o to, że ich drogi życiowe będą po raz kolejny porównywane i oceniane.

Merkel zdobywała pierwsze szlify w polityce, gdy Gauck obejmował w 1990 roku stanowisko szefa Urzędu ds. Akt Stasi, nazywanego potem potocznie Instytutem Gaucka. Na początku pomagało mu... trzech współpracowników (dziś urząd zatrudnia ponad 3 tys. osób).

Zgodnie z ustawą o aktach Stasi z końca grudnia 1991 roku kartoteki udostępniono osobom poszkodowanym przez reżim – do tej pory swoje teczki obejrzały blisko dwa miliony ludzi. W sumie akta Stasi zawierają informacje o sześciu milionach obywateli obu państw niemieckich.

Tuż po obaleniu muru berlińskiego bezpieka próbowała pozbyć się archiwalnych zasobów, ale tłum protestujących wtargnął do siedzib Stasi w kilku miastach i uratował zdecydowaną większość dokumentów od zniszczenia. Gauck uparł się, by odcyfrować także wszystkie te strony, które wylądowały w niszczarkach – w sumie 16 tys. 250 worków pełnych skrawków papieru. Od 1995 roku pracownicy instytutu robili to ręcznie, dotąd zdołali odczytać dokumenty z... 400 worków. Od 2007 r. zajmuje się tym specjalny program komputerowy, który ma pomóc w rekonstrucji akt z pozostałych 15 tys. 850 worków, mieszczących od 30 do 40 milionów stron.

Odtajnienie akt było procesem bolesnym. Okazało się, że skala inwigilacji w NRD była nieporównywalna z żadnym innym państwem totalitarnym. Donosy na najbliższych członków rodziny były na porządku dziennym. Dzięki Gauckowi wszyscy Niemcy poznali prawdziwy obraz wschodnioniemieckiej dyktatury proletariatu. Dzięki niemu też żaden niemiecki polityk  – oprócz przedstawicieli najskrajniejszej lewicy – nie próbuje dziś publicznie usprawiedliwiać tamtego systemu, szukać jego „pozytywnych aspektów". Niemiecka Republika Demokratyczna została skazana na wieczne potępienie.

Wartości i kochanka

Gauck jest bohaterem. Merkel – „tylko" kanclerzem. W jej głowie zapewne kłębią się dziś niepokojące pytania. Czy Gauck nie zawiesi zbyt wysoko poprzeczki moralności w polityce? Czy będzie stał u jej boku, gdy będzie musiała podejmować trudne decyzje? Czy nie zaskoczy wszystkich jakąś opinią, która będzie odmienna od oficjalnego stanowiska rządu?

Pastor Gauck jest w swoich sądach nieprzewidywalny. Na przekór zdecydowanej większości Niemców opowiedział się za wysłaniem Bundeswehry do Afganistanu. Antykapitalistyczne protesty ruchu „Occupy Wall Street" nazwał „wyjątkowo niemądrymi", przypominając: „Ja już kiedyś żyłem w kraju, w którym banki były pod okupacją". Kiedy Thilo Sarrazin wydał swoją kontrowersyjną książkę „Deutschland schafft sich ab", uznaną przez niektórych za rasistowską, Gauck stwierdził, iż Sarrazin jako jeden z nielicznych „miał odwagę" poruszyć problem imigrantów w Niemczech. Z kolei w niedawnej rozmowie z tygodnikiem „Die Zeit" był zdumiewająco szczery w swoich deklaracjach ideowych: „Nie wszystkie wartości muszą być wymyślane na nowo. Jako człowiek wierzący opieram się na wartościach, które wyrosły z tradycji judeochrześcijańskiej" (jednocześnie wielu wytyka mu, iż jest w separacji z żoną i żyje od lat z kochanką).

Od 18 marca, gdy Zgromadzenie Federalne wybierze go 11. prezydentem RFN i 6. prezydentem zjednoczonych Niemiec, jego słowa nabiorą zupełnie innej wagi. Tym ciekawsze jest, co pastor Gauck powie o stanie demokracji w Europie, o kryzysie gospodarczym, o sytuacji Grecji, o stosunkach z Rosją, o judeochrześcijańskich korzeniach Starego Kontynentu. I czy jego zdanie będzie tożsame ze zdaniem pani kanclerz.

Niemieckie życie polityczne nabiera rumieńców.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze"

Podczas swojej opozycyjnej działalności w NRD Joachim Gauck był określany w dokumentach bezpieki mianem Larve. Nikt wówczas nie spodziewał się, że larwa przepoczwarzy się kiedyś w prezydenta Republiki Federalnej Niemiec.

Dla jego dawnych prześladowców nominacja Gaucka na najwyższy urząd w państwie to policzek. Dla skrajnej lewicy – skandal. Dla jego towarzyszy z lat walki przeciwko komunie – zadośćuczynienie za wspólną niedolę i „domknięcie" procesu jednoczenia kraju. Dla milionów Niemców ten wybór to nadzieja na moralne odrodzenie ich ojczyzny.

A dla Angeli Merkel? Taktyczna porażka, która może ją sporo kosztować.

Rywale z tyłu

Niemieckie życie polityczne nie należy do najbujniejszych. Dlatego każda drobna afera urasta tutaj do rangi trzęsienia ziemi, a każda niepoprawna wypowiedź może się okazać dla polityka zabójcza.

Gdy zatem wyszło na jaw, że prezydent Christian Wulff, namaszczony dwa lata temu przez panią kanclerz, nie jest do końca krystaliczną postacią, że ubabrał się w jakichś ciemnych sprawkach, media zwęszyły świeżą krew. Mocno chwyciły kość i już jej nie wypuściły.

W podobny sposób poległ poprzednik Wulffa Horst Köhler, który nieopatrznie stwierdził, że Bundeswehra ma za zadanie bronić gospodarczych interesów Niemiec, by wkrótce stać się obiektem zjadliwej krytyki mediów. Nie podobało im się, iż głowa państwa przesiąkniętego ideą pacyfizmu pozwala sobie na tak ryzykowne tezy. Köhler nie wytrzymał ciśnienia i wywiesił białą flagę. Jego miejsce zajął Wulff. Miał być sztywny, nudny i bezbarwny. Rychło jednak rozpalił scenę polityczną nad Renem do czerwoności.

Gdy afera z jego udziałem nabierała rozpędu, Niemcy zaczęli się głośno zastanawiać: co się dzieje z naszym państwem, jeśli Zgromadzenie Federalne nie jest w stanie wybrać odpowiedniego kandydata na prezydenta? Czy rzeczywiście elita polityczna upadła tak nisko, że nie sposób znaleźć kogoś, kto miałby klasę, twardy kręgosłup i byłby szanowany przez większość obywateli?

Gdyby w Niemczech prezydenta wybierał cały naród, te wątpliwości zostałyby szybko rozwiane. Tuż po dymisji Wulffa instytut Emnid przeprowadził sondaż, w którym 54 proc. ankietowanych zadeklarowało, iż poparłoby pastora Gaucka. Jego hipotetyczni rywale pozostali daleko z tyłu.

A zatem naród swojego prezydenta już miał. Teraz tylko narodu musieli posłuchać partyjni liderzy, jak dotąd nieczuli na jego apele.

Już w czerwcu 2010 roku Gauck otarł się o prezydenturę. Otrzymał wtedy poparcie tylko SPD i Zielonych, choć miał szansę, by stać się kandydatem ponadpartyjnym. Jednak Angela Merkel forsowała Wulffa. Ostatecznie jej faworyt wygrał z Gauckiem dopiero w trzeciej turze głosowania. Lecz było to gorzkie zwycięstwo: wielu Niemców od początku patrzyło na Wulffa z nieufnością jako na tego, który ukradł fotel ich ulubieńcowi i jako na aparatczyka, który został głową państwa tylko dzięki parlamentarnym gierkom, a nie dlatego, że sobie na to zasłużył.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą