Minister z innej planety

Do Ministerstwa Środowiska na kluczowe stanowiska trafili eksperci nie od ekologii czy lasów, ale od gospodarki, finansów, funduszy unijnych czy bezpieczeństwa energetycznego, którzy powtarzają, że są tu po to, by dbać o interes państwa

Publikacja: 21.04.2012 01:01

Marcin Korolec reprezentował władze Polski m.in. na szczycie poświęconym bezpieczeństwu nuklearnemu

Marcin Korolec reprezentował władze Polski m.in. na szczycie poświęconym bezpieczeństwu nuklearnemu w Seulu

Foto: AFP

Kiedy wchodzi na posiedzenia unijnych ministrów środowiska, traktowany jest jak przybysz z trochę innej planety. To on był twarzą polskiego weta przeciw dalszemu podnoszeniu poziomu redukcji emisji CO2. Podczas spotkań z zachodnimi dziennikarzami i organizacjami pozarządowymi atakują go ekolodzy, a on tłumaczy im, na czym polega interes polskiego państwa.

Marcin Korolec, 44-latek, od kilku miesięcy minister środowiska, jest spokojnym technokratą. Ma olbrzymie doświadczenie urzędnicze. Wie, jak funkcjonują unijne instytucje, wie, jak działa gospodarka, jak przełamywać biurokratyczne opory.

Nie jest z lobby Lasów Państwowych ani aktywistą ekologicznym. Jest byłym wiceministrem gospodarki, który jest w stanie mówić bez mrugnięcia okiem w Brukseli, że obecna polityka klimatyczna może być szkodliwa dla rozwoju Polski. Wygłaszanie tego typu poglądów nie jest dobrze widziane na europejskich salonach. Obowiązuje tam język poprawności politycznej, za którym ukrywają się twarde interesy gospodarcze poszczególnych państw czy grup interesów.

Długo zastanawia się nad każdym zdaniem. Nie ma wątpliwości, jaka jest jego misja, jakich interesów ma bronić. Podczas naszej rozmowy ze spokojem, ale i z błyskiem w oku opowiada o szansach polskiej energetyki, o tym, co nam grozi, jaką rewolucją mogą być łupki, ale też jak przekształcić ministerstwo. – Muszę przygotować resort nie tylko do pracy tu, ale do lobbowania i przygotowywania decyzji w Brukseli, bo tam zapada teraz większość decyzji, które przez lata będą mieć wpływ nie tylko na nasze środowisko, ale też na stan wielkich polskich firm i polskiego budżetu – mówi. Na spotkaniach w Brukseli często idzie pod prąd, ale wie, że nie może pójść za daleko.  – Na cofnięcie decyzji w sprawie pakietu klimatycznego 2020 nie ma szans i szkoda o to walczyć – tłumaczy.  – Ot- warcie debaty na ten temat może skończyć się powiększeniem, a nie zmniejszeniem celów redukcyjnych. To ryzykowne. Powtarza też, że nie możemy stać się państwem, które jest samotne i izolowane, bo oznacza to klęskę.

Jednocześnie podkreśla, że jest zwolennikiem rozwijania w Polsce technologii, które pomogą w wykorzystywaniu odnawialnych źródeł energii. Opowiada z pasją o panelach słonecznych zamontowanych na dachu jego letniego domu. I o Wiśle, w której kiedyś będą pływać ryby wędrowne. Ale opowiada o tym w kategoriach racjonalności gospodarczej, a nie ideologicznych dogmatów czy marzeń.

On i ekipa

Ten dość chłodny urzędnik wie też, jak zbudować sprawny, zaangażowany zespół. Na najważniejsze stanowiska ściągnął kilkunastu ekspertów z różnych instytucji. Grupa zapalonych 30-, 40-latków ma poczucie uczestnictwa w ważnym projekcie. Przyszli z różnych miejsc, pracowali dla różnych ekip politycznych, mają różne doświadczenia. Łączy ich najbardziej to, że są państwowcami. Wielu dobrze się zna, wielu kończyło tę samą prestiżową uczelnię – KSAP. Chyba pierwszy raz się zdarzyło, że do Ministerstwa Środowiska trafili eksperci nie od ekologii czy lasów, ale od gospodarki, finansów, funduszy unijnych czy bezpieczeństwa energetycznego.

Do tej pory resort traktowany był jako instytucja uboczna, którą można obdarować koalicjanta. Nie trafiali tu wybitni politycy. W jednej z sal wiszą portrety dotychczasowych ministrów. Na kilkanaście twarzy nawet doświadczonemu dziennikarzowi mówi coś jedna, dwie. O niewielu z poprzednich ministrów ktokolwiek dziś pamięta.

Na posiedzeniach Rady Ministrów szef resortu środowiska siedzi daleko od premiera. Taka zawsze była jego ranga. Inaczej niż w innych krajach, gdzie minister środowiska to jeden z kluczowych graczy, a objęcie tego fotela jest zwieńczeniem kariery albo trampoliną do najwyższych funkcji. Rewolucja energetyczna w Niemczech jest wielkim programem politycznym, a obecny minister środowiska jest poważną figurą z dużymi ambicjami. Ministrem środowiska był Joschka Fischer i kilku innych znanych polityków. U nas do tej pory było inaczej.

Tymczasem dziś w Brukseli i nie tylko tam zapadają kluczowe decyzje, które będą miały, a często już mają wielki wpływ na wiele gałęzi naszego przemysłu, które narzucają wiele nowych regulacji i ograniczeń środowiskowych. Trwa wielki wyścig technologiczny w sprawach dotyczących nowych źródeł energii i ci, którzy nadają temu wyścigowi tempo i ustalają reguły, będą rządzić światem przez następne lata.

Dlatego właśnie tu – u Korolca – jest prawdziwa polityka. Sprawa gazu łupkowego, która jest wielką szansą Polski, a za którą w dużej mierze odpowiada dziś ten resort, to tylko jeden z aspektów. Tu toczą się boje o gigantyczne fundusze, tu zapadają bardzo ważne decyzje, tu można zrealizować – albo nie zrealizować – wiele ambitnych projektów. Polityka klimatyczna, wiele aspektów działań energetyki – to obszar aktywności Ministerstwa Środowiska.

Przed wyzwaniem

Ludzie z nowej ekipy rozumieją to bardzo dobrze. Ale w prywatnych rozmowach nie ukrywają, że gwarancją i magnesem była dla nich osoba ministra. – Przyszedłem tutaj ze względu na Korolca – mówi jeden z nich. Kiedy rozmawia się z nimi, czuć entuzjazm. Siedzą w ministerstwie od rana do nocy, mają poczucie misji. – Rozumiemy się bez słów, znamy z różnych resortów i instytucji, nawet poczucie humoru mamy podobne – opowiada mój rozmówca. Mają poczucie wyjątkowości sytuacji i bardzo się boją, że roztrzaskają się o politykę. Po kolei proszą, by nie cytować ich w tekście, by nie stawiać w żadnym politycznym kontekście, żeby nie zaszkodzić sprawie.

Głównym geologiem kraju został jedyny starszy metrykalnie człowiek w tej ekipie – Piotr Woźniak, minister gospodarki rządu PiS, któremu wówczas Korolec podlegał. Ale wrócił i Maciej Woźniak (zbieżność nazwisk przypadkowa), który ponad rok temu zrezygnował z pełnienia funkcji doradcy ds. bezpieczeństwa energetycznego w Kancelarii Premiera. Z Komisji Europejskiej wrócił do Polski Wojciech Saryusz-Wolski, dyrektor gabinetu politycznego ministra. Była wiceszefowa PARP Aneta Wilmańska została wiceministrem. Rafał Miland, niedawno powołany na dyrektora Departamentu Geologii i Koncesji Geologicznych, jest prawnikiem z dużym doświadczeniem, zdobytym w resortach finansów i gospodarki. To tylko niektórzy z tej grupy.

Polska energetyka, której działanie jest regulowane właśnie decyzjami środowiskowymi, to największe dziś gospodarczo-cywilizacyjne wyzwanie. Energetyka to dziedzina, w której w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat zmieniło się mało. Mamy wciąż niezliberalizowany rynek gazu oraz monopolistyczne PGNiG, które kupuje gaz z jednego źródła, od innego monopolisty i w jego interesie jest utrzymanie status quo. Mamy sypiące się bloki energetyczne, ogromne złoża węgla emitującego CO2, za który będziemy musieli ciężko płacić. Na razie nie jest źle, bo ceny emisji są niskie. Ale tak nie musi być zawsze. Mamy wiele unijnych rozporządzeń, których nie wdrożyliśmy, za co mogą nas spotkać kary.

Wreszcie mamy za granicą Niemcy, które radykalnie przestawiają swą gospodarkę na energię ze źródeł odnawialnych. Jeśli uda im się to zrobić, staniemy niemal w każdej sprawie w konflikcie interesów z zachodnimi sąsiadami, tak jak stanęliśmy w sprawie gazociągu północnego. I mamy niezwykłe parcie rozmaitych środowisk zabiegających o redukcję emisji dwutlenku węgla, co brzmi pięknie, ale dla naszej gospodarki może być zabójcze.

Dlaczego? Ze względu na polskie firmy, eksportujące sprzęt AGD czy telewizory, na oddziały wielkich światowych firm, które są tutaj, bo tu jest tańsza siła robocza i tańsza energia. Jeśli cena energii podskoczy – a tak się stanie, jeśli nałożymy na firmy drakońskie restrykcje – nasza przewaga konkurencyjna może zniknąć. I firmy przeniosą się w inne miejsce, gdzie będzie taniej.

Koło zamachowe

No i gaz łupkowy – wielka szansa, którą możemy łatwo stracić, jeśli popełnimy błędy. A trochę już zdążyliśmy popełnić. Państwo musi zwiększyć kontrolę nad rozdawaniem koncesji badawczych, które rozpoczęło się cztery lata temu, i – jak przyznał we wrześniu sam Donald Tusk – „nie było przemyślane". Pojawiły się pogłoski, że duża część koncesji została rozdana firmom wprost lub pośrednio związanych z kapitałem rosyjskim. Trudno to zweryfikować, bo koncesje dostało wiele firm nieznanych, które mogą być podstawione. Teraz trzeba będzie dokonywać nie lada wygibasów, by móc nie przyznać jakiejś firmie koncesji na wydobycie gazu, który sama znalazła.

Innym poważnym zadaniem jest przekonanie opinii międzynarodowej o  tym, że gaz łupkowy jest bezpieczny. Bo histeria pseudoekologów, podsypywanych pieniędzmi wielkich graczy, którym nie w smak łupki, rozprzestrzenia się w całej Europie. Urzędnicy  muszą dziś bronić interesu państwa, co nie jest łatwe, kiedy po drugiej stronie pojawiają się „obrońcy środowiska".

Bezpieczeństwo energetyczne jakiś czas temu – głównie dzięki prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu – przebiło się do katalogu polskich priorytetów. Teraz do tej listy dołączają gaz pozyskiwany z niekonwencjonalnych źródeł i politykę klimatyczną. To ważne. Ale jeszcze musimy poczekać na przywódcę, który zrozumie, że tu jest prawdziwa polityka i to może stać się kołem zamachowym dla rozwoju Polski.Tusk przez cztery lata też nie bardzo przejmował się i energetyką, i środowiskiem. Nie uczynił z tego projektu dla Polski, choć miał ku temu kilka okazji. Ale teraz – przynajmniej – zamienił cenionych przez ekologów zacnych naukowców na rozumiejącego procesy gospodarcze urzędnika, który myśli w kategoriach interesu państwa. Warto to docenić.

Kiedy wchodzi na posiedzenia unijnych ministrów środowiska, traktowany jest jak przybysz z trochę innej planety. To on był twarzą polskiego weta przeciw dalszemu podnoszeniu poziomu redukcji emisji CO2. Podczas spotkań z zachodnimi dziennikarzami i organizacjami pozarządowymi atakują go ekolodzy, a on tłumaczy im, na czym polega interes polskiego państwa.

Marcin Korolec, 44-latek, od kilku miesięcy minister środowiska, jest spokojnym technokratą. Ma olbrzymie doświadczenie urzędnicze. Wie, jak funkcjonują unijne instytucje, wie, jak działa gospodarka, jak przełamywać biurokratyczne opory.

Nie jest z lobby Lasów Państwowych ani aktywistą ekologicznym. Jest byłym wiceministrem gospodarki, który jest w stanie mówić bez mrugnięcia okiem w Brukseli, że obecna polityka klimatyczna może być szkodliwa dla rozwoju Polski. Wygłaszanie tego typu poglądów nie jest dobrze widziane na europejskich salonach. Obowiązuje tam język poprawności politycznej, za którym ukrywają się twarde interesy gospodarcze poszczególnych państw czy grup interesów.

Długo zastanawia się nad każdym zdaniem. Nie ma wątpliwości, jaka jest jego misja, jakich interesów ma bronić. Podczas naszej rozmowy ze spokojem, ale i z błyskiem w oku opowiada o szansach polskiej energetyki, o tym, co nam grozi, jaką rewolucją mogą być łupki, ale też jak przekształcić ministerstwo. – Muszę przygotować resort nie tylko do pracy tu, ale do lobbowania i przygotowywania decyzji w Brukseli, bo tam zapada teraz większość decyzji, które przez lata będą mieć wpływ nie tylko na nasze środowisko, ale też na stan wielkich polskich firm i polskiego budżetu – mówi. Na spotkaniach w Brukseli często idzie pod prąd, ale wie, że nie może pójść za daleko.  – Na cofnięcie decyzji w sprawie pakietu klimatycznego 2020 nie ma szans i szkoda o to walczyć – tłumaczy.  – Ot- warcie debaty na ten temat może skończyć się powiększeniem, a nie zmniejszeniem celów redukcyjnych. To ryzykowne. Powtarza też, że nie możemy stać się państwem, które jest samotne i izolowane, bo oznacza to klęskę.

Jednocześnie podkreśla, że jest zwolennikiem rozwijania w Polsce technologii, które pomogą w wykorzystywaniu odnawialnych źródeł energii. Opowiada z pasją o panelach słonecznych zamontowanych na dachu jego letniego domu. I o Wiśle, w której kiedyś będą pływać ryby wędrowne. Ale opowiada o tym w kategoriach racjonalności gospodarczej, a nie ideologicznych dogmatów czy marzeń.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą