Król wyszedł do poddanych, wyraźnie zmęczony, z poszarzałą twarzą, opierając się na kuli. Kamera pokazała go, gdy opuszczał szpitalną salę. Jedynie strój nie pasował do wyglądu pacjenta: monarcha wdział świetnie skrojony garnitur, a pod szyją miał zawiązany jaskrawoczerwony krawat.
„Jak się miewa Wasza Wysokość?" – spytał dziennikarz. „Coraz lepiej, dziękuję" – odrzekł król cichym głosem, ledwo słyszalnym, bo wokół, z irytującą regularnością, trzaskały aparaty fotoreporterów. „Chciałbym podziękować personelowi kliniki. Naprawdę bardzo dobrze mnie tutaj traktują. Mam nadzieję, że szybko wrócę do swoich obowiązków...".
Nagle jego zafrasowane oblicze posmutniało jeszcze bardziej. „Bardzo mi przykro z racji tego, co się wydarzyło. Pomyliłem się. To już się więcej nie powtórzy".
Królewskie mea culpa, wypowiedziane niemal szeptem, z miejsca rozbrzmiało donośnie na wszystkich hiszpańskich portalach internetowych. Bo cała Hiszpania czekała od kilku dni na ten szczególny akt skruchy. Niektórzy domagali się go otwarcie, inni myśleli sobie w duchu: dobrze by się stało, gdyby król przeprosił. Dobrze by się stało...
Królewskie limo
Juan Carlos I Burbon tłumaczył się przed narodem w ubiegłą środę. Skruszony władca to rzadkość, nawet w dzisiejszych czasach, gdy publiczne przeprosiny (a także publiczne obelgi) stały się codziennością. 15 lat temu Elżbieta II została zmuszona do wypowiedzenia kilku ciepłych słów o swojej ekssynowej – wcześniej zarzucano jej, że nie wzruszyła się wystarczająco po tragicznej śmierci Lady Diany i nie przyłączyła się do żałobnych szlochów całego Albionu. Król Szwecji Karol Gustaw przepraszał niedawno za swoje wizyty w różnych dziwnych klubach nocnych, których nie odważył się nazwać po imieniu, twierdząc, że „trudno o definicję takiego przybytku, skoro niektóre panie były ubrane mniej, a inne bardziej".
Juan Carlos zaś przeprosił za słonia, którego upolował w Afryce.
Signum temporis. Świat naprawdę musiał się zmienić: to, że król błaga o wybaczenie swoich poddanych, można jeszcze zrozumieć, ale że kaja się za udział w polowaniu? Za to, że strzela do zwierząt? A co niby ma robić król w wolnym czasie?
Poszło więc o słonia. Konkretnie botswańskiego. W uroczym kraju, leżącym na północ od RPA i słynącym z dzikiej zwierzyny, władze zezwalają na odstrzał tych pięknych ssaków, naturalnie za sowitą opłatą. Nie każdego amatora polowań stać na taką rozrywkę. Króla Hiszpanii – owszem.
Podobno cała wyprawa i wykupienie stosownej licencji na zabicie słonia kosztowało kilkadziesiąt tysięcy euro. Początkowo myślano, że to podatnicy złożyli się nieświadomie na ekskursję do Botswany. Wkrótce wyszło na jaw, że za wszystko zapłacił pewien saudyjski biznesmen. Właściwie nie wiadomo, co gorsze.
Tak czy inaczej, naród był wzburzony. Przecież Hiszpania właśnie się dusi pod ciężarem długów, 5 milionów ludzi nie ma pracy, rząd tnie wszystkie wydatki jak leci i zapowiada, że utnie jeszcze więcej. A 74-letni król bawi się w najlepsze, hasając po Czarnym Lądzie z fuzją przewieszoną przez ramię. Media nie omieszkały przypomnieć, iż podczas swojego bożonarodzeniowego orędzia Juan Carlos zarzekał się, że „problem bezrobocia spędza mu sen z powiek".
Jego rodacy o niczym by się nie dowiedzieli, gdyby monarcha nie hasał zbyt lekkomyślnie. W pewnym momencie upadł nieszczęśliwie, łamiąc sobie kość biodrową, i musiał zostać pilnie przetransportowany do Madrytu. No i sprawa się rypła.
Posypały się oskarżenia i pojawiły dręczące pytania: kto wpadł na ten pomysł, czy premier Mariano Rajoy wiedział o eskapadzie Jego Wysokości, a jeśli tak, to dlaczego nie powstrzymał króla przed tak monstrualnym faux pas, i wreszcie: czy nie powinniśmy się w końcu zastanowić nad sensem trwania monarchii?
Hiszpański oddział WWF, który niegdyś uraczył króla tytułem honorowego prezydenta organizacji, zastanawiał się nad odebraniem mu tej godności. W końcu uznano, że królowi jednak nie można niczego odebrać, więc prawdopodobnie zlikwiduje się po prostu samą funkcję. Z kolei Tomás Gómez, szef madryckich socjalistów, zasugerował abdykację, zapominając zapewne, iż konstytucja takiego rozwiązania nie przewiduje. Juan Carlos nie poda się zatem do dymisji, bo nie może. A poza tym, czy Hiszpanie naprawdę chcieliby, aby ich król figurował w podręcznikach historii jako ten, który oddał koronę z powodu... trąby i kłów?
Chyba nie, choć nie ulega wątpliwości, że wielu młodym ludziom Juan Carlos kojarzy się głównie z gafami. Jesienią zeszłego roku boleśnie uderzył się o kant drzwi i przez kilka dni paradował z pokaźną śliwą pod lewym okiem. Innym razem, kiedy przyjmował listy uwierzytelniające od kilku nowych ambasadorów, zapomniał wyłączyć komórkę. Gdy ktoś zatelefonował, okazało się, że jako dzwonek król ustawił sobie... beztroski śmiech niemowlaka. Ale sam głos Juana Carlosa także trafił do smartfonów tysięcy jego rodaków. Pięć lat temu, w trakcie konferencji prasowej na szczycie iberoamerykańskim, prezydent Wenezueli Hugo Chávez pozwalał sobie na wygłaszanie dość niewybrednych opinii na temat byłego premiera Hiszpanii José Maríi Aznara. Juan Carlos wypalił wtedy prosto do mikrofonu: „Może byś się przymknął!". Dzwonek z tymi słowami rychło zrobił furorę wśród nastolatków.
Tajemnica Estoril
Ale polowanie na słonie w Botswanie to jednak dużo grubsza sprawa...
Strzelecka pasja Juana Carlosa ma długą historię. Roi się w niej od groteskowych anegdot, ale jest też jeden epizod mroczny, niewyjaśniony i budzący spore emocje.
Rzecz miała miejsce w portugalskim nadmorskim kurorcie Estoril, 29 marca 1956 roku. 18-letni wówczas Juan Carlos przebywał tam ze swoimi rodzicami, Hrabią i Hrabiną Barcelony, oraz bratem, młodszym o cztery lata Alfonsem.
Jedna z wersji wydarzeń tamtego dnia jest następująca: chłopcy bawili się w jednym z pomieszczeń, strzelając do tarczy z pistoletu kalibru 22. Nie był to bynajmniej pistolet na wodę ani na gumowe strzałki. W pewnej chwili pocisk, odbiwszy się od ściany, trafił Alfonsa prosto w głowę. Mimo próby reanimacji chłopiec zmarł. Jego ojciec, don Juan, okrył ciało hiszpańską flagą, zerwaną z pobliskiego masztu. Matka, dona María, była w szoku.