Gra w klony

Jeszcze ze trzy dekady temu jednym ze straszaków science fiction był mutant, później – demoniczny człekokształtny robot, działający bez żadnych skrupułów, a przy tym niesamowicie skutecznie. Obecnie ich rolę zdaje się przejmować figura klona

Publikacja: 21.04.2012 01:01

Sypialnia dla części zamiennych. Kadr z filmu „Wyspa” Michaela Baya

Sypialnia dla części zamiennych. Kadr z filmu „Wyspa” Michaela Baya

Foto: EAST NEWS

Red

Wszystko, co wiemy o klonowaniu człowieka, wiemy z science fiction", powiedział prof. Keith Campbell podczas pobytu w Polsce w lutym tego roku. Dlaczego jednego z twórców owcy Dolly zainteresowały wizje s.f. na ten temat? Pierwszym godnym uwagi śladem refleksji nad możliwym klonowaniem jest powieść Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat" z 1932 roku. Dyrektor Ośrodka Rozrodu i Warunkowania na Londyn Centralny osobiście oprowadza praktykantów po swoim królestwie i tak im objaśnia stosowaną tu metodę: „Proces Bokanowskiego (...) Jedno jajo, jeden zarodek, jeden osobnik dorosły – proces normalny. Jednakże jajo zbokanizowane będzie pączkować, mnożyć się, dzielić. Od ośmiu do dziewięćdziesięciu sześciu pączków, a każdy pączek rozwinie się w doskonale ukształtowany zarodek, każdy embrion w pełnego osobnika dorosłego. Tak iż w miejsce jednego osobnika dorosłego będzie powstawało dziewięćdziesięciu sześciu. (...) Identyczne bliźniaki – ale nie jakieś tam dwojaczki czy trojaczki dawnej epoki żyworodności, kiedy to jaja dzieliły się tylko przypadkowo; obecnie możemy mieć bliźniąt całe tuziny". W Londynie Centralnym nacisk kładzie się raczej na multiplikację niż na identyczność, jak u nas, ale ponad wszelką wątpliwość pod procesem Bokanowskiego kryje się klonowanie. „Niestety jednak – dyrektor potrząsnął głową – bokanizować bez ograniczeń nie możemy. Granicą wydaje się dziewięćdziesiąt sześć, wysoką średnią siedemdziesiąt dwa".

Proces Bokanowskiego niewiele ma wspólnego z zabiegiem wykonywanym dziś, nie tylko dlatego, że naukowcy nie umieją jeszcze powielić człowieka. Opis sprzed 80 lat odzwierciedla historyczne wyobrażenia na ten temat, ale ponad wszelką wątpliwość idzie w nim o klonowanie. Na pytanie, po co powoływać kogoś w 96 kopiach, pada rozbrajająca odpowiedź: „Dziewięćdziesiąt sześć identycznych osób przy dziewięćdziesięciu sześciu identycznych maszynach! (...) Cała niewielka wytwórnia obsadzona personelem z jednego zbokanizowanego jaja". Przemysłową produkcję sobowtórów uzasadnia się pożytkiem i względami estetycznymi.

Huxley opisał nie tylko zmechanizowanie procesu rozmnażania i oddzielenie go od seksu, ale i społeczeństwo, które uczyniło te zmiany swym fundamentem. Zrobił to tak doskonale, że „Nowy wspaniały świat" uważany jest za klasykę; nic dziwnego, że po takim wejściu nikt nie miał ochoty mierzyć się z wysoko zawieszoną poprzeczką. Niektórzy pisarze s.f. wyznawali pogląd, że osobnik sklonowany będzie nie tylko dokładną, choć opóźnioną w czasie kopią dawcy materiału genetycznego, ale powtórzy też jego życie. Tak jest w powieści Iry Levine'a  „Chłopcy z Brazylii" i filmie pod tym samym tytułem, gdzie klony Hitlera odgrywają kluczową rolę w instalowaniu nowej wersji faszyzmu. Owa multiplikacja, powtórzona w „Iron Dream" Normana Spinrada, przypomina zwielokrotnioną Marilyn Monroe z grafiki Andy'ego Warhola  i wydaje się dalekim echem właśnie dzieła Huxleya.

Do bitwy i modlitwy

Po cóż jednak klonować złoczyńców, wszak w realnym świecie mamy ich aż nadto. W niedawno przeczytanym przeze mnie opowiadaniu polskiego autora sklonowany został nie kto inny jak Chrystus – drzazga z krzyża zachowała ślad Jego krwi. Jezuita prowadzący w kosmosie działalność misyjną i duszpasterską natrafia na ten fenomen w opustoszałym statku; nie mogąc się uporać z teologicznymi konsekwencjami swego odkrycia, rozwala wszystko spektakularną detonacją. O ile jednak klonowanie Chrystusa wydaje się abstrakcją – trudności techniczne byłyby nie do przezwyciężenia – to klonowanie np. Jana Pawła II już nie, wśród relikwii zachowała się ampułka z krwią polskiego papieża. Trudno kwestionować pogląd, że Jan Paweł II przydałby się i dziś, i za 30 lat – tylko czy naprawdę jego klon byłby znanym nam wszystkim Janem Pawłem II? Choć identyczny pod względem genetycznym i może fizycznym, nie miałby tego, co ukształtowało prawdziwego papieża Polaka – jego konstytucji umysłowej, wiary, jego świętości wreszcie.  Podobne wątpliwości dotyczą ewentualnego klona Chrystusa: Syn Boży to przecież nie sama fizyczna postać młodego mężczyzny z brodą i o łagodnym wejrzeniu; to przede wszystkim wypełniający tę fizyczność duch „z góry" – a jego sklonować się nie da.

W cyklu powieściowym C.J. Cherryh „Cyteen" klony pomagają skolonizować komos. Dochodzi tam do  śmierci genialnego uczonego, miejscowego Einsteina – zapada więc decyzja o odzyskaniu go poprzez sklonowanie. Autorka jest świadoma wpływu czynników środowiskowych na rozwój osobowości, każe więc z najwyższą pieczołowitością odtworzyć jego szkolenie, przeżycia itp. do tego stopnia, że i upadek z huśtawki w dzieciństwie ma tu swoje miejsce. Moim zdaniem nawet tak skrupulatny program nie gwarantuje identyczności klona z pierwowzorem. Pryska tym samym nadzieja, że uda się kiedyś klonować postaci historyczne wraz z ich talentami, demonizmem czy świętością, a przekonanie, że odegrają one w swojej epoce podobną rolę jak pierwowzory w swojej, trudno uznać za uzasadnione. Tak rozumiane klonowanie bliższe jest wierze w zmartwychwstanie niż dokładnemu skopiowaniu kogoś, kim chcielibyśmy uszczęśliwić społeczeństwo.

Postulat twórców s.f., że klon będzie dziedziczył cechy psychiczne dawcy, doprowadził do wniosku, że warto wytwarzać w ten sposób bitnych żołnierzy przyszłości. W animowanym serialu „Wojny klonów" hoduje się ich całe armie, które oczywiście trzeba przedtem zamawiać, opłacić, czekać któryś dziesiątek lat, aż dojrzeją, po drodze „autoryzować", przez co chyba rozumie się zagwarantowanie lojalności wobec nabywcy. Ale na tym militarne zastosowania się kończą: klony ruszają w bój i ich przeznaczeniem w filmie jest malowniczo ginąć, w czym nie ustępują im zwykli żołnierze, zrodzeni z matek i ojców.

W 1980 roku, zaledwie dwa lata po wydaniu amerykańskim, ukazała się w Polsce książka Davida Rorvika „Na obraz i podobieństwo". Zdezorientowany polski czytelnik nie wiedział, jak ma ją traktować: oto w formie dokumentarnej opisano tam zrealizowane klonowanie człowieka, oczywiście w tajemnicy, w dobrze wyposażonym laboratorium ukrytym w Trzecim Świecie, finansowanym przez owładniętego obsesją miliardera. Rorvik, znany na Zachodzie dziennikarz naukowy, dołożył starań, by wszystko, co przedstawia, zgadzało się z ówczesnym stanem wiedzy. Szok towarzyszący publikacji wynikał z faktu, iż klonowanie człowieka wydawało się łatwym zabiegiem będącym właściwie na wyciągnięcie ręki, a jego przeprowadzenie – kwestią najbliższych lat. Praktyka pokazała, jak trudne byłoby to zadanie i ile problemów trzeba po drodze rozwiązać: udane sklonowanie owcy Dolly w 1996 roku poprzedziło ponad 400 prób zakończonych fiaskiem. Dziś, 35 lat po Rorviku, znaleźliśmy się poniekąd w sytuacji, gdy sklonowanie człowieka znów wydaje się w zasięgu i pozostaje jedynie kwestią czasu. Zasadnicza różnica polega na pojawieniu się wątpliwości etycznych, które w roku 1978 nie wydawały się tak istotne.

Wyjałowieni

Jak wyglądałoby społeczeństwo utworzone przez klony? W wydanej w 1976 roku powieści Kate Wilhelm „Gdzie dawniej śpiewał ptak" ludzie rozmnażają się wyłącznie drogą klonowania. Zanieczyszczenie środowiska, promieniowanie, epidemie, przechemizowanie żywności poskutkowały sumarycznie utratą płodności; w układaniu listy tych plag cywilizacyjnych widać chyba wpływ książki Rachel Carson „Silent Spring" („Milcząca wiosna") z 1965 roku, bardzo popularnej w epoce dzieci kwiatów. Dla zagrożonej zagładą ludzkości klonowanie miało być jedynie doraźnym, tymczasowym wyjściem, „łatą" na dziejach, po czym wszystko miało wrócić do normy. Wszelako, jak to zwykle bywa, prowizorka okazała się najtrwalsza i lata stosowania zabiegów usankcjonowały nowy zwyczaj. Starzy, urodzeni jeszcze z matek i ojców, stopniowo wymarli – ostatni przy niewielkiej pomocy sklonowanych potomków  – po  czym społeczeństwo klonów zaczęło się rządzić swoimi prawami.

Okazuje się, że gdy wszyscy mają takie same lub podobne umysły – u Wilhelm klonuje się jak u Huxleya, seriami – to i pod względem mentalności niewiele się różnią i myślą właściwie tak samo. Spada operatywność takiej społeczności, gdyż każdą decyzję konsultuje się ze swymi siostrami i braćmi, brakuje odważnych pomysłów i planów, słabnie zdolność do rozwiązywania problemów. Opieszałość i brak pomysłowości wiążą się w jakiś sposób z utratą zdolności i zamiłowań artystycznych; społeczeństwu klonów, zauważa Wilhelm, sztuka nie jest do niczego potrzebna. Kończy się to zanikiem indywidualności, ucieczką w głąb grupy, bierność i apatia dominują w stopniu zagrażającym przetrwaniu. I zapewne opisywane w powieści mikrospołeczeństwo nie uniknęłoby zagłady, gdyby nie odszczepieńcy, którzy negując jego reguły, próbują żyć po swojemu.

Podobnie u Huxleya: społeczeństwo, które definitywnie rozdzieliło przyjemność erotyczną od płodzenia i rodzenia dzieci, skoncentrowało się na hedonizmie i konsumpcji. Jest to wręcz nakaz ideologiczny, wyrażany hasłami „Każdy należy do każdego" w sferze kontaktów międzyludzkich czy „Lepszy nowy wzór niż łatanie dziur" w sferze ekonomicznej. „Wspólność. Identyczność. Stabilność" to jakby motto ideologiczne „nowego, wspaniałego świata" składającego się prawie wyłącznie z wyprodukowanych przemysłowo klonów. O ile jednak u Wilhelm panował jaki taki egalitaryzm, o tyle społeczeństwo Huxleya urządzone jest kastowo: na samym szczycie stoją alfy, najniżej zaś epsilony. Podziału na kasty dokonuje się na wstępnym etapie obróbki embrionów. Tym, co mają pecha dostać skierowanie do zadań poślednich, ogranicza się dopływ tlenu do mózgu, co deklasuje człowieka na całe życie.

Racjonalny chów

Tak bywa w społeczeństwach złożonych wyłącznie z klonów albo przez nie zdominowanych. Co wtedy, gdy klony stanowią mniejszość? S.f. dostrzega tu właściwie jeden najważniejszy element, przesądzający o przydatności klonów: jako osobniki identyczne z dawcami materiału genetycznego natychmiast zostaną dawcami organów dla swych właścicieli.

W filmie „Wyspa" Michaela Baya ukazana jest kolonia młodych mężczyzn i niewiast, którym wmówiono, że mieszkają w oazie, a świat zewnętrzny wskutek zdewastowania nie nadaje się do życia. Od czasu do czasu losuje się kilka osób do wysłania na tytułową wyspę, by tam mogły żyć jak w raju, wolne od wszelkich trosk i zagrożeń. W rzeczywistości kolonia składa się z klonów powołanych do życia przez bogaczy, którzy hodują je na części dla siebie. Ot, gdy komuś wskutek hulaszczego trybu życia wysiądzie wątroba, sięga po swego klona, pozbawia go organu i każe przeszczepić sobie. Bogate kobiety używają klonów płci żeńskiej do rodzenia, aby nie dewastować własnych organizmów. Parze klonów udaje się uciec z owej kolonii i przedrzeć do normalnego świata, co skutkuje odkryciem strasznej prawdy.

Podobnie rzecz wygląda w powieści „Zmieniaki" Michaela Marshalla Smitha, bardziej znanego z powieści sensacyjnych o Niewidzialnych. Również mamy tu do czynienia z magazynem części zamiennych, czyli obozem klonów, do którego trafia narrator zatrudniony w charakterze strażnika. Współczuje on klonom z powodu ich losu i gdy w końcu miarka się przebierze, wywołuje wraz z nimi rewolucję. Klony grają tu role osobników poddanych srogiemu uciskowi i walczących o wyzwolenie; żadnej wielkiej głębi w tym nie ma.

Zupełnie inaczej sprawa wygląda w powieści Kazuo Ishiguro „Nie opuszczaj mnie", zaliczanej do literatury wysokiej. Jest to historia wychowanków elitarnej angielskiej szkoły z końca XX wieku – ale ta młodzież różni się istotnie od swych rówieśników. Od najmłodszych lat bowiem są uświadamiani, że ich przeznaczeniem po osiągnięciu dojrzałości jest oddać swe organy nieznanym osobom, których są klonami. Początkowo nie przejmują się tym, ale im bliżej owej granicy, tym bardziej narasta w nich opór. Owo przeznaczenie klonów nie stanowi puenty powieści, wiemy o nim od początku; tematem powieści są postawy klonów wobec tak określonego celu ich życia. Jedni więc powtarzają zasłyszaną legendę, że miłość pomiędzy klonami może spowodować anulowanie wyroku, drudzy – że taką samą szansę daje zademonstrowanie uzdolnień artystycznych. Jeszcze inni – że odroczenie albo zwolnienie można wyjednać u wychowawczyń ze szkoły. Są to mity, w które rozpaczliwie wierzą, nie chcąc się pogodzić z rychłym pozbawieniem życia – najdalej po czterech donacjach, ale przeważnie po dwóch, schodzi się z tego padołu nieodwołalnie.

Ludzie ludziom zgotowali ten los, chciałoby się rzec. Z przytoczonych utworów przebija obawa, że, po pierwsze, bogacze będą mogli w przyszłości powoływać do życia swe klony i w majestacie prawa władać ich życiem i śmiercią. Człowiek, którym klon nie przestaje przecież być, zostaje sprowadzony do roli nosiciela części zamiennych dla swego pana i na każde jego skinienie zmuszony będzie się z nimi rozstać. Nawet w bogatej historii jaśnie oświeconej ludzkości jest to pewne novum. Po drugie, społeczeństwo, które zgodzi się na takie praktyki, będzie podzielone na władców i podobnych do nich jak krople wody pariasów biologicznych bez żadnych praw. Rzecz jasna, wcześniej musi się wyrzec ideałów humanistycznych, które wciąż jeszcze wyznajemy, a które stopniowo słabną, co się objawia np. urzędową zgodą na eutanazję czy lansowanym na serio pomysłem aborcji już po urodzeniu dziecka. Skoro jednak obyczajowość i moralność społeczeństw rozwiniętych idą w tym kierunku, nie da się ze spokojnym sumieniem twierdzić, że narysowana przez autorów s.f. tendencja jest całkowitą abstrakcją.

I ostatnia uwaga: jeszcze ze trzy dekady temu jednym ze straszaków s.f. był mutant, odrażające fizycznie indywiduum, którego zdeformowaną psychikę można było sobie rekonstruować na podstawie zniekształceń, jakim uległo jego ciało. Później był to demoniczny człekokształtny robot, działający bez żadnych skrupułów, a przy tym niesamowicie skutecznie i za nic mający ludzkie pretensje, czy tak postępować się godzi. Obecnie ich rolę zdaje się przejmować figura klona. Coś w nim musi być nie w porządku z powodu odmiennego sposobu sprowadzenia na świat, a to, że jest identyczny z wyglądu i składu genetycznego z „normalnymi" ludźmi, tylko podkreśla jego ukryty demonizm. Jest dokładnie taki jak my – a zatem tym groźniejszy.

Autor, absolwent Politechniki Śląskiej, jest pisarzem opowiadań i powieści s-f.  Jego najgłośniejsza książka to wydana w roku 1982 antyutopia „Senni zwycięzcy"

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą