Wszystko, co wiemy o klonowaniu człowieka, wiemy z science fiction", powiedział prof. Keith Campbell podczas pobytu w Polsce w lutym tego roku. Dlaczego jednego z twórców owcy Dolly zainteresowały wizje s.f. na ten temat? Pierwszym godnym uwagi śladem refleksji nad możliwym klonowaniem jest powieść Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat" z 1932 roku. Dyrektor Ośrodka Rozrodu i Warunkowania na Londyn Centralny osobiście oprowadza praktykantów po swoim królestwie i tak im objaśnia stosowaną tu metodę: „Proces Bokanowskiego (...) Jedno jajo, jeden zarodek, jeden osobnik dorosły – proces normalny. Jednakże jajo zbokanizowane będzie pączkować, mnożyć się, dzielić. Od ośmiu do dziewięćdziesięciu sześciu pączków, a każdy pączek rozwinie się w doskonale ukształtowany zarodek, każdy embrion w pełnego osobnika dorosłego. Tak iż w miejsce jednego osobnika dorosłego będzie powstawało dziewięćdziesięciu sześciu. (...) Identyczne bliźniaki – ale nie jakieś tam dwojaczki czy trojaczki dawnej epoki żyworodności, kiedy to jaja dzieliły się tylko przypadkowo; obecnie możemy mieć bliźniąt całe tuziny". W Londynie Centralnym nacisk kładzie się raczej na multiplikację niż na identyczność, jak u nas, ale ponad wszelką wątpliwość pod procesem Bokanowskiego kryje się klonowanie. „Niestety jednak – dyrektor potrząsnął głową – bokanizować bez ograniczeń nie możemy. Granicą wydaje się dziewięćdziesiąt sześć, wysoką średnią siedemdziesiąt dwa".
Proces Bokanowskiego niewiele ma wspólnego z zabiegiem wykonywanym dziś, nie tylko dlatego, że naukowcy nie umieją jeszcze powielić człowieka. Opis sprzed 80 lat odzwierciedla historyczne wyobrażenia na ten temat, ale ponad wszelką wątpliwość idzie w nim o klonowanie. Na pytanie, po co powoływać kogoś w 96 kopiach, pada rozbrajająca odpowiedź: „Dziewięćdziesiąt sześć identycznych osób przy dziewięćdziesięciu sześciu identycznych maszynach! (...) Cała niewielka wytwórnia obsadzona personelem z jednego zbokanizowanego jaja". Przemysłową produkcję sobowtórów uzasadnia się pożytkiem i względami estetycznymi.
Huxley opisał nie tylko zmechanizowanie procesu rozmnażania i oddzielenie go od seksu, ale i społeczeństwo, które uczyniło te zmiany swym fundamentem. Zrobił to tak doskonale, że „Nowy wspaniały świat" uważany jest za klasykę; nic dziwnego, że po takim wejściu nikt nie miał ochoty mierzyć się z wysoko zawieszoną poprzeczką. Niektórzy pisarze s.f. wyznawali pogląd, że osobnik sklonowany będzie nie tylko dokładną, choć opóźnioną w czasie kopią dawcy materiału genetycznego, ale powtórzy też jego życie. Tak jest w powieści Iry Levine'a „Chłopcy z Brazylii" i filmie pod tym samym tytułem, gdzie klony Hitlera odgrywają kluczową rolę w instalowaniu nowej wersji faszyzmu. Owa multiplikacja, powtórzona w „Iron Dream" Normana Spinrada, przypomina zwielokrotnioną Marilyn Monroe z grafiki Andy'ego Warhola i wydaje się dalekim echem właśnie dzieła Huxleya.
Do bitwy i modlitwy
Po cóż jednak klonować złoczyńców, wszak w realnym świecie mamy ich aż nadto. W niedawno przeczytanym przeze mnie opowiadaniu polskiego autora sklonowany został nie kto inny jak Chrystus – drzazga z krzyża zachowała ślad Jego krwi. Jezuita prowadzący w kosmosie działalność misyjną i duszpasterską natrafia na ten fenomen w opustoszałym statku; nie mogąc się uporać z teologicznymi konsekwencjami swego odkrycia, rozwala wszystko spektakularną detonacją. O ile jednak klonowanie Chrystusa wydaje się abstrakcją – trudności techniczne byłyby nie do przezwyciężenia – to klonowanie np. Jana Pawła II już nie, wśród relikwii zachowała się ampułka z krwią polskiego papieża. Trudno kwestionować pogląd, że Jan Paweł II przydałby się i dziś, i za 30 lat – tylko czy naprawdę jego klon byłby znanym nam wszystkim Janem Pawłem II? Choć identyczny pod względem genetycznym i może fizycznym, nie miałby tego, co ukształtowało prawdziwego papieża Polaka – jego konstytucji umysłowej, wiary, jego świętości wreszcie. Podobne wątpliwości dotyczą ewentualnego klona Chrystusa: Syn Boży to przecież nie sama fizyczna postać młodego mężczyzny z brodą i o łagodnym wejrzeniu; to przede wszystkim wypełniający tę fizyczność duch „z góry" – a jego sklonować się nie da.
W cyklu powieściowym C.J. Cherryh „Cyteen" klony pomagają skolonizować komos. Dochodzi tam do śmierci genialnego uczonego, miejscowego Einsteina – zapada więc decyzja o odzyskaniu go poprzez sklonowanie. Autorka jest świadoma wpływu czynników środowiskowych na rozwój osobowości, każe więc z najwyższą pieczołowitością odtworzyć jego szkolenie, przeżycia itp. do tego stopnia, że i upadek z huśtawki w dzieciństwie ma tu swoje miejsce. Moim zdaniem nawet tak skrupulatny program nie gwarantuje identyczności klona z pierwowzorem. Pryska tym samym nadzieja, że uda się kiedyś klonować postaci historyczne wraz z ich talentami, demonizmem czy świętością, a przekonanie, że odegrają one w swojej epoce podobną rolę jak pierwowzory w swojej, trudno uznać za uzasadnione. Tak rozumiane klonowanie bliższe jest wierze w zmartwychwstanie niż dokładnemu skopiowaniu kogoś, kim chcielibyśmy uszczęśliwić społeczeństwo.
Postulat twórców s.f., że klon będzie dziedziczył cechy psychiczne dawcy, doprowadził do wniosku, że warto wytwarzać w ten sposób bitnych żołnierzy przyszłości. W animowanym serialu „Wojny klonów" hoduje się ich całe armie, które oczywiście trzeba przedtem zamawiać, opłacić, czekać któryś dziesiątek lat, aż dojrzeją, po drodze „autoryzować", przez co chyba rozumie się zagwarantowanie lojalności wobec nabywcy. Ale na tym militarne zastosowania się kończą: klony ruszają w bój i ich przeznaczeniem w filmie jest malowniczo ginąć, w czym nie ustępują im zwykli żołnierze, zrodzeni z matek i ojców.
W 1980 roku, zaledwie dwa lata po wydaniu amerykańskim, ukazała się w Polsce książka Davida Rorvika „Na obraz i podobieństwo". Zdezorientowany polski czytelnik nie wiedział, jak ma ją traktować: oto w formie dokumentarnej opisano tam zrealizowane klonowanie człowieka, oczywiście w tajemnicy, w dobrze wyposażonym laboratorium ukrytym w Trzecim Świecie, finansowanym przez owładniętego obsesją miliardera. Rorvik, znany na Zachodzie dziennikarz naukowy, dołożył starań, by wszystko, co przedstawia, zgadzało się z ówczesnym stanem wiedzy. Szok towarzyszący publikacji wynikał z faktu, iż klonowanie człowieka wydawało się łatwym zabiegiem będącym właściwie na wyciągnięcie ręki, a jego przeprowadzenie – kwestią najbliższych lat. Praktyka pokazała, jak trudne byłoby to zadanie i ile problemów trzeba po drodze rozwiązać: udane sklonowanie owcy Dolly w 1996 roku poprzedziło ponad 400 prób zakończonych fiaskiem. Dziś, 35 lat po Rorviku, znaleźliśmy się poniekąd w sytuacji, gdy sklonowanie człowieka znów wydaje się w zasięgu i pozostaje jedynie kwestią czasu. Zasadnicza różnica polega na pojawieniu się wątpliwości etycznych, które w roku 1978 nie wydawały się tak istotne.