Pierwsza Ameryka ery nowożytnej

Między XIV a XVIII wiekiem stworzyliśmy państwo, które niczym USA przyciągało ludzi obietnicą sprawiedliwych praw i tolerancji – dowodzą twórcy wystawy „Pod wspólnym niebem – Rzeczpospolita wielu narodów, wyznań i kultur”

Publikacja: 19.05.2012 01:01

„Szlachta w mundurach wojewódzkich na polu elekcyjnym”, obraz z czasów elekcji Stanisława Augusta. N

„Szlachta w mundurach wojewódzkich na polu elekcyjnym”, obraz z czasów elekcji Stanisława Augusta. Na obwodzie obrazu – herby ziem i województw dawnej Rzeczypospolitej. Nad namiotem powiewają godła Korony i Litwy

Foto: Materiały Muzeum Historii Polski

To istniejące ponad 400 lat państwo było obszarem rozwoju cywilizacyjnego, stabilizacji i przybraną ojczyzną dla wielu narodów i pojedynczych przybyszów ze świata. Tak jak w wypadku Ameryki znajdowali do Rzeczypospolitej drogę ci, którzy uciekali spod tyranii, i ci, którzy chcieli zarobić pieniądze na swoich umiejętnościach, pomysłach i talentach. Ci, którzy chcieli wyznawać swoją wiarę bez lęku o zmuszanie ich do konwersji lub odgórnego narzucania religii. Rzeczpospolita potrafiła wykorzystać kapitał wynikający z mitu „nieograniczonych możliwości". Trwało to ponad trzy stulecia, zanim zaczęły się objawy kryzysu. Ale czy 300 lat to mało? Czy Wielkie Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego albo Imperium Brytyjskie trwały dłużej w okresie swojej świetności?

Zapomniana wartość

Wystawy poświęconej dawnej Rzeczypospolitej jako fenomenowi swobód i rozkwitu cywilizacyjnego w naszej części Europy dotąd nie było. Najbliższa tej idei była ekspozycja „Kraj skrzydlatych jeźdźców" z 2000 roku, która pokazała Polakom i ludziom Zachodu splendor kultury i potęgi militarnej Rzeczypospolitej. Wielka wystawa o sarmatyzmie, a potem o staropolskiej kulturze funeralnej w Muzeum Narodowym w Poznaniu zajmowała się raczej fenomenem sarmatyzmu. Ekspozycja z okazji 600-lecia bitwy grunwaldzkiej skupiała się na epoce wojen z zakonem krzyżackim.

Wystawę „Pod wspólnym niebem" zorganizowało Muzeum Historii Polski, fenomen placówki muzealnej bez siedziby. Muzeum to w ostatnich latach zorganizowało cztery wystawy we wnętrzach innych muzeów. Kolejny raz gościny użycza mu Zamek Królewski, który jest doskonałym miejscem do snucia opowieści o dawnej wielkości Rzeczypospolitej.

„Historia przyznała rację wolnym obywatelom Rzeczypospolitej. Paradoksalnie to unikatowe doświadczenie pokojowego współżycia wielu narodów i religii pozostaje jednak wciąż słabo znane mieszkańcom Europy Zachodniej, a bywa, że my sami go nie doceniamy" – napisał w przesłaniu patron wystawy prezydent Bronisław Komorowski.

Czy ta wystawa zbuduje naszą wspólną dumę z kształtu państwa naszych pradziadów? To raczej początek długiej drogi wychodzenia z pewnego zawstydzenia przy mówieniu o naszej dawnej wielkości.

– Specjalnie postanowiliśmy nie kończyć wystawy epizodem rozbiorów i upadku Rzeczypospolitej – wyjaśnia Robert Kostro, szef Muzeum Historii Polski. – Chcieliśmy pokazać wielką Rzeczpospolitą, taką, jak ją postrzegali ówcześnie Polacy i cudzoziemcy, niewyobrażający sobie późniejszego zlikwidowania państwa polskiego.

Unia bez precedensu

Wystawę otwierają trzy wielkie dokumenty. Pierwszy to akt Unii Lubelskiej z 1569 roku – fundament budowy państwa Polaków i Litwinów. Jest oryginał unii hadziackiej z 1658 roku, która przewidywała przekształcenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów w trójdzielne państwo Korony, Wielkiego Księstwa Litewskiego i wreszcie Księstwa Ruskiego, które miało zaspokoić żądania emancypacyjne Kozaków. Jak wiemy, unia hadziacka pozostała niespełniona. I wreszcie Konstytucja 3 maja stanowiąca dalszy krok w integracji mieszkańców Litwy i Korony tuż przed  wygaśnięciem państwa polskiego.

Najwięcej refleksji wciąż budzi odwaga polityczna naszych pradziadów, którzy zaakceptowali Unię Lubelską. Droga, która prowadziła do tego doniosłego aktu, zaczęła się w Krewie w 1385 roku, kiedy uzgodniono unię personalną w postaci władzy królewskiej Władysława Jagiełły w Polsce. Jej kontynuacją była w 1413 roku unia w Horodle, gdy panowie polscy i litewscy zadecydowali o budowie wspólnego państwa z osobnymi, ale bliźniaczymi instytucjami dla Korony i Litwy. Polacy podjęli wówczas niezwykle odważną decyzję. Otworzyli swoje państwo na obcą etnicznie dynastię, przyjęli do swoich herbów szlachtę w dużej mierze wyznającą odległe kulturowo od katolicyzmu wyznanie prawosławne i mającą nieco inną praktykę polityczną. A przecież mogły być traktowane wówczas serio obawy, że wschodnie elity zdominują Polskę i narzucą jej swoje standardy. Mimo wszystko zaryzykowano i to kultura łacińska zaczęła wypierać bizantyjską.

Dwa i pół stulecia spokoju i stabilizacji między Bugiem a Berezyną zaczynają odkrywać i doceniać narodowi historycy białoruscy i część badaczy ukraińskich. Białorusini i Ukraińcy mają powody, aby widzieć w Wielkim Księstwie Litewskim dzieło zarówno Litwinów, jak i ludów ruskich. Dla Białorusinów błogosławione lata stabilizacji XVI wieku to na przykład okres, gdy powstały poezje Franciszka Skaryny – ich narodowego bohatera. Dominacja języka ruskiego np. w Statutach Litewskich trwała bardzo długo. Język polski został uznany za urzędowy w Wielkim Księstwie Litewskim dopiero w 1697 roku.

Wystawa przypomina, jak bardzo mieszkańcy Wielkiego Księstwa Litewskiego byli dumni z odrębności i przywilejów, które zapewniono im w akcie unii lubelskiej. A jeśli wśród szlachty na Kresach było z czasem coraz więcej katolików i spolonizowanych Rusinów – był to dobrowolny proces. W tym samym czasie w Europie język władców czy zdobywców za pomocą prawnych praktyk był narzucany podbitym. Michał Kopczyński, autor eseju w katalogu wystawy, zestawia tę subtelną praktykę twórców unii lubelskiej ze statutem z Kilkenny z 1366 roku, który groził Anglikom i Irlandczykom żyjącym wśród nich, by nie używali języka gaelickiego pod karą utraty urzędów i konfiskat beneficjów. W Polsce unii lubelskiej nikt nie śmiał narzucać urzędom Wielkiego Księstwa Litewskiego języka polskiego. A wszystko to bez elementów łączących inne państwa: pobratymstwa etnicznego – którego nie było między Polakami i Litwinami – czy wspólnej wiary. W tej sytuacji ogromne znaczenie zdobywała wierność wobec króla jako łącznika obu części Rzeczypospolitej.

Na Litwie szczególnie dbano o promocję Statutów Litewskich spisanych w języku ruskim i wydawanych przez Zygmunta Starego i Stefana Batorego. Duma z tego zbioru praw szlachty była niekiedy silniejsza od tożsamości etnicznej. W wypadku szlachty ruskiej na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego w sposób bardzo udany doszło do przyjęcia łacińskiej kultury politycznej. Szanowała ona podmiotowość tamtejszych ludów: kto dziś pamięta, że to nie w Moskwie, lecz na wschodzie Rzeczypospolitej w XVI i XVII wieku wydrukowano najwięcej w Europie książek, używając cyrylicy, choć były to głównie druki religijne. Tak fetowany w Rosji jako ojciec tamtejszego drukarstwa Iwan Fiedorow po próbie założenia drukarni na Kremlu zmuszony był wyjechać, znajdując dopiero na terenie Rzeczypospolitej dogodne warunki dla założenia drukarni. Wyszła z niej w 1581 roku Biblia Ostrogska.

Gdy myślę o tych zaletach Rzeczypospolitej przedstawianych na Zamku Królewskim, przypomniałem sobie śp. Mariana Figalskiego, mojego skromnego, ale mądrego nauczyciela historii z liceum w Gdańsku.

– Pamiętajcie zawsze, czym różniła się Rzeczpospolita od Moskwy – mawiał zacny „Figal". – W Moskwie bojarzy musieli przed carem pełzać twarzą do ziemi, z brzuchami przylepionymi do podłogi. W Polsce szlachcic z szacunkiem kłaniał się przed królem, ale w jego hołdzie nie było nic z upokarzającego rytuału poddaństwa. Zapamiętajcie sobie te dwa tak różne obyczaje, bo symbolizowały one dwie nieporównywalne cywilizacje polityczne.

Słodkie cnoty szlachectwa

Patriotyzm ugruntowany na  świadomości praw i obowiązków – jak wyjaśniają autorzy wystawy – był niezwykle silnym spoiwem między szlachtą Korony a Litwy. Stał wyżej niż różnice etniczne i religijne. Przypominał nieco patriotyzm konstytucyjny, jaki łączy dziś różne narody Szwajcarii lub zastępuje uczucia czysto etniczne w wypadku elit Republiki Federalnej Niemiec. Dawna  Rzeczpospolita potrafiła z siły praw szlachty uczynić element integrujący „naród polityczny" już 500 lat temu.

Ale właśnie odmówienie akcesu do narodu politycznego, jakim była szlachta, spowodowało w wypadku Kozaków cykl konfliktów, jaki po raz pierwszy poważnie naruszył siłę Rzeczypospolitej. Co więcej, zawód i rozczarowanie Kozaków zamieniły się potem w nienawiść i obronę zagrożonego rzekomo prawosławia. W tej ostatniej sprawie działali przysyłani z Moskwy agitatorzy. Ale tam, gdzie ludność ruska miała zagwarantowany udział w szlachectwie, jak na przykład na terenach białoruskich, tam Unia Brzeska, czyli podporządkowanie prawosławia katolicyzmowi z uznaniem obrzędowości bizantyjskiej, sprawdzała się bardzo dobrze. Tuż przed  upadkiem Rzeczypospolitej w końcu XVIII wieku zdecydowana większość, czyli 70 proc., ludności ruskiej, z której wyłonili się Białorusini, wyznawała Unię. Trzeba było dopiero brutalnych represji cara Mikołaja I w latach 30. i 40. XIX wieku, aby wykorzenić tak irytujące Rosjan dziedzictwo. To właśnie one ostudziły poczucie odrębności Białorusinów od Rosji i znacząco osłabiły ich odrodzenie narodowe w drugiej połowie XIX wieku. Dla porównania – grekokatolicyzm Ukraińców spowodował, że na terenie Galicji wpływy prawosławia były nieporównywalnie słabsze.

Wmieszkani i cudzoziemcy

Najlepszym dowodem na atrakcyjność dawnej Rzeczypospolitej byli liczni imigranci. A przyjeżdżają oni tylko do państw stabilnych, bezpiecznych i gwarantujących szanse, jakich nie dają inne państwa. Przybysze, którzy wybrali Rzeczpospolitą, dzielili się na dwie grupy. Pierwsza to „wmieszkani", czyli imigranci mieszkający przynajmniej od  paru pokoleń. Wykorzystywali przywiezione umiejętności. Na tej zasadzie w Krakowie większość oficyn drukarskich stworzyli Niemcy. Jest powodem do dumy dla Rzeczypospolitej szybkość asymilacji tych „wmieszkanych" rodów. Bardzo często reprezentowali głębszy poziom refleksji patriotycznej niż wielu Polaków. Na wystawie zacytowano słowa Hieronima Wietora  – śląskiego Niemca, który założywszy oficynę wydawniczą w Krakowie, zaczął propagować druk w języku polskim. Wietor pisał: „Będąc ja wmieszkanym, a nie urodzonym Polakiem, nie mogę się temu wydziwić, gdy wszelki inny naród swój przyrodzony (język) miłuje, szerzy, krasi i poleruje – czemu sam polski naród swym (językiem) gardzi i brząka, który to (język) mógłby iście, jako ja słyszę, obfitością i krasomową z każdym innym (dać się) porównać".

Poszczególne grupy „wmieszkanych" cudzoziemców stanowiły bardzo często pomost między Rzeczpospolitą a obcymi kulturami. Jak wskazuje jeden z autorów wystawy, Igor Kąkolewski, bez znajomości specyfiki Wschodu i znajomości języków Orientu będących atutem Ormian trudno byłoby sobie wyobrazić bogatą wymianę handlową Rzeczypospolitej z Turcją. Bez znajomości techniki melioracji gruntów, która była specjalnością osadników z Holandii, czyli tzw. Olędrów, nie osuszono by i nie zagospodarowano wielu ziem. A bez Włochów nie powstawałyby wspaniałe zabytki architektoniczne i dzieła sztuki. Specjalna sekcja wystawy poświęcona renesansowemu Zamościowi pokazuje, jak mogłyby wyglądać silne ośrodki miejskie Rzeczypospolitej, gdyby nie zmiotła ich fala szwedzkiego potopu.

I wreszcie jeszcze jedna część wystawy. Historia dwóch rodów – jednego z Litwy, czyli Radziwiłłów, i drugiego –von Dönhoffów ze zdobytych przez Polskę w 1561 roku Inflant. Ta druga historia to opowieść o potomkach niemieckich Kawalerów Mieczowych przybyłych w średniowieczu na tereny dzisiejszej Łotwy, którzy dzięki wiernej służbie królom polskim dochodzili do najwyższych urzędów.

Twórcą potęgi rodu był Kasper Dönhoff (1588 –1645), który rozpoczął karierę jako rotmistrz rajtarów w wojsku polskim, był dworzaninem Zygmunta III i został wojewodą dorpackim, a potem sieradzkim. Kolejni członkowie rodu walczyli pod Wiedniem i Parkanami i zdobywali kolejne urzędy w Rzeczypospolitej.

Na wystawie możemy też zobaczyć bogactwo kultury żydowskiej, która w Polsce rozkwitała w warunkach stosunkowej stabilizacji. Trzeci statut litewski głosił: „A jeśli by, który Żyd do wiary Chrystusa przystąpił, wtedy taka osoba i potomstwo jej za szlachcica poczytani być mają". Było to pośrednie uznanie wysokich walorów Żydów. Taki tryb nobilitacji był udziałem kilkudziesięciu rodów żydowskich. Zdarzył się zresztą jeden przypadek, że król Polski, Zygmunt Stary, nobilitował Żyda bez wymogu przejścia na chrześcijaństwo. Był nim Michał Ezofowicz, królewski intendent i poborca podatków. Katalog wystawy cytuje list rabina Mojżesza Isserlesa (zmarł w 1572 roku), który w liście do  innego rabina powracającego z Niemiec tak pisze: „Wiadomość, że wróciłeś w dobrym zdrowiu i pokoju ucieszyła mnie, choć uważałbym za lepsze gdybyś został w Niemczech i tam objął urząd rabina i nauczyciela. Ale może lepiej jest o suchym chlebie w spokoju w naszym kraju żyć, gdzie nienawiść przeciwko nam nie jest tak silna jak w Niemczech".

Prorocze słowa

Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś w Moskwie, w towarzystwie przyjaciół Rosjan, przerzucając kanały telewizyjne, natrafiłem na film Siergieja Eisensteina „Iwan Groźny". W jednej ze scen rosyjski władca wypytuje dworzan o moskiewskich bojarów: – Co z braćmi Kurbskimi? – pyta. – Uciekli na Litwę – pada odpowiedź. Car pyta o kolejnych możnowładców i powtarza się wciąż ten sam refren: „Uciekli na Litwę".

Spytałem rosyjskich kolegów, jak rozumieją sens tej sceny. Zdziwieni odpowiadali: „Jak to, jaki jest sens? To pokazuje, że wszyscy cara zdradzali i że musiał chwycić państwo swoją silną ręką".

Dla mnie scena z filmu Eisensteina była raczej niezamierzonym hołdem dla dawnej Rzeczypospolitej. Oto tuż pod nosem cara despoty znajdował się kraj, do którego można było zbiec i odetchnąć wolnością. Kraj, którego granice dzieliło od Moskwy niecałe 100 km. Czy można się dziwić, że taki kontrapunkt dla rosyjskiej despotii mógł irytować i zachęcać potem władców Kremla do planów zniszczenia Rzeczypospolitej?

Wystawa „Pod wspólnym niebem" skupia się na wyliczaniu zalet dawnej Rzeczypospolitej. Ale stałyby się bardziej czytelne, gdyby autorzy pokazali, jak bardzo despotyczne były formy rządów w sąsiedztwie naszego kraju. Trudno zrozumieć pozytywne owoce tolerancji religijnej w Polsce po konfederacji warszawskiej w 1573 roku, jeśli nie pokaże się, z jakim uporem narzucano religię władcy w Anglii czy Szwecji. Albo jak wspaniale w obronie swobód dawnej Rzeczypospolitej zabrzmiał głos Johanny von Schopenhauer, matki słynnego filozofa, która w Gdańsku jeszcze pod władzą Rzeczypospolitej zamartwiała się wizją aneksji ukochanego miasta przez despotycznego Fryderyka II. Nie miała ochoty żyć pod władzą pruskiej despotii i uciekła z rodziną do Hamburga. Szkoda, że na wystawie w Zamku Królewskim nie usłyszymy jej głosu sławiącego swobody, jakie Gdańskowi dawała Polska.

Aż prosiłoby się, by na wystawie przywołać postać pułkownika Kristiana Kalksteina-Stolińskiego, który w  XVII wieku bronił swobód, jakie gwarantowała Rzeczpospolita stanom pruskim w opozycji do despotyzmu Wielkiego Elektora Fryderyka Wilhelma, zdradzającego Rzeczpospolitą. Kalkstein został zgładzony przez niego, ale przed śmiercią zobowiązał dzieci, aby „nauczyły się po polsku i schroniły się w Polsce, bo nie ma już dla nich miejsca w uciemiężonych Prusach". Wypełniły testament ojca. Trójka jego synów służyła w wojsku Rzeczypospolitej.

Zamiast tak żywych postaci wystawę kończą zacne, ale mniej barwne sylwetki ludzi nauki i sztuki, których przodkowie przybyli do Polski. To językoznawca Samuel Bogumił Linde, historyk Joachim Lelewel wywodzący się z niemieckiego rodu Loelhoeffelów, Karol Józef Estreicher z rodu, który wcześniej pisał się Oesterreicher. I wreszcie najbardziej znany z cudzoziemców „wmieszkanych" w Polskę, czyli Fryderyk Chopin.

Żegnają nas slajdy pokazujące zabytki architektury na Kresach. Od  Ostrej Bramy w Wilnie poprzez rezydencje Koniecpolskich w Podhorcach po  twierdzę w Kamieńcu Podolskim. Dziesiątki wciąż imponujących budowli, do których docierają tylko najbardziej zdeterminowani turyści znad Wisły.

Po wyjściu z wystawy można się zadumać nad tym, z jaką powściągliwością mówi się w naszym kraju o tym wspaniałym dziedzictwie. Nikt nie proponuje, by szkoły organizowały dla uczniów objazdy po zabytkach kresowych, aby młodzi Polacy mogli dotknąć pomników wspólnej sławy. Znaleźliby się natychmiast publicyści, którzy z lubością przyrównywaliby tego typu inicjatywy do działań Eriki Steinbach. A przecież takie wyjazdy można by połączyć z życzliwym zainteresowaniem dla kultury i dziejów bratnich narodów białoruskiego, ukraińskiego, litewskiego czy łotewskiego. Przecież nasz dawny Kircholm w Inflantach, gdzie Jan Karol Chodkiewicz zmiażdżył Szwedów, to dziś łotewski Salaspils, w którym znajduje się wspólny pomnik sławy. Wystarczyłoby trochę wyczulenia na miłość własną narodów, jakie żyją za naszą wschodnią granicą, by połączyć zwiedzanie pamiątek dawnej Rzeczypospolitej z poznaniem kultury naszych wschodnich sąsiadów.

Marzyłoby mi się, aby wystawę „Pod wspólnym niebem" przedstawić w Mińsku, Kijowie, Rydze, Wilnie. A że nie wszystkie nasze spojrzenia na dawną Rzeczpospolitą byłyby tam podzielane? Tym lepiej, niech nasi sąsiedzi dyskutują z nami, ale też niech się zetkną z tematem wystawy. Ale do tego trzeba szerszej inicjatywy niż tylko uporu Muzeum Historii Polski w opowiadaniu o tym, z czego w naszych dziejach możemy być dumni.

Wystawa „Pod wspólnym niebem" w Zamku Królewskim w Warszawie czynna będzie do 31 sierpnia br. Więcej szczegółów na www.muzhp.pl

To istniejące ponad 400 lat państwo było obszarem rozwoju cywilizacyjnego, stabilizacji i przybraną ojczyzną dla wielu narodów i pojedynczych przybyszów ze świata. Tak jak w wypadku Ameryki znajdowali do Rzeczypospolitej drogę ci, którzy uciekali spod tyranii, i ci, którzy chcieli zarobić pieniądze na swoich umiejętnościach, pomysłach i talentach. Ci, którzy chcieli wyznawać swoją wiarę bez lęku o zmuszanie ich do konwersji lub odgórnego narzucania religii. Rzeczpospolita potrafiła wykorzystać kapitał wynikający z mitu „nieograniczonych możliwości". Trwało to ponad trzy stulecia, zanim zaczęły się objawy kryzysu. Ale czy 300 lat to mało? Czy Wielkie Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego albo Imperium Brytyjskie trwały dłużej w okresie swojej świetności?

Zapomniana wartość

Wystawy poświęconej dawnej Rzeczypospolitej jako fenomenowi swobód i rozkwitu cywilizacyjnego w naszej części Europy dotąd nie było. Najbliższa tej idei była ekspozycja „Kraj skrzydlatych jeźdźców" z 2000 roku, która pokazała Polakom i ludziom Zachodu splendor kultury i potęgi militarnej Rzeczypospolitej. Wielka wystawa o sarmatyzmie, a potem o staropolskiej kulturze funeralnej w Muzeum Narodowym w Poznaniu zajmowała się raczej fenomenem sarmatyzmu. Ekspozycja z okazji 600-lecia bitwy grunwaldzkiej skupiała się na epoce wojen z zakonem krzyżackim.

Wystawę „Pod wspólnym niebem" zorganizowało Muzeum Historii Polski, fenomen placówki muzealnej bez siedziby. Muzeum to w ostatnich latach zorganizowało cztery wystawy we wnętrzach innych muzeów. Kolejny raz gościny użycza mu Zamek Królewski, który jest doskonałym miejscem do snucia opowieści o dawnej wielkości Rzeczypospolitej.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą