Dlaczego zacząłem pisać tego „Kwadratowego"? W co ja się wdałem, skąd się to wzięło? – pyta Marek Nowakowski pochylający się we właśnie wydanym „Piórze" nad swoimi pierwszymi książkami: „Tym starym złodziejem" (z „Kwadratowym" właśnie), „Benkiem Kwiaciarzem", „Silną gorączką", „Trampoliną", „Zapisem".
To te tytuły zadecydowały o jego pozycji pisarskiej, o tym, że nie stał się niewolnikiem jednego tematu czy – jeszcze gorsze – autorem jednej książki. „Pióro" pokazuje, jak – krok po kroku – przebijał się młody pisarz przez stawiane przed nim bariery, jak unikał pułapek i zagrożeń, jak przegryzał się na drugą stronę literatury, byle znaleźć to jedno, wymarzone, najważniejsze słowo. Jak skutecznie wypierał z pamięci to, co dla niego było fałszywe, groźne i złe, a co zatruło mu trzy lata wczesnej młodości, kiedy to między 15. a 18. rokiem życia przyszłemu autorowi „Gdzie jest droga na Walne" marzyła się czarna skórzana kurtka czekisty i nagan za pasem. Na szczęście zaczadzenie to minęło.
Ale oto swoimi kolejnymi książkami zaczyna Nowakowski funkcjonować jako Drugi Wiech, tylko na poważnie. Tak zaistniał autor „Benka Kwiaciarza" na literackiej mapie Warszawy, wyrabiając sobie reputację folklorysty. Wiecha, czyli pana Stefana Wiecheckego, poznał zresztą osobiście – w Paranie, kawiarni okupowanej przez graczy służewieckich: „Dostąpiłem zaszczytu rozmowy z bardem Szmulek, którego ceniłem za przedwojenne opowiadania z Kercelaka, Wołówki i sądu grodzkiego. Pochwalił powściągliwie opowiadanie ze »Złodzieja« i »Benka Kwiaciarza«. Ale z pozycji językoznawcy miasta uważał, że zamiast Benek powinno być Beniek. Tak mówią warszawscy rodacy. Wiech z wąsikiem, w garniturze, z teczką. Wyglądał jak rasowy urzędnik".
Będzie miał jeszcze Nowakowski podobnych warszawskich nieporozumień co nie miara. Swoją drogą zawsze dziwiłem się, że pisarz ten, mający tak bezbłędnie wyczulone ucho na warszawski akcent, tak świetnie odróżniający autentyk od wszelkich podróbek, znajdował w sobie tyle pobłażania dla imitacji, dla „warsiawskości" firmowanej przez zacne nawet, ale nie do końca wiarygodne, osoby: jak Jarema Stępowski czy Stanisław Wielanek. Cóż dopiero mówić o wariacjach na temat Stanisława Grzesiuka, często nawet nietrzymających poziomu takich formacji jak Szwagierkolaska.