Nie znają wstydu: rosną chciwie i prędko, tuzinami pchając się przez ciała ściętych przed tygodniem sióstr, niczym pyzate przekupki, handlujące obwarzankami przed cenotafem bohatera, na którego cześć niedawno wiwatowały.
Nie mają w sobie odwagi zagończyków pustego trawnika, jak dziewanna, ani bodaj tupetu półszwadronu, na jaki stać szarżujące mlecze czy osty. Czekają, aż inni zajmą przyczółki, po czym ruszają ławą, dusząc i dawnych gospodarzy – turzycę, bez, kruszynę – i świeżych zwycięzców. TKM, szeleszczą dusznie jadowite liście. Setki nóg, okrytych meszkiem godnym kozłów lub stonóg, stają w bastionie dziurawego wiadra, pod zwilgłą ścianą. Żaden sojusznik nie jest zbyt plugawy: przegniła podeszwa buta, kęs eternitu okazują się w sam raz, by dorastać w ich cieniu.
Już XVIII-wieczni botanicy, wyróżniając w królestwie roślin szajkę cieniolubnych, głodnych wody i azotu mieszkańców hałd, śmietnisk i poboczy, uznali pokrzywy za czołowego jej przedstawiciela. Mistrz Adam chętnie oddawał nostalgiczny ukłon podręcznikom swojej młodości, zatwierdzanym jeszcze przez Komisję Edukacji Narodowej, nie zaniedbywał też okazji do użycia swego ulubionego figla typograficznego, czyli rozstrzelonego druku – można się więc założyć, że gdyby nie niewczesne nadejście Hrabiego, opis przytulonego do sadu ogrodu w Księdze Trzeciej kończyłby się dwuwierszem:
Pod płotem zaś – pokrzywy, łopian, rdest et alia które ksiądz Kluk nazywać kazał: r u d e r a l i a
Pokrzywom obca jest nie tylko cultura w rzymskim sensie „uprawy roli", ale i darwinowskie, niełatwe współistnienie gatunków, idące wspólnie ku światłu tomistyczne piętra od porostów po topole. Gdzie staną, nie rośnie nic – głuszą brzózki i sosny – ale i nie pozostawiają po sobie nic: kiedy je ściąć, ukazuje się tylko osypująca, wyschła na pył ziemia, na której leżą zetlałe skorupy ślimaków.