Sobór bez znieczulenia

Rozpoczęte przed pół wiekiem Vaticanum II wprowadziło do Kościoła ład, lecz i zamęt, ukazując ciasnotę konserwatystów i pychę reformatorów

Publikacja: 20.10.2012 01:01

Rozpoczęcie II?Soboru Watykańskiego:?11 października 1962 r., bazylika świętego Piotra w Rzymie

Rozpoczęcie II?Soboru Watykańskiego:?11 października 1962 r., bazylika świętego Piotra w Rzymie

Foto: EAST NEWS

Red

Pięćdziesiąt lat temu, 11 października 1962 roku, rozpoczął się Sobór Watykański II. Jak niemal każdy poprzedni – a w każdym razie jak każdy sobór realnie znaczący – Vaticanum II wprowadziło w świat Kościoła równocześnie porządek i zamęt. Porządek – ponieważ po burzliwych debatach przyjęte zostały pewne rozstrzygnięcia kościelne obowiązujące wszystkich, w kwestiach, które od dawna oczekiwały rozwiązania autorytatywnego i zarazem wspólnego. Zamęt – ponieważ każdy taki „przeskok" w tradycji trochę dezorientuje, daje okazję do ujawnienia się ciasnoty konserwatystów i pychy reformatorów.

Wśród obfitej twórczości soborowej jedynie niewielka część odbierana była jako sporna: niektóre sformułowania konstytucji o liturgii, nauka o kolegialności biskupów, nowe akcenty w nauce o Kościele, „katolickie zasady ekumenizmu", dialogowe nastawienie do religii niechrześcijańskich, a przede wszystkim – najeżona trudnościami teologicznymi i prawnymi nauka o wolności religijnej. Kontrowersyjne było milczenie soboru w kwestii komunizmu (fakt ten był jednak szalenie uspokajający dla „obserwatorów" sowieckich...), biorąc pod uwagę, że równocześnie omawiano wiele zagadnień, z bombą atomową włącznie.

Pod wszystkimi dokumentami soboru widniały podpisy liderów zarówno „konserwatystów", jak i „liberałów". Nikt nie wyjeżdżał z soboru z poczuciem pełnej wygranej opcji, które uważał za najlepsze dla Kościoła czy wręcz jedynie słuszne. Ale jak zwykle jedni wyjeżdżali z poczuciem, że „mimo wszystko zrobiliśmy krok naprzód!", drudzy zaś z niepokojącym przeświadczeniem, że „byłoby źle, ale powstrzymaliśmy katastrofę". Większość jednych i drugich zdolna była do przyznania, że sobór stał się kryterium obowiązującym wszystkich, że kończy to „przeciąganie liny" między stronnictwem zmiany i stronnictwem porządku.

Dogmaty tracą na znaczeniu

Zadaniem soborów nie jest jedynie powtarzanie innymi słowami tych samych sformułowań. Mogą one dokonywać rozwoju doktryny: nie zmieniając „tego, co zawsze", czynią bardziej wyraźnym bądź naświetlają to, co z jakiegoś powodu pozostawało dotąd w mroku „różnych zdań". Takie zadanie stanęło również przed Vaticanum II: nie zmieniając istotnej treści depozytu wiary, przystąpił do uwyraźnień i naświetleń doktrynalnych, które już poczynając od Leona XIII (papieża w latach 1878–1903) okazywały się coraz bardziej potrzebne, a w zderzeniu z totalitaryzmami stały się niezbędne. Sobór, choć nie zawsze doskonale, wzmacniał po prostu rozwiązania i kierunki działania wprowadzone do liturgii, teologii i nauki społecznej przez Leona XIII, Piusa X, Piusa XI i Piusa XII. Jednak nie sposób było wędrować w tych kierunkach w nieskończoność, na złamanie karku.

Statystyki soborowych głosowań dawały jednoznaczny sygnał: w przypadku około dwustu ojców z tak zwanego skrzydła konserwatywnego możliwości dalej idących zmian zostały wyczerpane. To, co znalazło się w oficjalnych dokumentach, było maksimum zmian możliwych do przyjęcia dla tej części Kościoła. Rzecz nie w liczbach: ta „opozycja" została przegłosowana, mimo że w toku debat była w stanie prezentować bardzo rzeczowe zastrzeżenia. Można ubolewać, że istnienie tego mocnego głosu nie zostało wzięte poważnie.

Późniejsza „realizacja postanowień soboru" to temat zasadniczo odrębny od zagadnienia samego Vaticanum II. Treści dokumentów soborowych, wypracowane w trudzie i sporze jako wspólna droga Kościoła, bywały w praktyce traktowane jako zielone światło do daleko głębszych zmian. Jakiś niepisany pakt lojalności został zerwany, chociaż nieustannie żądano lojalności. Niezależnie od rozkręcanego systemu synodalnych konsultacji, władza Stolicy Apostolskiej używana bywała w stylu zupełnie „przedsoborowym" – żelazną ręką łamano wątpliwości – a równocześnie w aurze absolutyzmu oświeconego, liczącego się bardziej z „ekspertami" niż z dziedzictwem.

Epatując rzekomym wstrętem do „jurydyzmu", przedstawiano dokumenty Vaticanum II jako „eseje, a nie dokumenty". A przecież fragmenty tych samych tekstów były otaczane nabożeństwem większym niż dogmaty. Ujawniła się niezwykła moc struktur wyjętych ze zwykłej odpowiedzialności, osobistej czy instytucjonalnej: sekretariatów, nadzwyczajnych komisji, grup roboczych.

W trakcie pontyfikatów Pawła VI i bł. Jana Pawła II, powstały wielkie instrumenty, przy pomocy których zinterpretowano praktycznie nauki i postanowienia Vaticanum II: komplet zupełnie nowych ksiąg liturgicznych, nowy kodeks prawa kanonicznego (1983) i wreszcie, dwadzieścia lat temu, Katechizm (1992). Zaczęły funkcjonować struktury i mechanizmy, których genezy upatrywano, z większą lub mniejszą dokładnością, w „woli soboru". W nauczaniu papieskim cytaty z nauczania Vaticanum II na długo zdominowały odwołania do całej wcześniejszej nauki Kościoła. To osobiste interwencje papieży nieraz ratowały reformy przed zupełnym oderwaniem się i od soboru, i od wcześniejszej tradycji.

To, co na poziomie centrali rzymskiej miało postać radykalnej transformacji, odbijało się zróżnicowanym echem w Kościołach lokalnych: podczas gdy trendem przeważającym, narzucanym przez liderów z Niemiec, Francji czy USA, była jeszcze dalej idąca radykalizacja, w postaci woli tworzenia nowego „Kościoła posoborowego" (ostro przeciwstawianego „przedsoborowemu"), bywało też, że w poszczególnych diecezjach czy krajach – jak w Genui kard. Siriego albo w Polsce prymasa Wyszyńskiego – wdrażano „porządki soborowe" lojalnie, choć z wyraźnym umiarem. Natomiast przypadki zdecydowanej odmowy „realizacji soboru" ograniczyły się bądź do odrzucenia tego, co oceniono jako przekraczające wolę Vaticanum II (na przykład odmowa używania nowego rytu mszy w brazylijskiej diecezji Campos), bądź do spychanego na margines „ruchu arcybiskupa Lefebvre'a", nie licząc jeszcze dalej idących i o wiele mniejszych środowisk, podających w wątpliwość fundamentalną prawomocność papieży „posoborowych".

Apoteoza wyobrażeń

Wszystko dalej było już tylko naturalną konsekwencją. Przez kilkadziesiąt lat mogliśmy być świadkami nie tylko powoływania się na dokumenty soborowe, ale i momentami żenujących prób apoteozy wyobrażeń o soborze niepowtarzalnie wyjątkowym, ważniejszym od innych, stanowiącym kryterium dla dogmatów bądź zapoczątkowującym „nową erę". Co więcej, w tej licytacji można było podbijać stawkę w nieskończoność – właśnie zgodnie z przyjętym w niektórych kręgach przekonaniem, iż sobór jedynie „wybił drzwi" do nowego myślenia, którego następnie nie powinien ograniczać. Dlatego zdarzało się, iż „nie przyjmującym soboru" mianowano nawet kogoś, kto w dobrej wierze cytował sobór przeciw jego kreatywnym interpretatorom. Przypadek słynnej deklaracji Dominus Iesus pokazał, że zgodnie z tą logiką spokojny nie mógł być już nie tylko kardynał Ratzinger, ale i sam Jan Paweł II. Albowiem i sam sobór niekoniecznie nadążał za „duchem soboru".

Dodajmy, że sytuacja realnych czy domniemanych kontestatorów soboru – „lefebrystów" prawdziwych bądź urojonych – była (i jest) nieporównywalna do sytuacji tych, których w „erze przedsoborowej" spotykał ostracyzm kościelny z powodu jakichś oskarżeń o nieprawomyślność. Ci ostatni zawsze mogli korzystać z uprzejmego wsparcia niekościelnych „środowisk postępowych". W przypadku „odrzucających sobór" swoista ekskomunika bywała totalna, egzekwowana równocześnie przez establishment kościelny i przez „świat" sekundujący „reformie Kościoła".

Bez trudu można wskazać zjawiska dowodzące, że wszystko to w jakimś rozmiarze trwa do dziś – chociaż „efekt ratzingerowski" (wzmocniony przez pontyfikat Benedykta XVI) w połączeniu z możliwościami nowych mediów znacznie osłabił ten proces. Żyjemy już w innych warunkach i w innej atmosferze. Impresjonizm „ducha soboru" przestał być stylem tolerowanym. Rozpoczynająca się na naszych oczach zmiana w sposobie postrzegania Vaticanum II nie polega na zwykłym i mechanicznym przesunięciu się wahadła w nastrojach. Nie jest to również automatyczne i ślepe zastosowanie jakiejś „nowej polityki Watykanu", wyznaczonej krytycznym myśleniem Benedykta XVI.

Zmiana dokonuje się właśnie teraz. Od czasu otwarcia i zamknięcia soboru świat zmieniał się co najmniej dwukrotnie: najpierw w roku 1968, a następnie w 1989. Oba te przełomy stanowiły potężne wyzwanie dla duszpasterskiej aktualności Vaticanum II.

Po rewolcie

Warunki, w których sobór formułował swe duszpasterskie wskazania, już wraz z rewoltą 1968 roku głęboko się zdezaktualizowały. Szybkość zmiany sprawiła, że zamysł oparty na pewnych założeniach został zrealizowany już w momencie kataklizmu rozbijającego większość tych założeń w puch. Opatrzność Boża dopuściła przy tym jakąś kpinę z nadmiernego zaufania do socjologii, której teorie – właśnie w zakresie przeżywania sacrum – dosłownie odwróciły się o 180 stopni nazajutrz po soborze, niezależnie od lewicowej rewolty. Z kolei jeszcze głębsza zmiana nastąpiła dwadzieścia lat po zamknięciu Vaticanum II, około roku 1989.

Jednak te potężne zmiany nie spowodowały jakichś działań rewidujących praktyczno-opisową warstwę Vaticanum II. Wręcz przeciwnie, w gremiach teologicznych liderów rewidowano wcześniejsze dogmaty, lecz soborowe „orientacje pastoralne" były nienaruszalne jak dary prosto z nieba.

W trakcie obecnego pontyfikatu nasiliło się zjawisko przekazywania różnorakich organów władzy kościelnej osobom, dla których nawet sobór nie jest wyjęty z obowiązku unikania bałwochwalstwa. Wydarzenie Vaticanum II dopiero teraz zacznie się oddzielać od tej specyficznej kultury, w której się zrodziło. Powstaje szansa, by z tego gąszczu na powierzchnię wyszły istotne i wewnętrzne prawdy soboru.

Vaticanum II odłączony od  współczesnej mu kultury (tej zewnętrznej i tej kościelnej), straci wiele zbędnych kilogramów. Wbrew generalizującym upiększeniom stanie się jasne, że ten ogromnie wymowny sobór jest strukturą w rzeczywistości mocno niesamodzielną, wymagającą dopełnienia, odczytania w powiązaniu z wcześniejszym nauczaniem. Że – o  horrendum! – nie jest on cudowną i jednorodną sumą nauki Kościoła, lecz podobnie do poprzednich soborów, wypowiedzią rozwijającą myśl Kościoła w określonych obszarach.

Konfrontacja ze światem

Pozbawiony swej izolującej otuliny, swych rzekomo oczywistych skrótów myślowych, sobór będzie coraz mocniej konfrontowany, już bezpośrednio, ze zmienioną i dość mocno nieprzychylną aurą ideologii naszego czasu. Nie jest to już ani powojenny liberalizm zachodni, ani demokracja amerykańska ze snów Maritaina, ani nawet coraz bardziej ludzki świat wolności z „Centesimus Annus".

Jest to świat, z którym bardzo trudno znaleźć porozumienie już nawet na poziomie wspólnej akceptacji „podstawowych praw osoby ludzkiej" i „godności człowieka", gdyż w ich rozumieniu doszło tymczasem do zasadniczego rozłamu. Jest to też świat, dla którego soborowa koncepcja „wolności religijnej" nie ma już atrakcyjności, gdyż dogmatami stały się po prostu relatywizm moralny i neutralność światopoglądowa. W tymże świecie Kościół nie będzie traktowany ani jako mistrz, ani jako partner – co najwyżej jako egzotyczna organizacja nazywająca swoim językiem to, co zostanie sformułowane przez polityczną poprawność. I właśnie tak traktowany jest Sobór Watykański II przez świeckie establishmenty.

W owym spotkaniu – tym razem na żywo i bez znieczulenia – wyostrza się pewna stała alternatywa: sobór ukaże się nam bądź – na swym własnym miejscu – jako jeden z nowszych elementów amalgamatu tradycji, bądź – na miejscu zupełnie nie swoim – jako „katolickopodobny" element amalgamatu postchrześcijaństwa.

W recepcji Vaticanum II jest to moment ostatecznego „albo –  albo". Tymczasem powiązanie soboru i (wcześniejszej) tradycji nie jest – przynajmniej miejscami – wcale oczywiste na pierwszy rzut oka. I to nie dlatego, że zachodziłoby naprawdę jakieś istotne zerwanie, sprzeczność w warstwie doktrynalnego rdzenia. Chodzi raczej o to, że blok nauczania soborowego – jego całość zawierająca stwierdzenia przeróżnej rangi – miejscami nie koresponduje z blokiem nauczania wcześniejszego, uformowanym w zderzeniu Kościoła z rozmaitymi rewolucjami i liberalizmem. A nie koresponduje głównie przez to, co jest zasugerowane lub założone w warstwie komentarzy, objaśnień, argumentów, sugestii praktycznych.

Wydaje się rzeczą pewną, że oba bloki nie mogą być podtrzymywane równocześnie. Stąd konflikt między wyznawcami obu bloków  – „integrystami" encyklik antyliberalnych i „integrystami" Vaticanum II – wydaje się nieunikniony i nierozwiązywalny.

Ale czymś innym jest tradycja i właściwa jej ciągłość podstawowego nauczania. Tu zawsze obowiązuje katolicka zasada, że autorytatywna część nauczania Vaticanum II nie koliduje z autorytatywną częścią wcześniejszego Magisterium. Nie tylko powtórzenia dawnych sformułowań, ale i podana w dokumentach ściśle pojęta nauka o Kościele, kolegialności, ekumenizmie, wolności religijnej i stosunku do religii niechrześcijańskich – to elementy rozwoju doktryny, uprawnionego, a nawet pożądanego. Tych prawdziwych sensów tamtych nauk będzie Kościół potrzebował coraz bardziej. Ale nie do poprawiania sobie humoru i nie po to, żeby szukać miejsca na salonach, lecz do lepszego rozpoznania swej misji, jedynej i niezbędnej dla świata.

Autor jest teologiem i publicystą. W latach 80. harcerz Czarnej Jedynki i kolporter literatury niezależnej, założyciel i pierwszy redaktor naczelny kwartalnika „Christianitas", w latach 2008–2009 redaktor naczelny II Programu Polskiego Radia. Ostatnio wydał „Historię mszy"

Pięćdziesiąt lat temu, 11 października 1962 roku, rozpoczął się Sobór Watykański II. Jak niemal każdy poprzedni – a w każdym razie jak każdy sobór realnie znaczący – Vaticanum II wprowadziło w świat Kościoła równocześnie porządek i zamęt. Porządek – ponieważ po burzliwych debatach przyjęte zostały pewne rozstrzygnięcia kościelne obowiązujące wszystkich, w kwestiach, które od dawna oczekiwały rozwiązania autorytatywnego i zarazem wspólnego. Zamęt – ponieważ każdy taki „przeskok" w tradycji trochę dezorientuje, daje okazję do ujawnienia się ciasnoty konserwatystów i pychy reformatorów.

Wśród obfitej twórczości soborowej jedynie niewielka część odbierana była jako sporna: niektóre sformułowania konstytucji o liturgii, nauka o kolegialności biskupów, nowe akcenty w nauce o Kościele, „katolickie zasady ekumenizmu", dialogowe nastawienie do religii niechrześcijańskich, a przede wszystkim – najeżona trudnościami teologicznymi i prawnymi nauka o wolności religijnej. Kontrowersyjne było milczenie soboru w kwestii komunizmu (fakt ten był jednak szalenie uspokajający dla „obserwatorów" sowieckich...), biorąc pod uwagę, że równocześnie omawiano wiele zagadnień, z bombą atomową włącznie.

Pod wszystkimi dokumentami soboru widniały podpisy liderów zarówno „konserwatystów", jak i „liberałów". Nikt nie wyjeżdżał z soboru z poczuciem pełnej wygranej opcji, które uważał za najlepsze dla Kościoła czy wręcz jedynie słuszne. Ale jak zwykle jedni wyjeżdżali z poczuciem, że „mimo wszystko zrobiliśmy krok naprzód!", drudzy zaś z niepokojącym przeświadczeniem, że „byłoby źle, ale powstrzymaliśmy katastrofę". Większość jednych i drugich zdolna była do przyznania, że sobór stał się kryterium obowiązującym wszystkich, że kończy to „przeciąganie liny" między stronnictwem zmiany i stronnictwem porządku.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą