Na weselach gram oberki

Roz­mo­wa Ma­zur­ka | Janusz Prusinowski, muzyk

Publikacja: 10.11.2012 00:01

Na weselach gram oberki

Foto: Plus Minus

W redakcji zgodzili się na ten wywiad, no bo skoro o mazurkach i Mazurek...



I jeszcze na 11 listopada...  A wiesz, że Cesaria Evora śpiewała mazurki?



No co ty opowiadasz?!



Poważnie! W październiku wróciłem z WOMEX, czyli World Music Expo, które w tym roku było w Salonikach i tam na własne uszy słyszałem, jak czarna kapela z Wysp Zielonego Przylądka wycinała mazurki! Mazurki są wszędzie.



Matko, to brzmi jak ostrzeżenie na tablicach rejestracyjnych: „Motocykliści są wszędzie".



Mazurki naprawdę rozlazły się po świecie. Są w Brazylii i Chile. Trafiły tam przez Portugalczyków.



Jezus Maria, a ci skąd?



Nauczyli się od Francuzów. A Francuzi od Polaków, bo mazurki pochodzą z Polski.



Oni wiedzą, że grają polskie melodie?



Nie, są tym bardzo zdziwieni. A wiesz, że oprócz mazurków jest jeszcze coś takiego jak polska? Taka polska z małej litery, bo to nazwa tańca.



Pierwsze słyszę.

Gra ją cała Skandynawia. To najważniejszy tam taniec.

Zaraz powiesz, że i ska jest nasze, bo to od Pol – ska?

Nie, ale polska pochodzi od nas, bo to skrót od polsk dans, czyli taniec polski. I jak my zagramy kujawiaka, to oni zatańczą go jako polskę. A wiesz co to jest kujawiak?

Zapewne taniec murzyński.

Kujawiaki mają najczęściej melodię śpiewaną, czyli należą do tej samej grupy co mazurki. Kujawiaki, kujony, podróżne, nawet ober ciągły – wszystko, co się da zaśpiewać zasadniczo jest mazurkiem. Jak się nie da śpiewać – to oberek.

Czyli świat dzieli się na oberki i mazurki, czyli całą resztę?

Oberki to melodie wymyślane na instrumencie, takie, że się wygodnie stawia palce na harmonii. Ich się nie da z sensem zaśpiewać. A mazurki: Ta, tadriada driada deneee... – to stare melodie, które ludzie mogli wymyślać, nie mając instrumentów.

Dobrze już, wierzę na słowo, nie musisz śpiewać w kawiarni.

Ale do oberka wilanowszczaka można improwizować jakieś słowa.

Wyszedłby z tego rap.

Bo oberka dałoby się rapować.

A nasz hymn? Naprawdę jest mazurkiem?

Zagrałbym ci tak, że zatańczyłbyś go.

Ja niekoniecznie.

Ale to się da tańczyć. Zanim ta melodia została hymnem Polski, to chłopaki przy stołach ją śpiewali, improwizowali.

Przestaję się dziwić, że hymn Jugosławii był jak nasz, tylko wolniejszy.

Ale skoro na świecie powstało, dajmy na to, półtora tysiąca polsk i pięć tysięcy mazurków, to one są jeszcze nasze czy nie?

Nie wiem, ale na wszelki wypadek zażądałbym tantiem.

Ja również, ale Polska nie włożyła żadnego wysiłku, by pokazać światu, że mazurki narodziły się tutaj. A to w końcu gigantyczna część naszej kultury, tradycji.

Czasami jej tropy prowadzą w dziwne miejsca.

Byłem w Kirgizji i muzykowałem tam z Kirgizami i Tadżykami. A ci drudzy przychodzą i mówią: „Wiesz, w sąsiedniej wsi grają dokładnie jak ty, na tych skrzypcach". Tylko że Tadżycy inaczej je trzymali – tak jak my wiolonczelę. Wtedy wydaje to nieco inne dźwięki.

Mówisz, że mazurki podbijają świat, ale u nas nikt już tego nie chce słuchać.

Polska na własne życzenie postanowiła zostać głównie konsumentem dóbr kultury tworzonych gdzie indziej i rynek muzyczny jest tego świetnym przykładem.

Jasne, ty byś chciał, by radio katowało nas wyłącznie oberkami.

Nie, ja tylko chciałbym elementarnej hierarchii. To jak z językiem – jest jeden język ojczysty, naucz się go, a potem mów sobie językami ludzi i aniołów. Podobnie może być z muzyką, ona też musi mieć jakąś bazę, coś, co rozpoznajesz jako część twojej tożsamości.

Ludzie uciekają od tej tożsamości. Młodzi ze wsi bardzo się starają swą wiejskość wyprzeć, pokazać się jako wykształceni z wielkiego miasta. Bo babcia w chustce na głowie to obciach.

Właśnie! A prawdziwy obciach polega na tym, że tak bardzo przejmujemy się tym, jak nas oceniają na zewnątrz. To świadczy o kompleksach, ale to już wieszcz o nas pisał, żeśmy „pawiem i papugą narodów", a jedno i drugie, by się innym przypodobać.

Lądujesz w Atenach, wsiadasz do taksówki, kierowca włącza radio i od razu wiesz, że jesteś w Grecji, bo słyszysz piękną grecką muzykę, której nie tylko się tam nie wstydzą, ale nią żyją. I ona też przeszła transformację z muzyki obrzędowej do muzyki życia codziennego.

Do muzyki pop. Ale przecież ciebie jako hardcorowca to doprowadza do szału! Nie znosisz Kapeli ze Wsi Warszawa czy Village Kolektivu.

Są rzeczy, których w muzyce rzeczywiście nie znoszę.

W ich muzyce?

Wolałbym w to nie wchodzić.

A ja bym wolał, byś wszedł.

Na WOMEX spotkałem się z Maciejem Szajkowskim z Kapeli ze Wsi Warszawa i projektu RUTA. Wiemy, że bardzo wiele nas różni, ale możemy się skupić na tych elementach, w których idziemy w tę samą stronę.

A idziecie? Przecież według ciebie oni są odpowiedzialni za upupianie kultury ludowej, banalizowanie jej.

To nie takie proste. Rzeczywiste pretensje mam o to, że oni dzisiaj nie wskazują na muzykantów ludowych, a to ostatni czas, by nie tylko dowartościować mistrzów, ale i się od nich nauczyć. A oni wielu rzeczy, wielu rytmów nie potrafią zagrać. Szajkowski broni się, że grają swoją autorską muzykę, a muzyka polska jest tyko jednym z wielu źródeł ich inspiracji, ale od niej właśnie zaczynali.

I może ludzie najpierw sięgną po Kapelę ze Wsi Warszawa, a dopiero potem po nieżyjącego już Józefa Zarasia z Nieznamierowic czy Jana Kmitę z Przystałowic?

To prawda, że wiele osób tak opisuje swoją drogę muzyczną. Zaczynali od Kapeli, a teraz słuchają i uczą się od wiejskich muzykantów.

Pójdę dalej: nawet Grzegorz Ciechowski...

Tu mi się włosy jeżą. Gorąco protestowałem przeciwko wykorzystaniu bez zgody autorek fragmentów ich pieśni na płycie Grzegorza z Ciechowa. Było to też słabe muzycznie: sztampowe, komputerowe...

I nie wierzysz, że to może kogokolwiek przyprowadzić do muzyki ludowej?

Ona była u Ciechowskiego tak pocięta, tak poszatkowana, nie podobna do niczego, że trudno mi w to uwierzyć.

A dlaczego tak zniszczono muzykę góralską? Nie mówię o prawdziwych góralach, ale o tym, czego można posłuchać w radiu. To synonim największej żenady.

Jak jest zapotrzebowanie i chce się coraz więcej kasy wycisnąć, to potem są takie efekty, że to się do niczego nie nadaje. I na miejsce takiego nic wchodzi światowa papka popkultury.

Nie tylko u nas. Mówiłeś o Atenach, ale we Frankfurcie taksówkarz włączy ci radio, to po muzyce nie dowiesz się, gdzie jesteś.

W krajach, gdzie kultura tradycyjna, muzyka, zniknęły ze świadomości wcześniej, szuka się czegoś innego, autentycznego. Tym ludziom jest wszystko jedno. Ich mogą zafascynować Indie albo Ameryka Południowa – to wszystko jest ciekawe, wciąga ich, bo sami nie mają niczego, co rozpoznawaliby jako swoje. Nie mają niczego, co przypomina im ojca, matkę, co wyciskałoby im łzę z oka.

Polakom coś jeszcze wyciska łzy z oczu?

Muzyka Chopina?

A i to dla elity.

Ale jak reszta nie ma z nią do czynienia, to tak jakbyśmy dziecku nie opowiedzieli, że był dziadek i miał jakieś tam przygody – wtedy dziecko nigdy nie skojarzy, że mogłoby się z nim identyfikować. Jeśli telewizja publiczna w ogóle nie robi programów dla dzieci, to one będą miały w głowie Cartoon Network. Kto im opowie nasze bajki? To my pozwalamy, by naszą czasoprzestrzeń wypełniał chłam.

W takim razie ty będziesz w tym świecie coraz większym dziwadłem, bo wzrasta pokolenie ludzi wychowanych nawet bez „Teleranka".

I bez „Kiedy ranne wstają zorze". Ale to jest nasza odpowiedzialność! Życie to nie plastik.

A może to twoje dzieci będą odklejone od świata z tymi rannymi zorzami?

Nie wiem, czy można mówić o odklejeniu od świata, jeśli się ma głębokie doświadczenie więzi z rodzicami. To raczej przyklejenie do niego.

Wertykalnie, czyli pokoleniowo – tak, ale horyzontalnie, wobec innych – nie. Będą inni niż cała reszta.

To one wybiorą, jak się potoczy ich życie. Może będą robić różne rzeczy w kontrze do mnie, ale mogę, a nawet jako ojciec powinienem pomóc im zbudować własną tożsamość przez piękne doświadczenia i dzielenie się moim światem.

A jaki on jest? Skąd ty sam pochodzisz?

Z Mławy. Jestem syn mojego ojca i matki mojej, którzy uprawiali tam glebę.

Aleś ty się wyrodził.

I nie chciałem zostać rolnikiem, tylko... Ach, kim to ja nie chciałem zostać!

Dawaj, możesz wymienić do pięciu kierunków.

Studiowałem psychologię w Warszawie, religioznawstwo w Krakowie, potem anglistykę... Myślałem o sinologii i japonistyce, ale żadnych studiów nie skończyłem.

Wykształcenie jednak masz.

W Krakowie ukończyłem szkołę muzyczną II stopnia.

Nagle talent odkryłeś?

Grałem od dziecka na wszystkim, co mi wpadło w ręce: cymbałkach, harmonijce ustnej, robiłem sobie na podwórku perkusję z puszek, a jak brat przywiózł akordeon, to się nauczyłem i na nim grać.

Rodzice nie chcieli cię, drogi Januszku muzykancie, kształcić?

Posłali mnie nawet do ogniska muzycznego, ale zamiast zapisać się tam, zapisałem się na modelarnię.

Chciałeś zostać modelem?

Po roku już się przeniosłem na akordeon.

Wyrzucili cię z modelarni za brak talentu?

Za odpalanie silników odrzutowych. Ale ja i tak cały czas grałem. W ogólniaku założyliśmy z chłopakami zespół.

Niech zgadnę: grałeś heavy metal?

Zgadłeś, to był duży obciach, prócz tego graliśmy rock and rolla, bluesa, sami coś pisaliśmy. Ja najpierw grałem na gitarze basowej, potem solowej.

Jak się nauczyłeś na czterech strunach, to przeszedłeś na sześć?

A jak się nauczyłem i na niej, to zebrałem pieniądze na wymarzoną kopię stratocastera z wajchą, żeby grać wszystkie bajery.

I to dlatego była ta szkoła muzyczna?

Ona była po tym, jak po pierwszym roku studiów pojechałem do Rosji, na wieś, na ponad miesiąc i postanowiłem zostać kompozytorem. Było mi wszystko jedno, do jakiej klasy trafię, bo chciałem nauczyć się grać na wszystkich. Zdałem więc na waltornię, a potem przeniosłem się na fagot.

Musisz objaśnić, co to.

Waltornia to taka wielka, zakręcona trąba. A fagot to taki jakby obój...

Ignotum per ignotum. Spróbuj jeszcze raz.

(śmiech) To taka rura, tutaj ma...

Jak będziesz pokazywał rękoma, to nie będzie widać, wiesz?

Długa, drewniana rura rezonan- sowa, zgięta na pół, a stroik ma jak szałamaja...

Stroik to ja mam na Boże Narodzenie i nie mam pojęcia, jaki ustnik ma szałamaja.

Dobrze: długa drewniana rura, bardziej przypominająca flet niż fortepian. Mogę nawet pokazać, jak robi: pa, pa, pa, pa...

Dobrze, panu już dziękujemy, następny proszę. Skąd na początku lat 90. ta Rosja?

Rok wcześniej latem spotkałem w Polsce pieśniarzy spod Kurska, którzy śpiewali tak, że zrobiło to na mnie mistyczne wrażenie. Ja naprawdę miałem wrażenie, że nie śpiewają oni, ale ich nauczyciele, całe pokolenia śpiewaków. To oni, a właściwie one, mnie zaprosiły, pojechałem i zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.

Na Rosjankach również. To był początek fascynacji muzyką ludową?

Grałem ją od dziecka, w domu. Rodzice byli głównymi śpiewakami pogrzebowymi na naszej ulicy. Mama była pierwszym głosem w chórze i prześpiewała całe życie. Normalne było śpiewanie i spotykanie się w sobotę, po robocie, na tańcach, bo po sąsiedzku był harmonista.

Brzmi to jak opowieść sprzed wojny, a ty jesteś ledwo po czterdziestce.

Ale tak było w Mławie. Robiło się zrzutkę, przychodził harmonista, grał i była zabawa. Mój tata był świetnym tancerzem.

Rozumiem: chłopak z muzykalnej rodziny, grał metal w chłopackim zespole, szkoła muzyczna, ale dlaczego muzyka ludowa? Uciekłeś do Warszawy i Krakowa, by znaleźć tam...

...wiochę, tak. Poznałem muzykę, która dotykała we mnie czegoś niezrozumiałego, przerastającego moje doświadczenia z muzyką komponowaną. I wtedy pomyślałem, że muzyka wiejska jest porównywalna z absolutnymi arcydziełami muzyki komponowanej, jej najwyższym poziomem.

Kiedy uznałeś, że wieś to nie obciach, to nie cepelia?

Jeszcze przed wyjazdem do Rosji poznałem Teatr Węgajty, który jeździł na przykład na Łemkowszczyznę i urządzał zabawy. Jak tam trafiłem, okazało się, że biorę do ręki akordeon, na którym nie grałem trzy lata i wszystko samo jedzie! To było coś tak naturalnego, oczywistego...

Bez względu na swe korzenie dziś jesteś jednym z wielkomiejskich muzyków, którzy uprawiają muzykę ludową. To nie jest sztuczne?

To taka nasza podróż do Pacanowa, przez różne odkrycia z dalekich krajów, poszukiwania koncepcji filozoficznych, własnych doświadczeń. W końcu wszystkich nas zaprowadziło to po prostu do Polski. Być może trzeba było tę podróż odbyć, by zobaczyć siłę i wartość tej muzyki.

Przywracacie coś, co zniknęło. To tak, jakbym na imprezach zaczął puszczać madrygały albo kazał tańczyć pawanę.

Nie, bo muzyka, którą gramy, nie wymarła. Mamy doświadczenie spotkania z ludźmi, którzy ją tworzyli i tworzą.

Kiedy ostatni raz byłeś na weselu, gdzie grali oberki?

Sam gram na weselach oberki.

Dla podobnych tobie wielkomiejskich freaków. Na wsi by cię z nimi popędzono.

Na Radomszczyźnie do dziś drugiego dnia wesela gra się oberki.

Grało się. W latach 80. byłem tam na trzydniowym weselu, gdzie przygrywał zespół „Agro", ale teraz już nikt tego nie robi.

To się zmienia, tak jak zmienia się wieś. Wynoszą się tam z miast ludzie, którzy myślą podobnie do nas.

Wieśniacy z importu. Sam tak zresztą skończę, ale na razie wieś jest na was głucha.

Jeśli na taką muzykę nie ma miejsca na wsi, to będziemy ją grać u siebie, w naszych domach, w naszych międzyludzkich, przyjacielskich wsiach. Bo gramy swoją muzykę i wyrażamy nią siebie. Szukamy osobistej prawdy i jesteśmy gotowi robić to wbrew wszelkim zamówieniom i trendom.

Ta muzyka trwała, bo były obrzędy świeckie i religijne. Dziś obrzędy zanikają, to i muzyka przestaje być potrzebna. Muzyka ludowa przetrwa?

Zapytałbym, czy kultura przetrwa? Albo czy ludzie mogą w nic nie wierzyć? Wszystko, o co pytasz, składa się na kulturę, tradycję. Bez niej człowiek jest bez smaku i zapachu, staje się kimś bez właściwości. Wiesz, co może obronić kulturę ludową? Potrzeba pamięci i potrzeba autentyzmu.

Naprawdę nie czujesz się, jakbyś grał country pod Gorzowem czy Sieradzem? Skoczne, ale obce?

Czasem tak się czuję, czasem mam poczucie, że jestem jednym z ostatnich, który wykrzykuje do ludzi pytanie: „Skąd wy się wzięliście? Co jest w nas wyjątkowego?".

Muszą cię traktować jak wariata, bo oni wcale nie chcą tych pytań słuchać.

Na pewno ich sobie nie zadają, na pewno o tym na co dzień nie myślą, ale dopadają je one przy jakichś okazjach – czasem, gdy zagram ja, a czasem choćby i przy country w Gorzowie. Wtedy rodzi się refleksja, że mój dziadek też umiał na czymś grać, a ciotka śpiewała. I może zastanowią się również, o czym śpiewała.

Czego słucha Janusz Prusinowski w samochodzie?

Razem z żoną słuchamy muzyki etnicznej świata: greckiej, azjatyckiej, z Zielonego Przylądka. No i polskiej muzyki ludowej. A czasem po prostu radia.

Dzieci się nie buntują?

Dziesięcioletni syn żąda Led Zeppelin i AC/DC.

Słuchasz razem z nim?

To potrafią być świetne kawałki. Mimo że Zeppelini mazurków nie grali, to jednak dawali czadu.

Janusz Prusinowski jest skrzypkiem, cymbalistą, harmonistą, śpiewakiem i kompozytorem. Prekursor odrodzenia wiejskiej tradycji muzycznej w Polsce. Jest inicjatorem i dyrektorem artystycznym festiwalu „Wszystkie Mazurki Świata".

W redakcji zgodzili się na ten wywiad, no bo skoro o mazurkach i Mazurek...

I jeszcze na 11 listopada...  A wiesz, że Cesaria Evora śpiewała mazurki?

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą