Niestety nie. Zresztą, moim zdaniem, Niemcom się to też nie do końca udało. A przecież musimy wreszcie dokonać takiego rozliczenia. Jako filozof byłem zaangażowany w proces historycznych rozrachunków w kontekście odkrywania na nowo narodowej tradycji Włoch. Czasy faszyzmu cechował zdecydowany przerost ideałów nacjonalizmu. Później, po wojnie, może właśnie z tego powodu, jakbyśmy zapomnieli o wartości, jaką stanowi naród. Pierwszym, który we Włoszech mówił uczciwie i bez kompleksów o narodzie, o tym, że bycie Włochem to dar Boży, i że należy być z tego dumnym, był Polak – Karol Wojtyła. I wówczas zaczęło się rewidowanie naszej historii i powrót do ideałów patriotyzmu. Nie można mylić faszyzmu z umiłowaniem narodu, ale patriotyczna miłość ojczyzny jest narodowi bardzo potrzebna. Dlatego trzeba ją pobudzać i ożywiać.
Skoro jesteśmy przy sporach i podziałach dotyczących faszyzmu, jak tłumaczy się fakt, że Mussolini przejął władzę w atmosferze ostrego konfliktu, niemal wojny domowej, a w 10–15 lat później, w atmosferze wszechogarniającego nacjonalizmu i szowinizmu, był noszony na rękach? Co się stało?
To dość wstydliwa sprawa. Jasne, że się do niej wraca. Tę kwestię badał mój wielki przyjaciel i nauczyciel profesor Augusto Del Noce, a później jego dzieło kontynuował Renzo De Felice, historyk i najwybitniejszy znawca faszyzmu. W skrócie było tak: Mussolini przejął władzę, proponując masom rewolucyjny program. Był to jednak program pozbawiony konkretów. Mussolini odsunął więc na boczny tor ideowych faszystów. Włochy przestały być wtedy państwem faszystowskim i zapanowała personalna dyktatura Mussoliniego. Wówczas większość Włochów było przekonanych, że Mussolini zrobił to, by położyć kres wojnie domowej i uchronić kraj przed komunizmem. Byli przeświadczeni, że dyktatura ma charakter przejściowy, wcześniej czy później się skończy, ustępując miejsca jakiejś demokratycznej formie władzy. Ale każdy tę formę demokracji pojmował na własny sposób. Katolicy mieli na myśli demokrację korporacyjną inspirowaną encykliką „Quadragesimus annus", socjaliści myśleli co innego. Mussolini cieszył się wtedy ogromnym poparciem społecznym. Na dodatek wpadł na trochę szaleńczy, ale wówczas bardzo popularny pomysł, że Włochy – by zapewnić sobie pozycję w świecie i rozwój – potrzebują kolonii. Podbił Etiopię, czyniąc z Włoch kolonialne imperium. Gra była niewarta świeczki, ale Włosi byli dumni i zadowoleni.
Poza tym, o czym dziś mało kto pamięta, Mussolini był postrzegany również jako obrońca pokoju zarówno we Włoszech, jak w całej Europie. Mówiono o sojuszu państw katolickich (Włoch, Austrii i Węgier), który powstrzyma zapędy Hitlera. I gdy Hitler chciał w 1934 r. zająć Austrię, tym, który go powstrzymał, był Mussolini. Wysłał włoskie wojska na przełęcz Brenner, grożąc wkroczeniem do Austrii, i to wystarczyło. Hitler, choć na krótko, zrezygnował ze swoich planów. Później, w 1938 r., nie tylko Włosi uważali, że w Monachium to Mussolini uchronił Europę przed wojną. Duce powrócił jednak do agresywnej retoryki faszyzmu, wybrał sojusz z Niemcami i poprowadził naród na wojnę, do której Włochy były całkowicie nieprzygotowane. Włosi przestali popierać Mussoliniego niestety nie wtedy, gdy wprowadził skierowane przeciw Żydom ustawy rasowe (1938 r.), ale dopiero kiedy przystąpił do wojny.
O tym, że rozliczenia z historią idą opornie, może świadczyć choćby to, że z okazji różnych obchodów wyzwolenia Włoch czy powstania Republiki Włoskiej mówi się o patriotycznych i demokratycznych tradycjach komunistycznego ruchu oporu. Tymczasem włoscy komuniści myśleli nie o demokracji, ale o rewolucji i przekształceniu Italii w państwo na wzór ZSRR, najlepiej kierowane z Kremla. Tę prawdę się we Włoszech nieco zafałszowuje. Ci, którzy o niej przypominają, jak choćby Giampaolo Pansa, narażają się na ostracyzm lewicowych elit.
To prawda, ale nie cała. Komuniści byli sojusznikami walczących z faszyzmem sił demokratycznych. Wielu z nich zginęło podczas wojny i dziś są męczennikami wyzwolenia narodowego. To prawda, że wielu z nich chciało zrobić z Włoch kraj podobny do ZSRR. Na północy Włoch, gdzie zaraz po wyzwoleniu doszli na krótko do władzy, działy się rzeczy straszne. Zaraz po 25 kwietnia 1945 r. wymordowano mnóstwo ludzi. Faszystowskich kryminalistów, ale także ludzi niewinnych, których komuniści uważali za przeszkodę w realizacji planu wprowadzenia dyktatury komunistycznej. Także wcześniej, jeszcze przed zakończeniem wojny, jak choćby w Porzus, komunistyczni partyzanci zabijali z tego powodu. Właśnie w Porzus zginął brat słynnego później poety i reżysera Piera Paola Pasoliniego. Po wojnie Włochy stanęły w obliczu alternatywy: albo dyktatura komunistyczna, albo dyktatura faszystowska czy półfaszystowska. Wtedy wydawało się, że wojna domowa będzie trwała długo. Włochy jej uniknęły dzięki wielkiemu mężowi stanu Alcide De Gasperiemu, który stworzył wielką partię centrową. Zajęła ona polityczne centrum dzięki poparciu Piusa XII, i choć wtedy zanosiło się na zwycięstwo komunistów, wygrała wybory w 1948 r. De Gasperi zawarł porozumienie z przywódcą włoskich komunistów Palmiro Togliattim. Nakreślił ramy, w których komuniści mogli legalnie działać. Powiedział Togliattiemu: „Nie zrobisz tu rewolucji komunistycznej, bo ja ci na to nie pozwolę, ale twoja partia nie zostanie wyjęta spod prawa, o ile będzie funkcjonować zgodnie z zasadami demokratycznego systemu politycznego". Trzeba pamiętać, że wówczas istniało we Włoszech niebezpieczeństwo dyktatury podobnej do tej, która zapanowała w Grecji. Togliatti się zgodził. W ten sposób komuniści powoli uczyli się zasad demokracji. I trzeba przyznać, że wnieśli swój wkład w rozwój społeczny Włoch. Dlatego, gdy ktoś mówi o demokratycznych tradycjach Włoskiej Partii Komunistycznej, to ma też trochę racji. Choć oczywiście kłótnie i spory o to trwają do dziś.