Supermarket jako źródło cierpień

Niegdyś artystów i literatów inspirowały gotyckie katedry. Współcześni polscy filmowcy natchnienia coraz częściej szukają w centrach handlowych.

Publikacja: 22.12.2012 00:01

Galeria handlowa uwodzi na wiele sposobów (kadr z filmu „Galerianki”)

Galeria handlowa uwodzi na wiele sposobów (kadr z filmu „Galerianki”)

Foto: materiały prasowe

Zespół U2 po raz pierwszy przyjechał do Polski latem 1997 roku. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem scenografii występu Bono i spółki na warszawskim Służewcu był żółty łuk, połówka logo McDonald's. Jedna z wizualizacji, wyświetlanych na wielkim telebimie, przedstawiała ewolucję gatunku ludzkiego – od małpoluda do współczesnego Homo sapiens. Ten ostatni pchał wózek z supermarketu. Koncert wspominany jest u nas do dzisiaj, ale antykonsumpcyjny przekaz Irlandczyków trafił w próżnię.

Pojawieniu się we wschodniej Europie fast foodów oraz sklepów o mamucich gabarytach towarzyszyła bowiem euforia. Obywatele III RP, przyzwyczajeni do chronicznego niedoboru dóbr wszelakich, skonfrontowani z forpocztą cywilizacji nadmiaru, oniemieli z zachwytu. Rzęsiście oświetlone wnętrza, czyste posadzki, uśmiechnięty i pomocny personel, zatrzęsienie atrakcyjnych produktów, darmowe reklamówki do pakowania zakupów. PRL-owskie supersamy – żałosna namiastka zachodnich świątyń masowej sprzedaży – nie wytrzymały tej konfrontacji, dogorywały.

Stachanowcy z Hollywood

Nastała moda na bywanie w hipermarketach, spędzanie tam wielu godzin w towarzystwie rodziny lub znajomych. Niekoniecznie na zakupach. Właściciele sieci handlowych umiejętnie podgrzewali koniunkturę. Wielkopowierzchniowe  sklepy zaczęły obrastać kinami, restauracjami i kącikami zabaw dla dzieci.  Dodatkowym wabikiem były kiermasze oraz eventy, uświetniane obecnością postaci znanych z telewizji. Polszczyzna wzbogaciła się o nowe terminy i frazy: dyskont, zakupoholizm, akcja promocyjna, sezonowa wyprzedaż, karta stałego klienta, produkt z gazetki, dwa w cenie jednego, trzy plus jeden gratis. Galerie handlowe stały się terenem łowieckim  socjologów, psychologów społecznych oraz seksolatek, gotowych na wszystko w zamian za flakonik francuskich perfum lub parę markowych dżinsów.

Pierwszy amerykański supermarket – Piggly Wiggly – otworzył swe podwoje już w 1916 roku. W Europie Zachodniej sklepy samoobsługowe zaczęły się pojawiać przed II wojną światową. Tamtejsze społeczeństwa miały więc dość czasu, by wyrobić sobie opinię o blaskach i cieniach tej formy sprzedaży. Jako pierwsi negatywne skutki ekspansji sieci handlowych odczuli właściciele małych sklepików. Wkrótce potem co bystrzejsi  konsumenci zauważyli, że tani towar często jest towarem o niskiej jakości lub wręcz przeterminowanym. Supermarkety od początku były solą w oku konserwatystów oraz skrajnych lewicowców. Ci pierwsi narzekali, że odbywa się tam systematyczna wyprzedaż tradycyjnych wartości. Ci drudzy uznali centra handlowe za wykwit kapitalistycznego myślenia, w którym klient jest królem, ale pieniądz – bogiem.

Im większą popularność supermarkety zyskiwały w świecie, tym gorszą miały prasę. Stały się symbolem negatywnych zjawisk towarzyszących globalizacji: rozbijania lokalnych społeczności, manipulowania ludźmi i narzucania im własnego gustu, wyzysku pracowników i ogólnej alienacji. Zdaniem krytyków ponoszą współodpowiedzialność za zatarcie granicy miedzy rozrywką i kulturą oraz zwiększoną emisję gazów cieplarnianych do atmosfery. Last but not least szpecą krajobraz i powodują obumieranie historycznych centrów miast. Oto ikoniczny obrazek: ukwiecona łączka, na niej domek jak z bajki. Nadjeżdża buldożer, domek i łączka znikają, w ich miejsce wyrasta monstrualny blaszany barak, zwany szumnie „katedrą konsumeryzmu".

W 1980 roku w amerykańskich kinach zadebiutowała komedia „Blues Brothers". Uciekając przed policją, tytułowi bracia zafundowali sobie (i widzom) samochodowy rajd przez hipermarket. Pointą totalnej demolki była lakoniczna pochwała: „Mają tutaj wszystko". Rok wcześniej klasycy punk rocka, The Clash, nagrali piosenkę „Lost in the Supermarket". Refren zawierał szyderczy przekaz: „Nie mogę dłużej szczęśliwie kupować/ Przyszedłem tu po tę specjalną ofertę/ Gwarantowaną osobowość". Popkultura z reguły unikała podobnych złośliwości. Większość jej odbiorców w galeriach handlowych czuła się wszak jak ryba w wodzie.

Hollywoodzki „Pracownik Miesiąca" z 2006 roku podjął temat, który w oczach widzów z naszej części świata ma dodatkowy walor komediowy: współzawodnictwo pracy. Akcja rozgrywa się w supermarkecie fikcyjnej sieci Super Club. Gwiazdą personelu tej placówki jest kasjer Vince, który 17 razy z rzędu zdobył prestiżowy tytuł Pracownika Miesiąca. Jeśli uda mu się wygrać po raz 18., dostanie od kierownictwa firmy wypasione auto. Do rywalizacji z prymusem  niespodziewanie staje pakowacz Zack, znany leser i luzak. Powodem tego desperackiego kroku jest pojawienie się w sklepie nowej kasjerki, blondwłosej Amy, która ponoć ma słabość do przodowników pracy kapitalistycznej. Panowie zaczynają wyścig w najlepszym, stachanowskim stylu. I nic dziwnego, bo co może być milsze sercu prawdziwego mężczyzny niż szybki samochód i piękna kobieta?

W zbliżonej poetyce utrzymany jest brytyjski serial „Trollied", w Polsce znany pod tytułem „Między kasą a zapleczem". Sympatyczna załoga prowincjonalnego supermarketu zabija czas, romansując i nabijając się ze zwierzchników. W horrorach galeria handlowa bywa miejscem azylu („Mgła" według Stephena Kinga, „Świt żywych trupów") lub kaźni . Nie ulega wątpliwości, że kino anglosaskie oswoiło przestrzeń handlową.  W „Dzisiejszych czasach", ostatnim niemym filmie Chaplina, wielki dom towarowy był wcieleniem nowoczesności.  W „Szczurach z supermarketu" Kevina Smitha (1996) – naturalnym środowiskiem outsiderów.  W „Supermarkecie" Timothy'ego Normana  z 2009 roku odgrywa rolę nostalgicznego symbolu dawnych, dobrych czasów.

Zemsta kasjerki

My – wschodni Europejczycy – jesteśmy dopiero na początku drogi, więc stać nas  na bezkompromisowość. Jedna z bohaterek kultowego serialu „Plebania", ekspedientka w centrum handlowym, wyleciała z pracy za zjedzenie plasterka kiełbasy. Sam proboszcz musiał interweniować w jej sprawie. Regały, uginające się pod ciężarem atrakcyjnych towarów, wodzą na pokuszenie – zwłaszcza młodych. W supermarkecie orientację (oraz kompas moralny) stracił hiphopowiec Magik z najchętniej oglądanego w tym roku polskiego filmu – „Jesteś Bogiem". Tutaj też skromna gimnazjalistka Alicja otumaniona blichtrem sklepowych wystaw przeistoczyła się w „galeriankę", czyli nastoletnią prostytutkę.

W demaskowaniu konsumpcyjnego uzależnienia najdalej posunęło się dwóch studentów praskiej szkoły filmowej. Z pomocą fachowców zorganizowali kampanię reklamową nieistniejącego hipermarketu. Tłum, liczący na wielkie promocje z okazji „wielkiego otwarcia", został – dosłownie – wyprowadzony w pole. Okrutny happening posłużył jako kanwa „Czeskiego snu". Panowie nie poprzestali na mistyfikacji.  O filmie było głośno, lecz czeskie supermarkety bynajmniej nie opustoszały.

W marcu powinien wejść na ekrany naszych kin „Dzień kobiet" Marii Sadowskiej, znanej dotąd raczej z dokonań muzycznych. Główną bohaterką obrazu, reklamowanego jako „feministyczny western", jest kasjerka pracująca w sieci handlowej Motylek. Awansowawszy na kierowniczkę sklepu, staje wobec dramatycznego wyboru: albo dołączy do klanu wyzyskiwaczy, dla których „najważniejsze jest słowo na p" (produktywność), albo straci jedyne źródło utrzymania rodziny. Dzielna Halina, która sama umie naprawić samochód i uprawia typowy męski sport – wędkarstwo, wybiera trzecie wyjście. Rusza na wojnę „z bezduszną korporacją, która tworzy chory system".

Polska Erin Brockovich nie narodziła się z powietrza. Jej prototypem była Bożena Łopacka, która w 2004 roku wygrała proces z elbląską Biedronką. Wyszło wówczas na jaw, że mobbing i kiepsko płatna robota od świtu do zmierzchu to w polskich supermarketach chleb powszedni. Scenarzystki dodały do tego „pracę za seks" oraz pampersy, które muszą zakładać kasjerki, by nie marnować czasu w toalecie. Łopacka, gwiazda mediów, startowała w wyborach parlamentarnych z lewicowej listy, lecz bez powodzenia. W roli pogromczyni kapitalistów zastąpiła ją Elżbieta Fornalczyk z tyskiego Tesco, która cztery lata temu zorganizowała pierwszy strajk w polskim supermarkecie. „Chciałam zrobić film, który ma trochę zmienić świat" – zwierzała się na festiwalu w Gdyni pani reżyser. Niestety, wyszła jej komedia.

Zbiegiem okoliczności niedawno ukazał się polski przekład książki „Udręki pewnej kasjerki", która sytuację proletariatu z centrów handlowych przedstawia w zgoła innym świetle. Autorka, absolwentka literatury francuskiej, mając problem ze znalezieniem pracy na miarę swoich kwalifikacji, na osiem lat ugrzęzła za kasą hipermarketu. Na początku nie było źle („rozmawiasz z mnóstwem ludzi, spotykasz sympatycznych kolegów, cały dzień słuchasz muzyki, pracujesz w ciepłym pomieszczeniu"). Z czasem jednak Annę Sam  dopadła chandra. By zupełnie nie zgorzknieć, zaczęła prowadzić blog, w którym wykpiwała klientów, traktujących ją jak robota połączonego z kasą niewidzialnym światłowodem.

Żadnej martyrologii czytelnik tu nie znajdzie, choć Anna zarabiała nędzne 850 euro miesięcznie na rękę (u nas dostałaby 1500 złotych brutto) za 30 godzin pracy tygodniowo (w Polsce 40). Szczerze mówiąc, przygody i refleksje „hostessy kasy" są rozpaczliwie banalne. Mimo to we Francji rozeszło się ponad 100 tysięcy egzemplarzy jej książki (ciekawe, czy była sprzedawana w supermarketach?). Na jej podstawie ma powstać komiks i komedia muzyczna.

„Udręki pewnej kasjerki" bardzo przypadły do gustu zwierzchnikom panny Sam. „Kiedy prasa zaczęła pisać o blogu i moja tożsamość została ujawniona, przeżyłam bardzo miłą niespodziankę: dyrekcja złożyła mi gratulacje! Mój szef powiedział nawet, że rzadko się widzi kogoś, kto staje w obronie wielkich sieci" – wyznała w jednym z wywiadów nowa gwiazda europejskiej literatury. Anna podkreśla, że supermarket hartuje. Po ośmiu latach spędzonych przy kasie  pokonała nieśmiałość, nauczyła się skromności  i umie poradzić sobie w życiu. No cóż, nasze feministki chyba niedokładnie przeczytały książkę, którą tak ochoczo reklamują.

Okulary Chucka Norrisa

W najlepszej bodaj scenie „Człowieka z marmuru" Bogu ducha winny robotnik przestąpił próg gabinetu w Urzędzie Bezpieczeństwa, po czym znikł jak kamfora. Podobna przygoda przytrafiła się (i to w sylwestrowy wieczór) jednemu z bohaterów filmu „Supermarket". Pan Michał, spokojny i niewadzący nikomu obywatel, wszedł do centrum handlowego, by kupić akumulator. I tyle go widziano. Czy z tym zniknięciem miał coś wspólnego szef agencji ochroniarskiej, z mroczną przeszłością PRL-owskiego prokuratora?

Maciej Żak, reżyser, scenarzysta i producent w jednej osobie, może sobie pogratulować. Udało mu się coś, na czym poległ Pasikowski w „Pokłosiu" – nakręcił udany thriller, mocno osadzony w realiach III RP. Przy okazji odesłał do lamusa postać sympatycznego nocnego stróża wielkiego sklepu, stworzonego przez Chaplina w „Dzisiejszych czasach", a reaktywowaną ostatnio z sukcesem przez  Urugwajczyka Adriana Binieza w romantycznej komedii „Gigant".

Jaśmiński z „Supermarketu" romantykiem nie jest.  Zważywszy na fakt, że eksprokuratora gra Marian Dziędziel, można się tego było spodziewać. Ulubiony aktor Wojciecha Smarzowskiego ma szczęście, że nie mieszka w Hollywood, bo już do końca życia grałby wyłącznie zimnokrwistych drani. Nasuwa się jednak drobna wątpliwość: co człowiek z taką wiedzą i talentem do zarządzania kryzysem jak Jaśmiński robi w tak podrzędnej placówce?  Ochroniarze mają przecież swoją hierarchię. Ci pilnujący zakładów pracy i obiektów handlowych są uważani w branży za pariasów. Z umundurowanych emerytów i młodzieńców czyhających na sklepowych złodziejaszków i podjadaczy konsumenci kpią sobie w żywe oczy. Hasło „ochroniarz w supermarkecie" kojarzy się z kabaretowym hitem Grzegorza Halamy („okulary wyczesane Chucka Norrisa/  dzikie spojrzenie Borysa Szyca").

A jednak ludzie, których na myśl o zakupach ogarnia zabobonny lęk, mają swoje racje. Klienci centrów handlowych są poddani inwigilacji.  Kamery są wszędzie. Niewiele trzeba, by znaleźć się w kręgu podejrzeń. Wystarczy nadgryziony i schowany przez roztargnienie do kieszeni batonik. „Zastanawiałem się, czy jest takie miejsce współcześnie, w którym człowiek może być poddany takim represjom jak 25 lat temu, w czasach komunistycznych. Okazuje się, że możliwe jest to właśnie w supermarkecie. Tylko tam ktoś może nas nagle zatrzymać, zrewidować, przesłuchać"  – powiedział Maciej Żak w jednym z wywiadów. Jego film można odczytać jako alegorię współczesnej Polski, w której idealista przegrywa, cwaniak i brutal triumfują, a z szaf wciąż wypadają jakieś historyczne szkielety.

Filmy pokazujące wielkie sklepy jako źródła cierpienia i opresji nie powstrzymają jednak procesu ich oswajania. W październiku grupa niezidentyfikowanych Polaków powtórzyła wyczyn braci Blues, przejeżdżając autem przez centrum handlowe. Filmik z tej nocnej akcji, opublikowany w Internecie, wzbudził zainteresowanie europejskich mediów. W sieci można się też sprawdzić w roli właściciela obleganego przez klientów sklepu samoobsługowego. Gra „Supermarket Mania" składa się z 50 poziomów. „Jeżeli macie ochotę zrobić karierę w tym światku i lubicie udowadniać swoją wyższość – zostańcie handlowymi królami!" – zachęcają autorzy.

Przybytki konsumeryzmu coraz częściej moszczą sobie miejsce w starych, pofabrycznych murach. Holenderscy architekci poszli o dwa kroki dalej: opracowali projekt supermarketu, w którym będzie można zamieszkać. Pokój z widokiem na wnętrze hali targowej – czyż to nie brzmi pięknie? Na szczęście w tym tunelu ostatnio pojawiło się niewielkie światełko. W amerykańskim mieście McAllen opuszczony obiekt sieci Wal-Mart został przerobiony na publiczną bibliotekę o powierzchni niemal 12 tysięcy metrów kwadratowych. Wygląda na to, że przynajmniej w Teksasie czytelnictwo ma jakąś przyszłość.

Autor jest krytykiem filmowym i historykiem

Zespół U2 po raz pierwszy przyjechał do Polski latem 1997 roku. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem scenografii występu Bono i spółki na warszawskim Służewcu był żółty łuk, połówka logo McDonald's. Jedna z wizualizacji, wyświetlanych na wielkim telebimie, przedstawiała ewolucję gatunku ludzkiego – od małpoluda do współczesnego Homo sapiens. Ten ostatni pchał wózek z supermarketu. Koncert wspominany jest u nas do dzisiaj, ale antykonsumpcyjny przekaz Irlandczyków trafił w próżnię.

Pojawieniu się we wschodniej Europie fast foodów oraz sklepów o mamucich gabarytach towarzyszyła bowiem euforia. Obywatele III RP, przyzwyczajeni do chronicznego niedoboru dóbr wszelakich, skonfrontowani z forpocztą cywilizacji nadmiaru, oniemieli z zachwytu. Rzęsiście oświetlone wnętrza, czyste posadzki, uśmiechnięty i pomocny personel, zatrzęsienie atrakcyjnych produktów, darmowe reklamówki do pakowania zakupów. PRL-owskie supersamy – żałosna namiastka zachodnich świątyń masowej sprzedaży – nie wytrzymały tej konfrontacji, dogorywały.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą