Łopot czerwonego całunu

Pogrzeb Prospero Gallinariego, który w 1978 r. porwał pięciokrotnego premiera Włoch Aldo Moro, pokazał, że dla młodych ludzi terrorysta Czerwonych Brygad jest wzorem do naśladowania. Wróciła obawa, że terroryzm się odrodzi.

Publikacja: 09.02.2013 00:01

Obituarium terrorysty – i obietnica nieśmiertelności („Historia trwa!”) pod znakiem sierpa i młota

Obituarium terrorysty – i obietnica nieśmiertelności („Historia trwa!”) pod znakiem sierpa i młota

Foto: Baruda.net

Gdy w połowie stycznia wiadomość o śmierci terrorysty pojawiła się we włoskich mediach, w Internecie się zakotłowało. Na stronach ugrupowań skrajnej lewicy i ośrodków społecznych (centri sociali) skupiających zanarchizowaną i zideologizowaną młodzież pojawiły się sławiące terrorystę nekrologi: „Chwała Mu za wierność ideałom i konsekwencję" – pisano. „Prawy człowiek o niezłomnym kręgosłupie moralnym", „Bohaterski rewolucjonista", „Nie wahał się poświęcić życia walce klas", „Człowiek wielkiego serca, ogromnej skromności i wyważonych sądów". Podobnie na Twitterze.

Wszystko dlatego, że Gallinari nigdy nie wyraził skruchy za popełnione morderstwa i nie wyrzekł się obłędnej ideologii, w imię której mordował. W blogu skupiającym radykalnych lewicowców pod zdjęciem terrorysty opublikowano nawet elegię, w której można wyczytać: „Twoja walka jest walką naszą – młodej armii leninistów". Gallinari stał się rewolucyjnym bohaterem włoskiego Internetu.

Pogrzeb w sobotę, 19 stycznia, na cmentarzu w Coviolo na przedmieściach Reggio Emilii zgromadził tysiące. Mowę sławiącą rewolucyjny żywot niezłomnego Gallinariego, do śmierci wiernego sprawie, głosił Loris Tonino Paroli (68 lat, z czego 16 za kratami), jeden z pionierów Czerwonych Brygad. Potem był apel poległych – „towarzyszy zamordowanych w zasadzkach bandytów generała Carlo della Chiesa" (dowódca karabinierów, w latach 70. odpowiedzialny za walkę z terroryzmem). Trumnę spowitą w czerwony całun z sierpem i młotem, czerwoną gwiazdą i flagą Palestyny nieśli towarzysze broni: założyciel Brigate Rosse Renato Curcio, Raffaele Fiore, Bruno Saghetti i Barbara Balzerani (cała czwórka skazana na dożywocie za udział w porwaniu Aldo Moro i zamordowanie agentów eskorty, ale ciesząca się wolnością już od 15 lat) oraz Oreste Scalzone – jak wynika z biografii, rewolucjonista już w wieku lat 13, który zbiegł do Francji, unikając w ten sposób 16-letniej odsiadki za swoje zbrodnie, i Francesco Piccioni – 16 lat w więzieniu za mord na dwóch policjantach. „Prospero żyje i walczy razem z nami", „Nasze idee są wiecznie żywe!" – padały okrzyki. Powiewały czerwone flagi i transparenty „Rewolucja jest kwiatem, który nie więdnie".

Od trockistów po anarchistów

Niestety, pogrzeb nie był jedynie nostalgicznym spotkaniem siwiutkich już weteranów rewolucyjnego delirium, w którym skąpali we krwi całą Italię. Aż dwie trzecie żałobników stanowili młodzi ludzie. Ci z ośrodków społecznych podczas ceremonii recytowali wiersze Sante Notarnicoli, więziennego barda brygadzistów, który już na początku lat 60. jako herszt bandy mordował i uwłaszczał się w imię proletariackiej rewolucji (był na liście 13 więzionych, których Czerwone Brygady chciały wymienić za porwanego Aldo Moro). Licznie przybyli, wymachując flagami z sierpem i młotem, młodzi adepci dwóch włoskich kompartii, a nawet koordynator Zreformowanych Komunistów w Reggio Emilii, kandydat w zbliżających się wyborach Alberto Ferrigno. Towarzyszył mu Claudio Grassi, były komunistyczny senator, obecnie kandydat ugrupowania Rewolucja Obywatelska prokuratora Antonio Ingroi. Nie zabrakło aktywistów ruchu No TAV – anarchistów kontestujących pałką i kamieniem całą rzeczywistość, a przede wszystkim budowę linii szybkiej kolei (w skrócie po włosku TAV – red.) Turyn – Lyon. Ba! Gallinariego żegnało nawet dwóch rewolucyjnych księży, choć zmarły był zdeklarowanym bezbożnikiem. Na koniec tłum odśpiewał „Międzynarodówkę", unosząc w komunistycznym geście do góry zaciśniętą pięść.

Surrealistyczne sceny i pogrążone w żałobie rewolucyjne tłumy pokazały Włochom wszystkie telewizje w głównych wydaniach dzienników. W gorączce kampanii wyborczej największe wrażenie zrobili dwaj kandydaci na deputowanych. Obaj panowie oburzyli się, że odruch serca pociągnął za sobą lawinę ostrej krytyki. Zapewniali przy tym, że w żadnym przypadku nie podzielają poglądów Gallinariego, przyszli jedynie złożyć hołd pamięci człowiekowi, którego dobrze znali.

Sprawdzony towarzysz

Komu hołdowali? Życia i decyzji Gallinariego nie sposób zrozumieć bez historycznego kontekstu wydarzeń we Włoszech zaraz po wojnie i pod koniec lat 60. Urodził się 1 stycznia 1951 r. na głębokich przedmieściach Reggio Emilii w rodzinie rolników – komunistów. Już w wieku 14 lat zapisał się do młodzieżówki komunistycznej i brał udział w zebraniach tzw. kół Gramsciego, stanowiących wówczas często forum dyskusyjne i okazję do spotkań młodych komunistów z weteranami komunistycznego ruchu oporu. Dla wielu komunistycznych partyzantów to, że Włochy po wojnie nie stały się republiką rad, tylko co gorsza weszły do strefy wpływów amerykańskich imperialistów, było ogromnym rozczarowaniem.

W czasie wojny nasłuchali się od politruków, że wyzwolenie Włoch to zaledwie pierwszy etap o wiele ważniejszego celu: komunistycznej rewolucji. Jak się szacuje, do końca 1947 roku wymordowali w tym celu  20 tys. „wrogów klasowych". Ale Stalin, obawiając się reakcji Zachodu na tak drastyczną próbę zmiany ustalonego z aliantami podziału Europy, polecił włoskim towarzyszom, by poddali się regułom procesu demokratycznego. Przed wyborami w marcu 1948 r. Palmiro Togliatti, ówczesny szef kompartii, na zadane sowieckiemu ambasadorowi Michaiłowi Kostylewowi pytanie, „czy ma robić zbrojną rewolucję", usłyszał ostateczne „niet". Komuniści sromotnie przegrali wybory (31 proc. głosów wobec 48,5 proc. na listę chadecji) i wierchuszka WPK ostatecznie porzuciła myśl o walce zbrojnej, godząc się z tym, że wobec zmowy konkurentów w przewidywalnej przyszłości skazana jest na ławy opozycji. W zamian Togliatti otrzymał gwarancję, że partia nie zostanie zdelegalizowana, będzie mogła stworzyć własne związki zawodowe, a nawet sprawować rządy na szczeblu lokalnym.

Co więcej, z biegiem lat WPK zbudowała ogromną machinę biurokratyczną, której aparatczycy, bardzo zadowoleni ze stanowisk, pensji i status quo, wyraźnie utracili rewolucyjny ferwor. Dla bardzo wielu szeregowych towarzyszy była to haniebna zdrada rewolucyjnych ideałów. To ta rzekoma zdrada i wynikająca z niej konieczność wzięcia spraw we własne ręce były najważniejszym „mitem założycielskim" Czerwonych Brygad i właśnie o tej zdradzie na spotkaniach Koła Gramsciego nasłuchał się we wczesnej młodości od partyzantów i własnych rodziców Gallinari.

Brygadziści uważali się za spadkobierców i kontynuatorów dzieła komunistycznych partyzantów. Nieprzypadkowo Alberto Franceschini swoją książkę „Mara, Renato i ja: historia założycieli Czerwonych Brygad" (chodzi o Renato Curcio i jego żonę Marę Cagol) rozpoczyna od symbolicznej sceny, w której po spotkaniu w Kole Gramsciego jeden z partyzantów wręcza mu swoje ukrywane od czasów wojny dwa pistolety.

3M i kolorowe szaleństwo

Gdy w połowie lat 60. do Włoch, podobnie jak do całej Europy Zachodniej, dotarł ferment i idee  z amerykańskich uniwersytetów, nowa ewangelia młodzieży spisana w oparciu o trójcę proroków Marks – Mao – Marcuse, nowa, wyzwolona obyczajowość, teza o zdradzie rewolucji i gotowość do wyciągania ostatecznych wniosków z teorii walki klas złożyły się na mieszankę piorunującą, która eksplodowała i dała początek galaktyce lewackich organizacji terrorystycznych. Wszystko rozpoczęło się od wielkiej kontestacji młodych. Nie tylko w rozdyskutowanych i okupowanych uniwersytetach rewolty '68, ale też w fabrykach, na zebraniach partyjnych i związkowych. Te spotkania i dyskusje były dla Gallinariego, jak wspomina w swojej książce „Wieśniak w mieście. Wspomnienia aktywisty Czerwonych Brygad", rewolucyjnym uniwersytetem.

„Na początku to było wielkie, kolorowe szaleństwo – wspomina atmosferę tych lat  Barbara Fois, historyk i autorka analizy »sprawy Moro«, która jest dla Włochów tym, czym zamach na Kennedy'ego dla Amerykanów. – Namiętne dyskusje o naprawianiu świata, nieskrępowana wolność, solidarność z »uciemiężonym ludem«, strajki, okupacje. Miałam na studiach w Rzymie spokojnego kolegę, który w pewnym momencie zaangażował się po uszy w maoistowską Unię Komunistów. W ciągu kilku miesięcy zmienił się nie do poznania. Stał się zapalczywy i agresywny. Zaczął mówić jakimś okropnym pseudonaukowym żargonem, wymachiwał »Czerwoną książeczką« Mao, a przy tym płonęły mu oczy, więc w pierwszej chwili bałam się, że został narkomanem. Potem zrozumiałam, że to w tej Unii zrobili z niego sfanatyzowanego, nawiedzonego szaleńca. Rewolucyjna sprawa stała się dla nich religią. Kiedyś, chyba w 1970 r., pojechaliśmy w dużej grupie studentów na plażę. Nagle ci nawiedzeni wyciągnęli czerwoną flagę i śpiewając »Międzynarodówkę«, pomaszerowali razem do morza, by zaznać uroków rewolucyjnej kąpieli. Pokładaliśmy się ze śmiechu, ale już niedługo to wszystko przestało być śmieszne".

Święte słowa. Z upływem czasu delirium przepoczwarzyło się w krwawy amok. O  rozmiarach aberracji niech świadczy  historia rewolucjonisty Giorgia Soldatiego. Aresztowany w 1981 r. na dworcu w Mediolanie po wymianie ognia, w której zastrzelił karabiniera, załamał się w ostrym śledztwie i wyjawił kilka sekretów organizacji. W więzieniu w Cuneo, dręczony wyrzutami sumienia, przyznał się towarzyszom do zdrady i poprosił o postawienie przed „sądem ludowym". „Sąd" pod przewodnictwem więzionego tam również Franceschiniego skazał go na śmierć, a Soldati zgodził się z wyrokiem i poprosił jedynie o w miarę bezbolesną formę wykonania wyroku. Czterech współwięźniów-brygadzistów udusiło go w latrynie sznurkiem z prześcieradła i wplecionymi weń kawałkami potłuczonego lusterka.

Kontynuowanie rewolucji

Podobnie zindoktrynowany Gallinari już w 1969 r. porzucił partię komunistyczną, by wraz z innymi dysydentami założyć Polityczny Kolektyw Miejski, którego zadaniem było „kontynuowanie rewolucji zapoczątkowanej przez komunistycznych partyzantów". Rok później uczestniczył w Pecorile w spotkaniu założycielskim Czerwonych Brygad. Założyciele uznali, że nadszedł czas, by zejść do podziemia i przygotować się do walki zbrojnej. Gallinari poszedł jednak własną drogą, wchodząc do  podziemnej organizacji Proletariacka Lewica. Do Czerwonych Brygad  przystał trzy lata później i już nie oglądał się za siebie. Brał udział w licznych napadach, atakach i porwaniach. Działacza związków zawodowych CISNAL Bruna Labate, zdaniem Brygadzistów sługusa imperializmu, komando ogoliło na łyso, jak czynili to w czasie wojny partyzanci z kobietami związanymi z faszystami lub Niemcami, i półnagiego przykuło do bramy wjazdowej fabryki Mirafiori w Turynie. Kolejną ofiarą był sędzia Mario Sossi, oskarżyciel w procesie kilku innych lewackich terrorystów.

Gallinari wpadł już w październiku 1974 r. podczas rutynowej kontroli drogowej. W styczniu 1977 r. uciekł z więzienia w Treviso, by wraz z Mariem Morettim zostać szefem operacji zbrojnych CB. Zaplanował i przeprowadził ich wiele. Wiadomo, że w styczniu 1978 r. osobiście zamordował w Rzymie pod domem sędziego Riccardo Palmę, masakrując ciało 14 kulami. Do historii Włoch przeszedł jako mózg i uczestnik porwania Aldo Moro. Gdy 16 marca 1978 r. zaraz po dziewiątej rano 11-osobowe komando na rzymskiej via Fani zablokowało nieopancerzonego fiata 130 z szefem chadecji i alfę z obstawą, był jednym z czwórki zamachowców przebranych w mundury pilotów Alitalii, którzy otworzyli ogień i położyli trupem wszystkich pięciu agentów ochrony. Potem przez 55 dni więził Moro, przesłuchiwał go i spisywał jego zeznania. Do wykonania wyroku śmierci wydanego przez „sąd ludowy" przyznał się po latach Moretti (aż 11 kul z dwóch pistoletów), ale badacze są przekonani, że strzelał Gallinari. Schwytany ponownie w 1979 r. po strzelaninie na ulicach Turynu skazany został na dożywocie. Ale państwo włoskie okazało Gallinariemu więcej serca niż on swoim ofiarom. Gdy w 1996 r. okazało się, że cierpi na chorobę serca, sędziowie zamienili mu karę więzienia na areszt domowy. Co więcej, otrzymał pozwolenie na pracę. Był kierowcą w małej firmie w swoim rodzinnym mieście, gdzie zmarł na atak serca we własnym samochodzie.

W garażu w Reggio Calabrii dobiegło końca tragicznie zmarnowane życie spędzone między kryjówką a więzieniem. Życie rewolucyjne, w którym nie było czasu na regularną naukę, pracę, założenie rodziny czy dzieci. Życie, w którym Gallinari nauczył się jedynie strzelać i prowadzić samochód. Uważał się zawsze za żołnierza wojny proletariatu z opresyjnym państwem, a swoje ofiary za żołnierzy strony przeciwnej. Dlatego jak inni schwytani brygadziści deklarował: „Jestem więźniem politycznym", i domagał się praw kombatanckich. W optyce lewackich terrorystów szlachetny, rewolucyjny cel uświęcał i usprawiedliwiał zbrodnię. Dlatego Gallinari nigdy nie żałował rozlanej krwi i nie wyraził skruchy, a jeszcze w 1988 r. w specjalnym komunikacie wyraził satysfakcję z udanego zamachu komanda Czerwonych Brygad na generała Licio Giorgieriego. Rok później wraz z towarzyszami broni w rzymskim więzieniu Rebibbia wystosowali oświadczenie, w którym uznali, że „wypowiedzianą nam i sprowokowaną przez państwo wojnę" przegrali i nie będą już więcej wojować.

Nowy zryw

Wydawałoby się, że rozbicie Czerwonych Brygad (911 z około 4 tys. brygadzistów stanęło przed sądem), deklaracja klęski militarnej i politycznej, którą złożył ich założyciel Curcio, i blisko 400 śmiertelnych ofiar „lat ołowiu", jak mówią Włosi o okresie 1972–1988, raz na zawsze zamknęły w Italii wieko trumny z lewackim terroryzmem. Tymczasem Nadia Desdemone Lioce i Mario Galesi w 1998 r. zbudowali Nowe Czerwone Brygady, opierając się na „założeniach ideologicznych" swoich antenatów. Nowa organizacja była o wiele skromniejsza, ale zdołała przeprowadzić kilkadziesiąt akcji zbrojnych, w tym dwa głośne zamachy, w których zginęli rządowi eksperci w dziedzinie prawa pracy, prof. Massimo D'Antona (Rzym, 1999 r.) i Marco Biagi (Bolonia, 2002 r.).

W 2003 r. podczas rutynowej kontroli dokumentów w pociągu z Rzymu do Florencji, którym jechała para rewolucjonistów, Galesi zastrzelił jednego agenta ochrony kolei, a od kul drugiego sam zginął. Lioce została aresztowana, a dzięki informacjom znajdującym się w jej laptopie wyłapano blisko pół setki członków organizacji. W kryjówkach karabinierzy znaleźli  arsenał broni i ładunków wybuchowych, a też dokumenty i memoriały, z których wynika, że pogrobowcy Brygad szykowali się do kolejnych zamachów w ramach szeroko zakrojonej walki z imperializmem. W 2006 r. inna organizacja zdetonowała bombę przy bramie koszar w Livorno. Pod komunikatem rozesłanym mediom podpisała się „Czerwone Brygady – Partia Walczących Komunistów". Niemal co roku dzięki infiltracji środowisk skrajnej lewicy policja w zarodku likwiduje kilka rewolucyjnych jaczejek. W 2007 r. aresztowano w Mediolanie 15 członków Czerwonych Brygad Partii Komunistycznej w wieku od 21 do 50 lat. Dwa lata później zlikwidowano Rzymską Kolumnę Czerwonych Brygad, a w ubiegłym – podobną organizację na Sardynii.

Trudno jednak wyobrazić sobie, by Czerwone Brygady zdołały się odrodzić jako kilkutysięczna armia sfanatyzowanych i gotowych na śmierć dla sprawy marksistów. Włochów o wiele bardziej zszokował i przeraził masowy udział w pogrzebie Gallinariego młodych, zanarchizowanych ludzi z ośrodków społecznych. Jeśli anarchiści podjęliby wojnę z państwem, wzorując się na metodach Czerwonych Brygad, jej konsekwencji nie sposób sobie nawet wyobrazić. Chodzi bowiem o kilkudziesięciotysięczną armię aktywistów, zawodowych kontestatorów i uczestników walk z policją, którzy na szczęście na razie stronią od broni palnej.

Szklarnie rewolucji

We Włoszech ośrodków społecznych będących rozsadnikami rewolucji, istnieje dziś blisko 200: tylko w Mediolanie jest ich 15, w Rzymie przeszło 20... Nazywają się różnie: Askatasuna, Bakunin, Squat, Intifada. Tradycjami sięgają ruchu hipisów, rewolty studenckiej '68 i squattersów. Powstawały w opuszczonych fabrykach, kamienicach i willach, często z inicjatywy lewicowej ekstremy. Wprowadzający się tam młodzi ludzie żyli w komunie, mieli się za rewolucjonistów i chcieli naprawiać świat, choćby i siłą. Pracą trudnili się rzadko, za to dysputą i walką polityczną – zawsze. W tych ośrodkach zawsze można było posłuchać dobrej, zaangażowanej politycznie muzyki.

Dziś wszystkie ośrodki społeczne działają jak „domy kultury", z programem spotkań, dyskusji, koncertów, a często i wystaw sztuki. Najpełniej jednak wyżywają się w polityce, szczególnie tej uprawianej na ulicy. Wiele jest związanych z radykalnymi lewicowymi partiami, które płacą im rachunki za energię, wodę, remonty, łożą na działalność, zaopatrują w sprzęt audio- i telewizyjny czy laptopy. W zamian mogą liczyć na zorganizowane i gotowe na każde wezwanie bojówki. Nierzadko zwożą anarchistów na demonstracje własnymi autokarami.

Młodzież z ośrodków społecznych ma również swój własny „program". Sama szuka okazji do starć i kontestacji, więc organizuje swoje demonstracje, ale też nie przepuści żadnej innej. Włącza się aktywnie w każdy ruch protestu: ekologów, studentów domagających się większych nakładów na naukę czy kiboli. Generalnie są przeciw wszystkiemu: państwu, władzy, podatkom, opłatom, zanieczyszczaniu środowiska, USA, Izraelowi i oczywiście globalizacji. Zawsze próbują atakować policję jako narzędzie państwowego terroru, a przy okazji takie symbole imperializmu jak banki, McDonald's czy wystawy co droższych sklepów. Lubią się też proletariacko uwłaszczyć. Polega to na tłumnym wejściu do sklepu, naładowaniu plecaków towarem i wyjściu z ominięciem kasy. Bywa, że podobnie zachowują się w restauracjach.

Włoskich komentatorów przeraża, że Gallinari stał się godnym naśladowania bohaterem aż kilkudziesięciotysięcznej armii młodych ludzi w Internecie, w sporej części niemających nic wspólnego z anarchistami, marksistami czy lewacką ekstremą. Zwracają uwagę, że z powodu kryzysu bezrobocie wśród młodych ludzi do 30. roku życia gwałtownie skoczyło aż do 37 procent, a wśród absolwentów wyższych uczelni zbliża się do 25 procent. Wielu młodych pracuje na śmieciowych umowach.

Z badań wynika, że równie gwałtownie radykalizują się poglądy młodych ludzi, którzy  tracą zaufanie do włoskiej klasy politycznej, zwłaszcza że ostatnio każdy tydzień przynosi nowy skandal z najlepiej opłacanymi w Unii politykami w roli głównej: korupcja, nepotyzm, złodziejstwo... Stąd obawa, że rosnąca desperacja młodych ludzi może popchnąć ich ku gwałtownym działaniom. Dlatego socjologów tak zaniepokoił fenomen nadzwyczajnej pośmiertnej popularności Gallinariego.

Gdy w połowie stycznia wiadomość o śmierci terrorysty pojawiła się we włoskich mediach, w Internecie się zakotłowało. Na stronach ugrupowań skrajnej lewicy i ośrodków społecznych (centri sociali) skupiających zanarchizowaną i zideologizowaną młodzież pojawiły się sławiące terrorystę nekrologi: „Chwała Mu za wierność ideałom i konsekwencję" – pisano. „Prawy człowiek o niezłomnym kręgosłupie moralnym", „Bohaterski rewolucjonista", „Nie wahał się poświęcić życia walce klas", „Człowiek wielkiego serca, ogromnej skromności i wyważonych sądów". Podobnie na Twitterze.

Wszystko dlatego, że Gallinari nigdy nie wyraził skruchy za popełnione morderstwa i nie wyrzekł się obłędnej ideologii, w imię której mordował. W blogu skupiającym radykalnych lewicowców pod zdjęciem terrorysty opublikowano nawet elegię, w której można wyczytać: „Twoja walka jest walką naszą – młodej armii leninistów". Gallinari stał się rewolucyjnym bohaterem włoskiego Internetu.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą