Mój ideał Unii Europejskiej to instytucja, która akceptuje wolę parlamentów narodowych. Kiedy w jakimś kraju zmienia się władza, taki kraj powinien mieć prawo do zmiany swoich relacji z centrum Unii. I to właśnie zapowiada premier. – Andrea Leadsom, posłanka z regionu South Northamptonshire, jest daleka od stereotypu brytyjskiego eurosceptyka. Nie pomstuje na Niemców, nie drwi z Francuzów, ceni Polskę i uważa ją za potencjalnego sojusznika Wielkiej Brytanii w najbliższych latach. Uważa się także za zwolenniczkę Europy, odcina się od – jak mówi – „garstki torysów", którzy chcą z niej wyprowadzić Londyn. Jednak to ona wraz z grupą torysów założyła niedawno grupę Fresh Start, to również ona od miesięcy wywierała presję na Davida Camerona, by przeszedł do ostatecznej rozgrywki z Brukselą. Przemówienie premiera z 23 stycznia było zapowiedzią tej rozgrywki, ale zdaniem pani Leadsom nie powinno ono być traktowane jako wstęp do opuszczenia Unii przez Londyn.
– Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii byłoby katastrofą dla nas wszystkich. Ludzie nie w pełni zdają sobie sprawę, że oznaczałoby to dramatyczną zmianę w sposobie życia w tym kraju. Tysiące naszych firm inwestują w Europie. Życie milionów ludzi zależy od tych inwestycji. Wielka Brytania jest też czołowym odbiorcą inwestycji zagranicznych firm, które traktują nas jako odskocznię na rynek europejski. Ci przedsiębiorcy lubią Wielką Brytanię, bo sami mówią po angielsku, ale przede wszystkim chodzi o to, że za naszym pośrednictwem mogą wejść do Europy. Dlatego zerwanie związku z Unią byłoby bardzo szkodliwe zarówno dla nas, jak i dla Europy – mówi.
– W takim razie, jaki ma być ten europejski ideał, do którego dążycie? – pytam.
– Dla mnie idealna Unia to elastyczna instytucja, która podlega ciągłej naturalnej ewolucji. Podam panu przykład. Poprzedni rząd laburzystowski przyjął dyrektywę w sprawie czasu pracy. Obecny rząd konserwatywny powinien mieć szansę wycofania się w określony regułami sposób z tej dyrektywy. Wiem, że mnóstwo ludzi powie, iż to niemożliwe, że powstałby straszny bałagan, że tego się nie da przeprowadzić, bo takie działania rozbiją Unię. Tylko że dokładnie to właśnie dzieje się w parlamentach narodowych – zmieniają się rządy, zmienia się prawo, czasem diametralnie, i co? Świat się nie kończy. Na takich zmianach polega istota polityki. Innymi słowy, moja idealna Europa to taka, która pozbywa się tego, co nazywamy acquis communautaire, całego tego bagażu prawnego, który nas przygniata i zmienia się według woli swoich obywateli. Proces ciągle postępującej, coraz głębszej, ściślejszej integracji, jak zasada Wspólnoty, musi zostać powstrzymany, tak by kraje członkowskie na różnych etapach mogły być albo ściślej zintegrowane, albo zachować dystans wobec Unii Europejskiej – twierdzi Leadsom
– Problem polega na tym, że acquis communautaire jest dziś istotą dorobku Unii Europejskiej. To, co pani mówi, jest nie do przyjęcia dla ludzi, którzy uważają, że idealna Europa to federalne państwo o nazwie Stany Zjednoczone Europy – przypominam.
– Rozumiem. Tyle że takie rozwiązanie jest absolutnie nie do zaakceptowania dla Wielkiej Brytanii. Nigdy to nie było do zaakceptowania. I jeśli to miałaby być jedyna droga rozwoju Unii, to Wielka Brytania nią nie pójdzie – kończy pani poseł.
Reformy i rewolucje
Czyli mamy jasność: Wielka Brytania nie będzie częścią zjednoczonej Europy, jeśli pod tym sformułowaniem rozumieć jednolite pod względem prawnym, choćby i wielonarodowe, europejskie państwo. Nie będzie ani wówczas, jeśli zostanie ono powołane do życia metodą „pełzającą", rozłożoną na wiele lat, ani jeśli miałoby dojść do jakiegoś wielkiego konstytucyjnego big bangu wymuszonego obecnym kryzysem w strefie euro. Od pewnego czasu sondaże regularnie pokazują, że większość Brytyjczyków nie chce dalszej integracji z Unią. Sondaż „Timesa" tuż po przemówieniu Camerona wskazywał, że 53 procent narodu chce po prostu wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Cameron do nich nie należy, jednak brytyjski premier poszedł za politycznym instynktem, który każe mu odpowiedzieć na nastroje społeczne. W przeciwieństwie do większości liderów i szefów rządów Unii Cameron wydaje się mówić: nie akceptuję roli grzecznego europejskiego polityka, która ma polegać na zarządzaniu państwem za pomocą dyrektyw płynących z Brukseli. Otwieram debatę, której celem ma być dogłębna reforma Unii i przybliżenie jej obywatelom, którzy tracą wiarę w jej sens.
– O nie, nie sądzę, żeby David Cameron był jakimś europejskim wizjonerem – mówi mi Charles Grant, dyrektor wpływowego brytyjskiego think tanku o dwuznacznie brzmiącej nazwie Centre for European Reform, Ośrodek na rzecz Reformy Europejskiej.
– Czyli reforma Unii jest niezbędna? – pytam.
– Oczywiście, że tak. Kryzys w strefie euro powoduje, że utrzymanie status quo jest niemożliwe, Unia zmienia się na naszych oczach i dobrze byłoby, żeby Wielka Brytania miała wpływ na te zmiany. Trzeba uczciwie przyznać, że Cameron wygłosił dobre przemówienie o potrzebie stworzenia konkurencyjnej, otwartej, nastawionej na wolną wymianę handlową Europy, która słucha swoich narodów. Kto mógłby się z takim postulatem nie zgodzić? Jednak nie to było głównym powodem wygłoszenia tego przemówienia. Cameron ma fundamentalny problem z rebeliantami we własnej partii. Premier musiał obiecać referendum po to, by ich uspokoić.