Jest Wielkanoc, czas cudów.
Andrzej Rachuba:
Aktualizacja: 30.03.2013 00:00 Publikacja: 30.03.2013 00:01
Jest Wielkanoc, czas cudów.
Andrzej Rachuba:
I dlatego my też będziemy rozmawiać o cudownym scenariuszu?
Jest rok 1610 i królewicz Władysław obejmuje tron w Moskwie.
Piętnastoletniego Władysława, syna Zygmunta III Wazy, rzeczywiście obrano carem Rosji, ale tronu nie objął. Puśćmy wodze fantazji: załóżmy jednak, że Władysław się nie spóźnia i wkracza do Moskwy.
A powstańcy nie wybijają polskiej załogi moskiewskiego Kremla.
Historia Europy się zmienia. Powstaje gigantyczne państwo polsko-rosyjskie, które w sojuszu ze Szwecją rządzi niemal połową Europy.
I my dziś jeździmy na dacze na Syberię lub na Krym?
Ja nie, bo nie lubię dacz.
Ale żyjemy w państwie od Poznania po Władywostok i od Laponii po Kaukaz.
Na pewno nie ma rozbiorów, Rosja jest normalnym, europejskim państwem.
Nie ma komunizmu?
Takie scenariusze można snuć, choć to już czysta fantazje.
To zejdźmy bliżej ziemi, ale opiszmy alternatywną historię. Władysław w Moskwie. Co dalej?
Przed nim kilka scenariuszy. W najczarniejszym w ciągu roku traci życie i rosyjska wielka smuta trwa w najlepsze.
Odpada. Następny?
Przypuśćmy, że przeżył. Pytanie: zmienia wiarę czy nie? Gdyby nie przeszedł na prawosławie, nie utrzymałby się w Moskwie. Więc uznajmy, że przeszedłby.
To realne?
Henryk IV Burbon uznał, że Paryż wart jest mszy i z gorliwego hugenoty stał się katolikiem. Dlaczego więc Władysław nie miałby przejść na prawosławie? Przechodzi, dostaje rosyjską żonę...
Koniecznie rosyjską?
Do XVIII wieku carowie Rosji nie żenili się z cudzoziemkami. Trafia mu się więc jakaś młoda dama...
Z najlepszego rodu.
Niekoniecznie. Żony carów często wcale nie pochodziły z najpotężniejszych rodzin. Władysław dostaje młodą, powiedzmy jeszcze urodziwą żonę i ma z nią dzieci. To jest kluczowe!
Dlaczego?
Wazowie szybko wymierali.
Jaki mieli problem?
Choroby weneryczne.
Nasz pobożny Władysław?! Niemożliwe.
On na pewno był chory wenerycznie, choć akurat jeszcze nie wtedy, gdy miał objąć tron moskiewski. Tu młodziutki Władysław jeszcze nie zdążył na nic zapaść i ma kilkoro dzieci. To oznacza, że dynastia Wazów zakorzenia się w Rosji.
Tylko tam?
Wazowie niebywale wzmacniają się w Europie. Rządzą już w Rzeczypospolitej i Rosji...
I postanawiają odzyskać należną im Szwecję.
To zmienia układ sił, bo dwa silne państwa są przeciw Szwecji razem. Bez wątpienia mają teraz dużo większą szansę, by dać jej łupnia niż, gdyby ruszały na Sztokholm samodzielnie. Tym bardziej iż do antyszwedzkiej koalicji przyłącza się Dania, mająca z nią niezałatwione porachunki na południu Skandynawii.
Dajemy im łupnia i sięgamy od Morza Barentsa po Czarne. Polska od morza do morza...
A nad tym drugim morzem z pewnością wspólnie dajemy sobie radę z Tatarami. Proszę pamiętać, że najazdy tatarskie były dotychczas wielką plagą trapiącą zarówno Polskę, jak i Rosję. Siały spustoszenie, uniemożliwiały normalne życie mieszkańcom. Tatarzy przynajmniej raz w roku ruszali na północ na grabieże. Wreszcie pojawiłaby się szansa trwałego pozbycia się tego problemu.
Co zmienia zupełnie także historię zachodu Europy. W końcu Turcy nie docierają pod Wiedeń...
Tym bardziej że oni sami mają potężnych przeciwników na wschodzie, czyli Persję, której się zawsze obawiali...
A na początku XVII wieku są przez szacha Abbasa regularnie ćwiczeni.
Dlatego Turcy tak bardzo obawiali się wojny na dwa fronty. Brak pomocy ze strony Tatarów krymskich mocno ogranicza ich aktywność w Europie, tym bardziej że przecież nie tylko Polska i Moskwa są ich przeciwnikami. Nieustannie zmagają się też z cesarstwem pod rządami Habsburgów.
W każdym razie po unieszkodliwieniu Tatarów Polska faktycznie sięga od Nordkappu po Sewastopol...
I tu dotyka pan poważnego problemu: zwykle po takich zwycięstwach pojawia się poważny konflikt przy podziale łupów. Bo to wcale nie wiadomo, „co jest czyje", jak śpiewał Kazimierz Grześkowiak.
My im dajemy Finlandię, sami bierzemy Szwecję. Ikea wzięta, Nokię biorą Ruscy.
Pan żartuje, ale takie pomysły się pojawiały i były rozważane całkiem realnie. Naprawdę!
Wedle tych planów sięgamy po dzisiejszy Petersburg?
Aż tak daleko nie. Kluczowy był port w Narwie.
Czyli cała dzisiejsza Estonia nasza, bo Narwa jest na granicy estońsko-rosyjskiej.
I tu plan zakładał porozumienie, bo port w Narwie jest jedynym wówczas portem na Bałtyku, z którego mogą korzystać Rosjanie. Petersburg powstał dopiero 100 lat później. Wtedy, w XVII wieku Narwa miała być wspólnym portem polsko-rosyjskim.
A co ze Szwecją?
Może nią rządzić któryś z polskich Wazów, bo przecież Zygmunt III miał kolejnych synów, więc można ich obsadzać na tronie w Sztokholmie i tak z pewnością by się stało, gdyby połączone siły polsko-rosyjsko-duńskie pobiły Karola Sudermańskiego lub jego następcę Gustawa Adolfa.
Danię też obsadzamy?
Ambicje Wazów nie sięgały aż tak daleko.
Londyn zostawiamy więc w spokoju.
On nam nie jest do niczego potrzebny. I bez niego potężnie urośliśmy w siłę. Zwłaszcza jeśli, w przeciwieństwie do Jagiellonów, Wazowie prowadzą sensowną politykę dynastyczną i nie tracą wszystkich tronów, na których udało im się osiąść.
Ale czy aby ci Wazowie są wystarczająco polscy, piastowscy? Bo na co nam obcy...
Piastowscy to oni nie są, ale jagiellońscy już owszem.
Posługuję się terminologią ówczesnej szlachty, która każdego polskiego kandydata do tronu chrzciła Piastem.
Notabene, kiedy o tron polski starał się syn Iwana Groźnego, to w przychylnej mu publicystyce prezentowano go jako Piasta.
Słucham?!
No tak, on był nasz, Słowianin, mówiący bardzo podobnym językiem i nawet jeśli niekatolik, to chrześcijanin. Słowem niemal Piast. Jak widać ta idea była bardzo żywa i szeroko rozpowszechniona, skoro sięgała nawet Moskwy.
Wazowie stają się potężną dynastią nie tylko Europy Północnej, ale i całego Wschodu.
Jeśliby ich nie zdziesiątkowały choroby weneryczne. Ja nie mam obsesji, ale warto pamiętać, że europejskie podróże – a te wewnątrz dynastii są nieuniknione – kończyły się zwykle przywleczeniem kolejnych chorób wenerycznych.
Tylko Wazowie są tacy chutliwi?
A skąd! Jan Zamoyski „Sobiepan", wnuk słynnego hetmana, czy Jan III Sobieski, których „wspólna" żona, Marysieńka, też była zresztą...
Zakończmy tę akcję defamacyjną! Car Władysław rządzi Rosją. Mamy wspólne państwo?
Na pewno nie od razu. Na razie są jeszcze ogromne różnice kulturowe, mentalne i religijne. One z czasem powoli się zacierają, przecież nawet bez Wazów na rosyjskim tronie w końcu XVII wieku moskiewska elita w dużym stopniu przesiąknięta była kulturą polską, ale czy to prowadzi do wspólnego państwa? Pytanie: jak bardzo wspólnego.
No właśnie?
Przykład unii polsko-litewskiej pokazuje, że to trwało czterysta lat, zanim całkowicie zanikły wszelkie różnice. Jedna rzecz w Rosji następuje na pewno: bojarzy upajają się wolnością i swobodą...
Waza nie wprowadza opryczniny? Nie jest tyranem?
Na pewno tego rodzaju rządy nie przechodzą w Rzeczypospolitej. Prędzej słońce przestałoby świecić, niż szlachta pozwoliłaby odebrać sobie przywileje. To jest jedyna rzecz, której można być pewnym: Szwecja może być w rękach polskich Wazów, Rosja jest gigantycznym kolosem pod rządami naszego Wazy, ale Rzeczpospolita nie przyjmuje samodzierżawia. A skoro pozostaje ona w bliskich związkach z Rosją, to...
Eksportuje tam demokrację?
Każdy dotychczasowy car był zamordystą i tyranem. Nagle rosyjska arystokracja widzi, że można żyć inaczej, jak magnateria europejska.
Zakosztowali w tym miodzie swobód, a skoro i bez tego się polonizowali...
... To ten proces niewątpliwie następuje dużo szybciej. Jednym z warunków stawianych Władysławowi była swoboda przemieszczania się ludzi i wolność handlu. To wszystko powoduje większe więzy międzyludzkie – tworzą się mieszane małżeństwa, powstają wspólne szkoły, zapewne Rosjanie posyłają dzieci na uniwersytet do Krakowa, do szkół w Warszawie czy Wilnie. Te dzieci przesiąkają polską kulturą i wracają będąc już innymi ludźmi. Słowem, następuje coś, co dziś nazywamy wymianą kulturalną.
Litewskie i rusińskie rody szybko się spolonizowały, przejęły polską kulturę i zajęły miejsce rodów polskich. To samo następuje w nowym państwie z rodami bojarskimi?
Choć może przybierać różne formy, bo języki polski i rosyjski były wtedy bardziej podobne do siebie niż dziś. Nie wszyscy muszą na co dzień mówić tym samym językiem, by być w jednym państwie. Zresztą rody moskiewskie w miarę utrwalania się wspólnego państwa przypominają sobie wspólną historię, przecież niektóre z nich były rodami litewskimi czy rusińskimi, pochodziły od Giedyminowiczów.
Przy związku Rzeczypospolitej z Moskwą polonizacja, a w każdym razie okcydentalizacja Rosji staje się faktem.
Gdyby Władysław naprawdę zasiadł i utrzymał się na tronie moskiewskim, to świat wyglądałby inaczej, bo w ciągu trzech pokoleń Rosja stałaby się krajem porównywalnym z Polską. I to byłaby najtrwalsza zmiana, jaka mogłaby się dokonać nawet przy odrębnym języku, religii i pewnych odrębnościach kulturowych. Taka była stawka osadzenia Władysława na Kremlu.
Przyszłość Rosji?
Jej demokratyzacja, wielka zmiana kanonu kulturowego, który zakładał, że istnieje potężny car, który knutem wymusza posłuszeństwo kniaziów i bojarów. To byłaby całkowicie inna sytuacja.
Zmieniłby się charakter narodowy Rosjan.
To oczywiste.
I Dostojewski nie byłby Dostojewskim?
Nie lubię Dostojewskiego, to człowiek, którego dziad był jeszcze Litwinem mówiącym po polsku, nie wiem, czy jeszcze katolikiem, czy już prawosławnym w pierwszym pokoleniu, a on przeszedł na pozycje wielkoruskiego szowinizmu i antypolskości.
Zostawmy go. Lew Tołstoj nie byłby tym prorokiem z Jasnej Polany?
Byłby kim innym, choć to świetna rodzina, wspaniały człowiek. Po prostu nie ma już takich proroków w zeuropeizowanej Rosji.
A co z religią? Mamy nasze wspólne państwo i co? Te różnice nie są wielką przeszkodą?
Silne prawosławie jest wciąż symbolem Rosji, na tronie polskim z kolei musi zasiadać katolik. To są przynajmniej na razie nieprzekraczalne różnice, ale znika wrogość i następuje jakaś forma współpracy także na tym polu.
Ledwie kilkanaście lat wcześniej, w 1596 roku unia brzeska powołała do życia Kościół unicki.
I w tym kierunku idziemy, choć, pan wybaczy, nie starcza mi na razie wyobraźni, by powiedzieć, że znika prawosławie i następuje powrót Moskwy do papiestwa.
Wątpimy w to, bo wiemy, że tak się nie stało.
Wielką unię religijną z rosyjskim prawosławiem musiałaby promować wspólna machina państwowa, czyli jedno państwo polsko-rosyjskie. Jeśliby ono przetrwało dłużej, to niczego nie można wykluczyć.
Żarty żartami, ale ten pomysł na imperium polsko-rosyjskie był realny?
Z pewnością nie był to chwilowy kaprys. Po raz pierwszy taką propozycję składał nam Iwan Groźny w 1572 roku po śmierci ostatniego Jagiellona Zygmunta Augusta.
Co oferował?
Swoje usługi jako króla Rzeczypospolitej, ewentualnie – ponieważ kandydatura szalonego despoty nie wywoływała wśród szlachty entuzjazmu – elekcję carskiego syna Fiodora. Wielki książę moskiewski na tronie...
Zaraz, to Iwan nie był już carem?
Teoretycznie był, ale Polska do XVIII wieku nie uznawała tytułu carskiego z jednym wyjątkiem – kiedy obrano królewicza Władysława, wtedy nazywano go carem Rosji... (śmiech)
A pan profesor również nie uznaje tego tytułu, rozumiem. Kiedy dwanaście lat później zmarł Iwan Groźny, to my złożyliśmy im propozycję dynastyczną.
To wynikało z postawy polskiej szlachty i bojarów, którzy poważnie myśleli o unii obu organizmów. Wspólnota Moskwy i Rzeczypospolitej nie tylko zwalczyłaby wrogów obu tych państw, ale i przyniosłaby jej twórcom zaszczyty, tytuły i bogactwa...
Czego chcieli zwolennicy unii? Wspólnego władcy czy wspólnego państwa?
To się zawsze zaczyna od unii personalnej, ale wspólny władca wymusza coraz bliższe związki między dwoma państwami. Zaczyna się od handlu, sojuszy militarnych, a kończy na zaawansowanych projektach zjednoczenia. Z polskiej strony zainteresowany tym był głównie Stefan Batory, a prócz niego panowie litewscy z kanclerzem Lwem Sapiehą. To on proponował Rosji w 1598 roku, po śmierci syna Iwana, cara Fiodora, obranie na tron moskiewski Zygmunta III Wazy.
Kreml wziął jednak Borys Godunow.
Ale Sapieha nie ustawał w tych pomysłach, a sam Godunow proponował owdowiałemu Zygmuntowi III poślubienie swojej córki Kseni. Godunow szukał możliwości potwierdzenia w Europie swoich ambicji dynastycznych, ale Zygmunt III nie połakomił się.
Brzydka była?
Nie wiadomo, bo nie ma żadnych jej przedstawień. Nawet w Rzeczypospolitej powstawało niewiele portretów osób żyjących współcześnie, a w Moskwie niemal wcale. Ba, nawet czasami nie wiadomo, jak miały na imię potomkinie władców!
No tak, a zdjęcia spłonęły.
Albo są w archiwach KGB.
Dość specyficznym przejawem planów na unię polsko-rosyjską były dymitriady.
W 1604 roku objawił się w Polsce rzekomo cudownie ocalały syn Iwana Groźnego, carewicz Dymitr...
Tak naprawdę zbiegły mnich.
Tego nie wiemy, bo krążyły przeróżne wersje. Wiadomo, że był nieźle wykształcony, a jego bardzo krótkie panowanie pokazało, że był myślącym, ambitnym władcą. Na tronie osadziła go, po śmierci Godunowa, przedziwna zbieranina zaciężnej armii z Polski, dońskich Kozaków i przeróżnych awanturników z obu państw. Po krótkim panowaniu zabito go.
I potraktowano niesłychanie okrutnie: ciało wygrzebano, włóczono za genitalia po mieście, a w końcu nabito nim armatę i wystrzelono w kierunku Polski.
To jedna z wersji, inna głosi, że go ledwie poćwiartowano, ale jakiś czas później objawił się drugi Dymitr Samozwaniec, a żona pierwszego, caryca Maryna Mniszchówna, rozpoznała w nim swego jeszcze większym cudem ocalałego męża.
Rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł.
Drugi Samozwaniec do Moskwy nie wszedł, ale za to kontrolował znaczną część państwa. W końcu i jego zamordowano.
Zostawmy te dymitriady. Kiedy pojawił się pomysł, by na tronie zasiadł Władysław?
Po raz pierwszy już w 1605 roku złożył go Zygmuntowi III poseł Dymitra. Powiedział, że byliby w Rosji tacy przeciwnicy Samozwańca, którzy widzieliby na tronie moskiewskim właśnie Władysława. Sam poseł, zdaje się, był kimś takim.
Mnie w szkole uczono, że Zygmunt III zażądał korony dla siebie i dlatego nic z tego nie wyszło.
Za pierwszym razem Władysław miał dziesięć lat, sprawa się szybko rozmyła. Powróciła pięć lat później, w 1610 roku, kiedy polski król poszedł oblegać Smoleńsk. Niejako przy okazji hetman Stanisław Żółkiewski wziął w niewolę cara Wasyla Szujskiego i nawiązał kontakt ze stronnictwem propolskim kniaziów o znanych nam skądinąd nazwiskach: Mścisławski, Massalski, Szeremietiew. Wtedy to oni złożyli propozycję, by carem został piętnastoletni Władysław.
Jakie były ich warunki?
Nowy car miałby przyjąć prawosławie, zachować dawne przywileje i obyczaje, a wojska Rzeczypospolitej musiałyby opuścić Rosję.
I tu Zygmunt III Waza stanął na przeszkodzie?
Władysław był niepełnoletni i musiałby mieć regenta, a Zygmunt chciał zostać owym regentem. To skądinąd zrozumiałe, bo zostawienie Władysława w Moskwie bez wojska, bez dworu, było wystawianiem go na skrajne niebezpieczeństwo. W Rosji w ciągu piętnastu lat życie, lub w najlepszym wypadku koronę, straciło bodaj sześciu władców.
W 1612 roku sprawa się zdezaktualizowała, bo seria powstań wypędziła Polaków z Kremla.
A ponad dwadzieścia lat później, w 1634 roku, na mocy pokoju polanowskiego, już jako król polski, Władysław IV Waza zrzekł się pretensji do tronu moskiewskiego. I tak się zakończyła nasza szansa na unię polsko-rosyjską.
Cały czas mówimy, że taka unia zmieniłaby Rosję. A jak wpłynęłaby na Polskę?
Niewątpliwie po raz pierwszy w swej historii Rzeczpospolita funkcjonowałaby w zupełnie innym układzie. Zniknęłoby coś, co towarzyszyło nam zawsze, czyli poczucie zagrożenia. A brak zagrożenia jest korzystny czy niekorzystny?
A jak pan odpowiada na to pytanie?
No to naszkicujmy ten obraz Polski żyjącej bez poczucia zagrożenia. Ja się obawiam, że polska szlachta – proszę nie cytować tego słowa – i tę szansę by spieprzyła.
Stalibyśmy się leniwymi kocurami?
Gorzej! W ogóle przestalibyśmy dbać o państwo, nie chcielibyśmy wcale płacić podatków, utrzymywać armii i jakiejkolwiek administracji. Bo i po co? Tatarów się pobiło, Szwed nie najedzie, z Rosją pokój, nikt nam nie zagraża...
Do czego by to doprowadziło?
To jest scenariusz Rzymu i jego upadku. Rozwaliłoby się to wszystko z wielkim hukiem.
To może lepiej, że było jak było?
Tego nie wiem, ale tak czy owak taki mocarstwowy eksperyment polsko-rosyjski mógłby się dla nas bardzo źle skończyć. Taki to już ten polski los, zawsze pod górkę... (śmiech)
Profesor Andrzej Rachuba specjalizuje się w historii nowożytnej Rzeczypospolitej. Jest autorem m.in. wielu publikacji o Metryce Litewskiej. Ostatnio wydał (wraz z J?rat? Kiaupien?) pracę „Historia Litwy: dwugłos polsko-litewski". Prezes Towarzystwa Miłośników Historii, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Heraldycznego
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Jest Wielkanoc, czas cudów.
Andrzej Rachuba:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas