Co się stało z naszą klasą

Co się stało z naszą klasą, pyta Adam w Tel Awiwie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie...

Publikacja: 26.04.2013 20:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Pamiętacie tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego? Piękna, prawda? Głęboka, poetycka. Ale żadna to dla mnie abstrakcja, żadna poezja. Przeżyłem to na własnej skórze, i może większą mam pretensję do Jaruzelskiego o moją klasę niż o pacyfikacje hut i kopalń. Bo na dłuższą metę, z pełnym szacunkiem dla prawdziwych ofiar, stan wojenny zabił dużo mniej ludzi, niż wygnał za granicę. Dla mnie, dzieciaka, realną stratą, cokolwiek bym pojął później, byli wtedy moi przyjaciele, których straciłem na zawsze.

Chodziłem do niezbyt licznej klasy w jednym z krakowskich liceów. Doskonale pamiętam te imiona z klasowego dziennika: Berta – Hamburg, do dziś; Gośka – Houston, USA, dziś już w kraju; Monika – Ateny, potem chyba Kanada; Renata – Niemcy, do dziś; Tatiana – Kopenhaga, czasami wraca; Alicja – Chicago, o ile mi wiadomo. Czy wszyscy? Nie jestem pewien. Wygnał ich z kraju komunizm z jego koszmarnymi dziećmi, niepewnością i brakiem perspektyw. Nie, prawdziwej biedy nie było. Było co jeść i w co się ubrać. Czego nam wtedy, w latach 80., naprawdę brakowało, to wiary w Polskę. W sens bycia w środku jakiejś obskurnej, ludowej substytucji ojczyzny między Odrą i Bugiem. Tym bardziej że część z nas miała pojęcie o tym, że inny, lepszy, barwniejszy i bardziej syty świat istnieje o krok od naszego. Nie mieliśmy pewnie rozwiniętego poczucia patriotyzmu, abstrakcyjnej wizji wolności czy jakichś moralnych odruchów wobec kraju. Liczyły się dżinsy, w miarę modny T-shirt, dostęp do płyt z muzyką Boney M czy Smokie.

Niektórzy przywozili to z Jugosławii i już sama ta bałkańska efemeryda pachniała Zachodem. Ale prawdziwy dostatek był w Reichu, Francji, Anglii czy Hiszpanii. Mało kto tam docierał, żyliśmy więc legendą. Pamiętam swoją ulubioną zabawę (czy tylko moją?) z drugiej połowy lat 70. Brało się globus i szurając palcem po kontynentach, szukało kraju, do którego zaprowadzi ucieczka z PRL. Wyobraźnię wspomagały książki Maya, Szklarskich czy Centkiewiczów. Spieprzyć, byle najdalej od szarej rzeczywistości PRL. Ile miałem lat? Dwanaście, może trzynaście? Po gruntownym przejrzeniu światowej oferty wpadłem na pomysł, by wyemigrować do Nowej Zelandii.

Koledzy, którzy wybrali banalniejsze destynacje (NRF, Ameryka, Kanada), pukali się w głowę. Tak daleko? Po co? Tłumaczyłem, że miejscówka jest wyjątkowa; u stóp śnieżnych gór (a więc narty) lazurowe morze i cudowne, piaszczyste plaże (fajniej niż nad Bałtykiem), ale chodziło o z gruntu co innego. Nowa Zelandia kusiła mnie odległością od przaśnego PRL; dalej właściwie już się nie da, chyba że na Wyspę Wielkanocną. Ale z kolei święta przez okrągły rok? To pachniało przesadą. Nowa Zelandia była więc moim rajem na ziemi. Miejscem planowanej emigracji. Śniła mi się jeszcze przez wiele lat.

Oczywiście nie udało mi się wyjechać ani do Nowej Zelandii, ani nigdzie. W latach 80. patrzyłem z zaciśniętymi zębami, jak wyjeżdżali na Zachód moi przyjaciele. Jeden, a właściwie jedna po drugiej. Może by do nich dołączyć? Na studiach straciłem już motywację. Przede wszystkim dlatego, że powolutku zaczynała dojrzewać moja wiara w sens sprzeciwu wobec PRL, ale również z tej oto przyczyny (a miało to związek z tym, o czym pół zdania wcześniej), że PRL niespecjalnie chciał mi dać szansę na wyjazd. Pamiętam tępe oblicze jakiegoś ponurego urzędnika, który wręczył mi odmowę wydania paszportu na wyjazd do Czechosłowacji. Nie wyjaśnił dlaczego, a ja niezbyt gorliwie dopytywałem. Wyraz twarzy miałem pewnie równie zacięty, jak on tępy.

Paszport dostałem po raz pierwszy w wieku lat 22 i wyjechałem do Portugalii, ale moja świadomość polityczna była już wtedy tak ogromna, że nawet do głowy mi nie przyszło, by zostać na Zachodzie. Dzielni młodzi ludzie, a jakże, wracali, by nałykawszy się Zachodu, tym gorliwiej walczyć z komuną. Moją determinację załamały nieudane strajki w maju 1988 roku, po których w końcu zdecydowałem się na wyjazd. Paryskiego i berlińskiego bruku nie wycierałem jednak zbyt długo, bo jakieś wewnętrzne ucho usłyszało szepty z okolic Okrągłego Stołu. Wróciłem na czas i była to pewnie najszczęśliwsza decyzja w moim życiu, bo zdążyłem załapać się na chwile podnoszenia sztandarów. Wróciłem. A czy oni wrócili? Nieliczni. Nie było motywacji, bo na miejscu kwiliło już najczęściej kilkoro dzieci albo warunki dyktowali obcej krwi małżonkowie. Z miliona emigrantów stanu wojennego wrócił może co trzeci. Z mojej klasy prawie nikt.

Kiedy opowiadam takie historyjki moim córkom, traktują je jak abstrakcję albo poezję. Dla nich podróż po Europie to kwestia kasy na bilet lotniczy. Wyjazd do Stanów, Afryki czy Tajlandii – to po prostu turystyka. Nie kochają jakoś specjalnie Polski za to, że dziś już można. To dla nich norma – mili państwo. Norma. A ja za kilka dni mam swój zjazd maturalny w Krakowie. Siądę z niedobitkami swoich i będę miał pewność, że są to ludzie, którzy rozumieją Kaczmarskiego. „Co się stało z naszą klasą, pyta Adam w Tel Awiwie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie..." . Kochani! Mówi wam to coś?

Pamiętacie tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego? Piękna, prawda? Głęboka, poetycka. Ale żadna to dla mnie abstrakcja, żadna poezja. Przeżyłem to na własnej skórze, i może większą mam pretensję do Jaruzelskiego o moją klasę niż o pacyfikacje hut i kopalń. Bo na dłuższą metę, z pełnym szacunkiem dla prawdziwych ofiar, stan wojenny zabił dużo mniej ludzi, niż wygnał za granicę. Dla mnie, dzieciaka, realną stratą, cokolwiek bym pojął później, byli wtedy moi przyjaciele, których straciłem na zawsze.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą