Władcy sieci

Nie łudźmy się, przeciętny odbiorca nie szuka blogów mało znanych autorów, bo nawet nie wie, że takie istnieją.

Publikacja: 12.07.2013 14:21

Władcy sieci

Foto: ROL

Barack Obama, podróżując po Europie, udzielił tylko jednego wywiadu: polskiej niszowej platformie blogowej Salon24. Dlaczego nie wybrał popularnej stacji telewizyjnej? Co się stało?



Piotr Siuda, socjolog:

Prezydent USA jest trendy. A tak poważnie: społeczeństwo obywatelskie przenosi się do Internetu, a jego siła urosła widać na tyle, że nawet najwięksi politycy świata muszą ją docenić. Statystyki i badania mówią, że czytelnictwo tradycyjnej prasy spada i coraz mniej ludzi ogląda telewizję. A większość, szczególnie młodych, czerpie wiedzę o świecie z Internetu. Dlatego to właśnie sieć staje się obecnie potężnym narzędziem, a jednocześnie obszarem wywierania wpływu, dyskusji i różnych obywatelskich inicjatyw. Okazuje się nawet, że wiele biernych dotąd osób uaktywnia się tam politycznie, społecznie i obywatelsko. Co więcej, monopol mediów głównego nurtu, „mainstreamowych", został już zniesiony, bo coraz więcej obywateli partycypuje w życiu społecznym, realizując się na własnych blogach.



A wracając do Baracka Obamy?



No cóż: promowanie internetowych działań i wspieranie blogerów, w tym opozycjonistów, jest szczególnie popularne w polityce zagranicznej USA już od czasów administracji Busha. Dotyczy to zwłaszcza państw autorytarnych, bo uważa się, że sieć może doprowadzić do upadku reżimów i korzystnych zmian w tych krajach.

Portale społecznościowe typu Facebook kojarzą się jednak z towarzyską autopromocją i naiwnym ekshibicjonizmem. Trudno uwierzyć, że mogą być miejscem debaty publicznej na temat inny niż buty celebryty...

Nie zgadzam się. Internet nigdy nie miał być miejscem wymiany trywialnych myśli. Sieć jako technologia powstała w środowisku naukowym w Stanach i od początku miała służyć wymianie poglądów naukowych, a także treści związanych z polityką, w tym omawianiu tego, co się dzieje w kraju. Stopniowo, gdy Internet stał się medium masowym, coraz więcej osób zaczęło upubliczniać i rozpowszechniać w nim własne zdanie. A właśnie portale typu Facebook czy Twitter mogą być forum tego typu dyskusji. Sztandarowym przykładem jest sprzeciw wobec ACTA, czyli niezbity dowód, że społeczeństwo obywatelskie w sieci powstało i może się tam w pełni uwydatnić.

Internauci zjednoczeni w buncie?

Dlaczego nie? Przecież portale społecznościowe stały się wtedy narzędziem mobilizacji, i to na różnych poziomach. Z jednej strony zwoływano się tam na manifestacje, z drugiej wyrażano sprzeciw symboliczny, tworząc choćby na temat ACTA różne memy. To rodzaj zdjęć opatrzonych prześmiewczym lub zabawnym komentarzem, aby wykpić jakieś zjawisko czy sytuację. Akcja protestacyjna wobec ACTA pokazała to, o czym akademicy piszą od dawna: Internet od czasu zapatystów jest miejscem debaty publicznej i sprzeciwu obywatelskiego. W połowie lat 90. to właśnie ta, lewacka, zbuntowana przeciw rządowi organizacja z biednego stanu Chiapas w Meksyku, doceniła Internet i użyła go do kontaktu ze światem i podobnymi sobie grupami.

Potem były twitterowe rewolucje z 2009, czyli arabska wiosna ludów. Ludzie skrzykiwali się na portalu i w potężnych manifestacjach obalali rządy...

A wcześniej Irak. Gdy zaczął się konflikt iracki, dysydenci używali sieci, by informować Zachód o tym, co się dzieje. Wtedy też powstało dziennikarstwo obywatelskie i ujawnili się polityczni blogerzy. Pionierem był słynny już Irakijczyk, Salam Pax, który relacjonował walki w Iraku z punktu widzenia zwykłego mieszkańca Bagdadu. To właśnie jego blog, a nie relacje profesjonalnych korespondentów, świat okrzyknął najbardziej sugestywną i poruszającą kroniką tamtej wojny.

Ostatnio nawet członkowie polskiego rządu prowadzą z blogerami na Fejsie poważne dyskusje...

Inaczej nie mogą, bo to jest tak jak z wyższą uczelnią. Bez fanpage'a, czyli strony na Facebooku, nie ma szans na dobrą rekrutację, jeśli chodzi o nowe roczniki. Podobnie rzecz się ma w polityce, gdy jakaś grupa chce zaistnieć, uzyskać władzę czy dokonać zmian, a zakładam, że jest to celem każdej takiej grupy. To dzięki aktywności w sieci zdobywa się obecnie wpływ, przy czym jest to w dużej mierze kwestia marketingu politycznego. Mam wątpliwości, na ile można wierzyć politykom-blogerom. Za niejednym z nich może stać „ghostwriter", czyli wynajęta osoba, która tak naprawdę ów blog prowadzi. A prowadzić go naprawdę warto, bo marketing polityczny w sieci utrzymany na odpowiednio wysokim poziomie może przynieść spore poparcie wielu organizacjom. Także tym, które w realu nie mają szans na przebicie lub media mainstreamowe spychają je do podziemia.

Co zepchnęło życie obywatelskie do sieci? Czy był to monopol mainstreamowych mediów?

Tak twierdzi socjolog Manuel Castells. Jego zdaniem przeżywamy właśnie kryzys instytucji zintegrowanych pionowo, tych o hierarchicznej strukturze władzy. Upada również taki sposób funkcjonowania społeczeństwa, popularny w erze przemysłowej. Internet zaś odzwierciedla, jego zdaniem, społeczeństwo nowego typu, gdzie podmioty we wszelkich sferach życia, począwszy od władzy po życie społeczne i gospodarkę, konstytuowane są tak samo jak sieć.

Czyli funkcjonują tak jak połączone komputery o zwiększonej mocy obliczeniowej?

Tak, dokładnie tak. Łączenie poszczególnych jednostek czy organizacji coraz częściej przypomina dziś komputerowe: jest rozproszone, zdolne do komunikowania się na odległość i elastycznie zmienia powiązania. W układzie hierarchicznym, na jakim opiera się na przykład tradycyjna prasa, przekaz jest jednostronny: idzie od nadawcy do odbiorcy. Obecnie zaś nawet mainstreamowe media zmieniają się z duchem społeczeństwa nowego typu, angażując odbiorcę w proces tworzenia wiadomości, choćby przez zachętę do przesyłania zdjęć czy komentarzy. Castells twierdzi też, że dzisiejsze ruchy społeczne koncentrują się wokół wartości kulturowych. Ich głównym celem jest zatem przekazywanie, propagowanie, a przede wszystkim obrona tych wartości...

... a Internet łączy ludzi o podobnym światopoglądzie...

... i pozwala do nich dotrzeć i zjednoczyć się, by wywierać wpływ na całe społeczeństwo. Tyle Castells, bo, moim zdaniem, przyczyny wejścia obywateli do sieci nie leżą zbyt głęboko. To po prostu nowe, a przy tym szerokie możliwości dostępu, interaktywność, łatwość publikacji i ich kopiowania oraz fascynacja nową technologią. Zresztą, wcale nie uważam, by Internet zrewolucjonizował społeczeństwo obywatelskie. Po prostu, dawniej funkcje sieci pełniły inne, mniej pewnie doskonałe narzędzia: mieliśmy niszową, oddolną prasę, kluby dyskusyjne i inne formy kontaktu.

Nie miały jednak takiej siły rażenia i szybkości przekazu...

Zgadzam się, ale zapomina pani, że i bez Internetu potrafiliśmy się sprawnie skrzyknąć na niejedną, wielką manifestację, zaangażować się w wiele akcji społecznych, a nawet obalić reżim. Innowacyjność sieci polega raczej na tym, że pozwala globalizować powstałe ruchy społeczne, a życie obywatelskie toczy się w inny, nowy sposób. Organizacje czy grupy nie są zamknięte w obrębie żadnego terytorium, mogą zatem wyjść z ideami, które głoszą poza własnym państwem. Obecnie mamy do czynienia ze sferą publiczną, która rozciąga się na cały świat. Niestety, społeczeństwo obywatelskie w sieci spotyka się jednak z coraz głośniejszą krytyką.

Co nie podoba się akademikom?

Po pierwsze: pozorność działań. Stworzono na to specjalny termin: slaktywizm. Otóż zaangażowanie internautów w daną sprawę bardzo często polega jedynie na kliknięciu „like" na Fejsie, co nie przekłada się na żadne inne działania, bo owo kliknięcie uspokaja sumienie. Po drugie: ostatnio, zwłaszcza po rozgłosie, jaki wywołała sprawa PRISM, i uświadomieniu sobie, na jak dużą skalę jesteśmy śledzeni, naukowcy rozpoczęli spór, czy Internet jest korzystny dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, czy raczej stał się polem kontroli, obserwacji poczynań i inwigilowania. Wiąże się to z ciemną stroną wspomnianych już twitterowych rewolucji. To właśnie internetowa aktywność opozycjonistów pozwoliła rządowi Iranu wyśledzić i zamknąć wielu dysydentów.

A jeszcze kilka lat temu pisał pan, że aktywność obywatelska w sieci służy demokratyzacji i pluralizmowi opinii...

Wciąż tak uważam, ale te kilka lat obserwacji przyniosło nowe wnioski. Weźmy blogerów i dziennikarstwo obywatelskie. Z jednej strony pozwala się ono realizować osobom, które w pewnym sensie minęły się z pisarskim powołaniem, a często ujawniają i realizują ogromne talenty dziennikarskie, jak choćby wylansowana przez Salon24 Kataryna. Mogą oni nie tylko wyrażać własne opinie, ale i wykrywać nadużycia mediów mainstreamowych. Z drugiej strony jednak sami także są podatni na wpływy polityczne, a na dodatek dziennikarstwo oddolne trudniej jest weryfikować. Nie ma sposobów sprawdzenia wiarygodności podanych informacji. W czasach, gdy tradycyjna prasa była hegemonem, to wykształceni dziennikarze- -profesjonaliści decydowali o tym, które wiadomości warto upowszechniać.

A które pominąć...

Tak, ale w świecie nauki wielu uważa, że było to zjawisko pozytywne, bo teraz giniemy w chaosie informacji przekazywanych przez osoby bez wykształcenia i przygotowania. Nie są one w stanie ocenić, czy dana informacja jest godna publikacji. Mamy też naturalnie wielką liczbę blogerów, ale jeśli się zastanowić, dojdziemy do wniosku, że to tylko nisza, bo siła przebicia ich, potencjalnie niezależnej opinii, jest niewielka.

Raczej nieograniczona.

Przeciwnie. Internetem rządzą obecnie wielkie, komercyjne firmy: Google, Facebook, Amazon i Twitter. Cztery serwisy tworzące tak naprawdę nowy monopol. Wirtualna sieć nie jest taką, jaka marzyła się pionierom, czyli otwarta, gdzie każdy ma jednakową siłę przebicia. A idee przyświecające jej powstaniu – niekomercyjność, równość i otwarta struktura – dawno już zostały zagubione. Który bloger ma większą siłę, by zainspirować masową wyobraźnię, niż internetowy gigant? Twierdzi się, że Google zaczyna mieć nad internautami ogromną władzę, bo jest w stanie kontrolować przekazywane informacje. Trudno wyobrazić sobie, co się stanie, jeśli Google zrealizuje swój cel, jakim jest zdigitalizowanie wszelkich kiedykolwiek wydanych książek. Już w tej chwili nad dostarczanymi nam wynikami wyszukiwania czuwają algorytmy i odpowiednie mechanizmy, a wszelkie docierające do nas przekazy są personalizowane.

Co to znaczy?

Docierają do nas wedle naszych gustów i zapotrzebowania, ocenianych historią naszej wyszukiwarki. Jeśli miłośnik kina wstuka: „ochrona środowiska" wyskoczą mu filmy fabularne o misiach, a tylko „zielonym" aktywistom wyszukiwarka pokaże dokumenty i protestacyjne listy. Zgadza się, w sieci można dotrzeć do niespersonalizowanych treści, ale tylko wiedząc, gdzie i jak ich szukać. Dlatego właśnie, aby społeczeństwo obywatelskie funkcjonowało w sieci z korzyścią dla wszystkich, trzeba postawić na edukację medialną. Kierowałem ostatnio badaniem „Dzieci Sieci" prowadzonym w podstawówkach i gimnazjach. Okazało się, że z kompetencjami w używaniu Internetu jest naprawdę kiepsko. Młodzi ludzie nie są w stanie rozpoznać ani marketingu szeptanego, ani ukrytej reklamy, a przecież wielu blogerów przemyca całe jej morze. Co więcej, trzeba umieć wyrabiać sobie pogląd na treści znajdowane w sieci i zwracać uwagę na monopole typu: Gazeta.pl, Onet.pl itd. Nie łudźmy się, przeciętny odbiorca nie szuka blogów oddolnych dziennikarzy, bo nawet nie wie, że takie istnieją. Co więcej, w blogosferze nie dominuje przecież ambitna publicystyka, ale tematy lifestylowe: jak ładnie wyglądać i w co się ubrać. Coś w typie szafiarek z Kasią Tusk na czele. Drugie miejsce w rankingu popularności zajmują zaś nowe technologie. Amatorskie blogi polityczne i poważane serwisy dziennikarstwa oddolnego znajdują się w rankingach popularności dużo, dużo dalej...

Jeśli nadmierną wolność krytykuje się za brak reguł i poczucia bezpieczeństwa, to co dalej z obywatelami w sieci? Wrócimy do ulotek w realu czy wprowadzimy cenzurę?

Nie wiadomo. Jak dotąd wszelkie naukowe przewidywania co do przyszłości sieci były nietrafione. Mimo to zaryzykuję twierdzenie, że od Internetu nie ma już ucieczki i dalszy rozwój społeczeństwa obywatelskiego musi być z nim związany. Ważny jest tylko kształt, jaki przybierze partycypacja tych obywateli. Ale o tym, jestem przekonany, zadecyduje zwycięzca potyczki, której powoli stajemy się świadkami. Coraz silniej ścierają się bowiem ze sobą internetowi giganci typu Google oraz politycy i organizacje społeczne chcące przeciwdziałać praktykom personalizacyjnym. Zdaniem tych drugich tylko wprowadzenie pewnych regulacji i poddanie Internetu kontroli pozwoli wyrównać szanse i odkomercjalizować wirtualną sieć.

Dr Piotr Siuda jest adiunktem na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Specjalizuje się w społecznych aspektach Internetu. Prowadzi blog [www.piotrsiuda.pl]

Barack Obama, podróżując po Europie, udzielił tylko jednego wywiadu: polskiej niszowej platformie blogowej Salon24. Dlaczego nie wybrał popularnej stacji telewizyjnej? Co się stało?

Piotr Siuda, socjolog:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą