Piłkarskie Bizancjum

Z jednej strony nieprzebrane bogactwo i opieka władz na najwyższym szczeblu, a z drugiej – nędzny stadion, którego nowy obiekt jakoś nie może w dalszym ciągu zastąpić. Liga rosyjska wygląda jak ferrari, które ściga się po dziurawych drogach.

Publikacja: 18.10.2013 19:10

Maciej Rybus (z prawej). Nasz człowiek w Groznym

Maciej Rybus (z prawej). Nasz człowiek w Groznym

Foto: RIA Novosti/East News

Premier Liga goni Zachód. Obyczaje tam coraz bardziej zachodnie, poziom też, choć czasami jeszcze, jak to mówią, „styl zachodni w wykonaniu wschodnim". A płace na pewno bizantyjskie.

Można się śmiać, ale pieniędzy już dziś jest tam tyle, co w najbogatszych ligach (jeśli nie więcej). Kiedyś, gdy liga rosyjska była daleko z tyłu za najlepszymi, nikt nie traktował jej poważnie. Jeśli już ktoś tam jechał grać, to jak na zesłanie – do kraju, w którym żyją białe niedźwiedzie, a jeszcze niedawno rządzili komuniści i nie było nic na półkach. W którym jeszcze parę lat wcześniej rakiety atomowe były wycelowane w kierunku miast brytyjskich czy francuskich. Do kraju, który w każdym innym sporcie (jeszcze jako Związek Radziecki) radził sobie znakomicie, a w piłce nożnej jakoś nigdy nie potrafił zbudować potęgi, przynajmniej nie na skalę możliwości i sukcesów w innych dyscyplinach.

Do czasów pieriestrojki nikt ze Związku Radzieckiego nie jeździł na Zachód, a w odwrotną stronę długo nie było czego szukać. Potem doszedł kryzys gospodarczy epoki transformacji i krach z 1998 roku. Rosja nie miała żadnych argumentów, żeby przyciągnąć do siebie gwiazdy. Dziś to co innego. Do Rosji się jeździ i w niej gra, bo nikt nie płaci tak jak Rosjanie. I nie tylko obiecuje, ale płaci rzeczywiście. I coraz mniej z ręki do ręki, w zwitkach banknotów, a coraz częściej po zachodniemu – przelewem na konto.

Mercedes za gola

Jeden z polskich piłkarzy, którzy grali kiedyś w Rosji, opowiadał, jak dostał kilka lat temu wypłatę – w reklamówce. Zajrzał, szybko przeliczył i powiedział, że suma się nie zgadza. Przejęty kierownik drużyny zapytał, ile brakuje, więc piłkarz odpowiedział, że nic, że dostał za dużo. Rozluźniony Rosjanin klepnął go tylko po plecach, uśmiechnął się i powiedział: – Nie strasz mnie.

Tak to już w tej lidze bywa, że pieniądze muszą się zgadzać mniej więcej, a księgowy czy dyrektor finansowy nie jest prawowiernie przywiązany do zasad rachunkowości. Po prostu się płaci. Oczywiście, jeśli są pieniądze, a na ogół są.

Niewiele już zostało na świecie takich miejsc, gdzie za strzelonego gola dają w prezencie mercedesa. Na Zachodzie byłoby to w złym guście. Dostałby jeden zawodnik, to zaraz zgłosiłby się drugi, bo jak? Leo Messi obejdzie się smakiem, jeśli tak uhonorują Neymara? W lidze rosyjskiej o wszystkim może decydować wola prezesa, tak jak to jest w przypadku Ramzana Kadyrowa w Tereku Grozny.

Chciał dać Maciejowi Rybusowi mercedesa za gola strzelonego Dynamo Moskwa, to dał i nikomu nic do tego. Nie ma się co dziwić, że po takiej informacji Rosja to teraz najpopularniejszy kierunek wyjazdów dla polskich piłkarzy. Artur Jędrzejczyk, Marcin Kowalczyk, Janusz Gol to zawodnicy, którzy wyjechali tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy.

Jeśli ktoś z piłkarzy próbuje podskoczyć i wydaje mu się, że może dyktować władzom, co, ile i jak mają płacić, to jest w błędzie. Igor Denisow wyobrażał sobie, że już mu wolno – w końcu to kapitan Zenita Petersburg. Ale gdy zaczął kręcić nosem na zarobki Hulka czy Axela Witsela, został szybko zawieszony. Zaczął domagać się spotkania z samym Aleksiejem Millerem, szefem Gazpromu (Zenit należy do tego giganta) i został tylko wyśmiany. Niedługo potem już go w Zenicie nie było.

Pojawił się w Anży Machaczkała – klubie, który mógł zostać nową potęgą na skalę nawet europejską. Budował ją Sulejman Kerimow, jeden z rosyjskich nowobogackich, człowiek z szerokim gestem i niespokojną duszą. Światowej opinii publicznej przedstawił się, rozbijając w Nicei ferrari enzo. W ciężkim stanie został wyciągnięty z auta, razem z towarzyszącą mu kobietą i od tego czasu nosi rękawiczki zakrywające poparzone dłonie.

Premierze, ratuj

W Rosji zbudujesz potęgę futbolową albo opierając się na pieniądzach państwowego giganta, albo miliardera. Kerimow wydawał tyle pieniędzy, że czasami trudno się było dokładnie połapać w liczbach: 50 mln wydamy tu, 30 mln rzucimy tam. Samuelowi Eto'o przez rok zapłacimy 20 mln euro, jako trenera zatrudnimy Guusa Hiddinka. Ściągniemy Roberto Carlosa, kupimy Christophera Sambę za jedyne 12 mln funtów. Tak to w rosyjskiej lidze działa: jest fantazja, jest zabawa, jest potęga, zróbmy defiladę.

Potęga jak nagle się zaczęła, tak szybko podcięło jej skrzydła. Kerimow wpadł w problemy finansowe i ograniczył wydatki, a z klubu odeszli najlepiej opłacani zawodnicy. To już lepiej liczyć na państwowego giganta, najlepiej naftowego, a jak nie, to finansowego. Swoją drużynę ma Gazprom (Zenit Petersburg), Bank VTB (Dynamo Moskwa), Rosnieft (CSKA Moskwa). CSKA wspierał też jakiś czas (przez pieniądze Sibnieftu) Roman Abramowicz. FK Moskwa grał dobrze, dopóki korzystał z pieniędzy koncernu Norilsk Nickel, a kiedy w kłopoty wpadł Tom Tomsk, w pomoc zaangażował się sam Władimir Putin.

I to aż dwa razy. Po raz pierwszy, w 2009 roku prezesi napisali list: „Premierze, ratuj", a szef rządu się pochylił nad problemem i nakazał siedmiu państwowym gigantom z branży energetycznej dorzucić się do budżetu. Wyłożyły 300 mln rubli, resztę dorzucił lokalny biznes i Tom Tomsk przetrwał, a kapitan Sergei Pareiko (znany później z Wisły Kraków) wręczył Putinowi klubowy szalik.

I żeby nikt nie myślał, że państwo wtrąca się w funkcjonowanie ligi – ówczesny prezes rosyjskiej federacji piłkarskiej Witalij Mutko zapowiedział, że to pomoc jednorazowa i wyjątkowa. Inni niech w przyszłości na takie względy nie liczą.

Inni może i tak, ale przecież w przypadku Tomu Tomsk nikt takiego zastrzeżenia nie czynił, więc „Azjaci" (taki przydomek noszą), dostali jeszcze raz pomoc. Parę lat później klub znowu popadł w kłopoty i znowu z pomocą pospieszyły państwowe giganty gazowo-naftowe Gazprom i Rosnieft. Pomoc została udzielona w styczniu 2012 roku i zupełnie nie należy jej wiązać z wyznaczonymi na marzec wyborami prezydenckimi.

Naczynia połączone

Tom Tomsk jest na Syberii, z daleka od najmożniejszych protektorów i może dlatego władza wzięła go dorywczo w opiekę, żeby i tak moskwocentryczna liga zachowała trochę kolorytu. W Rosji piłka i polityka to naczynia połączone, a niektóre kluby są pod szczególną ochroną władz.

CSKA jest od zawsze klubem rosyjskiej armii, Lokomotiw wspierały radzieckie koleje, Dynamo w czasach Związku Radzieckiego było pod czułą opieką KGB – zresztą nawet jeszcze niedawno prezesem tego klubu był Giennadij Sołowiow, emerytowany generał rosyjskiej bezpieki. W lipcu zastąpił go Borys Rotenberg, ale to nie znaczy, że opieka ta zelżała.

Bracia Rotenberg to jedni z najbogatszych ludzi w Rosji, właściciele banku SMP i giganta stalowego Strojgazmontaż, który dostarcza rury do rurociągów budowanych przez Gazprom. A jeśli dobrze poszukać w dzieciństwie braci, to okazuje się, że od małego znają się z Władimirem Władimirowiczem, z którym biegali po leningradzkich podwórkach i później trenowali judo.

Taka znajomość w rosyjskiej piłce może być więcej warta niż przeszłość w KGB, choć przecież Putin klubu, zakładanego przez Żelaznego Feliksa, nie dałby skrzywdzić. Tak jak nie da na pewno nigdy skrzywdzić Zenitu Petersburg, któremu sam kibicuje.

To klub, w którym może się przejrzeć cała rosyjska Premier Liga, jak długa i szeroka – od Kaliningradu – i Petersburga właśnie – aż po Tomsk. Z jednej strony nieprzebrane bogactwo, najlepsi piłkarze, renomowani trenerzy, sukcesy międzynarodowe i opieka władz w kraju na najwyższym szczeblu, a z drugiej strony nędzny stadion, którego nowy obiekt jakoś nie może w dalszym ciągu zastąpić.

Niby pieniądze są, bo przecież kiedy wydaje się 90 mln euro na dwóch nowych piłkarzy (Hulk i Axel Witsel), to znaczy, że portfel jest gruby, ale zawsze jest coś ważniejszego niż nowa siedziba, albo – jak to w Rosji – trzeba pokonać niespodziewane przeszkody. Wiadomo, że Zenit Arena (taka nazwa to też dowód na swoiście zachodni charakter ligi rosyjskiej, bo teraz każdy nowoczesny stadion musi być przede wszystkim areną) się buduje.

Pierwsze łopaty zostały wbite w 2007 roku i stadion (arena) miał zostać otworzony w rok później. W międzyczasie FIFA przyznała Rosji prawa do organizacji mundialu i projekt trzeba było przebudować, żeby mogły się na nim odbywać mecze mistrzostw świata. Data przesunęła się na 2011 rok, potem na 2013, a w końcu na 2015, choć prezes Izby Obrachunkowej Federacji Rosyjskiej Siergiej Stiepaszyn jest zdania, że bardziej realna data to rok 2016, a nawet 2017.

I to wszystko w sytuacji, w której władze wręcz rzucają w stadion pieniędzmi, tylko że te pieniądze chyba znikały w niewłaściwych kieszeniach. Koszt wzrósł w pewnym momencie aż do 1,3 mld dolarów – trzykrotnie w porównaniu z tym, co było pierwotnie planowane. Ale jak miał nie wzrosnąć, jeśli prawie wszystkie zamontowane krzesełka nadają się, jak ocenia Izba Obrachunkowa, do wymiany.

Teraz ekipa Transstroi, która buduje stadion, rozpaczliwie próbuje gonić stracony czas i w lecie podwoiła nawet liczbę pracowników zatrudnionych na budowie. Ciekawe, czy podniosło to również koszty, bo we władzach wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że nie można kraść aż tak jawnie, i koszt planowany spadł do 1,1 mld dolarów.

Jeśli te liczby się potwierdzą, będzie to i tak najdroższy stadion w historii. Dotychczas nikt nie mógł się równać z nowym Wembley, które kosztowało prawie 800 mln funtów, ale jest o jedną trzecią większe.

Zresztą Zenit nie jest jedynym klubem, który ma problemy ze stadionem. Nawet wielkie, bogate CSKA dopiero buduje sobie siedzibę z prawdziwego zdarzenia, za ciężkie pieniądze. Na razie gra na podmoskiewskiej Chimki Arenie, a mecze Ligi Mistrzów musi czasami przenosić na stadion... Zenita, bo murawa jest w tak złym stanie, że żaden delegat UEFA nie wpuściłby na nią piłkarzy.

CSKA musiało przyjechać, a z nim 6 tys. kibiców. Dobrze, że przy tej okazji fani jednej i drugiej drużyny nie postanowili wyrównywać starych rachunków, bo przez Petersburg mogłoby wtedy przejść tornado, a UEFA bacznie się kibicom rosyjskim przygląda, od kiedy podczas Euro 2012 lżyli czarnoskórego piłkarza reprezentacji Czech.

Ustawki na placu Czerwonym

Kibice w Rosji biją się przy każdej okazji, bez różnicy z kim i kiedy. Derby Moskwy Torpedo – Dynamo w Pucharze Rosji trzeba było przerwać, bo na boisko leciały bomby dymne. Tłukli się już zresztą przed meczem, na ulicach, a policja aresztowała 20 osób. W wyliczankę można się bawić długo: kibice Dynama strzelający z gumowych kul do piłkarzy, żeby ich zmobilizować. Kibice Zenita rozpętali do spółki z fanami Bałtiki w Kaliningradzie taką burzę, że trzeba było otoczyć kordonem policji centrum miasta.

Tych z Zenita w ogóle się chyba boją najbardziej w całej Rosji, a oni czują się bezkarni, przynajmniej gdy awantura nie wychodzi poza granice kraju. Kiedy rzucili racą w bramkarza rywali podczas spotkania z Dynamem Moskwa i władze ligi rozważały surowe ukaranie klubu, Zenit ustami wiceprezesa Maksima Mitrofanowa zapowiedział wycofanie się z ligi, jeśli kara będzie zbyt surowa.

Mitrofanow twierdził, że Zenit nie może odpowiadać za incydent, ponieważ mecz toczył się na stadionie Dynama i to ten klub odpowiadał za wpuszczanie (kontrolowanie) kibiców. W Europie Zachodniej taka argumentacja tylko by rozśmieszyła ewentualnych sędziów, jeśli nie dodatkowo zdenerwowała. UEFA wyznaje zasadę „twoi kibice, twoja odpowiedzialność" i nie obchodzi jej, kto zaczął albo kto nie dopilnował. Wie o tym dobrze Legia Warszawa, która regularnie płaci za swoich fanów, wie o tym nawet Bayern Monachium ukarany za rzucane race podczas finału Ligi Mistrzów.

O wielkich konsekwencjach dla Zenita za jakąkolwiek zadymę nie było słychać. Podobnie jak za rasistowskie okrzyki i transparenty w stylu: „Czarny to nie jest kolor Zenita". Przecież krzyczeli tak nawet do własnego zawodnika sprowadzonego za fortunę Hulka. Gdzieś to wszystko się rozmywa, odpowiedzialność ginie pod różnymi kryszami. Każdy każdego chroni, a jak masz możnego protektora, to się nie bój, odpowiedzą płotki.

A rasizm to problem w rosyjskiej piłce rzeczywisty, a nie wydumany jak nieraz na zachodnich stadionach. Kiedy fani Spartaka biją się na ulicach Moskwy z przybyszami z Kaukazu po tym, jak wcześniej w bijatyce z emigrantami zginął jeden z ich towarzyszy, to już nie są przelewki. Policja aresztuje kilkaset osób, ale one przecież w końcu wyjdą na wolność, a przybyszy z Kaukazu, zwanych w Rosji „czarnymi", i tak się powszechnie nienawidzi. Stadiony to tylko doskonałe miejsce do ujścia złych emocji.

Kibice stanowią armię, której specjalnie nie trzeba zachęcać do walki. Na Zachodzie nikt się tak z rasizmem nie obnosi, a jeśli już, to zostaje natychmiast potępiony i dostaje surową karę. U Rosjan, jak już biją, to na całego. Chyba wszystko musi być bolsze.

Autor jest dziennikarzem portalu Polsatsport.pl. Współpracuje z tygodnikiem „Do Rzeczy".

Premier Liga goni Zachód. Obyczaje tam coraz bardziej zachodnie, poziom też, choć czasami jeszcze, jak to mówią, „styl zachodni w wykonaniu wschodnim". A płace na pewno bizantyjskie.

Można się śmiać, ale pieniędzy już dziś jest tam tyle, co w najbogatszych ligach (jeśli nie więcej). Kiedyś, gdy liga rosyjska była daleko z tyłu za najlepszymi, nikt nie traktował jej poważnie. Jeśli już ktoś tam jechał grać, to jak na zesłanie – do kraju, w którym żyją białe niedźwiedzie, a jeszcze niedawno rządzili komuniści i nie było nic na półkach. W którym jeszcze parę lat wcześniej rakiety atomowe były wycelowane w kierunku miast brytyjskich czy francuskich. Do kraju, który w każdym innym sporcie (jeszcze jako Związek Radziecki) radził sobie znakomicie, a w piłce nożnej jakoś nigdy nie potrafił zbudować potęgi, przynajmniej nie na skalę możliwości i sukcesów w innych dyscyplinach.

Do czasów pieriestrojki nikt ze Związku Radzieckiego nie jeździł na Zachód, a w odwrotną stronę długo nie było czego szukać. Potem doszedł kryzys gospodarczy epoki transformacji i krach z 1998 roku. Rosja nie miała żadnych argumentów, żeby przyciągnąć do siebie gwiazdy. Dziś to co innego. Do Rosji się jeździ i w niej gra, bo nikt nie płaci tak jak Rosjanie. I nie tylko obiecuje, ale płaci rzeczywiście. I coraz mniej z ręki do ręki, w zwitkach banknotów, a coraz częściej po zachodniemu – przelewem na konto.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy