Katedra
Pomysł budził wątpliwości. Zadufani mieszkańcy Manhattanu kręcili nosem przekonani, że to przede wszystkim brooklińczycy, nie oni, skorzystają na tym moście (z tej choroby do dziś wielu z nich nie do końca się wyleczyło i nadal wierzą, że wszystkie drogi prowadzą właśnie do nich, na Manhattan, a nie odwrotnie). Przedsięwzięcie zdecydowanie nie w smak było właścicielom sieci promowej, którzy obawiali się, że zmaleje ruch w interesie. Nawet armia amerykańska odnosiła się do projektu podejrzliwie – zaniepokojona, czy most w tak strategicznym miejscu nie będzie stanowił utrudnienia w ruchu.
Sceptyków udało się jednak przekonać. Roebling zmodyfikował koncepcję i most miał się teraz wznosić na wysokość 135 stóp, czyli 41 m nad wodą (od tej pory taki prześwit stanie się w Ameryce standardem, ilekroć budowane będą mosty nad wodnymi szlakami komunikacyjnymi). Roebling oszacował wstępnie koszt inwestycji: około 7 mln dolarów (koniec końców budowa kosztowała ponaddwukrotnie więcej – 15,5 mln dolarów). Utworzono prywatne przedsiębiorstwo, które miało prawo do wyemitowania swoich akcji. Na dobry początek miasto Nowy Jork zainwestowało w przedsięwzięcie 1,5 mln dolarów. Brooklyn (który na razie był jeszcze odrębnym municypium) dwukrotnie więcej. Wiosną 1869 roku departament obrony, przeprowadziwszy serię konsultacji, zaaprobował projekt; Kongres przyjął stosowną ustawę; prezydent złożył podpis. Prace rozpoczęto w styczniu 1870 roku.
Zanim do tego doszło, wydarzył się tragiczny wypadek. Latem 1869 roku przybijający do brzegów Brooklynu prom zmiażdżył nogę Roeblingowi, podczas gdy ten dokonywał pomiarów geodezyjnych. Konieczna była amputacja stopy. By nie tracić czasu, na własne życzenie inżyniera wykonano ją bez znieczulenia. Roebling, który wbrew instrukcjom lekarzy zaczął polewać ranę wodą, zachorował wkrótce na tężec. Zmarł w potwornych mękach kilka tygodni później. Pałeczkę przejął jego dotychczasowy asystent – syn Washington Roebling. Miał zaledwie 32 lata.Nowojorczycy powtarzają często, że droga z Brooklynu na Manhattan to dystans najtrudniejszy do pokonania. Podróż w kierunku marzeń, w kierunku wyspy, na której wszystko może – ale przecież nie musi – się wydarzyć. Niepewność i nadzieja, zawieszone w powietrzu niczym ten most, w napięciu, w stanie równowagi, jak struna instrumentu muzycznego – wystarczy jeden fałszywy ruch, minimalny nadmiar lub brak i wszystko może runąć, rozsypać się, pokruszyć.
Ktoś, kto przygląda się panoramie Manhattanu z położonego po drugiej stronie rzeki Brooklynu, nie może oprzeć się wrażeniu, że ten drugi brzeg jest tuż-tuż, na wyciągnięcie ręki. Słychać jednostajny warkot sunących po rzece łodzi. Woda, w której odbijają się promienie słońca, drży. W oddali – ocean i czarne sylwetki portowych dźwigów. Ale to wszystko jest zaledwie tłem, nie do końca realnym. Przed nami tymczasem rozpościera się konkret: miasto zbudowane z tęsknot i pragnień, z nienasycenia. Kiedy stoimy na przeciwnym brzegu, wydaje się nam, że nie ma na świecie niczego bardziej prawdziwego niż ten niedosyt. Widok jest zniewalający, bo od tego brzegu oddziela nas tylko powietrze – przezroczyste, naelektryzowane – i pozornie nie ma nic łatwiejszego, nic bardziej oczywistego niż przejście na drugą stronę, w kierunku unoszących się nad budynkami słupów błyszczącej pary, anten na dachach i lśniącego w słońcu szkła. Most, który zdaje się tam istnieć właśnie po to, jest jak rozpostarta w powietrzu pajęczyna – lekki, niemal nieobecny. Daje nam złudzenie, że na drugi brzeg bez większego wysiłku możemy przefrunąć.
Ale przecież gdzieś czai się myśl, że nie wszystkie marzenia daje się zrealizować, że szczęście i spełnienie nie mogą istnieć bez bólu i rozpaczy. Wiejący od rzeki wiatr jest słony (East River nie jest rzeką, tylko pełną prądów odnogą oceanu), a przeszywające powietrze piski mew przywodzą na myśl smutki i tęsknoty tych wszystkich, których ten brzeg nie przygarnął z otwartymi ramionami. Ten most nie jest pajęczyną. Jego stalowa konstrukcja waży prawie 15 tysięcy ton; dwie wieże, między którymi rozpięte są stalowe kable, zbudowano z 660 tysięcy metrów sześciennych granitu i betonu.
Budowa mostu trwała prawie 14 lat i była najeżona trudnościami. Pierwszym wyzwaniem okazało się skonstruowanie pneumatycznych kesonów, które miały zapewnić stabilność dwóm ogromnym – zajmującym długość połowy przeciętnej nowojorskiej przecznicy i wznoszącym się na wysokość 84 m – wieżom. Kesony były odwróconymi do góry dnem drewnianymi, wypełnionymi sprężonym powietrzem, komorami, które umieszczono na dnie rzeki. Dzięki różnicy ciśnień nie wpływała do nich woda. Pracujący w ich wnętrzach robotnicy mieli za zadanie dokopać się do najtwardszych skał Manhattanu, na których to skałach zamierzano oprzeć masywne wieże z granitu.