Apologeta w tweedach

Chrześcijanie mieli w nim rzecznika, dzieci – baśniopisarza. Mija pół wieku od śmierci Clive'a Staplesa Lewisa.

Aktualizacja: 23.11.2013 08:36 Publikacja: 22.11.2013 22:53

Oksfordczyk, racjonalista, sybaryta po trosze. I wyznawca.

Oksfordczyk, racjonalista, sybaryta po trosze. I wyznawca.

Foto: bridgeman art library

Red

Ten spacer był wyjątkowo długi. Szli wzdłuż rzeki, dyskutując o metaforach i mitach. Jack twierdził, że mity są kłamstwami, choć zaprawionymi słodyczą. Tolkien nie zgadzał się z tym. Postrzegał je jako okruchy prawdy pochodzące od samego Boga i współtworzące Boże dzieło. Z wyjątkiem jednego mitu – Ewangelii. W niej jedynej bowiem mit stał się faktem, nie przestając być mitem. Tą myślą Tolkien przekonał Jacka do chrześcijaństwa.

Zobacz na Empik.rp.pl



Jack to Clive Staples Lewis, znany w Polsce przede wszystkim jako autor „Opowieści z Narnii" oraz „Listów starego diabła do młodego". Ostatni etap jego życia, naznaczony dramatyczną miłością i cierpieniem, w przejmujący sposób pokazał film „Cienista dolina". W młodości zdeklarowany ateista, po nawróceniu na chrześcijaństwo Lewis stał się jednym z najsłynniejszych pisarzy religijnych.



Smutek, za którym się tęskni



Od dzieciństwa fascynowały go mity skandynawskie. Jak sam przyznał, bardziej oddziaływały na jego wyobraźnię niż opowieści biblijne. Pewnego dnia wpadła mu w ręce książka, w której przeczytał: „Z daleka dobiegł mnie krzyk / Balder Piękny / Nie żyje, nie żyje". Balder był jednym z bogów w mitologii nordyckiej, który został zabity przez swojego brata. Zdanie to zachwyciło małego Jacka i obudziło w nim pragnienie czegoś „do bólu nieokreślonego". To Coś Lewis opisze później jako Radość – stan osobliwego smutku, za którym się tęskni. „Ukłucia Radości" przynosiły ze sobą „niezaspokojone pragnienie, które samo w sobie było godniejsze pożądania niż cokolwiek, co mogłoby je zaspokoić". Kto raz doświadczył Radości, pragnął jej ponownie. Radość nabierze nowego znaczenia, gdy Jack stanie się chrześcijaninem.

Clive Staples Lewis urodził się w 1898 r. w Belfaście, stolicy Ulsteru, w Irlandii. Ulster w odróżnieniu od reszty Irlandii był hojnie wspierany przez Anglię. Jego mieszkańców cechowała lojalność wobec Korony w sferze politycznej oraz kalwinizm i antypapieskość w sferze religijnej. Stamtąd Lewis wyniósł niechęć do katolicyzmu, która, mimo bliskiej przyjaźni z katolikiem Tolkienem, została mu do końca życia. Matka Lewisa zmarła, gdy miał dziewięć lat. Modlitwy małego Jacka o jej zdrowie nie przyniosły skutku. W swojej autobiografii „Zaskoczony radością" Lewis wspomina, że traktował wtedy Boga jak czarodzieja – miał dokonać cudu i po prostu sobie odejść. Cud się nie zdarzył. Bolesna strata odcisnęła trwałe piętno na jego życiu – Jack unikał miłości, by nie zostać zranionym powtórnie. Uczęszczał do szkół publicznych, gdzie na co dzień doświadczał przemocy ze strony starszych uczniów. Ze świata realnego uciekał w świat książek. Dopiero gdy ojciec posłał go na nauki do znajomego nauczyciela, Jack mógł rozwinąć skrzydła. Nauczyciel miał na imię Kirk. Cechowało go obsesyjne przywiązanie do logiki i niechęć do mętnych wypowiedzi. „Myśl, że istoty ludzkie miałyby wykorzystywać narządy mowy do czegokolwiek poza przekazywaniem lub dochodzeniem prawdy, wydawała mu się absurdem. Nawet najbardziej swobodna uwaga stanowiła dla niego wyzwanie do dyskusji" – pisał Lewis. Kirk od razu zaimponował chłopcu. W tym czasie Jack stał się racjonalistą i ateistą. Czytał na potęgę i ćwiczył się w logicznej dyskusji. W jednym z listów do ojca Lewisa nauczyciel napisał o chłopcu: „Mając podziwu godne zdolności szczególnie w dziedzinie literatury, nie nadaje się do niczego innego".

Do niewiary w Boga Lewis doszedł na drodze rozumowej. Swojemu przyjacielowi z dzieciństwa tak tłumaczył, czym jest chrześcijaństwo: „Po śmierci hebrajskiego proroka Jozuego (którego imię przekształciliśmy na Jezus), uznanego za boga, rozwinął się kult, który później połączono ze starohebrajską wiarą w Jahwe; w ten sposób powstało chrześcijaństwo – jako jedna z wielu mitologii". Był przekonany, że historia nie ma sensu, a „wszelkie życie okaże się ostatecznie przemijającym i absurdalnym grymasem na idiotycznej twarzy nieskończonej materii". Według niego wszelkie dowody wskazywały, że albo „nie ma żadnego stwórcy, albo jest to duch obojętny na dobro i zło, lub wręcz zły".

Także na drodze rozumowej Lewis przyjął pogląd przeciwstawny – o istnieniu Boga. Studiując filozofów na Oksfordzie, zaczął się skłaniać ku koncepcji heglowskiego absolutu. Później spostrzegł jednak, że nie potrafi wyjaśnić studentom, czym on właściwie jest. Do swojej filozofii wprowadził więc pojęcie bezosobowego Ducha. Łączyła się z nią etyka praktykowania cnót, a nie był w stanie wcielać jej w życie bez świadomego zwracania się do Ducha. Łatwo przeobraziło się ono w modlitwę do osobowego Boga: „martwa filozoficzna formuła – pisał – rozważana do tej pory tylko teoretycznie, zaczęła nagle się poruszać, podnosić i strząsać z siebie całun, a wreszcie wyprostowała się i zamieniła w żywą osobę".

Jak sam przyznał, zawsze chciał raczej unikać cierpienia, niż osiągać szczęście. Przede wszystkim pragnął, by mu „nie przeszkadzano". Dążył do ograniczania zobowiązań. Teraz sytuacja się zmieniła: „Oczekiwano ode mnie całkowitego oddania się, skoku w ciemność". Przełom miał miejsce, gdy siedział sam w swoim pokoju na uniwersytecie: „(...) odczuwam wyraźnie nieprzerwane i nieustępliwe zbliżanie się Tego, którego tak szczerze pragnąłem nigdy nie spotkać. W końcu to, czego tak bardzo się obawiałem, stało się faktem. W letnim semestrze 1929 roku poddałem się, uznałem, że Bóg jest Bogiem, padłem na kolana i zacząłem się modlić". Pierwszy krok został wykonany. W wykonaniu drugiego – przejściu od osobowego Boga do Jezusa Chrystusa – pomogli mu wspomniany już Tolkien oraz G.K. Chesterton, angielski pisarz i apologeta chrześcijaństwa, autor „Wiekuistego człowieka".

Drugi krok był równie trudny jak pierwszy. Lewis nie lubił tłumów w kościołach ani pompatycznych nabożeństw. Sądził, że religia „powinna być sprawą dobrych ludzi, którzy modliliby się w samotności i spotykali po dwóch lub trzech, aby rozmawiać o sprawach duchowych". W końcu przekonała go Ewangelia – przypominała zarówno mity, jak i opisy historyczne. Sama była jednak unikalna i nieporównywalna z niczym innym: „Tutaj i tylko tutaj mit raz jeden stał się faktem, Słowo – ciałem, Bóg – Człowiekiem. Tu już nie mogło być mowy o »jakiejś religii« czy »jakiejś filozofii«. Oto podsumowanie wszystkich filozofii i urzeczywistnienie wszystkich religii".

Lewis czytał Chestertona, lecząc rany w szpitalu po I wojnie światowej, w której brał udział jako żołnierz armii angielskiej. Nie był pacyfistą. Uważał, że tylko za pomocą wojny da się powstrzymać wroga dokonującego agresji. Na wojnie zginął przyjaciel Lewisa Paddy Moore. Przed śmiercią poprosił Jacka, by zaopiekował się jego matką, jeśli coś mu się stanie. Jack dotrzymał słowa. Mieszkał z panią Moore przez ponad 30 lat, aż do jej śmierci. Było to szczególnie trudne w ostatnich latach życia, gdy schorowana kobieta tyranizowała otoczenie. Lewis poważnie traktował przykazanie miłości bliźniego. Dwie trzecie swoich honorariów za książki przeznaczał na fundusz powierniczy, który wspierał potrzebujących. W czasie II wojny światowej użyczył swojego domu na schronienie dla dzieci, które uciekły przed bombardowaniami z miast angielskich.

Szatan ośmieszony

Po nawróceniu „ukłucia Radości", których doświadczał pisarz, nie były już celem samym w sobie, lecz odsyłały go do jej wiecznego źródła – Boga. Były tylko drogowskazami dodającymi otuchy. Nawrócony Lewis pisał o sobie jako człowieku, który „dał się zwieść każdej z fałszywych odpowiedzi, który każdą z nich gruntownie zbadał, by odkryć zawarty w niej fałsz". Z ateisty stał się obrońcą i popularyzatorem chrześcijaństwa.

Światowy rozgłos zapewniły mu „Listy starego diabła do młodego". We wstępie do nich określił, co rozumie przez Piekło: „(...) stan, gdzie każdy jest wiecznie zajęty swoją własną godnością i awansem, gdzie każdy ma do kogoś pretensje i gdzie każdy pochłonięty jest śmiertelnie poważnymi uczuciami zazdrości, własnej ważności i urazy". Lewis pisał „Listy..." z dużą łatwością – bo pomysł rozwijał się samorzutnie – oraz z małym zapałem – bo świat, który stworzył, nie miał śladu „piękna, świeżości i łagodności". „Zanim skończyłem pisanie, atmosfera ta omal mnie nie zadusiła. Gdybym je kontynuował, zadusiłaby moich czytelników".

Stary diabeł – wysoki urzędnik hierarchii piekielnej – instruuje młodego podwładnego w listach, jak sprowadzać na złą drogę człowieka, który został mu przydzielony. Bóg określany jest w nich jako „Nieprzyjaciel", a człowiek jako „pacjent". Stary diabeł radzi młodemu, by nie przejmował się nawróceniem pacjenta i pracował nad nim także w kościele: „Gdy siada w swojej ławce i spogląda wokół siebie, widzi właśnie galerię tych sąsiadów, których do tej pory unikał. W nich powinieneś znaleźć sprzymierzeńców (...). Bo choć tylko niektórzy z tych sąsiadów śpiewali fałszywym głosem lub mieli skrzypiące buty, podwójny podbródek lub dziwaczną odzież, pacjent twój z łatwością nabierze przekonania, że wobec tego religia ich musi być w pewien sposób niedorzeczna". Atrakcyjna forma, błyskotliwe myśli i subtelna analiza psychiki ludzkiej zdobyły autorowi czytelników wśród wszystkich wyznań chrześcijańskich. To nie przypadek. Lewis świadomie unikał kontrowersyjnych sporów teologicznych. Mimo przynależności do Kościoła anglikańskiego dążył w swojej twórczości do eksponowania wątków wspólnych dla każdego chrześcijanina.

„Chrześcijaństwo po prostu" – taki tytuł nosiła jedna z jego ważniejszych książek. Przekonywał w niej: „Dopóki będziemy pisali o różnicach i spierali się na ich temat, nie tyle zachęcimy niechrześcijan do własnego, konkretnego wyznania, ile zniechęcimy ich do chrześcijaństwa w ogóle". Zawarł tam też pogląd znany pod nazwą „trylematu Lewisa": „Ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, a zarazem mówił takie rzeczy jak Jezus, nie mógłby być wielkim nauczycielem moralności (...). Trzeba wybierać. Ten człowiek albo był i jest Synem Bożym – albo szaleńcem (...)". Trzeciej drogi nie ma. Przekonywał, że aby znaleźć swoje autentyczne „ja", trzeba przestać go szukać – i zacząć szukać Chrystusa. Zasada ta, choć brzmi dziwnie, sprawdza się także w innych sytuacjach: „Nawet w życiu towarzyskim nie zrobisz na nikim dobrego wrażenia, dopóki nie przestaniesz się zastanawiać, jakie robisz wrażenie na innych". Wierzył w siłę racjonalnych argumentów, które wzbogacał często efektownymi metaforami. O cierpieniu pisał jako o megafonie Boga: „może doprowadzić do ostatecznego buntu, po którym nie następuje skrucha, lecz zarazem oferuje złemu człowiekowi jedyną szansę, aby się poprawić. Usuwa zasłonę i osadza flagę prawdy w buntowniczej duszy".

Świat za drzwiami szafy

Wykładał literaturę angielską – najpierw na Oksfordzie, a później na Cambridge. W Oksfordzie wielu pracowników darzyło go niechęcią za sukces „Listów..." i innych książek, które dotarły do szerokiego kręgu odbiorców, obcego światu uczonych – dzieci, robotników, ludzi niewykształconych. Miał wybuchową osobowość i uważany był za ekscentryka. Według jednej z anegdot po wygłoszeniu przez studenta negatywnej opinii o omawianym utworze Lewis wykrzyknął: „Niechaj tę kwestię rozstrzygnie ostrze miecza!", po czym chwycił za dwa  rapiery, które jakimś sposobem znalazły się w kącie pokoju.

Nawet jeśli to nieprawda – dyskutował z pasją. W Oksfordzie został prezesem założonego przez studentów Klubu Sokratycznego, który organizował debaty chrześcijan z ateistami i agnostykami. Często miały one burzliwy przebieg. W jednej z nich uczestniczyła Elizabeth Anscombe, później profesor Cambridge oraz znana przedstawicielka filozofii analitycznej. Poddała krytyce argumenty zawarte w niedawno opublikowanej przez Lewisa książce „Cuda", w której próbował dowieść, że naturalizm sam się obala. Co ciekawe, Anscombe nie była ateistką, lecz wierzącą katoliczką. Pisarz przeformułował rozdział, do którego odnosiła się krytyka. Po tej dyskusji stracił impet do rozumowych prób obrony chrześcijaństwa. Pod koniec lat 40. w swojej twórczości zaczął przesuwać akcent z apologetyki na fantastykę z elementami teologii.

„Było raz czworo dzieci: Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja". Tak zaczynała się pierwsza książka Lewisa dla dzieci, którą zadedykował prawdziwej Łucji, ciężko chorej córce jego przyjaciela. Nosiła tytuł „Lew, czarownica i stara szafa" i stała się początkiem siedmiotomowego cyklu „Opowieści z Narnii". Opisywała, jak lew Aslan z pomocą czwórki dzieci ratuje krainę Narnii z rąk Białej Czarownicy. Baśń jest pełna treści nawiązujących do chrześcijaństwa. Aslan, symbol Jezusa Chrystusa, wygrywa z Białą Czarownicą przez śmierć i zmartwychwstanie. Książka miała być odpowiedzią na pytanie: „Kim byłby Chrystus, gdyby naprawdę istniał taki świat jak Narnia, na którym zechciałby pojawić się, umrzeć i zmartwychwstać, tak jak na naszym?". „Opowieści z Narnii" okazały się sukcesem, a Lewis dołączył do grona cenionych pisarzy literatury dziecięcej. Tolkien, bliski przyjaciel pisarza, nie podzielał entuzjazmu czytelników. Uważał, że „Opowieści..." zostały napisane zbyt pospiesznie i bez dbałości o szczegóły. Było w nich za dużo niekonsekwencji i luźnych wątków. Jemu pisanie „Władcy pierścieni" zajęło 11 lat. Lewis ukończył pierwszą część cyklu w parę tygodni.

Tolkien to zresztą jedna z ważniejszych postaci w życiu Lewisa. Obaj byli wykładowcami filologii angielskiej na Oksfordzie. Wspólnie działali w tzw. klubie Inklingów, który skupiał miłośników mitologii nordyckich, starych języków i chrześcijaństwa. Razem doszli do wniosku, że za mało jest książek, które chcieliby czytać, dlatego muszą je napisać sami. Tak powstały dwie trylogie fantastyczne – „Władca pierścieni" Tolkiena oraz „Trylogia kosmiczna" Lewisa. Ta druga była głosem przeciwko kolonizacji kosmosu i kwestionowała niewzruszoną wiarę w postęp naukowy. Obydwie czerpały z mitów i chrześcijaństwa.

Sceptycyzm wobec nauki stanowi istotny rys światopoglądu Lewisa. W eseju pt. „Koniec człowieczeństwa" snuje wizję, w której natura ludzka zostaje ostatecznie rozszyfrowana przez naukę, a wszelkie wartości sprowadzone do zjawisk naturalnych. W obliczu braku wartości uniwersalnych zwycięstwo człowieka nad naturą staje się pozorne, ponieważ motywy jego działania mogą być teraz określane tylko przez najniższe, najbardziej naturalne instynkty. „Podbój natury przez człowieka okazuje się, w chwili ostatecznego spełnienia, podbojem człowieka przez naturę". Lewis wierzył, że natura ludzka jest skażona Upadkiem. W tym kontekście ciekawe jest jego uzasadnienie dla demokracji: „Ludzkość jest tak upadła, że nie ma człowieka, któremu można by powierzyć niekontrolowaną władzę nad bliźnimi".

Joy

Jack dostawał setki listów, na które pomagał mu odpowiadać jego brat Warnie. W swoim notatniku napisał o pewnej czytelniczce: „Jeszcze jedna amerykańska wielbicielka". Wkrótce Amerykanka odwiedziła Oksford, a życie osobiste pisarza zaczęło nabierać nowych barw. Joy Davidman – tak nazywała się wielbicielka – zajmowała się poezją, miała bystry umysł i uwielbiała dyskusje. „Listy..." pomogły jej w nawróceniu na chrześcijaństwo. Po rozpadzie swojego małżeństwa wyjechała na stałe do Anglii. Lewis poślubił ją dwa razy. Najpierw – w urzędzie miejskim, gdy dostała odmowę przedłużenia wizy pobytowej. Był to ślub czysto formalny, pomoc przyjaciela, dzięki której Joy mogła dalej przebywać w Anglii. Drugi ślub był już autentyczny – odbył się w pokoju szpitalnym, gdzie Amerykanka leżała ciężko schorowana. Nie zgadzał się na niego biskup Oksfordu, ponieważ Joy miała za sobą rozwód. W końcu udzielił go dawny student Lewisa i kapłan anglikański. Ich związek od początku naznaczony był chorobą Joy – rakiem kości. Lewis wiernie towarzyszył żonie w walce z nowotworem. Małżeństwo trwało niewiele ponad trzy lata.

Lewis silnie przeżył stratę Joy. Cierpienie, na temat którego teoretyzował dwadzieścia lat wcześniej w jednym z esejów, stało się jego własnym doświadczeniem. W książce „Smutek" wydanej po śmierci żony zawarł gorzką refleksję: „Wiedziałem już, że takie rzeczy, i gorsze, zdarzają się codziennie. Powiedziałbym nawet, że brałem je pod uwagę (...).Wiara, która »brała te rzeczy pod uwagę«, nie była wiarą, tylko wyobraźnią (...). Sądziłem, że ufam sznurowi, póki nie miało dla mnie znaczenia, czy utrzyma mój ciężar. Teraz to ma znaczenie, a ja stwierdzam, że mu nie ufałem". Zmarł trzy lata po swojej żonie.

Dziennikarz, absolwent filozofii na UW. Publikuje w magazynie „Kontakt"

Ten spacer był wyjątkowo długi. Szli wzdłuż rzeki, dyskutując o metaforach i mitach. Jack twierdził, że mity są kłamstwami, choć zaprawionymi słodyczą. Tolkien nie zgadzał się z tym. Postrzegał je jako okruchy prawdy pochodzące od samego Boga i współtworzące Boże dzieło. Z wyjątkiem jednego mitu – Ewangelii. W niej jedynej bowiem mit stał się faktem, nie przestając być mitem. Tą myślą Tolkien przekonał Jacka do chrześcijaństwa.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska