Dworność w republice
Czy istnieje mentalne i socjalne objaśnienie malarskiego stylu? Chyba tak, choć ostrożność nie zawadzi, aby nie popaść w okres kolejnych błędów i wypaczeń albo jakiś marksizm po kulturowym liftingu. Sposób malowania wyraża zapewne aspiracje oraz postawę zarówno twórcy, jak i fundatora. Obaj pną się do góry po szczeblach społecznej drabiny i niby dlaczego mieliby się odwoływać do prostego ludu? To nie są zwolennicy średniowiecznej republiki, która sławi dobre rządy jak sławna panorama Lorenzettich „Dobre i złe rządy". Sielski i pracowity lud wyobrażony na freskach sieneńskiego ratusza nie tylko gloryfikuje rządy patrycjatu, ale wyraża pewną sielankową koncepcję życia, być może nawet z jakimiś starożytnymi parantelami na temat bukolicznej szczęśliwości. Szumiące łany zbóż, szarozielone gaje oliwne, a przede wszystkim równe rzędy winorośli otaczające mury Sieny – oto ideał i wzór ludzkiego kosmosu, namalowany ku sławie miasta-republiki.
Ale największą różnicą między późnogotyckim idealizmem a wielkim freskiem Lorenzettich jest demokratyzm przedstawienia wyższych i niższych warstw społecznych, wyraźny u republikańskich Sieneńczyków. W miniaturach średniowiecznych malowanych przez dworskich malarzy chłopi – jeśli się z rzadka pojawiają – namalowani są prymitywnie, nawet karykaturalnie, ponieważ są symbolami prostactwa i półdzikości natury. Tymczasem duch republikański, który emanuje z przedstawienia „Dobrych rządów", wymaga, by i szczęśliwy lud przedstawiał się pozytywnie. W sieneńskim Palazzo Publico humor pędzla nie objawia się niezgrabnością wiejskich i miejskich prostaków: chłopów, woźniców, tragarzy, murarzy czy szewca przy warsztacie. Eksponowana jest raczej pogoda detalu oraz liryzm szczegółów miejskiego i wiejskiego życia. Patrycjat jest – oczywiście – lepiej ubrany, ale pospólstwo nie jawi się odrażająco.
A na obrazie da Fabriana? Wystarczy porównać służbę i panów, by wychwycić różnicę między gębą stajennego a obliczem wielmoży, rozczochraną czupryną a utrefionym włosem, karykaturą a idealizacją. Nawet pochodzący z ludu święty Józef przedstawiany jest mniej pochlebnie i aż narzuca się pytanie, skąd mu przyszedł ten zaszczyt, że został opiekunem Króla i mężem Królowej? I to Niebios! Tu pewien niuans. Gentile namalował Onufrego Strozziego jako starszego sokolnika (strozziere po włosku) tuż za najmłodszym Królem, a dalej na prawo w czerwonej czapce pojawił się także jego syn Palla Strozzi, fundator dzieła. Są to dostojne i inteligentne fizjonomie, choć z racji miejsca w orszaku na to nie zasługują. W dolnych rogach ołtarza malarz umieścił herby Strozzich. Dzieło nie mogło być zatem skromne, skoro służyło wciśnięciu się kupca w arystokratyczne kręgi. Nie tylko na obrazie, ale i w politycznej rzeczywistości.
Na koniec – w obronie realizmu i wyczulenia na kwestię społeczną ze strony malarza – dodajmy, że i szubieniczkę by się znalazło. Wprawdzie nie u samego Gentilego, któremu się zmarło, ale u jego ukochanego ucznia, który dokończył niejedną pracę po śmierci swego mistrza. Otóż Pisanello namalował olbrzymi fresk w kościele Sant'Anastasia w niedalekiej Weronie. W kaplicy Pellegrinich malarz przedstawił św. Jerzego tuż przed walką ze smokiem, w rozmowie z księżniczką.
Dzieło jest w strasznym stanie, ale sceneria za to nie mniej baśniowa niż w „Pokłonie Trzech Króli", szaty też najjedwabniejsze, miasto na horyzoncie zdobne w budowle o dziesiątkach pinakli i rozet, a każda najsubtelniej rżnięta w białym kamieniu. Również zamek został wyposażony w siedem wież, z których każda najwyższa. Rycerz – jak się patrzy: w srebrzystej zbroi i złotogłowiu; księżniczka cała w dostojnych brokatach. Nawet karzeł na koniu – giermek trzymający włócznię Świętego Rycerza – należy do gatunku najkarłowatszych i sama noblistka nie wymyśliłaby bardziej typowego kurdupla przykrytego wielkim szyszakiem. W całej scenie panuje liryzm, nastrój ciszy i elegancji, choć to chwila podejmowania decyzji o straszliwym pojedynku z potworną bestią. Utrefionej czuprynie młodzieńca odpowiada biała cera księżniczki o wyniosłym czole.
Otóż w takim baśniowym krajobrazie, gdzie wszystko jest srebrne, jakby spowite światłem księżyca, wśród suchych kęp jałowca, na lewo od miasta, zanim rozciągną się pola najzieleńsze i morze z korabiem kołysanym falą, stoi sobie szubienica, pod którą przejeżdża kawalkada jeźdźców. Akurat tu fresk jest najmniej uszkodzony. Dwaj wisielcy odmalowani najprecyzyjniej. Widać nie tylko skrępowane z tyłu ręce, ale nawet spuszczone do połowy łydki pludry, co może być związane z faktem, że ten rodzaj śmierci powoduje wypróżnienie. Uznajmy, że ten szczegół ratuje honor włoskiego malarstwa w dziedzinie „najfeudalniejszego realizmu".
Wzloty i upadki bankierów
Pierwsze trzydzieści lat piętnastego wieku to okres największej potęgi i chwały rodziny Strozzich, a głowy rodu w szczególności. Ale gigantyczne posagi dla córek (nie mówiąc już o weselach, które imponowały całemu miastu, a może nawet Italii), równie wystawny pogrzeb ojca, a także rodowa kaplica i zamówione dzieła sztuki mocno nadwyrężyły kapitał zakładowy, który w 1433 roku wynosi już tylko 40 tysięcy florenów. Sam ołtarz „Adoracja Trzech Króli" kosztował 30 tysięcy! Strozzi wyraźnie przesolił w familijnych „działaniach marketingowych" i zadłużał się u innych bankierów. Ale nie brak płynności gotówkowej był przyczyną upadku bogacza.
Polityczno-gospodarcza walka między największymi rodami była solą republikańskiej polityki. Kiedy nie wystarczały mariaże, strategiczne alianse lub ekonomiczna kooperacja – sięgano po sztylet, truciznę lub polityczną broń, jak wygnanie. Dwie bankierskie familie – Albizzi i Bardii – w 1433 roku połączyły się przeciwko de Medici i wygnały z miasta Cosimo de Vecchio. Palla Strozzi zajął postawę neutralną. To był błąd. Rok później Stary Kosma znów rządzi miastem, bo bank Medyceuszy wycofał kapitały do Wenecji, co spowolniło gospodarkę Florencji. Lud był po stronie banity, zwłaszcza że stronnicy nie próżnowali. Na wygnanie idą z kolei rodziny Albizzich i Bardich, a także Strozzich i Brancaccich. Palla Strozzi umiera w 1462 roku w Padwie, nigdy już nie postawiwszy nogi w rodzinnym mieście.
Szesnastowieczny nowelista Mateo Bandello, komentując szafowanie karą śmierci i banicją jako formą represji wobec przeciwników politycznych, powiada, że „gdyby ci wszyscy, których wygnano z Florencji, i ci wszyscy, których nędznie zamordowano, zebrali się w jednym miejscu, utworzyliby miasto znacznie większe od dzisiejszej Florencji".
Palla Strozzi był człowiekiem wybitnym. Zmarł mając lat 90, z tego ostatnie 30 lat swego czynnego życia spędził na wygnaniu, głównie w Padwie. Był nie tylko wielkim mecenasem kultury i postacią wszechstronnie wykształconą, ale człowiekiem niezwykłej witalności. Jego banicja opiewała na lat dziesięć, ale kontrolowana przez Medyceuszy Signoria przedłużała mu ten wyrok trzykrotnie! Mimo to – jak pisze ówczesny księgarz i pamiętnikarz Vespasiano da Bisticci – „nigdy nie złorzeczył ojczyźnie ani nie pozwolił też tego czynić w swojej obecności innym". Imponuje mi ta postawa, bo kto w sercu swoim potrafi odseparować osobistą krzywdę od bólu ojczyzny, a państwo od czynów rządzących? Nawet Dante tego nie potrafił, czego dowodem zaludnienie jego »Piekła«".
Wyrozumiały Kosma Medici pozwala synowi Palli, Filippo Strozzi, na powrót, a nawet na budowę najokazalszego pałacu w mieście (Filippo na emigracji w Rzymie dorobił się fortuny większej od Medyceuszy). Zachował się pamiętnikarski opis tego wielkiego wydarzenia w życiu miasta. Jest to opowieść skromnego kupca, niejakiego Tribaldo de'Rossi, który jest świadkiem kopania fundamentów pod ogromną budowlę Palazzo Strozzi rozpoczętą w 1489 roku. Tribaldo zabiera swoje dzieci, aby były świadkami dumnego wzrostu miasta. Czteroletni synek wrzuca do wykopanego dołu róże, a ojciec dorzuca starego solda z florencką lilijką i nakazuje synowi, aby „zapamiętał sobie tę ważną chwilę".