Mistrzostwa świata w RPA w 2010 roku miały być skokiem cywilizacyjnym dla Afryki, przynieść wymierne korzyści nie tylko gospodarzom, ale całemu kontynentowi. Od tamtego czasu odbyły się cztery turnieje o Puchar Narodów Afryki i tylko jedną edycję rozegrano tam, gdzie pierwotnie planowano (w 2012 roku w Gabonie i Gwinei Równikowej). Pozostałe trzeba było przenosić.
W 2013 roku organizatorem miała być Libia, jednak trwająca w tym kraju wojna domowa sprawiła, że rywalizację przeniesiono do RPA. Gospodarzem następnych mistrzostw miało być Maroko, ale strach przed szalejącą w Afryce Zachodniej epidemią wirusa Ebola okazał się silniejszy i Puchar Narodów trafił ponownie do Gwinei Równikowej. A kolejny do Gabonu, który zastąpił Libię, gdzie na przeszkodzie stanął przedłużający się konflikt wewnętrzny.
Kiedy więc w listopadzie ubiegłego roku prawo organizacji turnieju odebrano Kamerunowi, nikogo to już nie dziwiło. Opóźnienia w przygotowaniach pewnie by jakoś przełknięto, ale toczące kraj konflikty (powstanie Boko Haram na północy i spór z separatystami na południu) to było jednak za dużo i PNA trafił na północ.
Stadion pułapka
Wybór nowego gospodarza wzbudził jednak spore obawy. Egipt kocha futbol, ale ta miłość przybiera często niebezpieczne szaty. Pamięć o wydarzeniach z 2012 roku – tragedii na stadionie w Port Saidzie, największej w historii tamtejszej piłki – jest nadal świeża.
Doszło do niej niemal dokładnie rok po rewolucji. Po meczu miejscowego Al-Masry z Al-Ahly Kair wybuchły zamieszki, w których zginęły 74 osoby, a prawie tysiąc zostało rannych. Liczba ofiar byłaby pewnie mniejsza, gdyby przerażeni ludzie mieli szansę ucieczki. Tymczasem kierowali się oni w stronę tunelu, który okazał się pułapką – napotkali zamkniętą bramę. W panice zaczęli się tratować, inni ponieśli śmierć, spadając z wyżej położonych części trybun.