Jest taki dowcip: nowy ruski kupił sobie krawat i pokazuje go znajomemu: zobacz, zapłaciłem tylko 60 euro. Na co drugi: co ty, zwariowałeś? W sklepie na rogu można taki sam kupić za 600 euro.
Dowcip dowcipem, rzeczywistość niewiele od niego odbiega. Kupić tanio każdy może. Ale kiedy się jest bogatym, to do czego służą pieniądze, jeśli nie do pokazania? Jedna z naszych nie wiadomo z czego znanych celebrytek, 18-letnia Wiktoria Grycan, ma konto na Instagramie pełne swoich zdjęć w drogich ciuchach. Torebka Chanel za pięć tysięcy funtów, szpilki Casadei, torebka Givenchy po kilka tysięcy... Niektóre to podróbki, ale co z tego? Mało kto się pozna, a wszyscy będą zazdrościć. Informacja o cenie musi być. Grunt to pokazać, że się jest przy kasie. Fotka pań Grycan na składzie waliz Louis Vuitton, każda po parę tysięcy euro, też robi swoje. Louis Vuitton wydał wprawdzie oświadczenie, że nie ma z tym nic wspólnego, ale news poszedł w świat.
Gasnącej gwieździe Dorocie Rabczewskiej alias Dodzie lans jest potrzebny jak deszcz po suszy. Ale tylko „na bogato"– buty Louboutina, Zahy Hadid, bransoletki Hermesa. Pozować na ściance czy na imprezie w czymś tanim? Wykluczone, w grę wchodzą inwestycje wyłącznie po kilka, kilkadziesiąt tysięcy. Kupowanie w blasku fleszy, fotografowanie się ze zdobyczami w Nowym Jorku, Mediolanie, Paryżu czy chociażby w warszawskim sklepie na Moliera weszło już w zwyczaj celebryckiego kręgu. „Małgorzata Socha zachwyciła się kolekcją Balmain i Herve Leger", doniósł portal Afterparty, zamieszczając okolicznościową fotografię. Justyna Steczkowska i Karolina Malinowska także przymierzały na Moliera ciuchy i buty, chętnie pozując z nimi do zdjęć. Blogerka mody Jessica Mercedes na swoim blogu szpanuje na Manhattanie obwieszona reklamówkami znanych domów mody.
O tym, jak banalne stało się ostentacyjne wymachiwanie „luksusem", świadczy serial telewizji Viva Polska „Miłość na bogato". Opowiada o grupie młodych, zamożnych ludzi, którzy przyjeżdżają do Warszawy. Imprezy, seks, strumienie szampana to ich życie. To nic, że pokazany tu „luksus" jest tandetnym i prostackim wyobrażeniem o wspaniałym życiu skrojonym na miarę oczekiwań równie prostackich odbiorców. Sukces serialu mimo miażdżących recenzji i wyśmiania przez internet dowodzi, że właśnie „życie na bogato" jest atrakcyjne dla widzów. Pieniądze i ich skutki, nie szkodzi, że żałosne i wulgarne. Niby obciach, ale na dnie zawiść... Serial będzie rozpowszechniany w Danii, a może i w innych krajach.
Ślub? Tylko w Wersalu
Instagramowe popisy naszych gwiazdeczek to betka w porównaniu z dokonaniami prawdziwych bogaczy. Rosjanie zawsze uwielbiali przepych, tam jest on rutyną, oczekuje się go od kogoś, kto ma pieniądze. Nikt się nie wstydzi życia w bogactwie. Jak ciekawe dla gawiedzi jest życie rosyjskich i ukraińskich miliarderów, świadczy liczba przekazów, które to relacjonują. Książka „Rublowka" Walerija Paniuszkina, dokumentalny film niemieckiej dokumentalistki Irene Langeman, serial dokumentalny „Życie w przepychu" przedstawiają życie oligarchów w słynnej już na cały świat podmoskiewskiej dzielnicy, gdzie bogaci czują się bezpiecznie, wśród swoich, nie bojąc się zamachów ani porwań. Kawior na śniadanie (łyżeczka za 1000 euro), szafa pełna futer z soboli, butelka Chateau Margot za 2300 euro wlana do dania z wołowiny. Lekcja golfa na jachcie, przejażdżki prywatnym odrzutowcem, nieruchomości na każdym kontynencie to podstawowe powinności i sfery działania oligarchy. Ten niedostępny świat plutokracji, która żyje na Rublowce jak w parku narodowym, przedstawiła także Marie Freyssac w książce „Moje życie u miliarderów rosyjskich". Młoda Francuzka zatrudniła się jako guwernantka w Moskwie. Francuscy czytelnicy są bardzo ciekawi życia bogatych Rosjan.
Do grona globalnej plutokracji w satelitarnym tempie dołączyli Chińczycy. Startując z równie niskiego pułapu jak Rosjanie, równie szybko doszli na szczyty i aspirują jeszcze wyżej. Przy Stephenie Hungu, spekulancie nieruchomościowym z Hongkongu, blednie nawet Roman Abramowicz. Chińczyk odkrył swoje powołanie, zwiedzając zamek w Wersalu. W pałacu Burbonów wnętrza uderzyły go nie tylko bogactwem, ale oryginalnością: w nich wszystko jest robione na miarę. Postanowił, że u niego też tak będzie. Hotel w Makau, który właśnie buduje, nazwał Ludwik XIII – od króla, który zaczął wznosić Wersal. Otwarcie zaplanowano na rok 2016. Każdy z 230 apartamentów będzie kosztował 100 tysięcy euro za noc, dwa razy więcej niż pokój w genewskim President Wilson, najdroższym obecnie tego typu obiekcie.
Europa staje się azylem dla egzotycznych fortun, które chcą zatwierdzić swój status za pomocą historycznego otoczenia. Mieć pałac na piaskach Kuwejtu czy Bahrajnu to za mało. We Francji, kraju, gdzie jedna dziesiąta majątku narodowego znajduje się w rękach jednej stutysięcznej społeczeństwa, znaleźli swój przyczółek szejkowie z Bliskiego Wschodu. Na Avenue Foch mieszkają Katarczycy i Saudyjczycy gotowi zapłacić nawet 50 milionów euro za dom. Cudzoziemcy kupują także i odnawiają stare posiadłości. W Bordeaux Chińczyk o nazwisku Wang kupił za 30 milionów euro zamek Belfont Belcier, domenę, w której powstaje słynne wino Saint Emilion. W 2007 roku brat emira Kataru nabył za 60 milionów euro od rodziny Rothschildów Hotel Lambert, siedzibę Biblioteki Polskiej, niegdyś własność Czartoryskich. Miał zamiar przerobić siedemnastowieczny pałac na luksusową rezydencję. Plany przebudowy – m.in. zainstalowanie windy do samochodów – wywołały we Francji oburzenie. Ale do przebudowy ostatecznie nie doszło, bo w lipcu ubiegłego roku zabytek spłonął. W Londynie, w najmodniejszej dzielnicy Chelsea, gdzie czterech na dziesięciu mieszkańców nie jest Anglikami, dom kosztuje od trzech do sześciu milionów funtów.