Stadionowy spiker ma jasno określone zadanie. To przedstawiciel klubu, który powinien uważać na to, co mówi. Podaje skład, zachęca do dopingu, intonuje podziękowania po zdobytej bramce, wyczytuje komunikaty. Ale niektórzy z owych spikerów – nazywanych czasem zapiewajłami – lubią odgrywać większą rolę, być wodzirejami kibiców, władcami ich serc, a czasem i pięści. Potrafią rozgrzewać emocje lub je schładzać, w zależności od potrzeb lub swojego własnego nastroju. Chcą łączyć niebo z ziemią, trybuny z boiskiem, ogień z wodą, grać razem z zawodnikami i szaleć razem z publicznością. Czasem posuwają się za daleko – drażniąc kibiców gości lub podjudzając przeciw nim fanów własnej drużyny.
Nie ma jednej ogólnoświatowej recepty na to, jak być dobrym spikerem stadionowym. W Anglii króluje powściągliwość, Włosi lubią więcej emocji. Pomiędzy tymi dwoma biegunami jest cały wachlarz stylów, którymi można się posługiwać. Ale Wojciech Hadaj, spiker stadionowy Legii Warszawa, nie uznaje półśrodków, chce żyć meczem. Trybuny mają płonąć, a on będzie je rozpalał. Czasem niestety dosłownie.
Nie będziecie mistrzem...
Najbardziej fanatyczni kibice Legii będą mówili, że to Hadaj tworzy niesamowitą atmosferę na Łazienkowskiej, reżyseruje spektakl, którego nigdzie indziej w Polsce nie da się zobaczyć. Ale ci, którzy potrafią chłodnym okiem spojrzeć na spikera warszawskiego klubu, zarzucają mu nie tylko niepotrzebne podgrzewanie atmosfery, ale też styl wiejsko-weselny, dyskotekowość, która nie przystoi klubowi zmierzającemu do Europy. Nie przystoi zwłaszcza, od kiedy jest bardzo nowoczesny stadion z lożami VIP, a kiełbaski z grilla zostały zastąpione bufetami z prawdziwego zdarzenia.
Spiker Legii nie umie się do nowych czasów dostosować. Mówi, że nie chce zapowiadać na stadionie pociągów, ale grać razem z drużyną. Jeśli oni mogą na boisku, a kibice na trybunach, to on może z mikrofonem. Wszystko, żeby tylko jego ukochana Legia wygrała. Za wszelką cenę.
Uważa, że nie musi być obiektywny, nie musi ukrywać emocji. Kiedy przyjeżdża zapiekły wróg Legii, to nie ma przebacz. Wy nam tak, to ja wam jeszcze mocniej, a że mam mikrofon, to zawsze krzyknę głośniej i przyłożę mocniej. Potem echo rozejdzie się po mediach, zwłaszcza jeśli na stadionie wybuchnie bijatyka.
Tak było niedawno podczas meczu z Jagiellonią. Hadaj podgrzewał atmosferę, wrzasnął do gości: „Nigdy nie będziecie mistrzem!". Tamci zareagowali agresywnymi okrzykami, a wtedy kibice Legii wyłamali metalowe bramki i rzucili się na kibiców Jagiellonii. – Gdybym się ugryzł w język, tobym nie był sobą. Oni obrażali Legię, a ja ich prosiłem więcej razy niż zazwyczaj, bo takie sytuacje zdarzają się praktycznie na każdym meczu. Zazwyczaj po pewnym czasie milkną. A tutaj było szczególne pasmo wulgaryzmów, których nie dało się ugasić, więc pomyślałem, że trzeba im jakoś szczególnie dać do zrozumienia, że niepotrzebnie się napinają. Po co się napinacie? Nigdy nie będziecie mistrzem – tłumaczy się Hadaj.