Kanonier obrócił wieżę w lewo i nastawił siatkę celownika na najbliższy radziecki pojazd. Kciukami wcisnął guzik lasera i cieniutki promień światła padł na cel. Na ekranie wskazującym odległość pojawiła się liczba: 1310 metrów. Sterujący ogniem komputer skorelował natychmiast odległość i szybkość wrogiego obiektu, zmierzył kierunek i siłę wiatru, wilgotność i temperaturę powietrza, uwzględnił masę pancerza samego czołgu i uniósł lufę głównego działa.
Kanonier nacisnął spust. (...) W powietrze wyleciał pocisk podkalibrowy: odpadła z niego koszulka i wolframowo-uranowa strzała o średnicy 40 milimetrów pomknęła z prędkością półtora tysiąca metrów na sekundę.
W chwilę później pocisk trafił w podstawę wieży rosyjskiego czołgu. Kiedy uranowy rdzeń wnikał w ochronną stal, radziecki kanonier wprowadzał dopiero pocisk do lufy. Czołg eksplodował; wieża wyleciała na dziesięć metrów w górę.
Trafiony! – powiedział Mackall. – Cel: czołg. Godzina: dwunasta. Pocisk podkalibrowy. Pal!
Rosyjski i amerykański czołg wystrzeliły jednocześnie, ale radziecki pocisk poszedł górą, mijając M-1 blisko o metr. Rosjanie mieli mniej szczęścia.
Czas się wynosić – oznajmił Mackall. – Do tyłu, na kolejną pozycję.
Komputerowy pojedynek
W „Czerwonym Sztormie" Toma Clancy'ego amerykańskie i radzieckie czołgi toczą bitwę na niemieckich nizinach, NATO odpiera desant rosyjskich komandosów na Islandię, okręty podwodne ścigają się w głębinach Atlantyku.
Realistyczny opis pancernego starcia na przełęczy Fulda robi duże wrażenie: komputer, laser, rdzeń, wolfram, uran, koszulka. Clancy był niedościgniony w kreśleniu wojennych scenariuszy i opisywaniu technicznych zdolności najrozmaitszych militarnych gadżetów. Tak jest i w „Czerwonym Sztormie", gdzie rozpętana przez Związek Sowiecki III wojna światowa bardziej przypomina grę komputerową niż realny konflikt zbrojny. Na próżno będziemy tutaj szukać oderwanych kończyn, wojskowych chirurgów z twarzami umazanymi cudzą krwią, trupów małych dziewczynek ściskających w ramionach pluszowe misie, gwałconych nastolatek, szlochających matek. Nie znajdziemy opuszczonych wiosek, potraktowanych napalmem, ani gigantycznych obozów dla uchodźców, cuchnących fekaliami i lękiem. W „Czerwonym Sztormie" nie ma lęku. Jest tylko obawa kanoniera, czy komputer aby dobrze zmierzył siłę i kierunek wiatru. Clancy wyklucza nawet możliwość użycia przez NATO i ZSRS broni atomowej – gdyby było inaczej, jego powieść miałaby zapewne nie 800, ale zaledwie 100 stron.
Na szczęście NATO wygra tę komputerowo-laserową wojnę bez uciekania się do pocisków z głowicami jądrowymi. Sowiecka agresja zostanie powstrzymana, a wolny świat odetchnie z ulgą.
Clancy umieścił fabułę książki w połowie lat 80. ubiegłego stulecia. Gdy jednak weźmiemy ją do ręki dziś, wiosną 2014 roku, dojdziemy do wniosku, że historia zatoczyła koło, a zimna wojna obudziła się ze stanu hibernacji. Geopolityka zaś – co dziwić nie powinno, a przecież dziwi niemal nieustannie – jest dziedziną wiedzy dość stałą, nieulegającą gwałtownym i przelotnym modom.