Bard w Krainie Kangurów

Dlaczego tak bardzo polski pieśniarz nie mieszka w Polsce? – pytano. Czy od czegoś ucieka? Co będzie robił na drugiej półkuli, odcięty od Polski? Wyjazd Jacka Kaczmarskiego w 1995 roku dla wielu jego wielbicieli pozostaje do dziś zagadką. W 10. rocznicę śmierci barda warto ją odsłonić.

Aktualizacja: 10.04.2014 09:01 Publikacja: 05.04.2014 04:37

Bard w Krainie Kangurów

Foto: Plus Minus, Mirosław Zabiełło Mirosław Zabiełło

Red

Kaczmarski nie należał do osób, dla których Polska, polskość, patriotyzm wyrażają się poprzez przywiązanie do miejsca zamieszkania w kraju opisywanym przez Żeromskiego i Orzeszkową. W jednym z wywiadów, udzielonych w 1990 roku, tuż po pierwszej wizycie w kraju od czasu emigracji, mówił, odpowiadając na pytanie, czy wróci do Polski: „Gdybym wrócił, nie łączyłoby się to z pragnieniem wierzby, piasku nad Wisłą, funkcjonowania w tym społeczeństwie, ale z potrzebą oglądania gdzieś z ubocza tego, co napędza moją twórczość. Dla mnie Polska jest pojęciem Norwidowskim, życiem w tym języku, w jego skojarzeniach, dekoracją o znaczeniu uniwersalnym".

Trzy lata później, w piosence „Drzewo genealogiczne", śpiewał:

Nie mam blizn po kajdankach, napletek posiadam

Na świat przyszedłem w czepku, nie pod ułańskim czakiem

Po dekadzie wygnania – polskim jeszcze władam

Proszę więc o dokument, że jestem Polakiem!

Bard, przez lata życia poza Polską, nawiązując do Andrzeja Bobkowskiego i jego „Szkiców piórkiem", wypracował własną formułę „Kosmopolaka". Pod koniec lat 90., kiedy mieszkał już w Australii, tłumaczył, co oznacza dla niego taki sposób bycia w świecie: „To znaczy poczuwać się do swoich korzeni, żyć z całym bagażem swojej świadomości kulturowej, który wynieśliśmy z historii i dokonań naszych przodków, a jednocześnie widzieć otwartymi oczami świat, interesować się wszystkim, co się wydaje interesujące, i konfrontować te wartości".

Ziemia obiecana

Formalnie jego emigracja rozpoczęła się 13 grudnia, z chwilą wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, kiedy włączył się w działania Komitetu Solidarności w Paryżu. Z Polski wyjechał już w październiku 1981 roku, wraz z pozostałymi członkami słynnego tria, Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim. Kiedy się okazało, że zapotrzebowanie na ich koncerty przerasta wstępne założenia (pojawiła się nawet propozycja nagrania longplaya dla zachodniej wytwórni), koledzy wrócili pozałatwiać sprawy w kraju.

Kaczmarski pozostał we Francji, by pilotować sprawy zespołu na Zachodzie. Gintrowski z Łapińskim nie otrzymali już z powrotem paszportów w grudniu, Kaczmarskiego stan wojenny zastał w Paryżu. To nie była ucieczka na Zachód, tylko przypadek, traf, że właśnie wówczas „ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego", jak obwieścił Polakom generał.

Nie było jednak przypadkiem, że to Kaczmarski został wówczas na Zachodzie, by pilnować spraw. To on już wówczas biegle mówił po francusku i angielsku (także po rosyjsku, choć w tym kontekście ma to znaczenie drugorzędne), to on poczuł się tam jak ryba w wodzie. Jak pokazuje korespondencja z tamtego czasu, od pierwszych chwil francuskiego tournée wyrażał swoje zachwyty nad światem, który dane mu było poznawać.

Z pisanych przez niego listów i kartek pocztowych przebija głębokie i autentyczne zachłyśnięcie się „szerokim światem" i możliwościami, jakie stoją przed człowiekiem wyzwolonym z ograniczeń żelaznej kurtyny. W ciągu kilkunastu pierwszych miesięcy emigracji zwiedził niemal całą Europę Zachodnią, koncertował wszędzie tam, gdzie żyła Polonia i gdzie oczekiwano jego pieśni. W 1983 roku dotarł do Ameryki, gdzie dał kilka koncertów w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, w 1985 roku pojechał do Republiki Południowej Afryki, w 1986 roku po raz pierwszy odwiedził Australię. Jak wspomina Henryk Sikora, który jako emigracyjny działacz „Solidarności" organizował tamtą trasę, Kaczmarski zakochał się w Kraju Kangurów od pierwszego wejrzenia i już wówczas, tuż po wyjściu z samolotu, wykrzyknął zauroczony bezkresem oceanu na plaży w Sydney: „Oto ziemia obiecana. Tu chcę żyć!".

Nim jednak nastąpiło spełnienie marzeń, minęła blisko dekada, w czasie której wydarzyło się wiele zarówno w życiu osobistym i zawodowym pieśniarza, jak i w życiu kraju, którego został najwybitniejszym bardem. Jego pierwsze małżeństwo rozpadało się od jakiegoś czasu, ostateczne decyzje zapadły w roku 1987. Wówczas także związał się z nową wybranką, Ewą, która wkrótce urodziła ich córkę, Patrycję.

Ślub na antypodach

Po czerwcu 1989 roku Joanna Szczepkowska mogła ogłosić w telewizji, że skończył się komunizm. Niebawem Kaczmarski przyjechał do Polski i odbył triumfalną trasę koncertową w 1990 roku. Ale był to przyjazd, a nie powrót. Pieśniarz w 1984 roku znalazł bowiem stałe zatrudnienie w Radiu Wolna Europa i to w Monachium miał dom, pracował, zarabiał przez te wszystkie lata.

Przez długi czas jego autorską audycją był „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego", w którym prezentował swoje utwory, z czasem jednak coraz bardziej musiał poświęcać się tradycyjnej pracy dziennikarskiej. Nadgodziny wypracowywał po to, by mieć wolny czas na koncerty.

Rozgłośnia Polska RWE funkcjonowała do 1994 roku i do tego momentu Kaczmarski faktycznie mieszkał i pracował w Monachium. Prawdą jest jednak i to, że od owego 1990 roku był stale obecny w życiu artystycznym Polski, w takim sensie, jak obecny mógł być śpiewający poeta. Regularnie koncertował, udzielał wywiadów, publikował płyty misternie konstruowane jako programy, w 1994 roku opublikował też powieść „Autoportret z kanalią".

Coś, co można by interpretować jako „powrót do Polski", nastąpiło w rzeczonym 1994 roku – Kaczmarscy po zakończeniu misji w RWE zamieszkali w domu w Szczawie, w Małopolsce. Fakty jednak wyglądały nieco inaczej. Trzypiętrowy dom wiosną 1993 roku kupiła Ewa i traktowała go jako zabezpieczenie dachu nad głową w Polsce – w oczekiwaniu na koniec pracy i służbowego mieszkania w Monachium. Jednocześnie było to urokliwe letnisko w jej rodzinnych stronach. Obie te funkcje przestronny dom spełnił.

Kaczmarscy jednak (formę tę stosuję umownie, bo Ewa nie przyjęła nazwiska Jacka) podjęli decyzję o wyjeździe na antypody jeszcze w czasach monachijskich. Aby przekonać swoją partnerkę do decyzji, Jacek zabrał ją na początku 1993 roku w podróż, pokazując kontynent, który zauroczył go kilka lat wcześniej. Wówczas też wzięli tam ślub, pragmatycznie uznając, że zwiększy to ich szanse na otrzymanie wiz i australijskiego obywatelstwa.

W latach 80. tworzył się mit emigracyjnego barda „Solidarności". Z czasem jednak ów wizerunek zaczął coraz bardziej ciążyć artyście, który miał znacznie poważniejsze ambicje niż śpiewanie w kółko „Murów", „Obławy", „Zbroi" i „Naszej klasy".

Wspomniana już trasa koncertowa z 1990 roku okazała się wielkim triumfem i świadectwem ogromnej popularności. Na cześć śpiewającego poety wiwatowały wypełnione po brzegi największe sale widowiskowe w kraju. Sam artysta czuł jednak zawód – tłumy, zamiast słuchać, co naprawdę chciałby im powiedzieć w przełomowym momencie dziejów, najżywiej reagowały na ograne „evergreeny".

Na początku lat 90. wrócił do współpracy z Gintrowskim i Łapińskim.  To wówczas powstało jedno z najwybitniejszych dzieł artysty, program „Wojna postu z karnawałem". Krótko potem napisał „Sarmatię", cykl opisujący nasze narodowe ułomności,  z ducha gombrowiczowski, choć w barokowym kostiumie.

Jednak ludzie w Polsce coraz mniej mieli głowę do zgłębiania uroków poezji i zawiłości historii, żyjąc doskwierającą teraźniejszością. Kaczmarski wznosił się na artystyczne wyżyny, a widzowie i tak w czasie koncertów czekali na te piosenki, które lubili 10–15 lat temu. Artysta, który już w połowie lat 80. wysyłał sygnały, że niewygodnie mu na cokole, coraz intensywniej czuł, że zamienia się dla swoich odbiorców w posąg, z którym nijak nie chciał się identyfikować.

To nie przypadek, że w czasie wspomnianego wstępnego rekonesansu, który odbyli z Ewą po Australii w 1993 roku, pisał powieść „Autoportret z kanalią" – satyryczny i obrazoburczy opis polskiej emigracji oraz samego siebie.

Kraj opiekuńczy

Projekt „Australia" był więc także pomysłem na ucieczkę od śpiewania, od zabójczej intensywności kuglarskiego życia, od wewnętrznego przymusu pisania piosenek. Były bard pragnął zwolnić, kontemplować bogactwo przyrody z dala od europejskiego pędu życia i polskiego jazgotu polityki. Odnaleziony spokój miał mu posłużyć do rozwinięcia talentu prozaika – czuł się artystą wszechstronnym, w piosenkach powiedział już bodaj wszystko, przyniosły mu sławę, ale nie poważanie (jakiego by oczekiwał), powieści mogły stanowić całkiem nowe otwarcie w artystycznej biografii.

Australia uchodzi za kraj opiekuńczy. Zabezpieczenie podstawowego bytu rodzinie jest łatwiejsze nawet dla kogoś, kto nie legitymuje się wziętymi rynkowo talentami. Te argumenty były bardzo istotne dla Ewy, która miała obawy, że oderwany od rzeczywistości artysta, pozbawiony stałego, wysokiego uposażenia z Radia Wolna Europa, nie będzie potrafił utrzymać siebie, jej oraz córki (nie wspominając o zobowiązaniach wobec syna z pierwszego małżeństwa oraz skłonności do łatwego wydawania pieniędzy) w warunkach polskiej agresywnej rynkowej rzeczywistości początku lat 90.

Zapotrzebowanie na model sztuki uprawiany przez Kaczmarskiego słabło, on sam do tego stopnia niezadowolony był ze współpracy z wytwórnią Pomaton, że – bez powodzenia – próbował zmierzyć się z realiami jako producent i wydawca „Sarmatii".

Z dala od zgiełku

Australia miała być więc nowym otwarciem, próbą poukładania świata od początku, według reguł wymyślonych i wymarzonych przez Jacka, pragmatycznie zaakceptowanych przez Ewę. Nie oznacza to, że nowi kolonizatorzy ślepo i naiwnie wierzyli w beztroskie życie, jakie czeka ich na drugiej półkuli. Artystycznym wyrazem obaw, jakie stały się ich udziałem, jest piosenka „1788", opisująca pierwszą podróż do Australii przerażonych skazańców, wygnanych z Europy za ciężkie przewiny („Bo czym się los ich od naszego różnił?"). Nadzieję dawała historia kontynentu, o którą mądrzejszy był poeta od osiemnastowiecznych banitów:

Ląd nam się wydał niegościnny, dziki;

Łotr bez honoru, kobieta sprzedajna

Z dnia na dzień – jak się ma stać osadnikiem

Nieznanych światów? Bo rozpoznać Raj nam

Nie było łatwo; znaleźć w sobie siłę,

Wbrew przeciwnościom, bez słowa zachęty

By mimo wszystko żyć – nim nam odkryłeś

Kraj szczodry w zboże, złoto ?i diamenty.

Bogactwa australijska ziemia strzegła przed Kaczmarskimi zazdrośnie. Zamieszkali w Perth, na zachodnim brzegu, które w porównaniu z Sydney czy Melbourne jest miastem prowincjonalnym lub, jak kto woli, oddalonym od zgiełku świata. Jacek starał się korzystać z uroków życia, na ile to było możliwe. Podróżował, zapraszał znajomych, którym uwielbiał pokazywać kontynent, bez wątpienia przez długi czas czuł się spełniony i wolny.

Faktycznie udało mu się uwolnić od poczucia obowiązku pisania piosenek i pieśni. Starał się spełniać w roli ojca i pana domu. Owocem pierwszych miesięcy postawienia świata na głowie była książeczka „Życie do góry nogami", sygnowana nazwiskami Kaczmarskiego i córki Patrycji. Jest to pełna ciepła opowieść o przeprowadzce do egzotycznego kraju i stawianych tam pierwszych krokach przybyszów z Północy. Uroku książce dodaje fakt, że pisana jest ona z perspektywy dziecka, narratorką jest kilkuletnia Pacia.

W czasach australijskich powstały jeszcze trzy powieści: „Plaża dla psów" (1998), „O aniołach innym razem" (1999) oraz „Napój Ananków" (2000), choć bezpośrednio w realiach Australii rozgrywa się tylko pierwsza z nich. Nie jest to książka autobiograficzna, ale autor przetwarzał w niej na potrzeby fikcji przeżywaną rzeczywistość, konstruował postacie na wzór żyjących obok, wykorzystywał zdarzenia, które uczestnicy rozpoznają jako autentyczne.

Marzenia o spokojnym życiu, utrzymywaniu się z pisania powieści, ewentualnie prowadzenia zajęć z literatury na slawistycznym wydziale któregoś z  uniwersytetów, pozostały niespełnione. Nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć, na ile powrót do pisania piosenek, a także coraz częstszego koncertowania w Polsce, był podyktowany koniecznością utrzymania rodziny, a na ile tęsknotą do wyrażania siebie w najlepiej opanowanej sztuce. Prawda, jak to w życiu, nie leży raczej pośrodku, ale gdzieś pomiędzy biegunami, a motywacje mogły być bardziej złożone i zmienne w różnych okresach. Faktem jest zaś, iż przez blisko dwa lata – od czerwca 1995 roku do maja 1997 roku – Kaczmarski nie napisał żadnego utworu poetyckiego, który później wszedłby do jego repertuaru piosenkowego czy choćby został uznany za godny opublikowania jako sam tekst.

Piosenką, która otwiera ten powrót do pisania, jest „Między nami", która dała tytuł całemu programowi. Została ona jednak napisana w Polsce, w Gdańsku i można ją uznać za początek nowego rozdziału w życiu Jacka Kaczmarskiego. Artysta bowiem zaczął coraz częściej pojawiać się w kraju, realizując trasy koncertowe. Jego drugie małżeństwo rozpadało się, a artysta poznał właśnie swoją nową miłość, Alicję.

Drugim programem australijskim był cykl „Dwie skały", już w tytule odwołujący się do nazwy miejscowości (Two Rocks), w której zamieszkał Kaczmarski po rozwodzie z drugą żoną. Pieśniarz w czasie koncertów w grudniu 1999 roku zapowiadał utwór tytułowy: „Tak się złożyło, że mniej więcej od roku mieszkam w miejscowości o tej właśnie nazwie nad Oceanem Indyjskim, położonej 50 kilometrów na północ od stolicy zachodniej Australii – Perth. Jest tam niewielki port rybacko-jachtowy, podupadająca przetwórnia krewetek, ślady po japońskim parku rozrywki, który zbankrutował przed dziesięciu laty, kilkadziesiąt domków i właśnie dwie skały sterczące z oceanu opodal wybrzeża oraz tabliczka z brązu, która informuje, że na tych właśnie skałach przed z górą 300 laty rozbił się holenderski okręt handlowy. Rozbitkowie z tego statku, wylądowawszy, stwierdzili, że jest to miejsce absolutnie nienadające się do życia. Mieszkańcy Dwóch Skał, do których się zaliczam, mają oczywiście zupełnie odmienne zdanie na ten temat. Jednym z dowodów jest ta piosenka, dwie skały posłużyły mi za metaforę losu chyba nie tylko mojego".

Tanio i przyjemnie

Poeta z właściwą sobie ekspresją i bogatym obrazowaniem ukazał dualizm ludzkiej natury, ujmując opis w metaforyczny koncept. To słowa z zakończenia tej piosenki znalazły się po latach na nagrobku artysty, który mieści się na warszawskich Powązkach (Cmentarz Wojskowy, kwatera C31-I-17):

Po sztormach, burzach, nawałnicach, szkwałach

Na dwóch bliźniaczych zamieszkałem skałach.

Jedna dla drugiej lustrem ?i wyrzutem,

A przecież z jednej energii wyklute.

Łączy je w głębiach niewidoczny korzeń,

Którym na trwałe w sedno bytu wbite;

Tam, gdzie rozsądek – rozpaczą ?i grozą,

Nadzieja – szaleństwem, szaleństwo – zachwytem.

Pomnik nagrobny tworzy przepołowiony głaz, nawiązujący symboliką do opiewanego w pieśni australijskiego miejsca zamieszkania artysty, jednocześnie mnożąc dodatkowe sensy, które wysnuć można choćby z pierwotnej jedności rozdzielonej na dwoje skały. Głaz pochodzi z ogrodu domu w Gdańsku-Osowej, w którym ostatnie lata życia spędził Jacek Kaczmarski.

Ostatni przylot do Polski miał miejsce wiosną 2001 roku, w związku z serią koncertów jubileuszowych zorganizowanych na ćwierćwiecze kariery artystycznej. Wówczas ukazała się płyta „Dwadzieścia (5) lat później", którą promował artysta, jeżdżąc po Polsce. W wywiadach opowiadał o życiu na antypodach.

Z opowieści tych wyłania się obraz szczęśliwej egzystencji, pozbawionej trosk o sprawy bytowe, w kontraście do bolączek znanych do dziś każdemu obywatelowi Rzeczypospolitej: „Różnica między Australią a Polską, oprócz tego, że Australia jest tańsza i tam mogę żyć ze sztuki (w Polsce bym się nie utrzymał z tego, co piszę), jest zasadnicza. Polega na tym, że tam tak zwane codzienne sprawy bytowe, życiowe (urzędy, banki, sklepy, policja, płacenie rachunków, ubezpieczenia) zajmują mniej więcej 5 proc. czasu obywatela. Tutaj zajmują 70 proc. czasu. Ilekroć przyjadę do Polski, czeka na mnie plik spraw moich rodziców (skończyli 70 lat) i mojej babci (99 lat), które muszę załatwić w urzędach. I mimo mojej twarzy, znajomości tu i ówdzie, zajmuje mi to tyle czasu, że nie jestem w stanie tego pojąć. Podczas gdy w Australii załatwiam sprawy swoje, swojej byłej żony, swojej córki i jeszcze paru znajomych, nie ruszając się z miejsca przy telefonie. A jeśli już muszę iść do urzędu, to jest to przyjemność".

Artysta nie odżegnywał się od polskości, prezentował za to swobodny stosunek do „przywiązania do ziemi". Na pytanie, czy planuje wrócić do Polski, odpowiadał: „Co roku wracam". Polskę traktował szerzej, jako element Europy, o której mówił: „W Europie, nie tylko w Polsce, człowiek na ulicy przesiąka agresją, a tam ta agresja jest nieobecna i łatwiej się skupić. To jest skala różnicy. Po prostu, pomijając już uwikłania w politykę i codzienne stresy, to są różnice zasadnicze, które sprawiają, że niespieszno mi z powrotem. Zwłaszcza że to nie jest emigracja, bo mogę przecież tu przyjechać, kiedy chcę albo kiedy muszę ze względów prywatnych".

Jak się okazało, australijskiego spokoju nie dane mu już było zaznać. W Polsce, w Europie, zatrzymały go najpierw sprawy prywatne, wylot na drugą półkulę przekładany był kilkakrotnie, aż wreszcie pojawiły się coraz poważniejsze kłopoty zdrowotne. W grudniu 2001 roku, podczas wyczerpującej trasy koncertowej, nagrał jeszcze australijsko-europejską (pisaną po trosze tam i tu) płytę „Mimochodem", by na początku 2002 roku zaprzestać śpiewania.

Zdiagnozowana choroba nowotworowa gardła położyła kres nie tylko karierze scenicznej pieśniarza, ale przyczyniła się do jego śmierci w Wielką Sobotę, 10 kwietnia 2004 roku. Zmarł, mając zaledwie 47 lat.

Autor jest wykładowcą w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Opublikował m.in. biografię Jacka Kaczmarskiego „To moja droga" oraz kilka książek poświęconych twórczości poety

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał