Alians czarnych orłów

Polska i państwa bałtyckie patrzą dziś na Niemcy i Rosję, zastanawiając się: jeszcze rywale czy już cisi sojusznicy? Który to raz?

Publikacja: 25.04.2014 23:10

Podpisanie układu w Rapallo, 16 kwietnia 1922 roku. Po prawej delegacja sowiecka, pośrodku szef dypl

Podpisanie układu w Rapallo, 16 kwietnia 1922 roku. Po prawej delegacja sowiecka, pośrodku szef dyplomacji Gieorgij Cziczerin

Foto: Wikipedia

Nie sądzę, by minister Radosław Sikorski rzeczywiście mówił, że jest możliwe stacjonowanie w Polsce oddziałów NATO, zwłaszcza w takich rozmiarach. Sądzę, że wie, iż stoi to w sprzeczności z porozumieniami zawartymi między NATO a Rosją – tak Frank-Walter Steinmeier, minister spraw zagranicznych Niemiec, skomentował deklarację szefa naszej dyplomacji o pożądanym umieszczeniu w Polsce na stałe dwóch brygad paktu północnoatlantyckiego.

Szef MSZ Niemiec ocenił propozycję Sikorskiego już po tym, gdy NATO w oficjalnym komunikacie poinformowało, że zrywa „wszelką współpracę wojskową i cywilną z Rosją w związku z aneksją Krymu". A jednak dla szefa niemieckiego MSZ ważniejsze były – i są – deklaracje NATO ze szczytu w Madrycie w 1997 roku, uwzględniające życzenia Rosji. Dyplomaci sojuszu mieli wtedy obiecać przedstawicielom Kremla, że na terytorium nowo przyjętych państw nie będą tworzone bazy wojskowe sił NATO. Czy to nie zastanawiające, że obietnice poczynione stosunkowo demokratycznej Rosji Borysa Jelcyna szef niemieckiej dyplomacji stawia dziś wyżej niż poczucie bezpieczeństwa Polski oraz państw bałtyckich?

A przecież równie dobrze Steinmeier mógł ogłosić, że agresja Rosji wobec Ukrainy unieważnia dawniejsze deklaracje mające wtedy uspokoić Moskwę. Słów swego ministra nie zanegowała kanclerz Angela Merkel. Podobnie było z inną deklaracją Steinmeiera, że nie wyobraża sobie wejścia Ukrainy do NATO. Znaczenie tej wypowiedzi próbowano wprawdzie osłabić, przedstawiając jako osobistą opinię polityka SPD, lecz prawdą jest też to, że żaden przedstawiciel chadecji, drugiego sojusznika w wielkiej koalicji sprawującej w Niemczech władzę, nie podjął się polemiki ze Steinmeierem.

Zrozumieć Rosjan

To, co się dzieje w Niemczech od początku marca, gdy zaczęła się rosyjska operacja aneksji Krymu, dowodzi wyraźnego rozdwojenia. Angela Merkel czy minister finansów Wolfgang Schäuble – oboje z CDU – w ostrych słowach krytykują politykę Putina. Już po pierwszej rozmowie z prezydentem Rosji, po rozpoczęciu kryzysu krymskiego, otoczenie pani kanclerz zadbało, aby do mediów przeciekła jej opinia, że Putin stracił kontakt z rzeczywistością. Jeszcze później Angela Merkel dwukrotnie w Bundestagu krytykowała politykę Rosji. Z kolei Schäuble trafnie porównał działania Kremla do taktyki Hitlera w czasie kryzysu sudeckiego w 1938 roku.

Ale te deklaracje nie przekładają się na zdecydowaną politykę niemieckiego rządu. Merkel może i uznaje Putina za człowieka oderwanego od realiów, ale już do propozycji Donalda Tuska, aby Unia kupowała gaz i ropę od Rosji jako jeden kontrahent i dopiero potem dzieliła te surowce między państwa członkowskie, podeszła bardzo wstrzemięźliwie. A koalicyjni partnerzy pani kanclerz z SPD nawet nie kryją, że robią, co mogą, aby sankcje wobec Rosji były jak najsłabsze. Ot, drobny przykład – Sigmar Gabriel, wicekanclerz i szef SPD, obcesowo przywołał do porządku chadecką minister obrony Ursulę von der Leyen, gdy zażądała ona, aby w sytuacji agresji na Krym zwiększyć obecność NATO na zewnętrznych granicach sojuszu.

To, co myśli wielu polityków SPD, otwarcie mówi były kanclerz Helmut Schmidt. „Działania Putina na Krymie są całkowicie zrozumiałe" – oznajmił w „Die Zeit". Uzgodnione przez Zachód sankcje – niezwykle słabe, dodajmy – nazwał on głupotą, która „uderzy w Zachód tak samo jak w Rosjan".

Co znamienne, Schmidt pozytywnie ocenił natomiast politykę kanclerz Merkel wobec Rosji. „Należy pochwalić panią kanclerz za ostrożność" – podkreślał. Inna była gwiazda SPD, popularny także w Polsce Günter Verheugen uderzył na alarm, głosząc, że w rządzie Ukrainy są faszyści. W tej koalicji Russlandversteher, czyli osób rozumiejących stanowisko Rosji, są zarówno tuzy przemysłu ogarnięte lękiem o swoje kontrakty, jak i postkomuniści z Die Linke.

Jaka więc jest prawdziwa polityka Niemiec wobec Rosji? Czy bardziej jest to marsowa mina Angeli Merkel czy raczej zatroskane oblicze Franka-Waltera Steinmeiera?

Dziennik „FAZ" wprost pisał o „ukrytej części niemieckiej polityki zagranicznej". „Oficjalnie Niemcy są za sankcjami wobec Rosji", ale za kulisami wygląda to inaczej – ujawniła gazeta. I choć publiczne wypowiedzi pani kanclerz i szefa dyplomacji nie różnią się zbytnio od deklaracji Waszyngtonu, Londynu czy Paryża, to już co do planów NATO na wschodzie Berlin zachowuje się nader powściągliwie. Podczas gdy wielu polityków państw sojuszu zastanawiało się nad wzmocnieniem kontroli powietrznej w regionie państw bałtyckich, nad demonstracyjnymi manewrami w Europie Wschodniej czy oddelegowaniem nowych sił marynarki na obszar wschodniego Bałtyku, Niemcy wsparli tylko wysłanie nad kraje bałtyckie sześciu nowych samolotów typu Eurofighter i jedynie zawiesili współpracę militarną z Rosją. I nie jest wcale jasne, czy oznacza to zakończenie zaangażowania niemieckiego przemysłu zbrojeniowego w budowę centrum operacyjnego armii rosyjskiej w okolicy Moskwy.

„Konflikt rosyjsko-ukraiński na razie nie tylko nie wpłynął na zmianę niemieckiego stanowiska w NATO dotyczącego działań w stosunku do Rosji i wobec położonych blisko Rosji członków sojuszu, ale wręcz pogłębił defensywny charakter polityki bezpieczeństwa RFN. Przedstawiciele niemieckiego rządu już otwarcie wykluczają członkostwo Ukrainy w NATO, choć nie jest to temat dyskutowany obecnie w sojuszu. Pojawiły się też wypowiedzi kwestionujące dotychczasowy charakter unijnej polityki sąsiedztwa, określając ją, przyjmując sposób myślenia Moskwy, jako stawiającą kraje Partnerstwa Wschodniego przed geopolitycznym wyborem pomiędzy UE a Rosją". Ta chłodna analiza polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich pokazuje siłę wpływu Rosji na państwo uznawane za lidera Unii Europejskiej.

Polska i kraje bałtyckie patrzą więc na Niemcy i Rosję, zastanawiając się: jeszcze rywale czy już cisi sojusznicy? Który to już raz?

Hassliebe

To niemieckie słowo oznacza skomplikowany splot miłości i nienawiści. Termin „Hassliebe" idealnie pasuje do ponadtysiącletnich stosunków między Niemcami a Rosjanami. Trudno chyba znaleźć dwa inne narody o tak długiej tradycji współpracy, ale i tak dramatycznym bilansie wzajemnych konfliktów.

Choć to nordyccy Waregowie założyli pierwszą ruską dynastię i choć cesarze niemieccy już od X wieku wymieniali się darami z książętami kijowskimi, to Rosja stała się faktycznym sąsiadem Niemców dopiero z chwilą osłabienia Rzeczypospolitej. Wcześniej bywały incydenty – takie jak konflikty Aleksandra Newskiego z kawalerami mieczowymi – ale do końca XVI wieku Rzeczpospolita odsunęła państwo carów o tysiące kilometrów od granic Rzeszy. Moscovia dla Niemców była krainą egzotyczną i odległą.

Sytuacja się zmieniła, gdy Piotr I otworzył Rosję na świat. Wtedy to po raz pierwszy atuty obu narodów się uzupełniły: niemieccy inżynierowie i wojskowi modernizowali państwo carów, a Rosjanie hojnie płacili im za to złotem. Wojny między Prusami a Rosją były raczej wynikiem dyplomatycznych kontredansów – np. udział Rosji w koalicji antypruskiej w drugiej wojnie o Śląsk w latach 1756?–1762. To wtedy zresztą, w 1760 roku, armia rosyjska po raz pierwszy zdobyła Berlin. Fryderyka II uratowała śmierć carycy Elżbiety Romanowej, po której władzę przejął wielbiciel Starego Fryca Piotr III, zgładzony następnie przez Katarzynę II, która wycofała Rosję z wojny. Niemcy bałtyccy robili kariery na dworze petersburskim, a rozbiory Polski na trwałe pojednały Hohenzollernów i Romanowów.

Tę miłość na chwilę tylko przerwał epizod napoleoński. Ale już w 1815 roku alians dwóch czarnych orłów został przypieczętowany na nowo. Według współczesnego nam historyka Heinricha Augusta Winklera sojusz z Petersburgiem opóźnił polityczną długą drogę Niemiec na Zachód. Widzieli to już zresztą niemieccy poeci  z okresu wiosny ludów, którzy wskazywali, że carat wzmacnia wszystko to, co najgorsze w psychice władców Prus.

Wzloty i upadki

Alians zbudowany na trupie Polski zaczyna się psuć, gdy Niemcy pod wpływem romantyzmu i zjednoczenia w 1870 roku zaczynają marzyć o hegemonii nad Wschodem, tym razem wspomagając się ideologią krwi i rasy. Nowi ideolodzy nie chwalą teraz monarchicznego ładu w Europie, ale wieszczą nieuchronny konflikt Germanów ze Słowianami. Gdy w 1914 roku w Sarajewie ginie arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg, w Reichstagu dochodzi do sojuszu antysłowiańskich szowinistów z socjaldemokratami z SPD popierającymi wojnę jako walkę robotników z antyrobotniczym reżimem carów.

Dawna miłość na krótko powraca, gdy Niemcy pomagają Leninowi zdobyć władzę w Rosji i gdy w 1920 roku pruscy junkrowie życzą słynnemu dowódcy wojsk bolszewickich Michaiłowi Tuchaczewskiemu zdobycia nieposłusznej Polski. Potem jeszcze na linii Berlin–Moskwa zawiązuje się sojusz wrogów dyktatu wersalskiego.

Ale gdy do władzy dochodzi Adolf Hitler, prawo głosu ponownie zyskuje rasowy antagonizm. Po  II wojnie światowej zaś Niemcy zalewa fala żołnierzy Armii Czerwonej, którzy gwałcą i mordują. Powojenny podział kraju znajduje także odbicie w nastrojach Niemców, choć trudno orzec, do jakiego stopnia prorosyjskość NRD była wyłącznie pustym rytuałem. Na pewno dużą rolę odgrywała perwersyjna fascynacja sowiecką siłą. W RFN z kolei niektórzy prawicowcy byliby gotowi zgodzić się na neutralność kraju, gdyby tylko otrzymali gwarancje zwrotu Pomorza, Śląska i Mazur.

W rezultacie jednak kierunek Niemcom Zachodnim na 20 lat wyznaczył kanclerz Konrad Adenauer i jego proamerykańska polityka. Ale już z chwilą powrotu SPD do władzy w 1969 r. znów rozbłysnął prosowiecki sentyment. Ostpolitik otworzyła drzwi zachodnioniemieckim firmom do gigantycznych kontraktów. W połowie lat 80. z kolei Niemcy ogarnęła Gorbymania. Negocjacje Helmuta Kohla z Michaiłem Gorbaczowem rozpoczęły nową epokę przyjaźni.

Nigdy nie zapomnę zaskoczenia, z jakim w 1991 roku przeczytałem historyczny dodatek tygodnika „Spiegiel" poświęcony zakończonej właśnie zimnej wojnie. W Polsce zwykliśmy uważać, że ten okres najlepiej odzwierciedla zdolności Zachodu, który pod wodzą Amerykanów obronił wolność. Tymczasem w zeszyciku „Spiegla" zarówno Amerykanie, jak i Sowieci zostali przedstawieni jako równie negatywni bohaterowie. Obecność militarna USA w Niemczech miała być wynikiem obsesji Pentagonu – co zresztą na manifestacjach wykrzykiwali na głos lewicowi pacyfiści. Dopiero wtedy zrozumiałem, że wielu Niemców patrzyło na obecność Amerykanów na terytorium ich kraju jak na okupację, lżejszą, ale jednak okupację.

Z tej perspektywy ugoda kanclerza Kohla i Michaiła Gorbaczowa w sprawie zjednoczenia musiała się zdawać powrotem Niemiec do gry mocarstw. W 1991 r. po raz pierwszy od 1941 r. Niemcy znów układali się z innymi jak równy z równym. Niemcy i Rosjanie uznali się za równorzędne mocarstwa.

Jankesi gorsi od bolszewii

Mało kto zauważał, że takie myślenie ma też jednak swoją ciemną stronę: może bowiem odsuwać Niemcy od innych państw Zachodu.

Dominację USA demonstracyjnie zanegowano w 2003 r. , gdy kanclerz Gerhard Schröder z SPD wystąpił ?– zaskakująco ostro – przeciw interwencji Amerykanów w Iraku. Odtąd sojusz niemiecko-rosyjski zdawał kolejne egzaminy: od kontraktów zbrojeniowych dla armii rosyjskiej poprzez budowę gazociągu północnego aż po bierność RFN w czasie agresji rosyjskiej na Gruzję. Siłę antyamerykańskich emocji ujawniła zaś ubiegłoroczna histeria wokół podsłuchów, jakimi okazała się objęta pani kanclerz.

O takim samym nasłuchu z nieodległej ambasady Rosji nie mówiono nic. Powtarzała się zatem sytuacja z lat 80., gdy amerykańskie rakiety doprowadzały młodych Niemców do furii, a takie same rakiety sowieckie nie budziły specjalnych emocji.

W 2013 r. Niemcy kwaśno też patrzyli na wizję stowarzyszenia Ukrainy z Unią na szczycie wileńskim. Kłopot sprawił im dopiero Majdan i determinacja, z jaką Ukraińcy domagali się zwrotu polityki ich państwa w stronę Zachodu. Co począć z tradycyjną przyjaźnią z Putinem? Co z wcześniejszymi, nie zawsze publicznymi, uzgodnieniami z Kremlem?

„Wierzę, że zrozumieją mnie również Europejczycy, a przede wszystkim Niemcy" – mówił prezydent Władimir Putin w orędziu wygłoszonym 18 marca już po zajęciu Krymu. Gospodarz Kremla podkreślił: „Przypomnę, że w trakcie konsultacji politycznych dotyczących zjednoczenia RFN i NRD, na delikatnie mówiąc, eksperckim, bardzo wysokim poziomie przedstawiciele daleko nie wszystkich krajów, które są i które wówczas były sojusznikami Niemiec, wspierały ideę zjednoczenia. A nasz kraj na odwrót, jednoznacznie wspierał szczere, niepohamowane dążenie Niemców do narodowej jedności. Jestem przekonany, że nie zapomnieliście tego, i liczę na to, że obywatele Niemiec również wesprą dążenia świata rosyjskiego, historycznej Rosji do przywrócenia jedności".

W zawoalowany sposób Putin dał więc do zrozumienia, że zjednoczenia Niemiec mogło nie być i że to zgoda Kremla na zjednoczenie dała początek sojuszowi rosyjsko-niemieckiemu. I przez dwie dekady Niemcy czerpały z tego sojuszu pełnymi garściami – Berlin powoli zdobywał pozycję lidera Unii, osłabiał kontakty z USA oraz NATO, a przy okazji zarabiał krocie na kontraktach gospodarczych z Rosją.

Siła przed prawem

13 marca Gabor Steingart, wydawca prestiżowego dziennika „Handelsblatt", wyraził opinię, że Krym należy się Rosji. Opinia „Handelsblatt" to nie jest byle co. Tymczasem czołowy niemiecki dziennik kół gospodarczych broni prezydenta Rosji Władimira Putina, jego krytykom na Zachodzie zarzucając, że stosują bezmyślną politykę pitbulla. „Krym należy do Rosji tak jak Vermont do USA" – napisał Steingart. „Status mocarstwa wymaga myślenia w kategoriach stref wpływów" – zaznaczył. Przy granicach mocarstwa światowego rywalom nie wolno zakładać baz, dodawał.

Komentarz Steingarta pokazuje, że w chwili kryzysu w Niemczech odradza się myślenie w stylu Jałty uznające istnienie stref wpływów i prymat siły nad prawem.

Głosy popierające sojusz wielkich Niemiec i wielkiej Rosji bez oglądania się na Europę słychać też wśród przedstawicieli nowego ugrupowania Alternative für Deutschland. To wciąż jeszcze słaby, ale już zauważalny spadkobierca tradycyjnego niemieckiego konserwatyzmu odrzucającego pedagogikę powojennego samoograniczania się republiki bońskiej. „Russlandversteher" są przekonani, że Niemcy, tak dziś silne i bezpieczne, mogą z pozycji ważnego światowego gracza przymykać oko na gwałt na Ukrainie w zamian za kolejne lukratywne kontrakty.

Tylko skąd przekonanie, że Rosja wiecznie będzie traktowała Niemcy jak partnera? Jeśli Krym jest tak samo rosyjski jak Vermont amerykański, to kiedyś Putin może sobie przypomnieć, że wschodnie Niemcy były tak samo sowieckie jak Krym.

„Jak bardzo zachodnie są wciąż Niemcy?" – pytała z niepokojem na łamach „Spiegla" publicystka Christiane Hoffmann.

Przeczulenie? Nie, pytanie jest zasadne. W odróżnieniu bowiem od np. USA czy Wielkiej Brytanii stosunek Niemców do Rosji nie zależy od tego, jak Kreml traktuje wolności i zasady Zachodu. Niemcy uważają politykę rosyjską za coś specjalnego, niepodlegającego ocenom stosowanym wobec innych państw. Paradoksalnie jednak ten element irracjonalności w podejściu do Rosji powinien zaniepokoić polityków niemieckich. Bo stosowanie specjalnych standardów musi prowadzić do relatywizacji myślenia Niemców także o nich samych i o wartościach, jakim hołduje RFN. Głosy usprawiedliwiające Putina – jak te Helmuta Schmidta czy Gabora Steingarta – to przejaw oddalania się Niemiec od zasad Zachodu. Polityków i publicystów niemieckich można by więc przestrzec słowami Fryderyka Nietzschego – jeśli za długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć na ciebie.

Autor jest historykiem, publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Nie sądzę, by minister Radosław Sikorski rzeczywiście mówił, że jest możliwe stacjonowanie w Polsce oddziałów NATO, zwłaszcza w takich rozmiarach. Sądzę, że wie, iż stoi to w sprzeczności z porozumieniami zawartymi między NATO a Rosją – tak Frank-Walter Steinmeier, minister spraw zagranicznych Niemiec, skomentował deklarację szefa naszej dyplomacji o pożądanym umieszczeniu w Polsce na stałe dwóch brygad paktu północnoatlantyckiego.

Szef MSZ Niemiec ocenił propozycję Sikorskiego już po tym, gdy NATO w oficjalnym komunikacie poinformowało, że zrywa „wszelką współpracę wojskową i cywilną z Rosją w związku z aneksją Krymu". A jednak dla szefa niemieckiego MSZ ważniejsze były – i są – deklaracje NATO ze szczytu w Madrycie w 1997 roku, uwzględniające życzenia Rosji. Dyplomaci sojuszu mieli wtedy obiecać przedstawicielom Kremla, że na terytorium nowo przyjętych państw nie będą tworzone bazy wojskowe sił NATO. Czy to nie zastanawiające, że obietnice poczynione stosunkowo demokratycznej Rosji Borysa Jelcyna szef niemieckiej dyplomacji stawia dziś wyżej niż poczucie bezpieczeństwa Polski oraz państw bałtyckich?

A przecież równie dobrze Steinmeier mógł ogłosić, że agresja Rosji wobec Ukrainy unieważnia dawniejsze deklaracje mające wtedy uspokoić Moskwę. Słów swego ministra nie zanegowała kanclerz Angela Merkel. Podobnie było z inną deklaracją Steinmeiera, że nie wyobraża sobie wejścia Ukrainy do NATO. Znaczenie tej wypowiedzi próbowano wprawdzie osłabić, przedstawiając jako osobistą opinię polityka SPD, lecz prawdą jest też to, że żaden przedstawiciel chadecji, drugiego sojusznika w wielkiej koalicji sprawującej w Niemczech władzę, nie podjął się polemiki ze Steinmeierem.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą