Założymy się?

Belg Eden Hazard bramki na mundialu nie strzelił, ?ale hazard pod postacią zakładów bukmacherskich zdobywa gola za golem. ?To zmora współczesnego sportu.

Publikacja: 12.07.2014 00:05

W punkcie bukmacherskim najlepiej być zimnym i wyrachowanym. Ale jak opanować emocje, gdy idzie o tu

W punkcie bukmacherskim najlepiej być zimnym i wyrachowanym. Ale jak opanować emocje, gdy idzie o turniej siatkówki plażowej w Chinach?

Foto: Głos Szczeciński, Marcin Bielecki Mar Marcin Bielecki

Kazimierz Górski mówił, że mecz można wygrać, przegrać lub zremisować. Także obstawić u bukmachera. Kiedyś pokątnie, podczas zrzutki z kolegami i typami zapisanymi ołówkiem kopiowym na wymiętej kartce, teraz otwarcie i na szeroką skalę w realu i online. Taka moda, a filozofia jest prosta – gra u „buka" ma być radosnym uzupełnieniem kibicowania, męską zabawą, niewinną igraszką. Klient nasz pan, dlatego firmy – zwłaszcza z rajów podatkowych, choć w Polsce działają bez licencji – zasypały nas mundialowymi ofertami. Kusi propozycja pierwszego zakładu, którego nie możesz przegrać – po pudle firma zwraca pieniądze; ciekawie brzmi podwojenie pierwszego wkładu jako bonus od bukmachera, choć tylko do zadanej kwoty.



Oprócz standardowej listy pytań – kto wygra i jakim wynikiem – z okazji mistrzostw pada wiele pytań zawiłych. Czy w trakcie mistrzostw będzie gol przed 15. sekundą meczu? W ilu spotkaniach dojdzie do dogrywki? Który sędzia rozpocznie mecz finałowy? Kto i kiedy dostanie czerwoną kartkę? Pierwszy w finale będzie rzut wolny, rożny czy z autu? W firmie STS – największej w Polsce, działającej legalnie z ministerialną licencją – można było obstawić, czy na boisko wbiegnie naga kobieta (zakład płatny 1:12, czyli mniej niż wygrana niejednego z zespołów grających w Brazylii). Wbiegł półnagi mężczyzna, zresztą z Polski. U niemieckiego bukmachera pytano, czy Urugwajczyk Luis Suarez kogoś ugryzie (1:32). Ugryzł i kupon „wszedł".

Kropla w morzu (szarym)

Reporterska sonda pod zakładem bukmacherskim wygląda na farsę, bo pokazuje, że pan z teczką akurat tędy przechodził, chłopak w bluzie z kapturem tylko coś sprawdzał dla kolegi, a młodzian w czapce z daszkiem chyba myślał, że jestem z ABW, skoro po zagajeniu rzucił się do ucieczki. Na szczęście pan z kitką w skórzanej kurtce godzi się na dwa słowa. Gra rozrywkowo, teraz z okazji mundialu w Brazylii, czasem obstawia ulubiony tenis. Zwykle jest na minusie – pieniędzy mu jednak nie szkoda, bo uprawia wolny zawód, więc łatwo przyszło i łatwo poszło, zresztą straty nie są wielkie. Ale ważne, że przy zawartym zakładzie liczą się dodatkowe emocje podczas kibicowania, zwłaszcza gdy jesteś blisko trafienia.

Najgorsze to oddawać się emocjom. Trzeba być zimnym, metodycznym i wyrachowanym – wylicza pan Andrzej K., były księgowy, który na emeryturze z zakładów bukmacherskich uczynił źródło dodatkowego zarobkowania – niewiele tego, ale na pierwsze potrzeby wystarczy; pan Andrzej miga się od konkretnej odpowiedzi, jak może. Obstawia egzotyczne dyscypliny, w rodzaju siatkówki plażowej w Chinach – bo stosunek chłodny i istnieje prawdopodobieństwo trafienia w zakładach na żywo – kto wygra punkt. Najlepsze są stawki małe, ale pomnożone przez kilkanaście udanych inwestycji – to działa! Pan Andrzej nie musi tego mówić, bo sobą pokazuje, że najważniejsza jest siła spokoju. Chytry i porywczy dwa razy traci.

Akurat wizyta pana Andrzeja w punkcie bukmacherskim przy Wspólnej w Warszawie to przypadek: zwykle gra w internecie. Nie on jeden: 90 procent grających w Polsce robi to online, co oznacza głównie szarą strefę – owe firmy z rajów podatkowych, które nie zarejestrowały się w Polsce i nie płacą tutaj podatków. Działają na podstawie ustawodawstwa mniej restrykcyjnych państw. Kolizję z polskim prawem tłumaczą tym, że polskie wersje językowe są dla obywateli mieszkających poza krajem, którzy mogą obstawiać. Co nie jest prawdą, choć nikt w Ministerstwie Finansów nie ma narzędzi, żeby to sprawdzić, a chodzi o liczbę klientów szacowaną na pół miliona. Z raportu analityków firmy Roland Berger wynika, że wartość rynku e-hazardu wyliczana jest na blisko 5 mld złotych. Większość wycieka.

Polskie firmy – w tym STS i Fortuna, które działają również online, ale to kropla w morzu szarym – zżymają się też na to, że do braku tępienia konkurencji działającej bez pozwoleń Ministerstwa Finansów, których od firm bukmacherskich wymaga ustawa hazardowa, państwo dokłada tępienie legalnej branży, bo podatki wynoszące 12 proc. od obrotu bukmachera to najwyższa stawka w całej Europie! Takie postępowanie jest zgodne z polityką ministra finansów – odpowiedzialnego za ustawę – dokręcania śruby hazardowi: reglamentowanie zakładów bukmacherskich online – dostępnych tylko z licencją, czy ograniczanie liczby jednorękich bandytów.

Ale oba fronty są fikcją. Zagraniczne firmy bukmacherskie, dla ułatwienia – dwuręcy bandyci, nic sobie z tego nie robią i działają na preferencyjnych warunkach, bo bez podatków, oferując tym samym lepsze stawki i tym bardziej dusząc legalną i lokalną konkurencję. Przy efekcie skali oznacza to wielki utarg: 90 procent z 5 mld to 4,5 mld złotych. Pieniądze, które trudno wygrać, ale łatwo przegrać.

Można wprowadzić blokady nielegalnych stron bukmacherskich, bo takie rozwiązanie działa w 13 krajach unijnych, ale wiceminister finansów Jacek Kapica, autor ustawy hazardowej, mówi, że nie ma przyzwolenia społecznego na blokowanie treści w internecie. Według wspomnianego raportu wprowadzenie blokad zwiększyłoby wpływy budżetowe do końca dekady do 738 mln zł. Drugi scenariusz zakłada brak blokad, ale zmniejszenie podatku z 12 do 5 proc., co mogłoby dać wpływy podobnej wielkości – i radykalnie zmniejszyć szarą strefę. Ale jak to wszystko zrobić, gdy Zbigniew Boniek, prezes PZPN, który powinien dążyć do oczyszczenia prawnej sytuacji dotyczącej bukmacherki, sam reklamuje zagraniczną firmę bukmacherską? Do bycia prezesem wystarcza mu urodzenie w Bydgoszczy, do bycia twarzą „buka" – rzymski meldunek. To jakieś żarty.

Na legalu

Legalne firmy bukmacherskie sponsorują kluby piłkarskie – Legię Warszawa i Lecha Poznań – przy okazji również kpiąc z obowiązującej ustawy hazardowej, która zakazuje reklamowania hazardu, ale dopuszcza informowanie o sponsoringu – tak też tłumaczone jest logo na koszulkach piłkarskich: to nie reklama, ale informacja o firmie! Wiadomo, że chodzi o pieniądze – kontrakt STS z Lechem to około 3 mln złotych, Fortuna Legii płaci fortunę: mówi się o kwocie nawet 6 mln złotych. Po wynikach widać, że z dobrym rezultatem, bo bukmacher to dobry sponsor – zanim nastała ustawa hazardowa, bukmacherzy sponsorowali całą I ligę i wiele klubów. Teraz wracają.

– Obecnie obowiązująca tzw. ustawa hazardowa jest niekorzystna dla firm działających legalnie, jak właśnie STS. „Współpraca z Lechem bardzo nas uwiarygodniła i pomogła w tych rozmowach. Między innymi dlatego pracujemy nad kolejnymi umowami sponsorskimi. Następnym krokiem wzmacniającym naszą wiarygodność będzie upublicznienie – zapowiada prezes STS Mateusz Juroszek. Firma ma wejść na giełdę, co zostało już uzgodnione z ministerstwem – stanie się to pewnie jeszcze w tym roku.

Prezesowi chodzi też po głowie wyjście za granicę. Europa odpada, bo tort podzieliły wielkie koncerny bukmacherskie, Azja to ryzyko polityczne i biznesowe ze względu na możliwą skalę oszustwa, dobrym kierunkiem wydaje się Afryka, gdzie skłonność do hazardu jest taka jak wszędzie, a konkurencja prawie żadna. – Warto zaryzykować – przekonuje Juroszek. Już raz tak zrobili: w 2008 roku Zbigniew Juroszek, senior rodu, odsprzedał większościowy pakiet STS brytyjskiej firmie Stanleybet, która popadła w kłopoty; rodzina dwa lata temu odkupiła udziały od syndyka po znacznie niższej cenie i prężnie działa dalej.

U bukmachera grają kibice, ale zdarzyło się także piłkarzom. Ze skandalizującej biografii „Spalony" Andrzeja Iwana, dawnego gwiazdora Wisły Kraków i kadry Polski, wynika, że problem jest stary jak piłka nożna. Iwan wspomina kolegów z problemami hazardowymi, m.in. Józefa Młynarczyka czy Waldemara Matysika. Sam też jest po przejściach i pisze: „Hazard to opętanie. Chwile, kiedy w głowie nie prześladuje cię myśl o zagraniu, są rzadkością. Umysł zatruwa tylko jedno życzenie: żeby teraz się wreszcie odegrać. Czy na uzależnienie od hazardu jest lekarstwo? Znam tylko jedno skuteczne – brak pieniędzy".

Niejedna kariera legła w gruzach: o swoich problemach z hazardem opowiadał reprezentant Polski Kamil Grosicki. Jemu się udało, czyli jednak można. Szansy nie było w innym przypadku, gdy jesienią Mariusz Zganiacz za obecność w zakładzie bukmacherskim musiał karnie opuścić drużynę Piasta Gliwice. Latem ubiegłego roku wyniki u „buka" obstawiał jeden z najlepszych sędziów ekstraklasy Hubert Siejewicz, w ten sposób kończąc błyskotliwą karierę.

W maju, gdy kończył się sezon piłkarski, czytelnik „Przeglądu Sportowego" spotkał w zakładzie bukmacherskim Łukasza Burligę, obrońcę Wisły Kraków – i sfilmował. Na nagraniu widać, jak zawodnik przegląda ofertę, coś sprawdza, zastanawia się, po czym podchodzi do kasy i płaci za zawarty zakład. Wybuchł skandal, bo w przypadku Burligi to była recydywa – piłkarz miał już kłopoty z hazardem. – Pragnę oświadczyć i zapewnić wszystkich kibiców Białej Gwiazdy, że nigdy nie wykorzystywałem wiedzy na temat wydarzeń sportowych w Polsce w zakładach bukmacherskich i nie byłem zamieszany w ustawianie meczów piłkarskich. Obstawiałem inne dyscypliny. Nie ukrywam, że jestem hazardzistą i po rozmowach z zarządem klubu postanowiłem pójść na terapię – powiedział Burliga na specjalnej konferencji prasowej. Nie tyle postanowił, ile zrobiono to za niego – terapia jest przymusowa, do tego roczna dyskwalifikacja w zawieszeniu na dwa lata i 15 tys. zł grzywny.

Ręka w plecaku

Pan Andrzej wspomina koniec zeszłego sezonu w I lidze i mecz Zawisza Bydgoszcz – Arka Gdynia, gdy wysokie stawki na zwycięstwo Zawiszy dwoma golami wzbudziły podejrzenia bukmacherów i PZPN – na boisku padł remis 0:0. Podejrzane było też spotkanie ekstraklasy Jagiellonia – Pogoń, bo ktoś w sieci napisał, żeby obstawić zakłady na czerwoną kartkę i rzut karny – sprawdziło się w stu procentach! Czasem prowadzone są postępowania – jak w tych przypadkach – ale niczego nie mogą udowodnić.

Ba, ten rak nie toczy jedynie futbolu. Chory jest również tenis, gdzie także zdarza się wina bez kary. To w Sopocie podczas turnieju Orange Prokom Open miał miejsce światowy skandal związany z zakładami. Sam z trybun widziałem, jak Nikołaj Dawydienko, rosyjski tenisista będący głównym faworytem do zwycięstwa w całych zawodach, w II rundzie grał z przeciętnym Argentyńczykiem Martinem Vassallo Arguello. O dziwo, wiele zakładów zawarto na zwycięstwo Argentyńczyka. Po gładko wygranym przez Rosjanina secie gracze wciąż stawiali miliony na... jego porażkę. I w trzecim secie Dawydienko przy stanie 2:1 – tłumacząc się bólem stopy, który uniemożliwiał grę – skreczował!

Wybuchła afera, że spotkanie było ustawione, prowadzono śledztwo w tej sprawie, ale ostatecznie zawodnika oczyszczono. Ciekawe jednak, że po sopockim wyczynie Dawydienko został na jednym z turniejów ukarany przez sędziego za... brak zaangażowania w grę. Za obstawianie meczów w zakładach bukmacherskich, choć także za inne wybryki, dożywotnio skazano austriackiego tenisistę Daniela Köllerera.

Mówi o tym Gabriel Borkowski, zwany Gabrysiem, w świecie tenisa człowiek instytucja nie mniejsza pewnie niż Agnieszka Radwańska. Od lat obsługuje informatycznie i technicznie turnieje na Wimbledonie, także w Dubaju, Dausze i innych ciekawych miejscach, choć na Australian Open nie poleciał, bo nie lubi podróży – woli rodzinny Wrocław. Widzieć go w akcji to czysta przyjemność, niczym oglądać mecz Rogera Federera, bo Gabryś jedną ręką pracuje nad tekstem, drugą nad grafiką, trzecią i czwartą też by czymś zajął, przy tym ujmuje skromnością. Opowiada, jak na turnieju w Brisbane widział w akcji przedstawiciela ATP, który – podobnie jak kilku takich wysłanników na świecie – w cywilu tropi nielegalnych hazardzistów, którzy nadają z kortów. Wiadomo: używanie sprzętu komputerowego na trybunach jest zakazane, choć nie sposób zabronić wnoszenia go na korty – są przecież dziennikarze i fotoreporterzy, którym komputer służy do pracy. Zresztą dzisiaj dostęp do sieci oferuje smartfon. Przestępcy mają swoje sposoby. Zazwyczaj to ci spośród kibiców, którzy nie mają momentów dekoncentracji – są przecież w pracy! – więc bez uniesień oglądają mecz i obstawiają na żywo.

Gabryś z tajnym detektywem zobaczyli więc na trybunach chłopaka – 20 lat, sportowy T-shirt, biała skóra, choć pracuje jako murzyn dla kogoś lepiej ustawionego. Cecha znamienna: jedna ręka trzymana w plecaku. Detektyw z ATP przypatrywał mu się dłuższą chwilę, potem usiadł tuż za nim i dalej patrzył, wreszcie wezwał ochronę i kazał wyprowadzić delikwenta z kortów, a potem pokazać, co ma w plecaku. Okazało się, że dzięki specjalnej aplikacji jedną ręką schowaną w plecaku wskazywał, na kogo i na co stawiać.

Gabryś mówi, że detektyw miał ułatwione zadanie, bo pamiętał chłopaka z zeszłego roku, gdy ten również został wyproszony za obstawianie zakładów. Śledczy działają dalej, ale wszystkich oszustów i tak się nie złapie, bo ci są sprytniejsi. Gabryś mówi, że gracze – zamiast wkładać rękę do plecaka – zawsze mogą zainstalować przyciski w butach i naciskając raz jeden, raz drugi obcas – obstawiać pożądane wyniki: kto ich wtedy namierzy?

Oszustwo doskonałe? Dla utrudnienia zmieniono przepisy tenisowe: kiedyś sędzia najpierw podawał wynik ustnie, potem wpisywał go do komputera, a ten szedł w świat transmitowany przez liczne serwisy, które służą graczom do obstawiania wyników – czyli głos był szybszy; zakład zawarty z trybun wyprzedzał więc stan faktyczny i dawał nieuczciwą przewagę. Teraz sędzia ma jak najszybciej wpisać wynik do komputera i dopiero potem ogłosić przez mikrofon na korcie.

Poskromione lwy

Niby istnieje specjalny system Bet Radar, w którym działa kilkuset bukmacherów z całego świata, porównujących kursy i intensywność zakładów i w ten sposób wyłapujących zmiany oraz wskazujących podejrzane mecze. Wtedy zmienia się status spotkania, które jest bacznie obserwowane – teoretycznie każdy mecz, nawet z niższych lig, znajduje się pod lupą systemu i UEFA. Ale film dokumentalny produkcji kilku krajów zachodnich w reżyserii Hervé Martina-Delpierre'a pokazuje, jak działa przestępczy mechanizm w świecie zakładów bukmacherskich. W skrócie: w 2011 roku w Europie zalegalizowano zakłady online i powstał rynek wart blisko 500 miliardów euro, czyli więcej niż przemyt i handel narkotykami, co oznaczało pojawienie się wśród bukmacherów ludzi i firm różnej konduity.

Autorzy filmu pokazują te powiązania i włos się jeży na głowie. Dowody na piśmie i na obrazie, gdy włoski bramkarz... smuci się po golu kolegi z drużyny, bo przepadł zawarty zakład. Film pyta również o wpływ firm bukmacherskich na wyniki sportowe. Jest on ogromny, co pokazują sprawy sądowe, które toczą się w różnych krajach Europy. Śledztwa w sprawie hazardu czy wątków pobocznych, takich jak przestępczość w sporcie, przerodziły się w międzynarodową czystkę.

W filmie prokuratorzy, śledczy, dziennikarze dowodzą, jak często zakłady wypaczają sens sportu. „Dzisiaj może się bardziej opłacać przegrać mecz, niż go wygrać" – zauważa gorzko jeden z rozmówców. Niby od 2011 roku FIFA i Interpol zacieśniły współpracę, ale niewiele z tego wynika. A jak wielkie pieniądze są w grze, widać na przykładzie turnieju tenisowego w paryskiej hali Bercy: 10 mln euro w budżecie imprezy, w tym nagrody 2 mln euro, a obroty bukmacherów sięgają... 400 mln euro!

Skąd taki ruch w interesie? Z Chin, bo Chińczycy obstawiają wszystko – także nielegalnie. Są więc na meczach wszelkiej maści i opowiadają swoim, co się dzieje, aby było łatwiej obstawiać. „Gdy na trybunach jest czterech widzów, dwaj z nich to Chińczycy z telefonami komórkowymi" – mawia się w świecie sportowym. Po drugiej stronie słuchawki ktoś obstawia, co się da, zazwyczaj wygrywa i interes się kręci. Płacą frajerzy. A najlepsze mecze to właśnie te niezbyt ważne, najchętniej z II lub III ligi, na które nikt nie zwraca wielkiej uwagi, wbrew buńczucznym zapowiedziom FIFA i UEFA. Co nie znaczy, że nie można zrobić interesu na Lidze Mistrzów czy piłkarskim mundialu.

Zwłaszcza nielegalnego, w czym przoduje Azja, która skleciła komputery i dobrze wie, jak działają. Podczas mistrzostw świata policja w Makau aresztowała 22 osoby, które nadzorowały obstawianie meczów na mundialu. Podejrzanych zatrzymano w hotelu, w którym w trzech pokojach urządzili centrum komputerowe do przetwarzania danych. Według dziennika „South China Morning Post" wpłacono im 645 mln dolarów! Nic dziwnego: dawna kolonia portugalska, teraz terytorium Chin ze specjalnym statusem, to największe na świecie skupisko hazardu, które już wyprzedziło Las Vegas. Grają tam wszyscy: Chińczycy, turyści z Tajwanu, Korei Południowej, Indonezji, także wielu Europejczyków, Amerykanów i Australijczyków. Można skorzystać z wycieczki zapewniającej kredyt na ruletkę! Podobnie jest w Hongkongu, gdzie policja niedawno aresztowała 39 nielegalnych bukmacherów. Takie wieści z Azji napływają regularnie. W Chinach sądzone kwoty to miliardy dolarów, zatrzymania idą w tysiące osób, choć i tak będą następni.

Tym bardziej że mundial też nie był wolny od podejrzeń. Chodzi o reprezentację Kamerunu, która najpierw odmówiła wejścia na pokład samolotu lecącego do Brazylii, bo nie znalazła wspólnego języka z federacją w sprawie premii. Na mistrzostwach „Nieposkromione Lwy" nie wyszły z grupy po przegraniu wszystkich spotkań, ale ich porażka z Chorwacją wzbudziła podejrzenia, że Kameruńczycy ustawili wynik tego starcia.

Tak napisał „Der Spiegel", z którym skontaktował się informator mówiący, że będzie 0:4 i jeden z piłkarzy dostanie czerwoną kartkę. Tak było: padło dokładnie tyle goli i w 40. minucie Alexandre Song został wyrzucony z boiska za uderzenie rywala. Kameruńska federacja wszczęła dochodzenie, podobnie FIFA. Nie dopatrzono się jednak żadnych nieprawidłowości, bo ponoć monitorowano wszystkie mecze pod kątem zakładów bukmacherskich i niczego nie wykryto. Niemiecki tygodnik podtrzymuje podane informacje. Kar pewnie nie będzie. Założymy się?

Kazimierz Górski mówił, że mecz można wygrać, przegrać lub zremisować. Także obstawić u bukmachera. Kiedyś pokątnie, podczas zrzutki z kolegami i typami zapisanymi ołówkiem kopiowym na wymiętej kartce, teraz otwarcie i na szeroką skalę w realu i online. Taka moda, a filozofia jest prosta – gra u „buka" ma być radosnym uzupełnieniem kibicowania, męską zabawą, niewinną igraszką. Klient nasz pan, dlatego firmy – zwłaszcza z rajów podatkowych, choć w Polsce działają bez licencji – zasypały nas mundialowymi ofertami. Kusi propozycja pierwszego zakładu, którego nie możesz przegrać – po pudle firma zwraca pieniądze; ciekawie brzmi podwojenie pierwszego wkładu jako bonus od bukmachera, choć tylko do zadanej kwoty.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy