Trzy wojny. W każdej jasno określone strony konfliktu. Bombardowane miasta, czołgi na ulicach, zestrzelone samoloty, ofiary wśród ludności cywilnej. Wojna we wschodniej Ukrainie, wojna w Strefie Gazy, zwycięski marsz islamskich ekstremistów w Syrii i Iraku. Świat ogląda napływające stamtąd obrazy i myśli: potworna wojna. Myśli: krew i cierpienie.
Tak. Tak właśnie to wygląda. Ale tylko z bardzo odległej perspektywy. Tylko okiem człowieka, dla którego wojna to po prostu pożoga i łzy, krew i cierpienie, i nic więcej. Inaczej widzą to dowódcy, analitycy wywiadu, historycy wojskowości. Dla nich to zupełnie nowy rodzaj wojny. Zupełnie nowa epoka, w której działania niekonwencjonalne, często niemające zbyt wiele wspólnego z dogmatami Sun Tzu i Clausewitza, stają się normą, natomiast metody do niedawna uznawane za „klasyczne" uchodzą za wyraz ekstrawagancji.
Trzy wojny. W żadnej z nich jednak nie ma „frontów", z którymi przecież żyliśmy przez stulecia. Front wschodni, front zachodni, front włoski, front białoruski – pamiętamy je wszystkie. Nie ma ich już od dawna, lecz dopiero teraz ich nieobecność jest aż tak jaskrawa. Fanatycy z Islamskiego Państwa przemierzają syryjskie i irackie bezdroża, podbijają miasta, demolują miejsca kultu i starożytne zabytki, terroryzują przeciwników, urządzając masowe, publiczne egzekucje. Cel? Utworzenie islamskiego państwa, a w następnym kroku – światowego kalifatu. Ich frontem zatem nie jest pustynia między Mosulem a Bagdadem. Ich frontem jest cały glob.
Dla izraelskiej armii „front" to sieć tuneli w Strefie Gazy, którymi Hamas szmugluje uzbrojenie, a także stanowiska rakiet wystrzeliwanych w kierunku Sderotu, Aszkelonu czy Tel Awiwu. Celem operacji nie jest „zdobycie" Strefy Gazy, malutkiego skrawka ziemi (niewiele większego od wyspy Wolin) przyklejonego do Morza Śródziemnego. Celem Beniamina Netanjahu jest osłabienie Hamasu, nadwerężenie jego zdolności bojowych, a przede wszystkim pokazanie Izraelczykom, że państwo jest gotowe odpowiedzieć na każdą prowokację palestyńskich terrorystów. Że jest gotowe bronić swoich obywateli, choćby za cenę ogólnoświatowych głosów potępienia i dyplomatycznej izolacji.
Także we wschodniej Ukrainie nie ma frontu. Podobnie jak wcześniej, na Krymie, walki toczą się tutaj o pojedyncze miasta, bazy wojskowe, lotniska. W miastach zaś – o budynki administracji rządowej, siedziby prokuratur, sądów, komisariaty milicji.
Na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie regularne oddziały państw stanęły naprzeciwko bezpaństwowych organizacji. Izrael walczy z armią dobrze wyszkolonych i uzbrojonych terrorystów. Ukraina toczy bój z tzw. prorosyjskimi separatystami, choć wszyscy wiedzą, że to wojna z Rosją, że oddziałami rebeliantów dowodzą oficerowie rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, a rozkazy płyną prosto z Moskwy.