Świetliste tunele i postaci, spotkania z bliskimi, którzy umarli wcześniej, aniołowie i Jezus oprowadzający „zmarłych" po niebie, nieskończona błogość i szczęście – tak w największym skrócie ma wyglądać świat „po drugiej stronie". Obraz taki wynika z opowieści tysięcy już ludzi, którzy przeżyli stan określany w literaturze jako near death experiences.
Wiedzę na jego temat spopularyzował przed wieloma już laty Raymond Moody w swoim bestsellerowym „Życiu po życiu", a obecnie piszą o nim dziesiątki chrześcijańskich apologetów oraz ludzi, którzy sami go przeżyli (najbardziej znanym z nich jest obecnie na całym świecie neurochirurg Eben Alexande, autor książki „Dowód"). I choć z niektórymi stwierdzeniami dotyczącymi doświadczeń osób, które przeżyły stan śmierci klinicznej i mózgowej trzeba się zapoznać, to jednocześnie warto mieć świadomość, że z punktu widzenia wiary „wiedza", jaką pozyskujemy od ludzi, którzy rzekomo byli „po drugiej stronie", może być niewiele warta, a ujmując rzecz jeszcze ostrzej: może być ona formą „duchowego zwiedzenia".
Chrześcijanin, który szuka wiedzy na temat życia po życiu, zamiast zaczytywać się w bestsellerach na temat stanów bliskich śmierci, powinien sięgnąć po katechizm albo po eseje kard. Josepha Ratzingera
Poza ciałem
To mocne (a postaram się je uzasadnić później) stwierdzenie w niczym nie zmienia faktu, że analiza badań osób, które doświadczyły stanów bliskich śmierci i które opowiadają o tym, co się z nimi wówczas działo, znacząco poszerza naszą wiedzę. Tyle że nie na temat „życia po życiu", ale na temat działania naszej świadomości i naszych mózgów. Biologowie i lekarze, posługując się naukową brzytwą Ockhama, już dawno oznajmili, że dusza ich nie zajmuje, że nie ma powodów, by uznać, że ma ona jakikolwiek związek z ludzką świadomością. Ta ostatnia ma zależeć wyłącznie od działania mózgu...
I właśnie te materialistyczne założenia falsyfikują doświadczenia ludzi „bliskich śmierci", co zresztą wykazała w piśmie „Lancet" grupa holenderskich uczonych pod kierunkiem Pima van Lommela. Z ich badań wynika, że wszystkie doświadczenia, o jakich mówią ludzie, którzy przeżyli near death experience, miały miejsce w sytuacji, gdy elektrokardiogram był płaski, co oznacza, że mózg nie pracował.